Szykowałam króciutkie, bo zawierające jedynie cztery rozdziały, świąteczne opowiadanie. Dziś miałam wejść, by zrobić poprawki i szybko jeszcze przed nowym rokiem opublikować za jednym zamachem wszystkie cztery rozdziały. Oczywiście, jak się spodziewacie po moich rozdziałach nie ma nawet najmniejszego śladu (pomijając tytuły postów). Zawartość dosłownie r o z p l y n e l a się w powietrzu. Błagam, powiedzcie mi czy da się to jakoś odratować? Jak sobie pomyślę ile straciłam, to aż mi się wszystkiego odechciewa ;-;
piątek, 29 grudnia 2017
.... ;-;
jestem dosłownie Z A L A M A N A tym co blogger odwala (lub mój telefon, ale zdecydowanie skłaniam się ku pierwszej opcji).
piątek, 1 grudnia 2017
027 If I had a girlfriend...
Zaraz po tym, gdy się ubrałam, zrobiłam fryzurę i na nowo pomalowałam razem z Gerardem poszliśmy zwiedzać. Pique zadeklarował, że to on będzie naszym przewodnikiem, ponieważ w Londynie bywał już nieraz i miejsce to zna jak swoją własną kieszeń. Oczywiście nim rzeczywiście rozpoczęliśmy prawdziwe zwiedzanie, zahczyliśmy o jedną z restauracji, by zjeść porządny obiad. Nie należała do tanich i nawet moje zapewnienia, że wolałabym pójść do jakiejś knajpy z fast foodem nie zmieniły zdania Gerarda.
- Oczywiście za wszystko płace ja. - napomknął, kiedy dostaliśmy karty dań. - Nie żałuj sobie. - mrugnął.
- Wiesz, że i tak zapłacę za siebie?
- Wiesz, że mam twój portfel w kieszeni? - powiedział tonem małej dziewczynki, co było marną próbą podrobienia mojego głosu.
- Mhm. - zaśmiałam się i sięgnęłam do mojej torebki, w której faktycznie nie umiałam doszukać się portfela.
Spojrzałam ponownie na piłkarza ze zdziwionym i zarazem zdenerwowanym wyrazem twarzy.
- Jak to zrobiłeś?
Ten tylko wzruszył ramionami, posłał mi swój firmowy uśmieszek i zniknął za wielką księgą z napisem „MENU”.
Westchnęłam i również zaczęłam przeglądać dostępne oferty. W życiu nie byłam w tak drogiej restauracji. Te ceny były dosłownie z kosmosu!
- Gerard, tu jest za drogo. - jęknęłam. - Ja nawet nie wiem co to są za dania!
- W sumie to ja też, ale zostajemy tu.
- Coś ty się tak uparł, hm? - popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Obiecałem ci, że zabiorę cię na kolację do „wypasionej restauracji” - zrobił palcami cudzysłów w powietrzu i parsknął śmiechem. - Więc właśnie to robię. W prawdzie nie jest to kolacja, ale zawsze coś, co nie?
- Co? - skrzywiłam się. - Niby kiedy?
- Wtedy, gdy nawaliłem się w trzy dupy razem z Benem, a ty szukałaś nas po całym Manchesterze. Jak wchodziliśmy do mojego mieszkania, a ja ledwo chodziłem, ty walnęłaś tekstem w stylu „Wisisz mi za to kolacje w wypasionej restauracji”. Już pamiętasz?
- Tak, pamiętam. - mruknęłam.
To było dość miłe.
Równie dobrze mógł nie wziąć sobie tych słów na poważnie lub udawać, że nic nie pamięta. Znaczy, to nie tak, że byłam poważna w momencie, gdy to palnęłam, bardziej próbowałam trochę mniej się wtedy denerwować.
Jednak, mimo wszystko, to nie była jedyna rzecz, jaką powiedzieliśmy sobie nazwzajem tego wieczora. Gerard pamiętał słowo w słowo, dokładnie całą moja wypowiedź. Prawdopodobnie był też więc świadomy swoich słów, które wypowiedział później, gdy leżeliśmy już razem w jego łóżku.
Zaśmiał się widząc moja minę.
- Wiele rzeczy pamiętam. Wiem też, że nigdy nie kłamię. - mrugnął i zawołał kelnera, który chwilę potem podszedł i odebrał nasze zamówienie.
Zdecydowanie pamiętał i właśnie przyznał, że wszystko co wtedy powiedział było prawdą. Tak przynajmniej zrozumiałam.
A co za tym idzie, ja naprawdę sprawiałam, że stawał się lepszym człowiekiem.
Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się.
Nie wróciliśmy już do tego tematu, a jedynie w pełni zajęliśmy się naszym jedzeniem. Było drogo, ale zdecydowanie smacznie.
Po posiłku ruszyliśmy na spacer po Londynie, zahaczając przy okazji o różne ciekawe obiekty.
Zaraz przed restauracją, z której właśnie wyszliśmy znajdował się Green Park. Gerard poinformował mnie, że to od tego miejsca zaczniemy, dlatego nie marnując czasu udaliśmy się w jego stronę.
Nie był, o dziwo, jakoś bardzo zaludniony.
- Latem jest tu w cholerę leżaków i jeszcze więcej ludzi. Teraz jakoś nie bardzo chce się im wychodzić. - wzruszył ramionami Gerard i pociągnął mnie wzdłuż ścieżki, w stronę Pałacu Buckingham, który na żywo wyglądał genialnie!
Zrobiliśmy sobie kilka zabawnych zdjęć, Gerard poprosił też jakąś starszą panią o to, by zrobiła nam jedno wspólne na tle obiektu.
Z wielkim uśmiechem przejęła od nas aparat, a my zaczęliśmy ustawiać się do zdjęcia. Zupełnie niespodziewanie poczułam, jak Pique zaczyna łapać mnie jedną ręką za plecy, drugą usadowia pod moimi kolanami, a chwilę później jak tracę grunt pod nogami.
Oczywiście pisnęłam, okazując tym moje zdezorientowanie.
- Co ty robisz? - wybuchłam śmiechem.
- Zamknij się i pozuj. - próbował udawać poważnego.
Z dobrymi humorami odebraliśmy aparat od miłej staruszki, która życzyła nam udanego zwiedzania i odeszła mówiąc coś jeszcze, czego niestety już nie zrozumiałam.
Chciałam zobaczyć jak wyszliśmy, ale Gerard wyrwał mi z ręki aparat mówiąc, że obejrzymy je dopiero wspólnie w hotelu.
Oczywiście nie mając wyboru musiałam się zgodzić i zaraz po tym, gdy przewróciłam oczami pobiegłam za chłopkiem, który zdążył już ruszyć w następne miejsce.
- Gdzie teraz idziemy? - spytałam, kiedy dorównałam mu kroku.
- Prosto przed siebie, droga Maritzo.
- No weź. - jeknęłam i sprawdziłam godzinę na telefonie.
Do wieczora było już bliżej niż dalej, a patrząc na zbliżającą się zimę, domyślałam się ze zaraz zacznie się ściemniać.
- Idziemy na Parliament Square. - wreszcie odpowiedział.
- Big Ben! - zapiszczałam, po części próbując rozbawić chłopaka, co swoją drogą mi wyszło.
W tymże miejscu faktycznie znajdował się Big Ben, przy którym również zrobiliśmy sobie kilka śmiesznych, jak i normalnych fotek.
Kiedy już koło niego przeszliśmy, usiedliśmy na ławeczce zaraz przy Tamizie.
- Dobrze, że wziąłem aparat.
- Zdecydowanie. - odpowiedziałam i szybko łapiąc za owe urządzenie, zrobiłam mu zdjęcie z nienacka.
- Ej. - jęknął i wystawił rękę, by wyciągnąć mi go z ręki, jednak w odpowiednim momencie oddaliłam od niego aparat.
- E, e, e. - pokiwałam palcem. - Zobaczymy w hotelu. - udawałam jego głos.
Wyszło tak samo źle, jak wtedy, gdy Gerard próbował podrobić mnie.
Poczułam jak dzwoni mi telefon, dlatego przeprosiłam Gerarda i widząc na wyświetlaczu zdjęcie Logana uśmiechnęłam sie, po czym odebrałam.
Kątem oka zauważyłam jak chłopak przewraca swoimi oczami.
- Hejka. - przywitałam się.
- Hej, kochanie. Mam nadzieje, że nie wpadłaś na tego piłkarzyka od siedmiu boleści w tym Londynie. - zaśmiał się dumny z tego co powiedział, po czym czknął.
Mogłam przysiąc, że był pijany.
- Piłeś? - skrzywiłam się.
Wiele razy powtarzał mi, że nie jest fanem alkoholu.
- Zaraz tam piłeś. - prychnął. - Jeden szot na odczepne. Wiesz jacy są nasi przyjaciele! - odpowiedział, a zaraz po tym jakaś kobieta zawołała go imieniem.
- Mhm. - mruknęłam. - Muszę iść. Melissa mnie woła, a ty baw się dobrze.
Szybko się rozłączyłam, po czym wypuściłam sfrustrowana powietrze z ust.
- Czyżby pierwsze zgrzyty na linii Maritza - Logan? - usłyszałam głos Gerarda.
Zdecydowanie krył rozbawienie.
- Chodźmy na London Eye, już się ściemnia. - zignorowała jego pytanie.
Podniosłam się z ławki i wystawiłam wolną rękę, w której nie trzymałam aparatu, w stronę piłkarza. Posłałam mu lekki uśmiech, który od razu odwzajemnił, a następnie również podniósł się do postawy stojącej.
- Z przyjemnością. - puścił mi oczko.
***
Kiedy doszliśmy, było już prawie ciemno. Po drodze rozmawialiśmy o następnym dniu, upewniając się czy wszystko mamy dopięte na ostatni guzik. Starałam się też w tym czasie nie myśleć o niedawnej sytuacji z Loganem, który bardzo mnie zdenerwował.
- A więc oto on! - wykrzyknął Gerard, przykuwając tym samym uwagę kilku osób, które znajdowały się w pobliżu.
Ja wybuchłam śmiechem i kręcąc głową uderzyłam go w bark.
- Idiota. - prychnęłam i zrobiłam zdjęcie obiektu, dla którego właśnie tyle szliśmy.
- Uwielbiasz tego idiotę. - odpowiedział pewnym siebie głosem, nie tracąc banana z twarzy, który trzymał się go już jakiś czas.
Tak wyglądał zdecydowanie lepiej. Oczywiście nie to żebym patrzyła na niego w TEN sposób.
- Oh, tak. - poklepałam go po plecach, udając, że się nad nim lituję.
- To idziemy tam? - wskazał na London Eye.
- Myślałam, że tylko popatrzymy i wracamy. - popatrzyłam na niego niezrozumiale.
- Oj no weź, nie po to tyle szedłem żeby tylko popatrzeć. Tyle to ja mogę zrobić w Manchesterze wchodząc w google grafika. - mrugnął do mnie, a ja z uśmiechem wywróciłam oczami.
- Jesteś niemożliwy. - zaśmiałam się, kiedy złapał mnie za rękę i pognał żwawo przed siebie, ciągnąc mnie przy tym za sobą.
Nie potrzeba było dużo czasu, byśmy mogli znaleść się już na miejscach. W kabinie znajdowaliśmy się tylko my, a zaraz za nami do kolejnej weszła jakaś młoda, ładna kobieta, mimo to, że kapsuły były tak duże, że spokojnie mogłaby wejść razem z nami.
- Wow. - wykrztusiłam, kiedy byliśmy już na tyle wysoko, że mogłam zobaczyć jak pięknie wyglądał Londyn z góry, przy londyńskim zachodzie słońca.
- Prawda? - zaśmiał się Gerard.
Jeden obrót trwał około pół godziny, dlatego usiedliśmy wygodnie na siedzeniach i przypatrywaliśmy się pięknej panoramie, która zwiększała się razem ze wzrostem naszej odległości od ziemi.
- Więc, nie układa się wam? - zagadnął, przerywając tym ciszę.
- Bez przesady, to zdarzyło się pierwszy raz. Wiele razy mówił mi, że nie lubi alkoholu. - wynamrotałam wzruszając ramionami, na co Gerard zareagował parsknięciem. - Co?
- Dziwne, bo jeszcze kilka miesięcy temu był drugim najwięcej pijącym podczas imprez.
- Kto był pierwszym? - rzuciłam bez namysłu.
- Ja.
No tak, jak mogłam się nie domyślić.
- Czyli mnie okłamał? - wypuściłam powoli powietrze z ust i przywarłam plecami do oparcia.
- Najwyraźniej. - westchnął. - Nie chce się wtrącać, ale wasz związek jest dość dziwny. Najpierw Lola, teraz to.
- Co masz przez to na myśli?
- Gdybym jakimś sposobem jednak miał dziewczynę, to nie odpierdalałbym takich rzeczy. Starałbym się jakoś, nie wiem no... Jestem w tym słaby, ale zdecydowanie nie puściłbym jej samej do innego miasta położonego o jakieś dwieście mil. - wzruszył ramionami. - Szczególnie gdybym miał taką dziewczynę jak ty.
- Co masz przez to na myśli? - powtórzyłam trochę ciszej.
- Oh, no weź. Jesteś taka skromna, delikatna, słodka, niewinna i w ogóle. Na każdym kroku bałbym się, że cię zranię. - zaśmiał się.
- Ej, nie prawda. - oburzyłam się sztucznie, marszcząc przy tym nos.
- Prawda. - odpowiedział, po czym powoli się do mnie zbliżył.
Odebrałam to oczywiście jako znak. Nie wiem czy to ze względu na to co powiedział, na miejsce, w którym aktualnie byliśmy, czy na coś jeszcze zupełnie innego, ale przesunęłam się trochę w lewo, sprawiając, że nasze usta w ciągu niecałej sekundy złączyły się w pocałunku.
Był powolny i spokojny, jakbyśmy obydwoje starali się zachować ten moment na dłużej. Przypominał trochę szczeniacki, pierwszy pocałunek dwóch nastolatków, którzy mimo tego co się właśnie dzieje, zachowują dystans. Moje ręce mocno trzymały się siedzenia, jakbym jeszcze nie wierzyła, że dzieje się to naprawdę, zaś jego znalazły miejsce na swoich kolanach.
Był inny niż ten, kiedy graliśmy. Tu byliśmy sobą. On nie udawał pewnego siebie dupka, a wręcz odwrotnie: miałam wrażenie jakby się zawstydził, ja za to zapomniałam o tym, że kilka godzin od Londynu znajdował się mój chłopak, a to co robiłam można bylo śmiało podpisać pod zdradę.
Po prostu cieszyliśmy się sobą, mimo że łączyła nas jedynie przyjaźń i układ.
***
Po niecałych piętnastu minutach wreszcie postawiliśmy swoje stopy na gruncie i akurat kilka minut przed tym słońce zdążyło już całkowicie zajść, pozostawiając za sobą ciemne niebo.
- Wracamy? - spytałam, kiedy skończyłam robić zdjęcie Tamizy.
- Poczekaj tu, pilnie muszę się odlać. - odpowiedział i zniknął za krzakami.
Uśmiechnęłam się głupio i przymierzyłam się do zrobienia kolejnej fotografii, kiedy poczułam jak ktoś stuka mnie po plecach. Gwałtownie się obróciłam, zastając przed sobą średniego wzrostu mężczyznę, który na oko miał może z pięćdziesiąt lat.
Zmarszczyłam brwi, jednak mój wyraz twarzy wciąż pozostawał niezmienny.
- W czymś mogę pomóc? - postanowiłam odezwać się pierwsza.
- Robiłem zdjęcia do mojego albumu. - uśmiechnął się przyjaźnie. - I chyba trafiłem w dobry moment.
Wystawił rękę z fotografią, za którą niepewnie złapałam.
Przyjrzałam się jej, po czym uniosłam jeszcze bardziej kąciki ust dostrzegając na niej London Eye w dość dużym przybliżeniu. Dokładnie na kabinę, w której znajdowałam się razem z Gerardem. Aparat idealnie uchwycił moment naszego pocałunku i mimo, że nasze osoby nie zostały dobrze wyostrzone na rzecz tła, które grało w niej większą rolę, to zdjęcie było po prostu śliczne.
Podniosłam z powrotem głowę.
- To naprawdę miłe z pana strony. Ile chce pan za to zdjęcie?
- Dziecino, nawet sobie ze mnie nie żartuj. Twój uśmiech jest zdecydowanie najlepszą zapłatą. Ty i twój narzeczony jesteście dla siebie stworzeni.
- Oh, nie. My nie jesteśmy razem. - odpowiedziałam lekko skrępowana.
- Nawet jeśli, to napewno nie na długo. - mrugnął i bez słowa odszedł w stronę mostu Hungerford.
- Kto to? - usłyszałam za plecami głos Gerarda, dlatego odwróciłam się chowając zwinnie zdjęcie do pokrowca na aparat.
- Nikt ważny, pytał o drogę. - wzruszyłam ramionami.
- Okay, idziemy?
W odpowiedzi kiwnęłam głową, a zaraz po tym powolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną przygotowując się mentalnie na to, co czekało nas dnia następnego.
___
Cóż, nieźle; opowiadanie miało mieć co najwyżej 20 oddziałów, a już prawie mamy 30 ;D I jak wam się podoba Londyn?
Dostałam napływu weny, więc mimo, że w tym monecie na zegarze widnieje 2:36 i wszyscy już śpią, ja skoczyłam rozdział i pisze dla was notkę. Doceńcie! ;D
Subskrybuj:
Posty (Atom)