Sergi zapowiedział nam też, że planuje zorganizować jakiś wakacyjny wyjazd dla nas i jego kolegów oraz ich partnerek żebyśmy mogli wszyscy razem odpocząć, nie bojąc się o złe towarzystwo. Kochałam dosłownie każdego z drużyny. Byli zabawni, przyjazni i od razu mnie do siebie przyjęli, kiedy poznałam Sergio, a później zaczęłam spotykać się z Roberto.
Zresztą tak samo było z kobietami. Dosłownie wszystkie na wieść, że z nim jestem gratulowały mi przez kilka dni i nie potrafiły nadziwić się temu, jak rzekomo pięknie razem wyglądaliśmy. A po usłyszeniu, że zamierzamy wziąć ślub nie chciały dać mi spokoju jeśli chodzi o sprawy związane z weselem i wszystkim innym. Dobrze, że na ratunek przyszły Anna, Vanessa i Elena, które ostudziły zapał dziewczyn i zapewniły, że one i ja w pełni sobie poradzimy, a kiedy będziemy potrzebowały ich pomocy - poprostu o nią poprosimy. Oczywiście nadal za każdym razem, gdy widywałam sie na przykład z Romarey, Raquel czy Sophie gdzieś na mieście, od razu byłam bombardowana pytaniami, takimi jak kiedy będziemy wysyłać zaproszenia lub czy mamy już zamówioną salę. To było niesamowicie kochane, ale z drugiej strony lekko irytujące i niepokojące, ponieważ one zdecydowanie były zbyt miłe. Napewno nie takie, jakie myślałam, że będą, kiedy spotkałam je po raz pierwszy na domówce zorganizowanej przez Jérémy’ego Mathieu i Sophie.
Propozycja Roberto na temat wspólnych wakacji przypomniała mi też o tym, że zaprosiłam do nas Isaaca i Jessie, którzy dzwonili dwa dni wcześniej mówiąc, że Isaac załatwił to co trzeba i dostał rozgrzeszenie oraz przepustkę od Jessie do Hiszpanii. Jeszcze nie mieli biletów, ale przewidywali, że skoro firma budująca zacznie prace za tydzień, to oni zaraz po tym będą mogli wylecieć. Był to idealny pomysł, ponieważ pokrywał się dobrze z planami mojego narzeczonego. Nie informowałam jednak o wszystkim przyjaciół, ponieważ chciałam zrobić im niespodziankę zaraz po tym, gdy wylądują.
Minął ostatni tydzień czerwca, rozpoczynając tym kolejny miesiąc lipiec, a ja właśnie szykowałam się w łazience, by móc zaraz pójść odpłynąć w spokojny, wyczekiwany przeze mnie sen. Byłam niebywale zmęczona ze względu na spotkanie z przyjaciółkami, które tradycyjnie zakończyło się ostrymi zakupami. Lubiłam je i myślałam, że dość dobrze znoszę takie wyprawy, ale po poznaniu Van automatycznie zaczynałam wątpić w moje umiejętności. Ta kobieta po wejściu do galerii była zdecydowanie w swoim żywiole i wręcz mogłam przysiąc, że jej oczy świeciły się w zachwyceniu zaraz po kupieniu pierwszej rzeczy i trwały tak aż do momentu opuszczenia ostatniego sklepu. I to wcale nie była wina oświetlenia znajdującego się w takich miejscach. Chociaż moje były po tych sztucznie i ciemno świecących lampach praktycznie zawsze przekrwione, ponieważ po prostu źle je znosiły.
Kiedy wróciłam do sypialni Sergi był już przykryty pierzyną po same uszy i z uśmiechem wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Podeszłam więc do łóżka i ułożyłam się wygodnie obok swojego narzeczonego, kładąc głowę na jego ramieniu i próbując zidentyfikować co tak go rozbawiło. Po czasie ja też się zaśmiałam, ponieważ właśnie pisał na WhatsAppie z Busquetsem, który opowiadał mu jak jeszcze kilkanaście minut temu spieprzył swoją randkę z Eleną. Obydwoje nigdy nie narzekali na swój związek, który był idealną mieszkanką wybuchową. Byli dla siebie przyjaciółmi, kochankami, zachowywali się jak zakochane szczeniaki, a momentami przybierali postać starego, dobrego małżeństwa, którym nawet jeszcze nie byli. Po prostu definiowali stwierdzenie idealnego związku. Ngdy nie pojawiała się w nim jakaś większa nuda czy też monotonia, ale Sergio stwierdził, że od czasu ciąży Eleny i po dużych zmianach w jego pracy (trener coraz częściej na niego stawiał, więc coraz więcej trenował indywidualnie, by nie stracić na jakości) nie mieli czasu nawet w spokoju usiąść razem i pooglądać zwykły, głupi film, a jakakolwiek romantyczność ulatywała z ich relacji jak gęsta para wodna. Przyszedł przez to do mnie po radę, a ja zaproponowałam, by wreszcie zorganizowali sobie wolny czas, tak by żaden się z jakiegoś powodu nie spieszył i spędzili razem miły, romantyczny wieczór. Taki, jaki miewali praktycznie codziennie nim jeszcze Elena i on zaczęli spodziewać się dziecka.
Prawdopodobnie coś nie wypaliło, ponieważ Busquets żalił się niemiłosiernie do rozbawionego Roberto, który mimo wszystko nie do końca wiedział jak ma pocieszyć przyjaciela.
Sergio spalił kolacje, więc zamówił pizze, ale zapominając, że Elena nie lubi ananasa poszła w odstawkę, co podkutkowało tym, że skończyli na głodniaka. Nie przygotował żadnego filmu, mając nadzieje, że puszczą coś fajnego w telewizji, co oczywiście nie wypaliło, ponieważ tam nigdy nie leci nic ciekawego i nie mogłam uwierzyć, że naprawdę na to nie wpadł. Martwił się jednak przede wszystkim tym, że Elena dosłownie od piętnastu minut nie potrafiła przestać się śmiać, co mimo wszystko było dobrym znakiem. Napisała mi też sms, w którym również opowiedziała mi całą sytuację i nie mogła wyjść z podziwu, jak bardzo niezdarnego miała faceta. Uznała to za słodkie, dlatego powiedziałam Sergiemu żeby poinformował o tym chłopaka, by się nie martwił i brał swoją partnerkę w obroty, nawet jeśli umierali z głodu i nudów. Przesłałam też mu linka z filmem, który Elena bardzo lubiła i który mogli puścić po prostu na laptopie, o czym zestresowany Busquets także nie pomyślał.
Po skończeniu ratowania wieczora naszych przyjaciół mogliśmy teraz zająć się sobą. Jednak bardziej rozmową niż czymkolwiek więcej, ponieważ ja naprawdę padałam z nóg, rąk i z wszystkiego innego z czego dało się jeszcze padać.
- Isaac wstawił zdjęcie Isabel. - szturchnął mnie lekko w ramię, kiedy przymknęłam oczy powoli już zasypiając.
Delikatnie się rozbudzając spojrzałam na fotografię i uniosłam kąciki ust ku górze, czując jak wzrasta we mnie niecierpliwość. Tak bardzo chciałam już zobaczyć swoich przyjaciół oraz ich malutką, potulną córeczkę, że w środku dosłownie cała kipiałam z radości.
- Woah, kiedy ona tak urosła? - spytałam z lekką chrypką przecierając oczy lewą ręką, a następnie położyłam ją na klatce piersiowej chłopaka, a on ścisnął ją swoją wolną dłonią.
- Sam nie wiem. - odparł i wyłączył internet w telefonie, a następnie wygaszając ekran odłożył go na szafkę nocną obok łóżka.
Obrócił się w moją stronę, trzymając wciąż za moją dłoń, aby nie zmieniła swojego położenia i nadal znajdowała się na jego rozgrzanej skórze.
Uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam go w nos, na co śmiesznie go zmarszczył.
- Łe. - skrzywił się, a ja klepłam go w bok, co sprawiło, że zaniósł się cichym śmiechem. - Żartuje, skarbie.
Odsunął się na chwilę żeby zgasić palącą się wciąż lampkę nocną. Kiedy nastała zupełna ciemność, przełamana jedynie lekkim światłem odbijanym przez księżyc, który przebijał się przez nie zasłonięte roletami okno, pocałował mnie w czoło i ułożył się wygodniej próbując nie oddalać się ode mnie nawet na milimetr.
- Dobranoc moja przyszła żono.
- Dobranoc mój przyszły mężu. - zachichotałam i ścisnęłam mocniej oczy próbując zmusić się do jak najszybszego snu.
***
Gdzieś w środku nocy poczułam jak moja głowa za sprawą czegoś pod poduszką w prawie równych odstępach czasowych lekko wibruje. Skrzywiłam się nieznacznie i popatrzyłam na mojego narzeczonego, który cały czas smacznie spał, podczas gdy ja zostałam okrutnie obudzona. To dziwne zjawisko, domyślałam się, że wywołane przez mój telefon, zniknęło i kiedy znów powoli zaczęłam zasypiać wróciło, wibrując teraz jakby bardziej intensywnie. Westchnęłam zezłoszczona i nie podnosząc głowy wsunęłam rękę pod poduszkę, rozpoczynając ślepe poszukiwania.
Wyciągnęłam po czasie urządzenie i przez chwilę oślepiona jasnością ekranu z powrotem go wygasiłam. Przetarłam rozdrażniona swoje rozbolałe oczy i patrząc tylko jednym z nich ustawiłam intensywność wyświetlacza na minimum, przez co mogłam teraz już swobodnie korzystać ze smartfona.
Najpierw skierowałam wzrok na godzinę, ukazującą kilka minut po drugiej, a później na powiadomienia, które wywołały całe zamieszanie. Z samego początku myślałam, że to wina internetu, który się sam włączył, powodując, że zaczęły przychodzić do mnie zaległe wiadomości i powiadomienia z social mediów. Jednak prawie krzyknęłam ze złości, kiedy zobaczyłam, że to nie za sprawą błędu, a Gerarda, który najpierw wysłał do mnie długi rząd oddzielnych wiadomości o rozbudowanej treści „.”, a następnie spytał czy udało się mu mnie obudzić.
Podniosłam się z wygodnego i ciepłego łóżka i wkładając poirytowana miękkie kapcie na nogi zeszłam z niego, a potem pokierowałam się do łazienki, wybierając po drodze numer do Pique.
- Czyli jednak się udało. - po jednym sygnale usłyszałam gardłowy śmiech chłopaka, na który przewróciłam oczami, mimo że nie miał jak tego zobaczyć.
- Pogrzało cię kompletnie? - spytałam szeptem, próbując zachować spokój. - Wiesz ty człowieku która jest właśnie godzina?
- Zegarek ci się popsuł, droga Mari? - spytał zaczepnie, ale postanowiłam nie odpowiadać. - Och, dobra skoro nalegasz, to jest dokładnie dziesięć minut po drugiej i w sumie to mogłabyś otworzyć to okno albo wyjść, bo jest dość chłodno.
Zmarszczyłam brwi i już chciałam spytać o co mu chodzi, kiedy usłyszałam ciche stukanie w szkło, dochodzące z salonu.
Pognałam jak na dopalaczach do miejsca, z którego dochodził nasilający się odgłos i omal nie pisnęłam z zaskoczenia, kiedy zastałam stojącego w oknie Gerarda, który z uśmiechem wskazał ruchem dloni bym mu je uchyliła.
Oczywiście nie zrobiłam tego, tylko ponownie przyłożyłam telefon do ucha, a Gerard widząc to powtórzył za mną ten gest.
- Co ty odpieprzasz, Gerardzie Pique? Masz ty swój rozum?
- Ubieraj się, pojedziemy gdzieś. - uśmiechnął się dumnie, ignorując moją wypowiedź tak, jakbym w ogóle się nie odezwała. - Ale szybko, bo zamarzam.
- Szybko, to ty stąd pójdziesz, a ja udam się z powrotem do mojego narzeczonego żeby s p a ć! - przeliterowałam podirytowana jego niezmienną przez tyle lat pewnością siebie i stanowczością.
- Nie bądź taka! - westchnął. - Po prostu ze mną chodź, prosze. - dodał i się rozłączył, a następnie oddalił od okna, kierując się prawdopodobnie do swojego auta, które tak jak ostatnio postawił bliżej sąsiadów, niż nas.
Przez moment zastanawiałam się, jak on w ogóle wszedł przez naszą elektryczną bramkę, która była tylko na kod, dopóki nie zobaczyłam jak zgrabnie przechodzi przez płot, zupełnie nie robiąc sobie nic jego ostrych zakończeń, o które nie zahaczył nawet kawałkiem materiału swojej bluzki.
Oparłam się o parapet i zdmuchnęłam z niezadowoloną miną niesforny kosmyk z mojej twarzy, który łaskotał mnie w nos i policzek.
Przeklnęłam cicho pod nosem, obrażając tym wkurzającego hiszpana i przemykając się niezauważalnie przez sypialnie, sprawdzając przy tym czy Sergi nadal śpi, przedostałam się do szafy i wyciągnęłam czarne, dopasowane spodnie oraz pierwszą lepszą bluzę, która okazała się należeć do Roberto. Nałożyłam wszystko na siebie i czując się jak głupia nastolatka odblokowałam zabezpieczenia i wyszłam z domu, zamykając zaraz po tym drzwi. Zresztą, takich rzeczy nie robiłam nawet będąc nastolatką, więc zaczynałam powoli przebijać lekkomyślną siebie z tamtych lat, co było przerażajace.
Przechodząc przez bramkę, zobaczyłam przez szybę samochodu Pique jego zadowolony z siebie uśmiech, kiedy dojrzał mnie wychodzącą z mojego terenu. Zapomniałam przez to wszystko o kurtce, bo zdecydowanie Gerard miał racje, jeśli chodziło o pogodę. Mróz nie był jakoś bardzo nieznośny, ale czułabym się lepiej mając na sobie coś jeszcze oprócz spranej bluzy narzeczonego, która swoją drogą nieziemsko pachniała.
Złapałam za klamkę, ale nim to zrobiłam Pique zablokował szybko drzwi, tylko po to by mnie jeszcze bardziej zezłościć. Popatrzyłam na niego gniewnie, więc uniósł dłonie w geście kapitulacji i ponownie wcisnął ten sam guzik co wcześniej, pozwalając mi tym samym wejść do środka.
Poczułam jak bucha we mnie przyjemne ciepło spowodowane włączoną klimatyzacją, przez co w duchu skakałam z radości, ponieważ zdążyłam trochę zmarznąć.
Gerard bez słowa ruszył, a ja oparłam głowę o szybę, czując jak cała senność powoli ze mnie uchodzi, ustępując miejsca ciekawości.
- Zwariowałeś. - powiedziałam po chwili wzdychając, ponieważ od dłuższego czasu żadne z nas sie nie odezwało, a ja miałam potrzebę trochę na niego pomarudzić. Szczególnie, że dał mi do tego idealny powód w postaci idiotycznego pomysłu. Dziwne, że na wszystkie zawsze się zgadzałam, nawet jeśli wiedziałam jak bardzo są porypane. - Ile ty masz lat? Szesnaście, żeby odwalać takie rzeczy?
- Fizycznie czy mentalnie? Bo jeśli fizycznie, to jestem zawiedziony, że już nie pamiętasz nawet ile mam lat. - pokręcił głową.
- Och, no skończ już z tym okropnym sarkazmem. - jeknęłam, a Gerard, zaskakując mnie tym, kiwnął potulnie głową.
Przybiłam sobie mentalną piątkę, ponieważ nie musiałam już użerać się z jego głupotą.
Nie wiem gdzie jechaliśmy, ale zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam jak przejeżdżamy przez znak żegnający nas z Barceloną i witający w Cornella. Wolałam jednak wszystko przemilczeć, unikając głupiego dogadywania chłopaka.
Niedługo po przekroczeniu granicy dwóch miast Gerard zjechał na drogę, prowadzącą w środek lasu, dlatego nie mogąc się powstrzymać palnęłam tekstem o tym, że pewnie będzie mnie chciał zamordować.
- Ciebie bym nie mógł. Wkurwiasz mnie, ale i tak bym nie potrafił. - obronił się śmiejąc, a ja przygryzłam dolną walkę analizując jego słowa, zupełnie nie rozumiejąc ogarniającego mnie po nich w środku żołądka ciepła.
Po jeszcze pięciu minutach w gąszczach, w których nie było nawet zasięgu, Gerard zatrzymał się na jakiejś parceli, na której nie było ani jednego drzewa i która posiadała na swojej obitej kamieniem powierzchni zarysowania po ostrych hamowaniach samochodem lub jakimś innym pojazdem. A raczej większej ilości pojazdów, ponieważ jeden nigdy nie byłby w stanie zrobić aż takich śladów. Dookoła „jezdni” stały cztery lampy słoneczne, dobrze oświetlające całe to miejsce.
- Co tu robimy?
- Będziemy cię uczyć jeździć. - uśmiechnął się, a ja w momencie zbladłam. - Wysiadaj.
- Nie ma mowy. - odpowiedziałam.
Nie byłam gotowa, mógł mnie chociaż uprzedzić, a nie pozostawić przed faktem dokonanym. Chociaż w sumie zgadzając się na tak głupi pomysł, jakim było wymknięcie się z domu z facetem, z którym nawet nie do końca wiem co mnie łączyło, pozostawiając swojego narzeczonego w nieświadomości, który w każdej chwili mógł się obudzić, powinnam była być gotowa na każdy scenariusz, a ten i tak nie był najgorszy. Szczególnie w połączeniu z tymi, które zdążyły przewinąć mi się przez myśli w ciągu tej nocy.
Nie miałam wyboru, więc niepewnie odpinając pasy, spojrzałam na Gerarda, który widząc mój ruch uśmiechnął się wesoło i wyszedł z auta, podczas gdy ja jeszcze siedziałam na miejscu pasażera, próbując połączyć dotychczasowe fakty w całość.
Kiedy chłopak zdążył już przejść całe auto i znalazł się po mojej stronie, podniosłam się z fotela i przez otworzone już drzwi wyszłam z pojazdu, a następnie zajęłam miejsce kierowcy, na którym jeszcze nigdy nie miałam okazji siedzieć, wiedząc, że będę zaraz prowadzić.
- Dobra, to takie podstawy. Tam w nogach masz trzy pedały.
- No co ty? - spytałam w udawanym zdziwieniu i popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Staram się, nie niszcz tego. - wytknął mi, a ja przewróciłam oczami i kazałam mu kontynuować. - Ten po lewej to sprzęgło, na środku jest hamulec, a po prawej gaz.
Kiwnęłam głową naprawdę słuchając i próbując zapamiętać wypowiedzianą przez chłopaka kolejność, ponieważ wiedziałam, że pomylenie hamulca z gazem mogłoby się skończyć nienajlepiej.
- Mówiąc najprościej, sprzęgła używasz kiedy hamujesz albo zmieniasz biegi, o na tym. - wskazał na skrzynie biegów. - A to jest potrzebne, ponieważ razem ze wzrostem prędkości następuje wzrost obrotów. Więc żeby zmniejszyć obroty i móc dalej przyspieszać musisz zmienić bieg na wyższy, jeśli zwalniasz, musisz zredukowac bieg, czyli wrzucić niższy, bo obroty spadają i samochód może nawet zgasnąć, rozumiesz? - zaśmiał się, widząc moją minę, a ja kiwnęłam lekko głową, nie będąc jednak przekonana do końca.
- To teraz praktyka.
I tak przez następną godzinę Gerard pokazywał mi co robić, a ja zaczynając od tego, że nie potrafiłam nawet porządnie odpalić samochodu, skończyłam robiąc trzy kółka dookoła placu i ucząc się parkować, ale Pique stwierdził, że to temat na inny raz i tym razem już na dzień, ponieważ to, że była noc naprawdę bardzo utrudniało mi sprawę.
Nim wróciliśmy już do domu, postanowiliśmy pójść na chwilę na koniec krótkiej ścieżki, gdzie znajdował się wielki, masywny kamień, na którym można było śmiało usiąść. Przed nami rozprzestrzeniał się widok kilku domów, ponieważ byliśmy już praktycznie na skraju drugiej strony lasu. Głaz był na tyle duży i tak uformowany, że mogłam się na nim położyć, a ze względu na to, że moje zmęczenie powoli już wracało, zrobiłam to. Wywołałam cichy śmiech Gerarda, który usiadł obok na pozostawionym przeze mnie kawałku wolnej przestrzeni.
- Mieszkasz tu miesiąc i już znasz takie miejscówki? - spytałam, wpatrując się w ciemne niebo, na którym niestety nie znajdowało się za dużo gwiazd.
Gerard spojrzał na mnie z rozbawieniem, a potem znów powrócił do patrzenia się na widoki przed sobą.
- Ja tu się Mari urodziłem. - odpowiedział, a ja uniosłam brwi w zdziwieniu.
Zawsze wiedziałam, że jest hiszpanem, ponieważ pani Melissa zdradziła mi to kiedy pracowałam jeszcze w jej aptece. Tak naprawdę wyszło to niezamierzanie i w trakcie rozmowy, bo tak pewnie nikt inny by mi o tym nie powiedział.
Nie to, że był to jakiś sekret, ale Gerard nie bardzo lubił mówić innym o sobie, co zauważyłam już naprawdę dawno.
- Znaczy, nie tu, tylko w Barcelonie. - sprostował, a ja kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. - Przyjeżdżałem tu często po tym, jak moi rodzice się rozwiedli.
- Czy ty nie miałeś czasem wtedy czternastu lat?
- Miałem. - zaśmiał się.
- Jeździłeś autobusem?
- Autem taty. O dziwo, nadal żyje, ale szło mi wtedy lepiej, niż tobie teraz. - powiedział zaczepnie i prychnął śmiechem, widząc moją nadętą minę. - Nie było tak źle. Przynajmniej umiesz już zmieniać biegi. - odparł, szukając dobrych stron.
- Racja, jeszcze dwie godziny temu nie wiedziałam nawet do czego to ustrojstwo służy. Dobry z ciebie nauczyciel, panie Pique.
- Nie mogę uwierzyć, że kiedykolwiek w to zwątpiłaś. - poruszył znacząco brwiami, a ja pacłam go dłonią lekko w brzuch, ponieważ nie chciało mi się wysuwać dalej swojej ręki.
- Miarkuj się. - ziewnęłam i przekręciłam w bok, ale prawie spadłam z kamienia, więc szybko wróciłam do wcześniejszej pozy.
- Wracajmy już, bo zaraz mi tu zejdziesz.
- Jest wygodnie. Naprawdę, nawet jeśli to twardy, brudny, pieprzony głaz. - mruknęłam i przesunęłam się trochę wyżej, w efekcie czego mogłam położyć głowę na kolanach piłkarza. - A teraz, to już w ogóle bajka.
Chłopak nie mógł się powstrzymać i kilka sekund później prawie cały najbliższy nas teren lasu odbijał się echem, spowodowanym jego słodkim śmiechem.
Nie zareagowałam na niego, ponieważ czułam jak moje oczy powoli zamykają się, pod ciężarem, sennych i zmęczonych powiek.
Kilkugodzinne zakupy, wymknięcie się z domu, nauka jazdy samochodem i leżenie obok Pique, który w prawdopodobnie nieświadomy sposób szalenie działał na mnie swoją obecnością, to było zdecydowanie za wiele, jak na jeden raz.
- Okej, chodźmy. - szepnęłam i podniosłam się do siadu, ale nim faktycznie to zrobiłam, jego dłonie owinęły się wokół moich pleców i kolan, przez co chwilę później on stał, a ja znajdowałam się na jego rękach.
- Nie jestem za ciężka? - spytałam, martwiąc się, nie wiedzieć czemu, swoją wagą.
- Mam wrażenie, że kiedyś już to przerabialiśmy, Maritzo.
I faktycznie, ponieważ kiedy Gerard wynosił mnie pijaną z mojej pierwszej imprezy w Manchesterze zadałam mu dokładnie to samo pytanie, a on przez jakiś czas musiał nieskutecznie upewniać mnie, że wszystko jest w porządku i wcale nie bolą go przeze mnie plecy.
Pique w ciszy szedł ścieżką, którą podążaliśmy jeszcze jakiś czas temu, a widząc już swoje auto otworzył je kluczem i posadził mnie na miejscu pasażera. Byłam jednak już na skraju snu z rzeczywistością, więc nie potrafiłam nawet podziękować za ten drobny transport.
Miałam zamknięte oczy, przez co prawdopodobnie myślał, że już śpię, ale w rzeczywistości wciąż potrafiłam kojarzyć co dzieje się wokół, ponieważ usłyszałam jak po krótkim czasie siada obok i odpala silnik, a następnie rusza.
Przekręciłam się niespokojnie, będąc teraz naprzeciw chłopaka, a po chwili poczułam jak jego dłoń w delikatny sposób splata się z moją, którą niekontrolowanie położyłam blisko ręki Gerarda. Zacisnął lekko nasze dłonie, a ja umocniłam jeszcze bardziej uścisk, uchylając jedną z powiek i wpatrując się w niebieskookiego piłkarza.
- Już jesteśmy. - powiedział, również patrząc w moją stronę, a ja kiwnęłam głową i jakby zyskując siły rozplotłam nasze palce i szybko podniosłam się do siadu.
- Okej, dziękuje za... wszystko? - odpowiedziałam chyba zbyt pytającym tonem.
- To ja dziękuje, że jednak ze mną pojechałaś, Mari.
Kiwnęłam głową i nie odzywając się już więcej wyszłam z pojazdu i pokierowałam się do drzwi. Miałam głębokie nadzieje, że szczęście mi dopisało i mój narzeczony nie obudził się w czasie mojej nieobecności, zauważając, że nie ma mnie przy nim w naszym łóżku.
Byłam jak mała, bezbronna marionetka w rękach Pique. Miał nade mną kontrolę, bo byłam w stanie zrobić praktycznie wszystko o co mnie poprosił.
A to tylko i wyłącznie za sprawą mojego głupiego i nieposłusznego serca, które pomimo tylu lat wciąż miało swój mały pokoik, zarezerwowany tylko i wyłącznie dla Gerarda Pique.
________
rozdział jest w cholerke długi (przynajmniej jak na mnie) i był pisany w godzinach od 1 do 3 w n o c y, więc mogą być drobniutkie błędy, które poprawie kiedy indziej xd
jak wam się podoba? Gerard chyba tęskni za nastoletnimi czasami i zapomina ile tak naprawdę mają lat, haha.
Ten rozdział oficjalnie kończy moje ferie (chlip, chlip) i chyba powinnam się właśnie uczyć, ale co tam.
Czekam na wasze komentarze i do następnego! (niestety nie wiem kiedy ze względu na szkole :///) <3333