- Gracias Amigo! - zaćwierkotałam radośnie, a chłopak popatrzył na mnie unosząc jedną brew.
- He?
- Po prostu dziękuję.
- Aha, nie ma sprawy, słońce. - uśmiechnął się i wskazał palcem na swój policzek, który parę sekund później pocałowałam. - No, teraz jesteśmy kwita.
Isaac poszedł do kuchni a ja popatrzyłam się na swoje odbicie i uśmiechnęłam promieniście. Poszłam za nim i nawet nie zauważyłam, kiedy stanął przede mną z pełnymi ustami i zaczął wycierać ręce w swoje spodnie.
- Ugh, mówiłam ci, że od tego jest ścierka! - jęknęłam i rzuciłam w niego wspomnianą przeze mnie rzeczą.
- Jęki zostaw na kiedy indziej. - wybełkotał w takcie jedzenia, co było niekulturlne, a potem wyczyścił dłonie, kiedy juz przełknął pączka. - Za pół godziny wychodzę, więc i tak się przebiorę, nie dramatyzuj. - dodał widząc moją niezadowoloną minę i cmoknął mnie w nos, który od razu zmarszczyłam. Isaac wyłapując to zawołał, że jestem niesamowicie słodka, a potem zaczął się śmiać, bo akurat mnie do śmiechu było najmniej. Po pewnym czasie jednak kąciki moich ust uniosły się do góry, ponieważ Isaac był naprawdę kochany.
- Więc kolejny dzień z naszą panną nieznajomą? - spytałam, oczywiście mając na myśli dziewczynę, z którą Isaac już naprawdę długi czas się spotykał.
- W sumie to tylko popołudnie, bo wieczorem idziemy na mecz, pamiętasz? - przypomniał mi, za co od razu mu podziękowałam.
- Mogłabym wziąć moje dwie przyajciółki?
- Pewnie, o ile są gorące. - poruszył sugestywnie brwiami.
- Nie zapędzaj się, Romeo, bo twoja Julia będzie zazdrosna. - zaśmiałam się, na co on wzruszył ramionami mówiąc, że może jego Julia lubi trójkąciki.
Przewróciłam oczami, bo oni wszyscy myśleli tylko o tym.
- A ty co będziesz dzisiaj robiła?
Isaac poszedł do pokoju, a potem zaczął szukać stroju, który mógłby włożyć. Oczywiście udałam się za nim.
- Nie wiem, może spotkam się z Cassy i Je...
- Co myślisz o tym? - przerwał moją wypowiedż, wystawiając mi przed twarzą wieszak z błękitną koszulą.
- Szczerze? Fuj. - popatrzyłam krzywo na ubranie.
- Serio? To co ja założę? Japi...
- Jeju. Isaac, żartowałam. - byłam szczęśliwa, że mój przyjaciel chyba naprawdę się zakochał - Serio ci zależy. - zauważyłam i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Aż tak bardzo widać?
- Tak, ale twoje pachy zdradzają cię chyba najbardziej. - wybuchłam śmiechem wskazując na jego przepoconą koszulkę.
- Cholera, przed chwilą brałem prysznic. - jęknął i popędził w stronę łazienki co spotęgowało mój śmiech.
Kręcąc głową, nadal rozbawiona poszłam do salonu i siadając na kanapie złapałam za telefon, który leżał na stoliku. Miałam trzy wiadomości i cztery nieodebrane połączenia. Wszystkie od Gerarda.
Przygryzłam niekontrolowanie wargę zastanawiając się co mogło się stać.
Od: Gerard "Cholera, Maritza"
Od: Gerard "On przyjechał szybciej"
Od: Gerard "Kurwa, odbierz natychmiast ten telefon"
Szybko wybrałam numer Pique, przystawiłam urządzenie do ucha i czekałam.
- Jak to przyjechał szybciej? Miał być za trzy tygodnie! - odezwałam się od razu kiedy odebrał.
- On i te jego zajebiste niespodzianki. - warknął, chyba do siebie.
- Potem będziesz narzekał, teraz myśl co mamy robić. - powiedziałam ciszej przypominając sobie, że niedaleko mnie znajduje się Isaac. - Nie jestem przygotowana. Jak mam z nim rozmawiać, co? A jeśli zapyta się mnie o coś trudnego, jak na przykład twoje znamię na tyłku?
- Nie mam pieprzonego znamienia na tyłku. - odpowiedział chyba rozbawiony.
- Nie w tym rzecz!
- Mari, przyszedł ktoś? Z kim rozmawiasz?
- Z nikim! - krzyknęłam do Anglika, który po raz kolejny brał prysznic. - Szykuj się, bo nie zdążysz!
- Kurwa, fakt. - odpowiedział, a razem z jego głosem rozniósł się po mieszkaniu huk spowodowany prawdopodobnie upadkiem chłopaka. - Nic mi nie jest!
- Kto to? - spytał dziwnym głosem Gerard.
- Isaac, a kto inny?
- Nieważne. Jesteś przygotowana, rozmawialiśmy, wszystko wiesz, ja też, a jeśli zapyta cie o coś głupiego jak...
- Jak znamie? - spytałam, przerywając mu, nawet nie wiedząc, że to robię. Byłam poddenerwowana jak nigdy dotąd.
- ...ta, jak znamię - przytaknął litującym się nade mną głosem - to coś wymyślisz, dasz sobie radę. Czekaj dwie godziny przed meczem. Pojedziemy razem z nim na trening.
- A co jeśli...
- Spokojnie, zrobimy to dyskretnie. Nikt w świecie mediów nie będzie wiedział o istnieniu kogoś takiego jak Maritza Camarillo. - zapewnił mnie tak, jakby czytał mi w myślach. Jednak to nie wystarczyło by mnie uspokoić.
***
Musiałam napisać do Amber by poinformować ją, że sama jakoś dostanę się na stadion, a później do Cassy i Jessy, żeby powiedzieć im, o której dokładnie jest mecz i jakie mamy miejsca. Następnie poszłam się umyć, uprzednio sprzątając syf, który zostawił po sobie Isaac. Ciekawiło mnie czemu tak bardzo nie chciał jeszcze przedstawiać nam swojej wybranki, ale nie pytałam. Wiedziałam, że zrobi to kiedy stwierdzi, że to ten odpowiedni moment. Po naprawdę szybkim, jak na mnie, prysznicu pomalowałam się, poprawiając swoje kreski ponad trzy razy nim uznałam, że są dobre. Chciałam wypaść jak najlepiej, a wygląd zewnętrzny był przy pierwszym wrażeniu najważniejszy. Nie chciałam ubierać sukienki, bo był to przecież mecz, ale pozostałam przy dosyć formalnym stroju. Postanowiłam nałożyć białą, zwiewną bluzkę na krótki rękaw, która przyozdobiona była w koronkowy kołnierzyk, a do tego czarne spodnie. Wzięłam też marynarkę, ponieważ było dość chłodno, a wieczorem, według porannej prognozy pogody, która leciała w radiu, miało być znaczne ochłodzenie. Na ręku zapięłam swój złoty zegarek po babci, którego dawno nie nosiłam i przejechałam po ustach swoją ulubioną, ochronną, jagodową pomadką. Wrzuciłam ją do torebki i stanęłam naprzeciw lustra. Starałam się unormować oddech, który od czasu rozmowy z Gerardem niebezpiecznie przyspieszył. Wciągnęłam powoli powietrze, po czym w takim samym tempie je wypusciłam. Powtórzyłam tą czynność jeszcze kilka razy, dzięki czemu nawet się uspokoiłam.
- Dasz radę Mari. To tylko prawie pięćdziesięcioletni prawnik. Nic ci nie zrobi. Bądź sobą... Co ja gadam, zachowuję się jak pieprzona wariatka! - jęknęłam i wyszłam z mieszkania upewniając się dwa razy czy dobrze zamknęłam drzwi.
Wychodząc przed blokowisko zobaczyłam znany mi pojazd należący do Gerarda. Zauważając, że wyszłam trąbnął na mnie i otwierając szybę pomachał ręką bym podeszła. Przełknęłam gorączkowo ślinę i prawie potknęłam się o własne nogi, kiedy ruszyłam w jego stronę. Upewniając się, że jego ojciec nie siedzi na miejscu pasażera obok kierowcy, otworzyłam drzwi sprawiając pozory spokojnej i opanowanej, a następnie dość niezgrabnie wsiadłam do pojazdu.
- Um, hej. - odezwałam się. Gerard odpowiedział mi tym samym po czym pewnie nachylił sie nade mną, by dać mi całusa. Kierował się w stronę moich ust, ale niezauważalnie i delikatnie obróciłam swoją głowę w drugą stronę, przez co jego wargi spoczęły na moim policzku. Pozostawił na nim mokrą, gorącą plamę, a mi zrobiło się słabo. Zamrszczył rozbawiony swoje brwi i odwrócił się do tyłu.
- Tato, to jest właśnie Maritza.
Również obróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam najmilej jak tylko w tamtym momencie potrafiłam.
- Miło mi cię w końcu poznać.
- Mnie pana również, panie Joan. - odpowiedziałam mając nadzieje, że nie wyczuje w moim głosie zdenerwowania.
- Myślę, że przywitamy się właściwie dopiero na miejscu.
- Tak, ja również. - odpowiedziałam przyjaźnie i cicho odetchnęłam kiedy siedziałam już prosto, a Gerard ruszył. Przez całą drogę pan Joan patrzył się na mnie podejrzliwie w bocznym lusterku, a ja miałam ochotę otworzyć drzwi i przez nie wyskoczyć.