niedziela, 26 sierpnia 2018

c02r20 We need to talk.

Podniosłam głowę, upewniając się czy idziemy w dobrym kierunku, przy okazji sprawdzając czy nie ma gdzieś w pobliżu moich rodziców. Mieli czekać przed lotniskiem na parkingu, ale zdawało mi się, że jeszcze ich nie widzę. Prawdodpobnie utknęli w korku, dlatego powiedziałam Gerardowi żebyśmy usiedli na ławce.
Zaraz przy wyjściu skierowaliśmy się na lewo i uprzednio kładąc obok walizki, posadziliśmy swoje tyłki na drewnianym siedzeniu. Westchnęłam delikatnie, czując jak moje serce uderza troszkę szybciej i mocniej, niż zwykle, ale wcale nie z powodu zmęczenia. Spojrzałam w kierunku Piqué, który z nieodgadnionym wzrokiem wpatrywał się w parking i przyjeżdżające lub odjeżdżające z niego auta. Prychnęłam cicho pod nosem, na co od razu zareagował, kierując we mnie swoje spojrzenie. 
- Z czego się śmiejesz, Camarillo? 
- Jesteś cały blady. Stresik? - uśmiechnęłam się, ukrywając swoje zdenerwowanie i szturchając go lekko łokciem w bok, na co się wzdrygnął, ponieważ miał w tym miejscu delikatne łaskotki. 
- Nie stresuję się. - spojrzał na mnie znacząco i oparł sie plecami o oparcie, ciężko wzdychając i wypatrując auta, które dokładnie mu opisałam. 
- Czyli tak po prostu, bez przyczyny ruszasz tą nogą, jakby chciało ci się siku? 
- Może mi się chce. - uniósł brew do góry, patrząc na mnie z wyższością. Prawdopodobnie myślał, że wygrał tą słowną potyczkę. 
- Przypadkiem pięć minut temu nie byłeś w toalecie? 
Gerard westchnął przeciągle, trochę teatralnie po czym kiwnął głową, patrząc znów przed siebie. 
- Może i trochę się stresuję. - mruknął pod nosem, a ja wydałam z siebie głośne i pełne dumy „ha”, na które Gerard zareagował śmiechem. 
Mimo, że tak na niego naciskałam, to sama również byłam w wielkim zdenerwowaniu. Rodzice spodziewali sie jedynie mnie, dlatego wiedziałam, że już na samym początku mocno się zdziwią, szczególnie, że znali Gerarda z moich opowieści i czasem niekoniecznie mówili o nim dobre rzeczy. Do tego wciąż, po czterech miesiącach, nie poznali rzeczywistego powodu zerwanych zaręczyn, ślepo wierząc, że po prostu „źle się dogadywaliśmy i to nie było już to samo, co kiedyś”.
- Spokojnie, pokochają cię tak, jak zrobiłam to ja, ale... - urwałam, obserwując jego reakcję, która była dość komiczna. 
Sama nie wierzyłam w to, co mówiłam, ale za razem miałam nadzieję, że tylko niepotrzebnie się zamartwiamy. W dodatku chciałam spróbować jakoś się z nim podroczyć, tak, jak on robił to ze mną, ponieważ mnie też należała się jakaś rozrywka. 
- Ale? Ale co? - odwrócił się szybko, a kiedy zorientował się, że zrobił to zbyt gwałtownie, trochę się przy tym zdradzając, szybko odchrząknął i poprawił się na ławce. 
- Mój tata jest policjantem i właśnie idą w naszą stronę. Sam zdecyduj co gorsze. - uśmiechnęłam się, sprwiajac pozory opanowanej i składając szybkiego buziaka na jego niepocieszonych ustach, podniosłam się z ławki. 
Gdy to zrobiłam, moja mama od razu nas zauważyła, a raczej mnie, ponieważ Piqué stał wciąż z tyłu, nawet nie starając się jakoś wychylić i zwrócić na siebię uwagę. 
Nie miałam żadnego konkretnego planu, co do przedstawienia rodzicom Gerarda. Żywiłam nadzieję do mojej umiejętności improwizacji i uroku osobistego chłopaka, który jeśli tego chciał, to chwytał za serce każdego, a przynajmniej mnie. Być może w ten sposób moja mama mogłaby zapomnieć o tym, że to z jego powodu nie odbył się ślub z Sergim, którego uwielbiała i bardzo przeżywała nasze rozstanie. Miałam wrażenie, że robiła to znacznie bardziej ode mnie. 
Nie miałam jednak czasu na przemyślenia, którymi mogłam przecież zająć się wcześniej, ale oczywiście tego nie zrobiłam, ponieważ w bardzo krótkim czasie moi rodzice stali już przede mną z szerokimi uśmiechami. Podeszłam bliżej, aby się przywitać i oczywiście Gerard niemrawo powlekł się za mną, by nie zrobić pierwszego, złego wrażenia, nawet jeśli jeszcze nie zauważyli jego obecności. Zajęło mu to sporo czasu i nie wiedziałam czy to przez fakt, że zbyt bardzo się bał, czy aż tak opóźniło go podnoszenie naszych dwóch, niewielkich walizek. Nauczona poprzednimi latami, spakowałam do siebie niewiele ubrań, ponieważ przecież mieliśmy w domu pralkę, w której zawsze mogłam coś wyprać i było to znacznie lepsze, niż tachanie kilkutonowej torby. Gerardowi zaproponowałam to samo, ale on wpadł już na to wcześniej, nim mu powiedziałam. 
- Mari, moje słoneczko. - mama owinęła swoje krótkie ręce mniej więcej na wysokości mojej miednicy i z całych sił do mnie przylgnęła. 
- Hej. - jęknęłam, po części z bólu, ale i szczęścia, ponieważ zdążyłam się za nimi stęsknić. Zresztą jak za całym, pięknym i w szczególności rodzinnym Rzymem.  
Kiedy tak szczelnie przywarła do mojego ciała, to miałam wrażenie, że zgniotła mi wszystkie rzebra, bo choć wyglądała na delikatną i drobną kobietę o niewielkiej posturze i siwiejących już włosach, które starała się kryć częstymi wizytami u fryzjera, to kryła w sobie też wiele siły, którą ujawniała za każdym razem, gdy witaliśmy się po długiej rozłące. Gdy wreszcie mnie puściła, odwróciłam się w stronę taty, który nieufnym spojrzeniem wpatrywał się w skrępowanego Gerarda, który nie za bardzo wiedział jak się zachować, kiedy każdy się witał, bo przecież nawet nie mieli pojęcia, że mamy ze sobą jakikolwiek kontakt, a co dopiero tak bliski.
Moja mama zauważyła, że coś jest nie tak i również pokierowała na niego całą swoją uwagę, puszczając nawet moją rękę, którą do tej pory kurczowo ściskała w dłoni, jakby bała się, że zaraz szybko wrócę na lotnisko lub odjadę pierwszym lepszym autem. Akurat patrząc na tą niezręczną sytuację, jaka wyniknęła z naszego nieprzygotowania, naprawdę chciałam to zrobić i rzeczywiście miała powody, by się o to martwić. 
Tata spojrzał na mnie niezrozumiale, a widząc minę mamy zrozumiałam, że zdecydowanie zdała sobię sprawę z tego, kto właśnie przed nimi stał. Przecież widziała mnóstwo zdjęć czy to w gazetach, czy jeszcze dawno temu na moim telefonie. Mój ojciec od początku wydawał się wiedzieć o tożsamości mojego towarzysza, bo mimo, że nie interesował się bardzo piłką nożną, to znał przynajmniej tych najsławniejszych piłkarzy, a Gerard od jakiegoś czasu się do nich w jakimś stopniu zaliczał. 
Odliczyłam w myślach dwa razy do dziesięciu, jednak po tempie, w jakim to zrobiłam, zajęło mi to około sześć sekund, a kiedy zamierzałam się do trzeciego razu, przerwał mi głęboki głos Gerarda. To sprawiło, że oczy moich rodziców pokierowały się z powrotem na zestresowanego Piqué. Przeszła mnie chwilowa ochota na wybuchnięcie śmiechem, jednak szybko zniknęła. Wszystko za sprawą wrażenia, że gdy powiedziałam mu o zawodzie mojego taty, pobladł jeszcze bardziej. Wiedziałam, że był w tym wszystkim nowy i nie dziwiłam się temu, że aż tak to przeżywał, jednak widok Gerarda w takim stanie był przedziwny, kiedy na codzień grał twardziela. Zastanawiałam się w tym momencie, gdzie podział się mój „Gerard, kiedyśniejszy postrach Manchesteru”. Przeczuwałam też, że odnalazłam idealny powód zaczepek. I może też zaśmiałabym się, gdyby nie to, że byłam przejęta tym wszystkim równie mocno co on, więc ani nie wypadało, ani nie miałam na to nawet siły.
- Witam, jestem Gerard. Bardzo miło mi państwa poznać. - wysilił się na uśmiech, podchodząc bliżej, przez co zrównał się teraz ze mną, przestając być w tyle. 
Tata się nawet nie ruszył, za to mama dzielnie próbowała ratować sytuację. 
- Gerard? - uśmiechnęła się, jednak trochę sztucznie, jak na mój gust, ponieważ łatwo dało się to wyczuć. - Wiele o tobie słyszeliśmy. - dodała, kiedy pokiwał twierdząco głową. 
- Nie to, że same dobre rzeczy. - mruknął mój tata, na co moje serce znów przyspieszyło. 
- Mari, nie wpominałaś nam, że weźmiesz ze sobą kolegę. - odezwała się od razu mama, mając prawdopodobnie nadzieję, że zatuszuje w ten sposób nietrafną uwagę swojego męża, którą niestety mimo wszystko już usłyszeliśmy. 
- Właśnie. - spojrzałam na nich obu, po czym spuściłam wzrok na dłoń Gerarda oraz moją, które były blisko siebie, a następnie je złączyłam, co sprawiło, że i on, i ja delikatnie się rozluźniliśmy. Posłałam mu też pokrzepiające spojrzenie i zdałam sobie sprawę, że kiedyś już to przechodziliśmy. Tylko, że to ja byłam na tej gorszej pozycji i miałam tu na myśli pierwsze spotkanie z podejrzliwym i przerażającym ojcem Gerarda. Patrząc na to z tej perspektywy, Piqué wcale nie miał się tak źle, jak mogłoby się to wydawać. Nasz związek był prawdziwy, a wtedy musiałam grać, bojąc się, że zrobię coś źle i jego ojciec łatwo domyśli się co robimy. 
Teraz jednak i tak nie było kolorowo, patrząc na przykład na niepocieszony wzrok mojego taty, który widząc mój ruch zdał sobie z wszystkiego sprawę i nie wydawał się być zadowolony. 
- Gerard i ja jesteśmy razem i uznałam, że przyjazd będzie dobrym momentem, żeby wam to wreszcie powiedzieć. - starałam się brzmieć bardzo poważnie i sprawiać pozory opanowanej, mimo że wewnętrznie zaczynałam powoli mdleć, a już w szczególności, gdy zobaczyłam reakcję mojego taty. 
Nie byli głupimi ludźmi i zorientowali się, a przynajmniej ojciec, że to właśnie był prawdziwy powód odwołanego ślubu. Na domiar złego, gdy przestałam mówić zapadła między nami grobowa cisza i nie miałam za złe Gerardowi, że się nie odezwał, bo przecież co miałby powiedzieć? Mama delikatnie się uśmiechnęła i podeszła do nas ciągnąc za rękę ojca, a następnie przytuliła się do Piqué, co zaskoczyło i jego, jak i mnie. 
- Miło nam wreszcie poznać cię na żywo. - odezwała się, gdy się puścili. - Prawda, Ernesto? - spojrzała znacząco na wciąż milczącego tatę. 
- Tak. - kiwnął głową i gdy mama klepła go delikatnie w bok, wystawił rękę w stronę chłopaka, a następnie mocno ją ścisnął, co zauważyłam po minie Gerarda.
Mama chcąc uniknąć dalszego niezręcznego stania zarządziła, że musimy jak najszybciej jechać, ponieważ wstawiła ziemniaki, z myślą, że nie będzie żadnych problemów na drodze. Oczywiście, że musiała być to zwykła ściema, ponieważ nie mieszkała w Rzymie od dwóch dni i dobrze widziała co dzieje się przed świętami w centrum miasta. Poza tym cieszyłam sie, że już idziemy, bo na dworze było dość chłodno i moje ręce zdążyły trochę przemarznąc, szczególnie, że na podróż samolotem ubraliśmy się delikatnie i luźno. Lotnisko nie znajdowało się aż tak daleko od mojego byłego miejsca zamieszkania i na całe szczęście korki na drogach zdążyły już dawno zniknąć. W okresie świątecznym ludzie jeździli w tę i we w tę, w poszukiwaniu największych promocji, przez co ciężko było się gdziekolwiek dostać. Był to wielki minus, kiedy mieszkało się w tak bardzo zatłoczonym mieście i niestety nie uciekłam od tego, ponieważ kiedyś Manchester, jak i teraz Barcelona dostarczała mi niestety tych samych świątecznych rozrywek. 
Przez całą podróż autem skazani byliśmy na słuchanie głośnej muzyki, by uniknąć głupiej ciszy, a w momencie przekroczenia drzwi domu westchnęłam z ulgą, gdy buchnęło we mnie ciepłe, przyjemne powietrze. Zaraz w przedpokoju zastały nas przeróżne figurki z podobizną Świetego Mikołaja czy też reniferów, ponieważ mama była zafiksowana na punkcie świątecznych dekoracji. Po wejściu pognała do kuchni, krzycząc, że z garnka wylało się tylko trochę wody, ale i tak dobrze wiedziałam, że kłamie. Tata od razu poszedł do salonu, prawdopodobnie nie był jeszcze oswojony z moim nowym związkiem, dlatego my z Gerardem udaliśmy się do mojego starego pokoju, gdzie mieliśmy spędzić kilka następnych dni. Odstawiliśmy swoje bagaże i zostaliśmy w nim na chwilę, ponieważ Gerard chciał się rozejrzeć. 
- Przeprszam cię za nich. - mruknęłam, gdy wyciągałam nasze rzeczy na przebranie. - Muszą to jakoś przełknąć. Bardzo polubili Sergiego i nastawili się już na nasz ślub.
Piqué zignorował jednak to, co powiedziałam, patrząc na postawioną na komodzie ramkę. Westchnęłam i szybko podniosłam się, by ją wziąć. Zdjecie przedstawiało mnie i Sergiego przy koloseum. Zrobili nam je rodzice, podczas oprowadzania go po mieście. Mama wciąż jej nie zdjęła, prawdopodobnie mając nadzieję, że jeszcze do siebie wrócimy. Miałam nadzieję, że teraz ewidentnie zrozumiała, że nigdy do tego nie dojdzie. Wiedziałam, że czekała mnie rozmowa, podczas której powinnam była wszystko wyjaśnić, ale czułam, że mnie zrozumieją. Mama doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co zdążyłam poczuć do Gerarda przez cały mój pobyt w Manchesterze. Dlatego też przynajmniej ona powinna wiedzieć, że robię dobrze i wspierać mnie w tym. Doceniałam fakt, że przynajmniej na lotnisku próbowała jakoś ratować sytuacje.  
Gerard bez słowa wyminął mnie i przysiadł na łóżku, więc podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach, nim zdążył jakoś zareagować. 
- Nie bądź zły, proszę. - spojrzałam mu w oczy i przyjechałam dłonią po jego gładkich włosach. 
- Nie jestem zły. - wreszcie odpowiedział i zrobił to w miarę przekonująco, dlatego kamień spadł mi z serca. - Po prostu czuję się źle, kiedy wiem, że nawet w najmnjejszym stopniu nie zdołam mu dorównać. 
- Przestań, Gerard. - jęknęłam. - On nigdy nie bedzie dla mnie tak dobry jak ty. Zresztą może i na razie ma sympatię moich rodziców, ale za to nie posiada najważniejszego. 
- Czego? 
- Mojego serca. Ty skradłeś je całe i opinia moich rodziców tego w życiu nie zmieni. Poza tym są w lekkim szoku, napewno im przejdzie i wtedy zobaczą to, jak wspaniałym człowiekiem jesteś. - tą cześć powiedziałam pół szeptem, ponieważ poczułam ciężką gulę w gardle. 
Nienawidziłam tego, gdy się czymś zadręczał i obwiniał. Był zbyt samokrytyczny i miałam nadzieję, że z czasem uda nam się tego pozbyć, ponieważ był na to zbyt idealny. A przynajmniej dla mnie taki był. 
- Czym sobie na ciebie zasłużyłem? Jesteś taka dobra, kochająca, a ja? Przez pierwsze chwile naszej znajomosci byłem dla ciebie dosłownie dupkiem. W sumie to nie tylko przez pierwsze. - przejechał dłońmi po swojej twarzy, a ja zabrałam jego ręce i nachyliłam się, by pocałować go delikatnie i szybko w usta. 
- Ale przez cały ten czas i tak o mnie dbałeś i się troszczyłeś.
Uśmiechnęłam się lekko, a on zrobił to zaraz po mnie, po czym musnął moją dolną wargę. 
- Ktoś tu musi się ogolić. - powiedziałam, wykonując masujące ruchy na podrażnionej skórze. 
- W ten sposób jestem bardziej seksowny. - powiedział z powagą, a gdy prychnęłam złapał mnie za oba policzki, abym nie mogła ruszyć głową, po czym zbliżył swoje usta do moich i zamiast mnie pocałować, zaczął jeździć swoim zarostem po mojej skórze. 
Pisnęłam próbując się wyrwać, ale był zdecydowanie zbyt silny, jak na moje chude rączki. Moja szarpanina dała tylko tyle, że Gerard położył się na łóżku, a ja ze śmiechem wylądowałam na jego brzuchu. W tym samym czasie jednak przestał, a kiedy spojrzałam na niego gniewnie zrobił niewinną minę i pocałował mnie w obolałe miejsca. 
- Gdybym nie wiedziała, to powiedziałabym, że macie osiemnaście lat. - usłyszałam śmiech, na który obaj zwróciliśmy swoje głowy w stronę drzwi, gdzie stała moja rozbawiona mama. 
Szybko podniosłam się z ciała Gerarda, jakby właśnie przyłapała nas na czymś niestosownym, a przecież byłam dorosła i wcale nie robiliśmy nic złego. Mimo to i tak czułam rozchodzące się ciepło na mojej twarzy, a gdy spojrzałam na Piqué zauważyłam, że ten starał się kryć uśmiech, który był powodem tego, jak zareagowałam.
Byłam też zdziwiona tym, co zrobiła moja mama, ponieważ wreszcie odkąd przedstawiłam Gerarda szczerze się uśmiechała i spoglądała na nas z dziwnym nieodgadnionym spojrzeniem, które w żaden sposób nie było krytyczne. 
- Przyszłam tylko powiedzieć, że za piętnaście minut będzie kolacja. Potem jakoś mi się przydacie i pomożecie zrobić ciasto, ale teraz już wam nie przeszkadzam. - odparła i puszczając nam oczko zamknęła drzwi. 
Gerard odwrócił na mnie swój wzrok i wybuchł śmiechem, na co złapałam poduszkę, która leżała po mojej prawej stronie i zdzieliłam go nią w głowę. On przytrzymał moje dłonie i przyciągnął mnie bliżej siebie, wyciągając z mojej ręki „narzędzie zbrodni”. 
- Jesteś taka niewinna i przy tym przeurocza. - powiedział z uśmiechem. - Zawsze taka byłaś. Już pierwszego dnia u Isaaca wystarczyło, że na ciebie spojrzałem i byłaś cała czerwona. 
- Wcale nie! Po prostu było ciepło. 
- Ciepło, to robiło ci się na mój widok, kochanie. - prychnął.
- Nadal tak jest. - spojrzałam na niego poważnie. - Aż się spociłam. - wskazałam na swoje pachy i głośno się zaśmiałam, a Gerard udawał, że się krzywi. 
- Dlatego idź się umyć pierwsza, nic dziwnego, że twoja mama tak szybko uciekła z pokoju. 
- Świetny pomysł! - klasnęłam w dłonie, a Piqué zmrużył w zastanowieniu swoje oczy. - Ja idę się myć, a ty idź na dół i pogadaj sobie z moim tatusiem. - uśmiechnęłam się i biorąc swoją kosmetyczkę oraz ubrania udałam sie w stronę łazienki, nim Gerard zdążył w jakikolwiek sposób zareagować. Zza drzwi usłyszałam tylko jego westchnięcie i ciche „i tak cię kocham, Camarillo”, co wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech i wywróciło mój żołądek do góry nogami. Miałam tak za każdym razem, gdy te dwa piękne słowa wychodziły z jego ust. Chciałam by mogło być już tak zawsze. 

***

Przejrzałam się w lustrze, czesząc mokre włosy i zastanawiając się czy użyć suszarki, ale spoglądając na zegarek uznałam, że i tak już lekko przeholowałam jeśli chodzi o czas spędzony w łazience. Kolacja prawdopodobnie była już gotowa i wszyscy czekali aż tylko ja pojawię się na dole w jadalni, dlatego uplotłam z nich warkocza i wyłoniłam się z pomieszczenia, łapiąc trochę świeżego powietrza, ponieważ przez prysznic zrobiło się strasznie duszno i nie było czym oddychać. Odłożyłam brudne, przepocone ubrania na kosz do prania i zeszłam na dół, zastając Gerarda i mojego ojca siedzących przy stole. Gerard próbował go jakoś zagadywać i szło mu to nawet całkiem nieźle, ponieważ omawiali ligę włoską. W prawdzie tata wciąż był niesamowicie zdystansowany i utrzymywał nadal minę w stylu „zrób coś źle albo cię zabiję”, ale jednak nawiązał z nim jakąś konwersacje, a to był dobry znak. Bardzo cieszyłam się, że nie było między nimi żadnej bariery językowej, ponieważ Hiszpański był ojczystym językiem mojej mamy, która pochodziła z Sevilli, a tata nauczył się go za młodu, by się jej przypodobać i dogadać z moją babcią i dziadkiem. Takim sposobem również i ja od urodzenia uczona byłam dwóch języków.
- Wreszcie! - westchnęła mama, wychylając głowę z kuchni, prawdopodobnie słysząc moje kroki na schodach. - Chodź tu mi pomóc, bo trzeba rozłożyć naczynia. 
- Już idę. - odpowiedziałam, ale wciąż stałam w miejscu obserwując chłopców. 
- Idź do matki, bo rozniesie nam kuchnie. - upomniał mnie tata, a ja zdezorientowana kiwnęłam głową, ponieważ nie miałam pojęcia, że mnie zauważył, bo siedział praktycznie tyłem. Kiedy Piqué przeniósł na mnie swój wzrok, uniosłam w górę dwa kciuki, próbując go jakoś pokrzepić, ale raczej lekko go to rozbawiło. Niestety nie na długo, ponieważ od razu spoważniał, bojąc się, że mój tata coś zauważy. Wydawało mi się dziwne to, że ojciec próbował się mnie szybko pozbyć z jadalni, szczególnie, że ewidentnie słyszałam rozmowy o piłce nożnej. Miałam głęboką nadzieję, że nie była to jedynie przykrywka i właśnie próbował jakoś nastraszyć mojego chłopaka lub przeprowadzić z nim „męską” rozmowę. 
Tata spojrzał na mnie znacząco, a mama znów krzyknęła bym przyszła, dlatego westchnęłam i niechętnie pokierowałam się do kuchni. 
- W czym mam ci pomóc? - spytałam zdziwiona, gdy stałam za nią i zauważyłam, że wszystkie dania leżały już gotowe na talerzach i wystarczyło tylko zanieść je na stół. 
- Cśś... - uciszyła mnie, w dodatku szeptem. - W niczym. Po prostu słuchaj. - nachyliła się do przejścia, gdzie miałyśmy dobry widok na mojego tatę oraz Gerarda. 
- Czy ty podsłuchujesz? - spojrzałam na nią z wyrzutem, a ona po raz kolejny mnie upomniała, bym się nie odzywała, dlatego westchnęłam i podeszłam, aby również się nachylić. 
- Kocham ją, proszę pana. - usłyszałam głos Piqué, na który delikatne dreszcze przespacerowały się po moim kręgosłupie i karku. - Nauczyła mnie wiele i wiem, że będzie robić to dalej. Jest wspaniałą osobą i czasem nie potrafię uwierzyć, że pokochała kogoś takiego, jak ja. To nie jest nic przejściowego, musi mi pan uwierzyć, bo to trwa już wiele lat i chce by było ich więcej. Nie powiem, że jej nigdy nie skrzywdziłem, bo nie jestem taki jak Sergi i nie będę, ale będę starał się zrobić wszystko, by było jej przy mnie dobrze. - powiedział na jednym tchu, a ja aż podskoczyłam, gdy poczułam wilgoć na swojej odkrytej nodze. Dopiero, gdy spojrzałam w dół, zauważyłam, że była to po prostu łza. Pełna szczęścia i miłości, która miałam wrażenie, że rosła z każdym dniem, w którym mogłam widzieć jego uśmiechniętą twarz i pełne radości oczy. 
Mama popatrzyła na mnie z szerokim uśmiechem, a widząc moją reakcję szczelnie się przytuliła, gładząc delikatnie moje plecy w sposób, który pamiętałam jeszcze z dzieciństwa. 
- Mari, powiem szczerze, że nie byłam przekonana co do tego wszystkiego. - wskazała ręką w stronę jadalni, prawdopodobnie mając na myśli Gerarda. - Ale byłam tu wcześniej i słyszałam znacznie więcej, plus jest taka możliwość, że podsłuchiwałam was trochę w pokoju, zanim weszłam... - uśmiechnęła się niewinnie, a ja pokręciłam głową, mogąc się tego domyślić. 
- Chyba masz problem z podsłuchiwaniem. - zauważyłam i cicho zachichotałam. 
- Nie w tym rzecz. - ominęła temat, też się śmiejąc. - Po prostu teraz widzę to, czego nie mogłam jeszcze na lotnisku - waszą miłość. Taką prawdziwą i nie sztuczną i może dlatego zawsze coś nie pasowało mi w tym, jak rozmawiałaś z Sergim. Teraz zachowujesz się zupełnie inaczej, reagujesz na niego inaczej i patrzysz też w zupełnie nie ten sam sposób. 
- Mamo... - jęknęłam, czując jak znów się wzruszam. 
- Po prostu wiedz, kochanie, że macie moje błogosławieństwo, a słysząc ich rozmowę możesz mi wierzyć, że twojego taty też. 
- Dziękuje i przepraszam, że nie powiedziałam wam wcześniej. - pociągnęłam cicho nosem. 
- Nie rozklejaj mi się tu. - zaśmiała się i podniosła z podłogi, ponieważ przez cały ten czas kucałyśmy. - Weźmy już lepiej to jedzenie, bo wystygnie. - powiedziała, a ja wytarłam oczy i z uśmiechem kiwnęłam głową, również wstając. 
Chwilę potem wszyscy razem siedzieliśmy w jadalni, racząc się kolacją. Kiedy weszłyśmy, panowie zamilkli i miałam nadzieję, że nie zauważyli tego, jak podsłuchujemy. Ponownie zapanowała cisza, ale widziałam po Gerardzie, że znacznie wyluzował, dlatego miałam nadzieję, że rzeczywiście tata dał nam to głupie błogosławieństwo. By jakoś ją przerwać dyskutowałam z mamą trochę o studiach, mojej pracy, ale i prawie jazdy, które udało mi się wreszcie zdać, oczywiście z pomocą Gerarda, który poświęcił na mnie ponad miesiąc, bym mogła bezpiecznie wyjechać na ulice Barcelony, nie będąc zarazem zagrożeniem dla społeczeństwa. W ten sposób sprawiłam, że mój tata z uznaniem pogratulował Piqué, wiedząc jaką niezdarą potrafię czasem być i otworzył też z nim krótką rozmowę na temat samochodów. Spojrzałam na mamę, która również była z tego powodu zadowolona, przez co reszta kolacji przeminęła wreszcie bez niepotrzebnego stresu i napięcia. Miałam nadzieję, że będzie już tak do końca naszego pobytu. 
- Więc praca policjanta jest dość trudna, prawda? Podziwiam pana, to nie to, co kopanie zwykłej piłki. - odezwał się pod koniec Gerard, co sprawiło, że zakrztusiłam się sokiem, a tata spojrzał na niego jak na kosmitę, nie wiedząc co powiedzieć. 
Mój wybuch śmiechu jednak zwrócił na mnie uwagę, co poskutkowało tym, że i tata, i Gerard zrozumieli zaistniałą sytuację. 
- Coś mu nawymyślała, córcia? - spojrzał na mnie, poprawiając swoje okulary, a ja nadal dusiłam się ze śmiechu, szczególnie gdy spojrzałam na minę Gerarda. 
- Przepraszam, ale to było tak zabawne, że zdecydowanie się opłacało.
- Jestem urzędnikiem. - tata zwrócił się do Gerarda, który pokiwał głową, prawdopodobnie nie bardzo wiedząc co powiedzieć, no bo po co „przepraszam”, skoro pomyłka nie była z jego winy.
- Zemszczę się, Camarillo. - popatrzył na mnie spod byka, a ja z szerokim uśmiechem posłałam w jego stronę niewidzialnego buziaka. 
Po kolacji tak, jak obiecaliśmy, poszliśmy pomóc mamie w kuchni ze świątecznym ciastem, jednak Gerard po dziesięciu minutach wymigał się pod pretekstem prysznica. Nie zatrzymywałam go, ponieważ spędziłam tyle czasu w łazience, że nawet nie miał na to szansy. Mama po czasie i tak wygoniła mnie, mówiąc, że nie wie w kogo się wdałam, ponieważ nie przypomina sobie, by ktoś w naszej rodzinie miał aż tak dwie lewe ręce w kuchni. Zawołałam tatę, by pomógł mamie posprzątać rozsypaną na podłodze przeze mnie mąkę, ponieważ nie chciała mnie już tam tego wieczora widzieć. Usprawiedliwiałam się zmęczeniem z powodu podróży, ale każdy i tak wiedział swoje, nawet i ja. 
Kiedy przyszłam do pokoju poczułam, że faktycznie łapie mnie ochota na sen, a Gerarda nadal nie było w środku, natomiast słyszałam szum wody z pomieszczenia obok, który krótką chwilę potem ustał. Zajęłam się wypakowywaniem naszych ubrań i układaniem ich na moich starych pułkach, dopóki nie usłyszałam jak wchodzi do środka. Poczułam jego mokre jeszcze dłonie na moich ramionach, które pociągnęły mnie delikatnie do góry, abym mogła wstać. Gdy już to zrobiłam, obrócił mnie w swoją stronę i wpił się powolnie w moje usta. Odwzajemniłam ten krótki pocałunek, który po czasie został przerwany. Popatrzyłam na niego, unosząc brwi do góry w lekkim zaciekawieniu. 
- A za co to? - spytałam i zjechałam wzrokiem w dół, zauważając, że stoi przede mną jedynie z ręcznikiem niepewnie uwiązanym na biodrach, który lada chwila mógł upaść. 
- Za to, że cię kocham, nie wystarczy? - wzruszył ramionami i wyłapał to jak przyglądam się jego klatce piersiowej, bo na jego ustach zagościł ten znany mi dobrze, pewny siebie uśmieszek.
- Wystarczy. - zaśmiałam się i schyliłam ponownie, by odłożyć ostatnią już koszulkę Piqué. - Dziwne, że nie próbujesz się odwdzięczyć. - powiedziałam, robiąc palcami cudzysłów przy ostatnim słowie. 
- W sumie to było dość zabawne, więc ci odpuszczam.
Złapał w tym czasie za inny ręcznik i przetarł nim mokre włosy, a następnie założył bokserki. 
- Podglądacz. - wytknął mi, a ja wzruszyłam niewinnie ramionami, wystawiając w jego stronę język, ponieważ rzeczywiście przez cały ten czas spoglądałam na niego jednym okiem. 
- Więc o czym rozmawialiście przed obiadem z tatą? Miałam wrażenie, że trochę się rozluźniłeś. - zagadnęłam po chwili, próbując coś od niego wyciągnąć. 
- O piłce. - odparł krótko i zaczął się za czymś rozglądać. 
- Jesteś pewny? Nie wiedziałam, że piłka nożna potrafi aż tak zbliżyć przyszłego zięcia i teścia. - zaśmiałam się, a Piqué zaczął udawać, że taki temat wcale nie miał miejsca, co znaczy, że się delikatnie zawstydził, wiedząc, że słyszałam to, jak o mnie mówił. 
Złapał za telefon, którego przez ten czas szukał, a do którego nie zaglądał od wczorajszego wieczora, a ja podniosłam swoją piżamę i zdjęłam koszulkę, czując, że na mnie patrzy. Odpowiedziałam mu tym samym tekstem, który on skierował do mnie, jednak nic nie odpowiedział, a wstał i pospiesznie podszedł do mnie, podnosząc mnie do góry. Otworzyłam w zdziwieniu usta, chcąc wydać z siebie krzyk zaskoczenia, ale zasłoniłam je, nim jakikolwiek dźwięk zdążył się z nich wydobyć. Przypomniałam sobie, że przecież na dole znajdowali się moi rodzice, którzy mogli wszystko usłyszeć i przyjść tak, jak wcześniej zrobiła to mama. Gerard pokręcił na to głową, mówiąc, że poszli przecież na pasterkę, a ja nie mogłam uwierzyć, że zapomniałam o tak oczywistej rzeczy. Pocałował mnie w dekolt, później szyję i w usta, aż w końcu położył mnie na łóżku, pozbywając się po tym mojego stanika, którego nie lubił, bo uznał, że ma zbyt skomplikowane zapięcie, jak na jego umiejętności. Ja nie widziałam w tym nic trudnego, a i on tym razem gładko sobie z nim poradził.
- Naprawdę chcesz to robić w moim rodzinnym domie? W łóżku, w którym spałam mając czternaście lat? - westchnęłam, gdy oderwał się na chwilę od moich ust, które aż pulsowały od intensywności jego pieszczot. 
- Podnieca mnie fakt, że prawdopodobnie tutaj pierwszy raz się masturbowałaś. - odpowiedział patrząc mi prosto w oczy, starając się utrzymać powagę, jednak nie wytrzymał w momencie, w którym moja twarz poraz kolejny oblała się soczystym rumieńcem. Starałam się go ukryć włosami, jednak Gerard szybko je odgarnął. - Zostaw, są śliczne. 
- Szczególnie, gdy wyglądam jak burak. 
- No i klimat padł. - wywrócił oczami, a ja prychnęłam. 
- Tak, w momencie, kiedy powiedziałeś o masturbacji. Nie obwiniaj mnie więc. - uśmiechnęłam się, wzruszając ramionami. 
- No to pozwól, że naprawię. - popatrzył na mnie znacząco, ale gdy jego dłonie zjechały z moich piersi wprost do rozporka spodni, po pomieszczeniu rozległ się dzwonek telefonu. Rozpoznałam tą melodie, co oznaczało, że komórka była moja. 
- A więc nie dane nam ochrzczenie tego łóżka. - odparł z wyrzutem, podnosząc się ze mnie, bym mogła wstać, a kiedy to zrobiłam rzucił się z powrotem na materac z głośnym westchnieniem. - Ten ktoś będzie odpowiedzialny za nie zaspokojenie go. - wskazał na spodnie, a ja wywróciłam oczami i złapałam za telefon. 
Założyłam na siebie bluzkę i zmarszczyłam brwi, gdy numer był nieznany, jednak postanowiłam odebrać.
- Mari? Musimy pilnie porozmawiać, jesteś wciąż w Barcelonie? - ze słuchawki wydobył się głos, który mimo, że tak bardzo dobrze znałam, to już długo nie dane było mi go usłyszeć. 

____
Właśnie oddaje w wasze ręce najdłuższy rozdział opowiadania, zaopiekujcie się nim dobrze 😅 Jak widzicie pojawił się on w niedziele, a nie w poniedziałek i ogłaszam, ze teraz rozdziały będą w n i e d z i e l e, a to z powodu tego, ze za tydzień rozpoczynam szkole.
 Garard można powiedzieć, że pierwsze koty za płoty, jednak wcale nie było tak łatwo... 😂 jak podoba się wam pobyt u rodziców? i jak myślicie, kto musi tak pilnie spotkać się z Mari? Jakieś typy i pomysły na powód? ;D czekam niecierpliwie na wasze opinie. <3 do następnego poniedziałku! 

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

c02r19 So you're moaning now?

- Więc jak spędzacie Wigilię? - spytała Elena dokładnie piętnastego grudnia, jeżdżąc dookoła pokoju z wózkiem, kiedy w posiadłości Busquetsów razem z Anną szykowałam ciasteczka na klubowe, świąteczne spotkanie.
El urodziła początkiem października piękną i zdrową Olivię, która była mimo to bardzo humorzasta. Dlatego nasza przyjaciółka miała z nią dosłownie urwanie głowy. Ciężko było zostawić ją na chwilę samą, ponieważ przez cały czas potrzebowała stuprocentowej uwagi. Możliwe, że miała coś z Sergio. Za dwie godziny miała odbyć się coroczna, „klubowa wigilijka”, na której zawsze pojawiali się wszyscy piłkarze z rodzinami oraz ludzie z zarządu. Można było wtedy spędzić miło czas w swoim gronie i poczuć się jak rodzina przy wigilijnym stole. Każdy zaproszony powinien przygotować coś do jedzenia. My na tą okazję szykowałyśmy coś słodkiego, mając nadzieję, że wyjdzie nam za pierwszym razem, ponieważ nie miałybyśmy już czasu na powtórki. 
- Razem z Andresem jedziemy do teściowej. - fuknęła Anna, dosypując do ciasta więcej mąki, ponieważ masa wyszła zbyt leista.  - Nie zniosę tej kobiety w jednym pomieszczeniu na dłużej niż kilka godzin, więc jak poradzę sobie przez całe święta? - westchnęła, a my się zaśmiałyśmy, jednak mimo to naprawdę jej współczułyśmy. 
Z opowieści An wynikało, że matka Andresa miała fioła na punkcie własnego syna. Nie widziała poza nim świata i nie wyobrażała go sobie u boku innej kobiety, niż jej samej. Co było śmieszne, bo przecież byli już małżeństwem i z tego co wiedziałam powoli szykowali się na dziecko. Słysząc o całej tej sytuacji miałam przed oczami rodzicielkę Sergiego, która zawsze szukała jakiegoś powodu, by mi ubliżyć. Miały ze sobą wiele wspólnego i myśle, że jeśli by się spotkały mogłyby założyć swój własny klub „Nienawidzimy swojej synowej”. Chyba, że już faktycznie to zrobiły. 
- A wy? - Elena zwróciła się do mnie.
- Lecimy do Włoch. - uśmiechałam się, gdy udało mi się uformować dosyć ładne serduszko z ciasta. 
- Zrób je chudsze i mniejsze, bo jak wyrośnie, to będzie wyglądać conajmniej jak poturbowany kamień. 
- Dzięki. - westchnęłam i przywróciłam mojemu serduszku posturę kulki, a potem pozbyłam się z niej małej ilości ciasta. - Wracając... Gerard chciał poznać moich rodziców, a mama i tak zapraszała mnie na święta, więc postanowiłam, że pojedziemy razem. 
- Zaraz. - Elena zatrzymała się i postawiła wózek przy ścianie, ponieważ Olivia wreszcie zasnęła, dając nam trochę spokoju od płaczu. - Zaprosiła ciebie? Więc twoi rodzice nie wiedzą, że z nim jesteś? 
- Znają go. - odpowiedziałam wymijająco i zaczęłam układać gotowe ciasteczka na blaszce. 
- Ale jako „Gerarda”, a nie „Gerarda, faceta naszej córki”, tak? - zaśmiała się Elena. - Chcesz się poczuć jak nastolatka ukrywająca przed rodzicami swojego chłopaka? 
- Nie, ale matka dostałaby zawału, gdybym razem z odwoływaniem ślubu poinformowała ją, że od razu po zerwanych zaręczynach zaczęłam nowy związek. - popatrzyłam na nie znacząco, a Anna kiwnęła głową, wyraźnie się ze mną zgadzając. 
Elena sprawdzała co kilka sekund czy z jej córeczką wszystko w porządku i kiedy tak się jej przyjrzałam, uznałam, że trzyma się naprawdę dobrze. Co prawda miała niesamowite wory pod oczami, których ze względu na brak czasu nie miała szansy przykryć korektorem, ale pomimo tego nie wyglądała aż tak źle, jak mówiła. Stwierdziłam więc, że zaoferujemy jej z Ann zajęcie się małą Olivią, gdy wstawimy już ciastka do piekarnika, by ona mogła pójść i zająć się sobą. Była nam bardzo wdzięczna i pognała od razu do łazienki, a ja sprawdziłam czy piekarnik zdążył się już nagrzać. Anna w tym czasie podziwiała śpiącą dziewczynkę, która wreszcie była bardzo spokojna. Coś było w tym, że dzieci są grzeczne tylko wtedy, kiedy śpią. 
Pół godziny później słodkości były już gotowe i o dziwo wcale nie wyszły źle. Pięć minut potem dostałam wiadomość od Gerarda, że czeka na nas przed domem. Elena akurat w tym samym czasie wyszła z łazienki. Zdążyła wziąć prysznic, umyć włosy, pomalować się i założyć naprawdę śliczną, długą, czarną sukienkę, która idealnie przylegała do jej ciała. Nie znając jej, nigdy nie powiedziałabym, że niedawno urodziła. Jej ciało było zdecydowanie lepsze od mojego, nawet jeśli zaczęłam ćwiczyć. Wzięła swoją córkę, która właśnie się obudziła i ubrała ją zgodnie z pogodą panującą na dworze. Wyszłyśmy przed dom i faktycznie Gerard stał już przy bramie. Elena złapała jeszcze za przygotowane rzeczy Olivii i razem pokierowałyśmy się w stronę Piqué. One siadły z tyłu, podczas gdy ja zajęłam miejsce pasażera, próbując nie upuścić blachy, którą dałam sobie później na kolana. 
- Hej. - uśmiechnęłam się, a on bez odpowiedzi nachylił się i szybko pocałował mnie w usta. 
Zwiesił swój wzrok na blaszce i wyciągnął rękę, by odchylić sreberko, jednak ja pacnęłam go w dłoń, mówiąc, że to na później. 
- Muszę spróbować czy są dobre, nie chcecie chyba dać Bartomeu czegoś trującego, hm? - uśmiechnął się w ten swój własny sposób, a dziewczyny z tyłu zaniosły się śmiechem. 
- Wątpisz w moje umiejętności kulinarne? - spytałam w udawanym oburzeniu, a Gerard w tym samym czasie odpalił samochód i dołączył do ruchu drogowego. 
- Noo... - skrzywił się na pokaz, a kiedy spojrzałam na niego gniewnie posłał mi niewidzialnego buziaka. 
- Skończyłam ten temat. - odwróciłam od niego swój wzrok i skupiłam się na jezdni, jednak również się zaśmiałam.
Miał racje, ponieważ naprawdę byłam słaba we wszystkim, co było związane z gotowaniem. Gerard dobrze o tym wiedział i często obierał sobie ten fakt, jako idealny punkt zaczepek. 
Najpierw pojechaliśmy do domu rodziców Eleny, gdzie zostawiła pod ich opieką Olivię, a następnie pokierowaliśmy się już prosto w stronę restauracji, w której miała odbyć się uroczystość. 
Nie wszyscy byli jeszcze na miejscu, ale już większość zaproszonych siedziała w wyznaczonych dla nich miejscach. My byliśmy jednymi z ostatnich, ponieważ już mało siedzeń pozostało wolnych. Nasze nazwiska znaleźliśmy zaraz obok Vanessy i Carlesa oraz Jordiego i Romarey. Naprzeciwko nas usiedli Elena i Sergio oraz Anna z Andresem. Wszystko było na tyle przemyślane, by każdy mógł spędzić czas w towarzystwie najbliższych mu osób. Oczywiście, że wszyscy czuliśmy się jak rodzina, ale mimo wszystko każdy miał swoją „paczkę, z którą posiadał najlepsze relacje i zarząd dobrze o tym wiedział. 
Gdy wygodnie rozsiedliśmy się na swoich miejscach Gerard skupił całą swoją uwagę na Sergio i Jordim. Mimo to przez cały ten czas jego prawa dłoń leżała na moim lewym udzie, delikatnie je ściskając oraz wykonując masujące ruchy. Ja natomiast nie dołączyłam się do żadnej rozmowy, a obserwowałam wszystkich znajdujących się w środku oraz ostatnich brakujących zaproszonych, którzy właśnie wchodzili. Po około dziesięciu minutach już wszystkie krzesła zostały zajęte, oprócz jednego obok Roberto. Przeszło mi przez myśl, że może to za sprawą jakiejś pomyłki, jednak mimo tego, że jego stolik był od nas dość oddalony, zobaczyłam obok jego nazwiska jeszcze jedną podpisaną kartkę. Pomimo gwaru usłyszałam stukot szpilek, po czym u progu stanęła wysoka, uśmiechnięta blondynka. Nikt oprócz mnie nie zwrócił na nią uwagi, dlatego ułożyłam swoją dłoń na tej Gerarda, która wciąż nie zmieniła położenia i mocno ją ścisnęłam, co sprawiło, że oderwał się od jakiejś dyskusji i na mnie spojrzał. 
- Co ona tu robi? - spytałam patrząc mu w oczy, ponieważ to właśnie Malia zaszczyciła nas swoją obecnością na spotkaniu, które wcale jej nie dotyczyło, odkąd przestała udawać dziewczynę Gerarda. 
Nie miał pojęcia o kim mówię, dlatego z wymalowanym zdziwieniem na twarzy uniósł wzrok i umieścił go na kobiecie, która właśnie wieszała swój płaszcz przy wejściu do restauracji. Ulżyło mi, gdy zobaczyłam, że był zaskoczony równie bardzo jak ja. Nie wiem co sobie myślałam, ale byłam niesamowicie zazdrosna, nawet jeśli wiedziałam, że Gerard nie miał pojęcia czemu się zjawiła.
Podniósł się z krzesła w momencie, w którym Malia zaczęła iść w naszą stronę. Postanowiłam, że nie pozwolę im rozmawiać bez mojej obecności, dlatego szybko pognałam za chłopakiem, nim jeszcze zdążył do niej podejść. 
- Hej, Geri. - uśmiechnęła się miło. - I Mari. - dodała już mniej entuzjastycznie, ale jednak. 
Zawsze była miła. Nigdy nie dawała powodów, by jej nie lubić, ale mimo to mnie aż odrzucało na jej widok. Oczywiście kiedyś nie umiałam się przyznać dlaczego, ale teraz mogłam śmiało powiedzieć, że z powodu zazdrości niezależnie od tego jak miła i uprzejma była, to ja nie potrafiłam pałać do niej jakąkolwiek sympatią. Nawet, jeśli nic takiego mi nie zrobiła, bo przecież po prostu grała to, o co ją poproszono.
- Cześć, co tu robisz? - spytał, a ona uwiesiła swój wzrok na kimś za nami. 
Kiedy się obróciłam zastałam uśmiechniętego Sergiego, który zwinnie nas wyminął i stanął naprzeciw Malii, składając na jej policzku szybki pocałunek. 
- Jest ze mną. - odpowiedział, prawdopodobnie słysząc kawałek naszej rozmowy. 
- Więc jesteście razem? - spytałam, czując wewnętrzną ulgę. 
Prawdopodobnie było widać, że bardzo się rozluźniłam. 
Obydwoje kiwnęli w odpowiedzi głowami, a następnie nas przeprosili i udali się do swojego stolika, ponieważ Bartomeu już wstał, przygotowując się do swojej przemowy. 
Spojrzeliśmy z Gerardem po sobie w lekkim zdziwieniu, ponieważ była to ostatnia rzecz, o jakiej mogliśmy pomyśleć widząc tu Malię. Także wróciliśmy na swoje miejsca i w ciszy przyglądaliśmy się Sergiemu i Malii, którzy żywo o czymś dyskutowali. Jego oczy świeciły się w szczęściu, na co delikatnie się uśmiechnęłam. Dobrze było go takiego widzieć i wiedzieć, że ma się dobrze oraz ułożył sobie jakoś życie. Nie spodziewałam się jednak, że będzie to Malia. 
Josep przywitał nas wszystkich oraz podziękował za przybycie. Rozgadał się trochę o rozpoczętym sezonie, chwaląc chłopców za rozegrane już mecze oraz napomknął też o tych przyszłych, życząc chłopcom siły po nowym roku. Prawdę mówiąc, nie było to nic nowego, ponieważ powtarzał to rok w rok, a przynajmniej w te lata, podczas których uczestniczyłam w tej klubowej wigilijce. Wszyscy dobrze wiedzieli co ma do powiedzenia, ponieważ nie fatygował się nawet zmienić kolejności. Piłkarze czekali tylko aż skończy, a kiedy wreszcie to nastąpiło, mogliśmy podzielić się opłatkiem i rozpocząć kolację. 
W gwarze spowodowanej głośnymi dyskusjami nie było słychać nawet stukotu talerzy, pomimo tego, że każdy z wielkim głodem rzucił się na wytrawne i dokładnie przygotowane dania. Miałam wrażenie, że tylko ja i Gerard nie rozmawialiśmy, będąc zbyt zajęci obserwowaniem Sergiego i Malii. Wydawało mi się to takie dziwne, a zarazem krępujące i byłam pewna, że dla Piqué również. 
- Kto by pomyślał, że nasi ex będą ze sobą? - wypalił w końcu Gerard w momencie, kiedy ja także chciałam się odezwać. - Do tego jak słodko się przejęłaś, gdy ją zobaczyłaś. - zaśmiał się, pstrykając mnie w nos, ponieważ zrobiłam niezadowoloną minę. 
- Po prostu jej nie lubię. - fuknęłam. 
- Niee... - prychnął. - Nie lubisz świadomości, że kiedyś robiła rzeczy, których ty nie mogłaś. - przerwał jedzenie, by skupić wzrok na moich gorących policzkach. 
Jak zwykle miał racje, ale nie chciałam dawać mu satysfakcji. Fakt, że byliśmy razem nie sprawiał, że przestał się ze mną droczyć, ale bez tego nasza relacja po prostu nie byłaby sobą. To nas cechowało. 
- Wcale nie. - mruknęłam i mimowolnie zerkając w ich stronę wzięłam łyk soku pomarańczowego. To oczywiste, że tak było oraz, że Piqué znów trafił w punkt. W tym był niezawodny. 
- Spokojnie, kochanie. - zbliżył się do mnie, odkładając łyżkę, przez co mógł odgarnąć moje włosy z ust i policzków, które podczas naszej rozmowy się tam znalazły. - Zazdrość wygląda na tobie wręcz idealnie. - wyszeptał i szybko pocałował mnie w usta, powodując ciepłe mrowienie w moim brzuchu. 
Około godziny dwudziestej pierwszej towarzystwo zaczęło się wykruszać. Tradycyjnie najpierw zmył się zarząd, który zawsze na takich spotkaniach przebywał najkrócej. Później sala zaczynała robić się coraz bardziej pusta, więc z Gerardem stwierdziliśmy, że i my także już pójdziemy. Pożegnaliśmy się z ostatnimi osobami, które zostały, życząc jeszcze raz wesołych świąt, a następnie udaliśmy się do auta. 
Gerard jechał prosto do swojego apartamentu, dlatego uznałam to za znak, że będę u niego nocować. W jego mieszkaniu znajdowało się pełno moich rzeczy, dlatego nigdy nie musiałam martwić się o to, że nie będę miała piżamy czy też jakiegoś kosmetyku. 
Kiedy po przebraniu się w odrobine wygodniejsze rzeczy Piqué poszedł po kieliszki do szampana, który zaoferował, że otworzy, ja włączyłam telewizję, wiedząc, że jeśli zrobiłby to on, skończylibyśmy oglądając jakiś kanał sportowy. O tej godzinie leciały już zwykle jakieś horrory albo nudne filmy dokumentalne wszelkiej maści, dlatego przełączyłam na kanał muzyczny, ponieważ to zawsze przyjemniejsze od krwawych scen. Gerard zjawił się krótką chwilę potem, gdy ja wygodnie wbiłam się w oparcie kanapy. Oprócz kieliszków, które moment później napełnił trzymał jeszcze białą kopertę. Podał mi ją razem z szampanem, który odłożyłam na stolik, by móc skupić się na kawałku papieru. 
- Co to? - spytałam od razu, przyglądając się kopercie. 
- Przedświąteczny prezent. - uśmiechnął się, a następnie usiadł zaraz obok mnie, biorąc łyk napoju. - No otwórz. - pogonił. 
- Już, już. - westchnęłam, skupiając się na jak najdelikatniejszym porwaniu materiału. 
Kiedy udało mi się nie popsuć zawartości, wyciągnęłam ze środka kawałek papieru. 
- To bilety? - spytałam po raz kolejny. - Do Francji? 
Piqué kiwnął jedynie głową, a uśmiech nie znikał mu z twarzy. 
- Pomyślałem, że możemy spędzić tam święta. - dotknął mojego kolana, jednak widząc moją reakcje jego mina lekko zrzedła. - Ale ty nie wydajesz się być zadowolona. Co się stało? 
Spojrzałam na niego i wpatrując się przez chwilę w jego rozkojarzone oczy delikatnie westchnęłam. Zdjęłam jego rękę z kolana i podniosłam się z kanapy, wciąż obserwując jak w milczeniu przygląda się temu co robię. Odwróciłam się w stronę drzwi, a on w skołowaniu nawet się nie podniósł. I dobrze, ponieważ gdy tylko wzięłam torebkę, od razu do niego wróciłam, wyciągając z niej dość duży świstek, który od razu mu podałam. Piqué spojrzał na mnie niepewnie wciąż się nie odzywając, a gdy zobaczył co właśnie trzymał w rękach, wbił się w oparcie z wymalowaną na twarzy ulgą. 
- Maritzo Camarillo, masz mnie już więcej tak nie straszyć, do cholery. - przetarł twarz swoimi dłońmi i pociągnął mnie w swoją stronę, kiedy zaczęłam się donośnie śmiać. - Chyba przeszedłem zawał, kiedy szłaś do drzwi. 
Zrobił minę, jakby właśnie umierał, po czym rzucił się na kanapę, nie zwracając uwagi na to, że na nim siedziałam. Skończyłam leżąc pod jego bezwładnym ciałem, ponieważ zachciało mu się jakiejś głupiej zabawy. Śmiałam się głośno,  prosząc, aby się podniósł, bo nie mogłam oddychać, ale on nawet nie reagował. 
- Gerard, zejdź! - jęknęłam, a on szybko uniósł głowę do góry, blokując ze mną spojrzenie. 
- A więc już jęczysz? - uniósł brew, a ja pacnęłam go w twarz z otwartej ręki, po czym wyswobodziłam się spod niego, kiedy lekko podparł sie rękoma. 
- Teraz bądźmy poważni, Gerard. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale... - zaśmiałam się widząc jego minę. 
- Prowokujesz mnie, a potem masz pretensje! - krzyknął niczym małe dziecko, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. - Dobra, teraz ty bądź poważna, bo ja już jestem. - fuknął, a ja schyliłam się po bilet, który Gerard chwilę temu upuścił. 
- Nie mogę być poważny, kiedy się tak zginasz. - powiedział, po czym złapał mnie za biodra nim zdążyłam się wyprostować i pociągnął mnie na swoje kolana.  
- Skończ. - upomniałam go, po czym pocałowałam go krótko w policzek i ześlizgnęłam się z niego, lądując na miejscu obok. - Co robimy? Kupiłam nam już bilety do Włoch, bo myślałam, że to idealny pomysł na poznanie moich rodziców. - powiedziałam, wspominając o tym, co jeszcze chwilę temu dałam Gerardowi. 
- To proste. - uśmiechnął się, jakby odpowiedź była oczywista. - Na święta lecimy do Włoch, a sylwester spędzimy na Wieży Eiffla. - nachylił się w moją stronę i szybko cmoknął w usta, a ja kiwnęłam głową i wyciągając z jego dłoni bilet położyłam go na stoliku, po czym usiadłam na nim okrakiem, lekko go zaskakując. 
- Dla ciebie też ten deser, który podali nie był zbyt sycący? - spytałam zaczepnie szeptem, wprost do ucha Piqué, który aż się wyprostował. 
- Zdecydowanie potrzebuję dokładki. - zaśmiał się, dokładnie rozumiejąc co miałam na myśli. 
Ułożył swoje dłonie na moich pośladkach, a ja moje owinęłam wokół jego szyji, kiedy zauważyłam, że chce się podnieść. 
- Nie, nie, nie! - spojrzałam na niego znacząco, gdy zaczął kierować się do sypialni. - Zróbmy to tu. - wskazałam na salon. 
- Cholera, jak ja cię kocham. - uśmiechnął się i zawrócił. 
- A ja ciebie, Piqué. - przygryzłam wargę, po czym zachłannie wpiłam się w jego malinowe usta, nim zdążył położyć mnie na kanapie. 

______
No i czas na święta! Nie powiem, dziwnie o tym pisać, kiedy na dworze skwar ;D wiem, ze może być nudno, ale tak tez czasem trzeba. wakacje niestety powoli się kończą i przyjdzie mi niedługo po raz pierwszy zmierzyć się ze wspaniałym liceum 😂 może mi zabraknąć czasu na pisanie przez jakieś pierwsze dwa miesiące, dlatego próbuje teraz dużo pisać i szykować nowe opowiadanie, wiec trzymajcie kciuki ;D
do następnego poniedziałku! 

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

c02r18 And is it good?

Wrzesień zleciał dość szybko na odwoływaniu spraw związanych z niedoszłym ślubem. Na mnie spadł obowiązek poinformowania o tym gości, co wcale mi się nie podobało, ale nie powinnam była marudzić, ponieważ Sergi zajął się dosłownie wszystkim innym. W ciągu kilku godzin nieustannego telefonowania zdołałam zawiadomić wszystkich, którzy mieli przyjechać. Najważniejsi byli ci, którzy lecieli samolotem. Razem z Sergim zarzekliśmy się również, że pokryjemy wszystkie koszty biletów. Na sam koniec zostawiłam jednak swoich rodziców. Słuchawkę podniosła rozradowana mama, mówiąca, że właśnie z tatą pakują swoje rzeczy. Przez pewien czas nie potrafiłam się odezwać, wiedząc, że rodzice wcale nie będą zadowoleni z tego, co miałam im przekazać. Początkowo mama nie chciała mi uwierzyć, będąc wręcz przekonaną, że wykręcamy jej jakiś słaby kawał. Nie wiem co sprawiło, że wreszcie się przekonała - długość moich zarzekań czy powaga, którą podtrzymywałam całą naszą rozmowę, ale wreszcie to zrobiła. Wiedziałam, że tak to zniosą, ponieważ w przeciwieństwie do matki Sergiego, moi rodzice naprawdę go uwielbiali i szanowali. Nie wspominałam im jednak o mnie i Gerardzie, którego swoją drogą znali bardzo dobrze z wielu moich historyjek, których naopowiadałam się po wyjeździe z Manchesteru. Zdawali sobie sprawę z moich uczuć względem jego, ale byli przekonani, że nigdy nie zostały odwzajemnione. Było tak tylko i wyłącznie ze względu na to, że do niedawna również i ja żyłam w tym okropnym błędzie.
W tym samym miesiącu zdążyłam się również przeprowadzić do starej kamienicy, w której wynajęłam mieszkanie pięć lat temu, zaraz po przylocie. W prawdzie moje stare lokum już dawno zostało sprzedane, jednak dwójka młodych ludzi kilka miesięcy wcześniej wyniosła się z kamienicy, zostawiając mieszkanie wręcz idealne dla mnie.  Było trochę mniejsze od poprzedniego, ale traktowałam to jako zdecydowany atut. Nie brakowało mi pieniędzy, ponieważ na moim koncie wciąż wylegiwała się naprawdę niezła sumka, którą Gerard dał mi za układ. Przy Sergim nawet nie miałam okazji jej wydać, ponieważ wciąż powtarzał, że to on powinien za mnie płacić. Dlatego, kiedy się rozstaliśmy poczułam lekką ulgę. Wreszcie byłam w pełni niezależna i nie musiałam czuć skrępowania z powodu nieustannego wydawania nie swoich pieniędzy. Znalazłam też pracę w bibliotece, która mieściła się zaledwie pięć minut od mojego miejsca zamieszkania, oraz dostałam się na  zaoczne studia, o których myślałam już od dłuższego czasu. Gerard przez cały ten czas przy mnie był i wspierał mnie we wszystkich stresujących momentach. Cieszył się razem ze mną, gdy przyjęli mnie do pracy oraz kiedy wyczytałam swoje nazwisko na liście tych, którzy dostali się do uczelni. Nie wpychał mi na siłę swoich pieniędzy, wmawiając, że skoro jesteśmy razem, to jego obowiązek. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie lubiłam takich sytuacji. 
W październiku liga wreszcie rozkręciła się na dobre, a ja przypomniałam sobie jak to jest mieć chłopaka grającego w piłkę nożną. W prawdzie Gerard i Sergi bardzo się od siebie różnili i inaczej przeżywali mecze, jednak wciąż oznaczało to częste rozłąki przez wyjazdowe mecze. Starałam się chodzić na Camp Nou tak często, jak to było możliwe. Raz, kiedy dostałam wolne poleciałam nawet z chłopakami do Madrytu na mecz z Atletico. Wszystko po prostu jakoś płynęło. Bez stresu, niepotrzebnych problemów i kłamstw. Tak, jak zawsze chciałam by było. 
El Clasico tym razem wypadło na początek listopada. Dokładnie piątego, o siódmej rano przysiadłam na małej walizce, do której jeszcze przed chwilą pakowałam swoje ubrania. Nie dużo, bo mieliśmy spędzić w Madrycie tylko dwa dni, ale i tak to cholerstwo nie potrafiło się dopiąć. Prawdopodobnie była to wina moich kosmetyków, których ilość niestety nie zmieniała się w zależności od długości pobytu. 
- Przyszedłem! - usłyszałam trzask drzwi, a następnie przede mną wyrósł zaspany wciąż Gerard. - Jeszcze się nie spakowałaś? 
- Spakowałam, ale nie umiem się dopiąć. - fuknęłam ze złością i warcząc wstałam, a następnie rzuciłam się na łóżko.  Gerard postawił swoją torbę przy drzwiach i wszedł do środka, a następnie przykucnął i bez problemu zasunął zamek. Widząc to rozszerzyłam oczy w zdziwieniu i westchnęłam machając ręką. Piqué zaśmiał się kręcąc głową i podszedł bliżej łóżka, schylając się nade mną i składając na moich ustach szybki pocałunek. 
- Tak w sumie to dzień dobry. - uśmiechnął się. 
- Chcę żeby jutro po meczu też był dobry. - spojrzałam na niego znacząco. 
- Wygramy to z zamkniętymi oczami. Zobaczysz, że jeszcze strzelę. - powiedział z dumną miną i podniósł się, żebym mogła zabrać kurtkę i opuścić razem z nim mieszkanie 
- Pamiętaj, żeby zrobić to do swojej bramki. - skomentowałam z głupim uśmieszkiem, gdy staliśmy już po drogiej stronie drzwi, a ja próbowałam znaleźć klucze w torebce. 
- Od kiedy tak się znasz na piłce nożnej? 
- Mój były narzeczony to piłkarz, zapomniałeś?. - uśmiechnęłam się słodko i odwróciłam, by zejść po schodach.
Gerard pognał za mną z nietęgą miną, ponieważ bardzo nie lubił, kiedy wspominałam mu o Sergim. Wciąż miałam z nim bardzo dobre kontakty, ponieważ często się widywaliśmy ze względu na wspólnych przyjaciół. Sami zresztą nimi byliśmy i z tego co się dowiedziałam od Eleny mój ex narzeczony zaczął spotykać się po „przyjacielsku” z jakąś dziewczyną, co bardzo mnie ucieszyło. 
W Madrycie byliśmy około godziny dziewiątej i od razu autokarem pokierowaliśmy się do hotelu. Nie byłam jedyną osobniczką reprezentującą płeć piękną, ponieważ miałam ze sobą również Romarey i Anne. Lot jednak spędziłam w obecności Gerarda. Na miejscu chłopcy mieli czas na rozpakowanie rzeczy, przebranie się, następnie było późne śniadanie, a na samym końcu pojechali na trening. 
W czasie, kiedy nasi piłkarze dzielnie przygotowywali się do ważnego dla nich meczu, my, jako żeńska część grona, poszłyśmy na miasto. W Madrycie aż roiło się od kawiarni, sklepów i sklepików oraz galerii handlowych. Ulicami przewijało się również pełno turystów, ale do tego każda z nas była dobrze przygotowana, ponieważ Barcelona była drugim, zaraz po stolicy, najczęściej odwiedzanym miastem Hiszpanii. I wcale się nie dziwiłam. 
Kiedy obeszłyśmy kilka butików i dziewczyny zaopatrzyły się w wyprzedażowe, jesienne ciuszki poszłyśmy do kawiarni. Kupiłam sobie zwykłą, parzoną kawę, mając nadzieje, że postawi mnie jakoś na nogi. W nocy kompletnie nie potrafiłam spać, prawdopodobnie stresując się meczem i tym, jak wypadnie Gerard, a w samolocie nie mogłam pozwolić sobie na sen, ponieważ chłopcy byli naprawdę głośno, a swoją drogą w godzinny lot ledwo zdążyłabym zasnąć, a już byśmy lądowali. Współczułam chłopakom, ponieważ kiedy my raczyłyśmy się ciastkiem i kofeiną, oni zasuwali w ośrodku treningowym. Odkąd pamiętam, dosłownie za każdym razem przed klasykiem zarzekali się, że wcale się nie stresują i są pewni dobrej gry. Zawsze wiedziałam, że blefują, ponieważ ich własne ego nie pozwalało im po prostu na przyznanie się do swoich słabości.
Zauważyłam, że An przygląda się mojemu palcu, kiedy brałam łyk ciemnego, niesłodzonego napoju, co wyrwało mnie z głupich przemyśleń. 
- Nie zdjęłaś go jeszcze? - spytała nawiazując do mojego zaręczynowego pierścionka, który teraz wcale nie miał już żadnego znaczenia związanego z zaręczynami. 
Przypominał mi o dobrze spędzonych latach, których nie potrafiłam usunąć z pamięci od tak. To, że nie kochałam Sergiego tak, jak Gerarda wcale nie oznaczało, że się do niego nie przywiązałam i nasze zerwanie nic dla mnie nie znaczyło. Także to nie tak, że nie zdjęłam go tylko i wyłącznie dlatego, że mnie o to poprosił. 
- Nie. - przyznałam i wpakowałam porządny kawałek ciasta do ust, byłam głodna cukru, ponieważ dawno nic takiego nie jadłam. 
Tak, jak sobie już dawno temu obiecałam postanowiłam trochę o siebie zadbać, dlatego częściej wpadałam na siłownie i zaczęłam bardziej zwracać uwagę na to, co jem. W końcu nie często ktoś pyta cię o to czy jesteś w ciąży, kiedy rzeczywiście w niej nie jesteś, a to musiał być jakiś znak.
- I Gerard nie ma z tym problemu? - wtrąciła się Romarey, a ja pokiwałam przecząco głową.
- Wie, że go bardzo kocham. - uśmiechnęłam się lekko. 
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak się cieszę, że wreszcie jesteś w pełni szczęśliwa. Tak samo jak on. Nie znam go długo, ale nigdy tak nie promieniał, jak od twojego wieczoru panieńskiego. - zaśmiała się. 
- Swoją drogą zniknęliście wtedy i nawet nie wróciliście. Chyba nie chce wiedzieć czym byliście zajęci. - dodała Ann. - Jedynie pijany Busquets chwalił się Elenie przez telefon, że wszedł wam z Michaelem do pokoju, kiedy leżeliście na łóżku, więc... 
- Tak. - przerwałam jej z rumieńcem na twarzy. - Byliśmy wtedy niecałe pół godziny razem, a już nas ktoś złapał w łóżku. - wybuchłam śmiechem, a dziewczyny mi zawtórowały. 
- I wcale nie dziwie się, że byli to akurat oni. 


 ***

Następny dzień kręcił się tylko i wyłącznie wokół meczu, do którego zostało już mało czasu. Chłopcy od dawna byli na Santiago Bernabeu, kiedy my dopiero szykowałyśmy się w pokojach hotelowych. Jeszcze przed wyjazdem do Madrytu, całkowicie bez wiedzy Gerarda, przed jednym z meczów na Camp Nou, zaszłam dyskretnie do klubowego sklepu i kupiłam sobie koszulkę z najnowszego sezonu, posiadającą numer i nazwisko Piqué. Przy okazji zaopatrzyłam się też w szalik. Wszystkie rzeczy wzięłam ze sobą i to był wreszcie dzień, w którym mogłam je ubrać i godniej niż zwykle kibicować naszym chłopcom, a w szczególności Gerardowi. Do koszulki w klubowe barwy dobrałam białe, długie spodnie i buty na obcasie, by być chociaż trochę wyższą. Na pewno urosłam od czasów Manchesteru, ale to nie była jakaś kolosalna różnica, a gdy stałam przy Gerardzie, to nawet jej nie czułam. Z dziewczynami umówiłyśmy się, że o godzinie dziewiętnastej stawimy się w holu i razem pojedziemy taksówką na stadion. Hotel nie był daleko od Bernabeu, ale zawsze podczas klasyków na mieście tworzyły się wielkie korki, dlatego wolałyśmy dmuchać na zimne i być dużo wcześniej, niż spóźnić się na pierwszą połowę spotkania. Kiedy byłyśmy już na miejscu stadion był prawe pełny, więc w tłumie podekscytowanych ludzi pokierowałyśmy się na swoje miejsca i obserwowałyśmy, jak chłopcy rozgrzewają się już na murawie. Każdy był tak skupiony, że nawet nas nie zauważyli, mimo że siedziałyśmy blisko barierek. 
Pół godziny później, między wrzawą głodnych dobrego widowiska kibiców, spotkanie rozpoczęło się wraz z donośnym gwizdkiem arbitra. Wszyscy chcieli bramek, walki, ale i płynnego spotkania, co niestety przy derbach zdarzało się bardzo rzadko. Zwykle piłkarzy osobu stron brało zbyt duże zdenerwowanie, emocje i presja co skutkowało wylewem żółtych kartek, a zdarzało się, że padła też i jakaś czerwona. Spotkanie było takie, jakie spodziewałam się, że będzie. Pełne dobrych, jednak niewykorzystanych akcji i wielu przerw w grze. Swoją szansę na zdobycie gola w dwudziestej minucie miał Iniesta, próbujący popisać się swoimi umiejętnościami przy strzale z odległości, jednak w ostatniej chwili piłka zmieniła swój bieg, ocierając się o nogę obrońcy „królewskich”. Nie wykorzystaliśmy okazji przy rzucie rożnym, ale nie zdziwiło mnie to, ponieważ to nie była najmocniejsza strona Barcelony. Dosłownie każdy czekał na jakiś rzut wolny, bliski pola karnego Realu Madryt, który byłby niczym jedenastka dla Leo Messiego. Niestety w pierwszej połowie nie było na to szansy ze względu na czyste zagrania przeciwników na własnej połowie, którzy znali umiejętności argentyńczyka i bardzo się pod koniec pilnowali. W doliczonym czasie Real zaczął znacznie naciskać, prawie doprowadzając do ich prowadzenia. Barcelonę w ostatnim momencie uratował Claudio Bravo, dając dobry bramkarski popis, który zakończył również pierwszą połowę. Nikt do końca nie był zadowolony, ponieważ piłkarze schodzili z murawy z dość nietęgimi minami, a głodni bramek kibice odpowadzali ich tylko niepocieszonym wzrokiem. Spotkaniu nie można było odmówić dynamiki, ponieważ z dziewczynami nawet nie miałyśmy szans na rozmowę, bojąc się, że ominie nas coś ważnego na boisku. Przez cały czas obserwowałam skupionego Gerarda, który z dużym spokojem wybijał futbolówkę spod nóg przeciwników i posyłał kolegom długie piłki w nadzieji, że rozpoczną one dobrą akcję. Kilka razy się mu to udało, zaliczając prawie asystę przy bramce Leo, który wyszedł sam na sam z bramkarzem. Niestety okazało się, że był na dosłownie minimalnym spalonym. 
Kiedy murawa była już pusta zastanawiałam się co zrobić, by jakoś podnieść go na duchu. Sms nie miał sensu, ponieważ nie mogli mieć przy sobie telefonów, dlatego odpuściłam. Skorzystałam jednak z tego, że już wyciągnęłam komórkę i poprosiłam Romarey, aby zrobiła mi zdjęcie na tle boiska. Ustawiłam się tyłem do aparatu i zebrałam włosy do przodu, by nie zasłaniały nazwiska Gerarda. Złapałam za dwie części szalika i uniosłam go tak, by znajdował się nad moją głową i aby dobrze widoczny był napis „FC Barcelona”. Gdy odebrałam od niej urządzenie sprawdziłam zdjęcie i uznając, że wyszło naprawdę ładnie postanowiłam wstawić je na instagrama. Nie byłam zbyt aktywna w mediach społecznościowych odkąd zaczęłam być niestety dość rozpoznawalna. Na moim profilu znajdowały się zaledwie dwa zdjęcia, z czego jedno przedstawiało widok pięknej Barcelony z lotu ptaka, a drugie mnie, Elenę i Annę w naszej ukochanej kawiarnii, w której kiedyś często się spotykałyśmy. Taki obrót spraw był skutkiem najpierw sytuacji w Londynie, po której uznano mnie za dziewczynę Gerarda, później narzeczeństwa z Sergim, o którym dosłownie huczały lokalne gazety, ale i strony poświęcone piłkarzom FC Barcelony, a teraz znów mojego związku (tym razem był już prawdziwy) z Gerardem. Nie ominęła mnie fala krytyki zagorzałych fanek piłkarzy, które uznały, że robię to dla sławy i dlatego skaczę z kwiatka na kwiatek. To sprawiało, że czułam się źle z tym co robiłam, jednak one tak naprawdę mnie nie znały i nie były świadome wszystkiego, co działo się w moim życiu. Z Sergim byłam przez cztery lata, w dodatku kiedy media zdążyły już zapomnieć o mnie i Piqué. Dopiero później, gdy już się ujawniliśmy zaczęli grzebać głębiej, znajdując stare artykuły i wtedy właściwie zaczęło się osądzanie. Dokładnie tak, jak we wrześniu, gdy Gerard wstawił na swoje portale społecznościowe naszą wspólną fotografię zrobioną w szatni po pierwszym meczu sezonu. 
Nim moje zdjęcie znalazło się w sieci, postanowiłam szybko dodać jakiś opis, a po kilku stuknięciach w klawiaturę był już gotowy:
„ ¡Vamos Barcelona! ¡Vamos mi Piqué! T’estimo. <3”
Na napisie koszulki oznaczylam Gerarda, a kiedy wreszcie je udostępniłam, od razu polała się fala lajków oraz komentarzy. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie wyłączyć możliwości komentowania, bojąc się, że znów zostanę zmieszana z błotem, jednak uznałam, że nie mogę dawać innym żadnej satysfakcji. Nie znali mnie, więc nie mieli prawa oceniać tego, co robię. Wyłączyłam więc internet w telefonie i schowałam go do kieszeni na samym dnie, by nie kusiło mnie sprawdzanie powiadomień. 
W tym samym czasie na boisko zaczęli wychodzić pojedynczy piłkarze Realu Madryt, podczas gdy nasi chłopcy wciąż siedzieli schowani w szatni. Po chwili jednak i oni wyłonili się z tunelu, ustawiając się na swoich pozycjach. Na pierwszy rzut oka nie dojrzałam żadnych nowych twarzy, więc jak na razie Lucho nie zdecydował się na dokonanie zmiany. 
- Jeny. - odezwała się z entuzjazmem Romarey, a kiedy na nią spojrzałam wzrok miała wlepiony w ekran telefonu, podczas gdy z jej twarzy nie schodził szeroki uśmiech. 
- Co? - spytałyśmy z An w dokładnie tym samym czasie, co wywołało nasze śmiechy. 
- Wszyscy cię dosłownie kochają. - zaśmiała się i wystawiła mi przed twarz swój telefon. - Patrz. 
Miała wyświetlony mój post, który przed chwilą wstawiłam, a dokładnie na sekcji komentarzy. Spojrzałam na nią niepewnie, a w dokładnie tym samym czasie usłyszałam gwizdek rozpoczynający drugą połowę. 
- No szybciej, patrz, bo już grają! - krzyknęła, ponieważ kibice zrobili głośną wrzawę w związku z rozpoczęciem się gry. 
Przejrzałam je wzrokiem razem z An przy moim ramieniu, która także chciała zobaczyć i nie licząc kilku wyjątków, praktycznie każdy komentarz był po prostu miły. Ludzie pisali, że Gerard jest szczęściarzem mając tak pięknego i wspaniałego kibica oraz, że wspierają nasz związek i nie powinniśmy patrzeć na niemiłe uwagi. Pojawiły się nawet takie, w których ktoś pisał o Sergim, mówiąc, że wyglądałam z nim gorzej i tworzę lepszą parę z Gerardem. Spojrzałam zdziwionym wzrokiem na dziewczyny, które szczerzyły się jak głupie do sera. 
- Ty się tak martwiłaś, a oni się uwielbiają. - prychnęła rozbawiona Romarey. 
- Bo u Gerarda połowa osób mnie nienawidziła. - zaśmiałam się i skupiłam swój wzrok na boisku, zapominając, że już grali. 
- Na jego koncie aż roi się od fanek, które wciąż myślą, że kiedyś za nie wyjdzie. - poklepała mnie po ramieniu An. - A każdy dobrze wie z kim nasz Piqué stanie przy ołtarzu. 
Po tych słowach już nie rozmawiałyśmy, skupiając się na boisku. Przez cały ten czas miałam wciąż w głowie komentarze z instagrama, ponieważ nie potrafiłam uwierzyć, że był tam ktoś, kto naprawdę mnie lubił i nie czekał jedynie na to, by mnie obrazić za to, że po prostu się zakochałam. 
Druga połowa nie byla już aż tak bogata w akcje, jak poprzednia. Toczyła się dość ślimaczym tempem, ale na całe szczęście pod dyktando piłkarzy z Katalonii, którzy przez cały czas utrzymywali się przy piłce i próbowali szukać luki w obronie tych z Madrytu. Nikt raczej nie był zadowolony z gry, a już na pewno nie piłkarze, ponieważ dostrzegłam, że zaczęli się denerwować. W sześćdziesiątej minucie dokonała się pierwsza zmiana. Zszedł Iniesta, pożegnany gromkimi brawami nawet przez kibiców Realu Madryt, a na boisko wszedł Sergi. To był strzał w dziesiątkę, ponieważ Roberto starał się w dość skuteczny sposób rozkręcić trochę napastników Barcelony. Dziesięć minut później wyciągając piłkę spod nóg Isco pognał w stronę pola karnego przeciwników, zwinnie ominął dwóch obrońców i prostopadłym podaniem pokierował futbolówkę wprost pod nogi Messiego, który jednym, prostym kopnięciem bez przyjęcia umieścił ją w bramce. Chłopcy rzucili się na siebie w wielkiej euforii, ciesząc się z tak wspaniałego napoczęcia przeciwnika, ponieważ w tej akcji zrobili z piłkarzami Realu dosłownie co tylko chcieli. Razem z dziewczynami zaczęłam piszczeć, przytulać się i cieszyć ze zdobytego gola. Trybuny na części, w której znajdowali się kibice FC Barcelony wręcz szalały, podczas gdy reszta stadionu pozostała w ciszy, nie wierząc, że ich piłkarze aż tak łatwo i bez kiwnięcia palcem dali sie ograć. Real nie dał długo nacieszyć się naszym, ponieważ od razu przystąpili do wznowienia gry i bardzo naciskali, próbując jakoś dostać się do naszej bramki. Gerard jednak przeciął podanie Benzemy w stronę Cristiano i przechwytując piłkę, długim podaniem pokierował ją do Neymara. Ten zabawił się z obrońcą i niebanalnym zagraniem sprawił, że futbolówka w szybkim tempie znalazła się przy nodze Suareza. Zamarkował on strzał, myląc tym bramkarza, co dało mu łatwą szansę na wpakowanie piłki do bramki. Nie pomylił się i idealnie wycelował, dając Barcelonie kolejnego gola oraz powiększając tym samym przewagę nad „królewskimi”. Trybuny z katalonii znów oszalały, skandując nazwisko strzelca. 
Końcowy gwizdek rozbrzmiał dziesięć minut później, ponieważ nie było potrzeby na dodatkowy czas. Barcelona zwyciężyła 2:0, na stadionie przeciwnika, wprawiając wszystkich wiernych kibiców w wielki stan euforii. Nie tylko kibiców, ponieważ i piłkarze skakali ze szczęścia po boisku, kiedy ci z Madrytu zdążyli już schować się w tunelu. Gerard rozejrzał się po naszej loży i dostrzegając mnie zaczął iść w naszą stronę. Oczy wszystkich pokierowały się na mnie, nawet te Romarey i Ann. Dały mi znacznie do zrozumienia, że powinnam do niego zejść. Nie mając wyboru, wstałam z krzesełka i podążyłam w dół po schodkach. Przy barierkach spotkaliśmy się w dokładnie tym samym momencie, na co szeroko się uśmiechnął. Już widziałam te wszytskie zdjęcia w internecie oraz ludzi, którzy jeszcze nie wyszli ze stadionu i właśnie na nas patrzyli. 
- I jest dobry?* - spytał i zbliżył się do mnie bardziej. 
- Bardzo dobry. - uśmiechnęłam się i łapiąc za jego policzki złączyłam razem nasze usta. 
W tym samym czasie na naszych twarzach błysnął flesz, spowodowany podekscytowanymi fotografami, którzy robili nam dosłownie milion zdjęć na minutę. 
- Kocham cię. 
- Ja ciebie też, ale jesteś spocony. - zaśmiałam się i odepchęłam go lekko, by mógł pobiec do swoich przyjaciół. 
Nim to jednak zrobił, wystawił w moją stronę język, a następnie rozczochrał moje ułożone włosy. Spojrzałam na niego gniewnie, ale nic więcej nie byłam w stanie zrobić, ponieważ pognał do Busquetsa, rzucając się mu na plecy, a następnie zeszli razem do szatni. Kochałam tego głupka całą sobą i ten głupek był cały mój. 

_____
*nawiazanie do ich rozmowy z początku rozdziału. 

Heeeeejka! Dziękuje wam za tak ogromną aktywność pod ostatnimi rozdziałami, naprawdę! Do tej pory cały czas miałam po trzy rozdziały zapasu, ale przez to, ze wyjechałam na wakacje mam tylko jeden i to niedokończony. Możliwe, ze za dwa tygodnie w poniedziałek nie będzie rozdziału, ale pracuje nad tym, żeby coś napisać, bo mam plan, ale wena szwankuje i czas tez nie pomaga. Do końca opowiadania zostało może z 5 rozdziałów, no ale to znaczy, ze jeszcze miesiąc tu pobędziemy, jeśli uda mi się publikować dalej w poniedziałki. 
Czekam na wasze opinie, mam nadzieje, ze pozytywne, bo wreszcie się doczekałyscie tego typu rozdziałów ;D 
Buziaki! 

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

c02r17 I’ve always been yours.

Stanęliśmy przed drzwiami i spojrzeliśmy na siebie, kiedy położyłam rękę na klamce. W środku było dosłownie cicho. Nie było żadnych rozmów, śmiechów czy krzyków. Posłałam Sergiemu pytające spojrzenie, a kiedy kiwnął delikatnie głową pociągnęłam i drzwi się otworzyły.
Wszyscy siedzieli na krzesłach po prostu milcząc i wpatrując się w siebie nawzajem. W momencie, kiedy weszliśmy, głowy każdego automatycznie pokierowały się na nas. Byliśmy zaatakowani przez pary oczu, które z zaciekawieniem i niecierpliwością uważnie nas obserwowały. Znów zwróciłam się ku Sergiemu, który ruchem głowy dał mi pierwszej prawo głosu. 
- Kochani. - uśmiechnęłam się delikatnie, łapiąc Sergiego za dłoń. - Jesteśmy wam bardzo wdzięczni za to, że byliście z nami przez cały czas przygotowań do ślubu. Wspieraliście nas, wytrzymywaliście nasze niezdecydowanie. - zaśmiałam się, czując jak znów się wzruszam. - Oraz oczekiwaliście niecierpliwie z nami do tego pięknego dnia. Jednak jak prawdopodobnie się domyślacie... do ślubu nie dojdzie. - skończyłam i obserwowałam jak Iniesta oraz kilka innych chłopaków spojrzeli po sobie lekko zawiedzeni. 
- Mimo to, nie chcemy żeby ten dzień, a raczej noc, tak się skończyła, dlatego prosimy żebyście tu z nami zostali i bawili się dalej. Nie jesteśmy z Mari w konflikcie, rozstaliśmy się w totalnej zgodzie. - uśmiechnął się mizernie w moją stronę. 
Jasne, że cierpiał, widziałam to bardzo dobrze. Ja także nie łatwo radziłam sobie z tą sytuacją, jednak wiem, że trzymałam się lepiej od niego, nawet jeśli próbował stwarzać pozory spokojnego. 
- Jasne. - uśmiechnęła się Anna, która wstała zaraz po tym,
 gdy skończyliśmy mówić. - Zróbmy to, co nasza ex para młoda poprosiła i po prostu się bawmy. - wskazała ruchem dłoni by wszyscy się podnieśli, puszczając po tym w moją stronę oczko. 
Ja posłałam jej wdzięczne spojrzenie, a kiedy wszyscy wstali i zaczęli tańczyć do muzyki, którą podłączył Sergi, podeszłam do niej i mocno się przytuliłam. 
- Wiesz może gdzie jest... 
- Wyszedł zaraz po tym gdy przyszliście. Wiesz, kiedy złapałaś Sergiego za rękę, chyba pomyślał, że wy... - skrzywiła się, a ja pokręciłam zdenerwowana głową i podziękowałam jej, gdy wskazała mi drogę. 
Rozejrzałam się widząc tańczących i pijących przyjaciół i uśmiechnęłam się, ciesząc się z tego, że zachowują się tak, jakbyśmy właśnie przed chwilą nie odwołali swojego ślubu. Byłam im za to bardzo wdzięczna. Wypatrzyłam też Sergiego, który tańczył z Raquel. Był niesamowicie przygnębiony i zdecydowanie nie wychodziło mu ukrywanie uczuć, przez co prawie we wszystkim stawał się kompletnym przeciwieństwem Gerarda. Wtedy naszła mnie myśl, że może w moim guście byli wysocy, niemili oraz aroganccy piłkarze, którzy wyglądają jak huligani i to właśnie dlatego wciąż brakowało mi czegoś w Sergim. 
Odwróciłam się w stronę tylnego wyjścia, którym podobno wychodził Gerard, jednak nim ruszyłam czyjaś dłoń owinęła się w wokół mojej ręki i pociągnęła mnie w swoją stronę. Gdy się obróciłam, zastałam zmieszanego Busquetsa, który z wielkim zakłopotaniem, całkowicie bez słowa się we mnie wpatrywał. Ja również nie wiedziałam co zrobić. 
Tak naprawdę cała złość, jaką miałam do Sergio po prostu się ulotniła. Sergi miał racje, nie powinnam była go winić, ponieważ Busi po prostu próbował sprawić, bym czuła się w Barcelonie pewniej i abym w jakiś sposób zapomniała o dawnej miłości. Doceniałam to, że mimo krótkiej znajomości tak bardzo chciał mi pomóc i odczuł potrzebę zaopiekowania się mną. 
- Mari, pewnie już wiesz i naprawdę przepraszam cię za to, nie wiem co sobie wtedy pomyślałem. - zaczął, patrząc na mnie tak, jak jeszcze nigdy tego nie robił.
Busquets miał naprawdę barwne usposobienie. Był pomocny, zabawny, kochany i dbający o swoich przyajciół. Często był tym, który robił różne głupie, ale i śmieszne rzeczy oraz opowiadał kawały. Stał się po prostu duszą całej naszej paczki, bez której mogłaby zanudzić się na smierć. Zawsze śmiałam się, że Busquets był takim moim odpowiednikiem Michaela z Manchesteru i zdecydowanie coś w tym było, ponieważ kiedy spotkali się w lipcu, stwarzali razem dosłownie tykającą bombę żartów i wygłupów.
Dlatego kiedy teraz stałam naprzeciw niego, nie czułam się jakby mówił do mnie ten sam Sergio, którego tak dobrze znałam. Nie był uśmiechnięty oraz nie tryskało od niego dobrą energią. Nigdy nie miałam okazji widzieć go w takim stanie i miałam ogromną nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie mi to dane. 
- I zrozumiem jeśli nie będziesz już chciała utrzymywać ze mną... 
- Sergio! - złapałam go za ramiona, lekko nim potrząsając. - Nie obwiniaj się już tak, jest w porządku. 
- Nie wiem co miałem w głowie... co? - uniósł głowę, ponieważ przez cały ten czas gdy mówił, nie potrafił na mnie spojrzeć. Jego oczy w jednym momencie rozbłysnęły w szczęściu, a ja uśmiechnęłam się na taki widok. - Naprawdę? Nie jesteś zła? 
- Nie. Jestem ci wdzięczna za to, że chciałeś mi pomóc. Sergi stał się dla mnie bardzo ważny, ale... - zacielam się, nie wiedząc co dalej powiedzieć.
- Ale on nigdy nie będzie Gerardem. - pokiwał głową, a ja spuściłam wzrok, przegryzając dolną wargę. 
W tym samym momencie Busi po prostu przylgnął do mnie swoim ciałem, zwyczajnie się do mnie przytulając. Dopiero teraz zrozumiałam, że po tym wszystkim potrzebowałam takiego silnego, męskiego, ale i przyjacielskiego uścisku. 
- Teraz już do niego idź. - zaśmiał się. 
- Idę. - przytuliłam się do niego jeszcze raz, złożyłam na jego policzku delikatny pocałunek i nim się odwróciłam posłaliśmy w swoją stronę ciepłe uśmiechy. 
Otworzyłam delikatnie drzwi i szybko się przez nie przecisnęłam, ponieważ coś je blokowało i nie chciały się do końca uchylić. Kiedy je puściłam, chorobliwie głośno trzasnęły, ale wciąż dudniąca muzyka w pewien sposób zagłuszyła huk. Na zewnątrz zrobiło się trochę zimno, a ja nie pomyślałam o kurtce, dlatego kiedy zaczęłam rozglądać się za Gerardem, próbowałam ocieplić się trochę poprzez ocieranie ramion dłońmi. Obeszłam cały lokal dookoła, mijając przy okazji jakiegoś mężczyznę w czarnym kapturze, który chamsko zmierzył mnie wzrokiem. Szybko przyspieszyłam, kiedy zaczął zwalniać, a on zaśmiał się perliście i dopiero teraz zrozumiałam, że to Gerard. 
- Piqué! Przestraszyłeś mnie. - pokręciłam głową, zdzielając go ręką po brzuchu. 
- O to chodziło, księżniczko. - wybełkotał w śmiechu i podchodząc bliżej potknął się, wpadając prosto na mnie. Gdyby nie było za mną ściany, leżelibyśmy teraz obydwoje na brudnym chodniku. 
Kiedy się do mnie zbliżył poczułam zapach wódki i papierosów, a gdy zobaczył, że sie skrzywiłam bezczelnie chuchnął mi prosto w twarz. 
- Ugh, nienawidzę cię, pijaku. - odsunęłam go od siebie i pokręciłam głową kiedy wyszczerzył się w ten swój typowy sposób, którego kiedyś na początku naszej znajomości po prostu nienawidziłam. Ironią było to, że po czasie zakochałam się w nim tak samo mocno, jak w samym Gerardzie. 
- Powiedziałaś, że mnie kochasz. - powiedział pogardliwie, a ja zmarszczyłam brwi. - No tak, przecież bierzesz ślub z tym pieprzonym dzieciakiem. - zaśmiał się i nieudolnie przysiadł przy jakimś murku. - W czym jest lepszy ode mnie, Mari? - szepnął, zakrywając twarz dłońmi. - Mam się jakoś zmienić? Powiedz tylko jak. 
- Jesteś dla mnie idealny taki, jaki jesteś, jeszcze tego nie pojąłeś? - westchnęłam, kucając zaraz przed nim. - Nie chce żebyś się dla mnie zmieniał. A gdybyś został na dłużej, to wiedziałbyś, że do żadnego ślubu nie dojdzie. - dodałam, gdy wcale nie zareagował. 
Dopiero teraz podniósł głowę i z wręcz iskierkami w oczach spojrzał na mnie, przy okazji z dość zabawną miną. 
- Żartujesz? Widziałem jak złapałaś go za rękę. 
- Jesteś słodki, kiedy jesteś zazdrosny. - zaśmiałam się i podeszłam bliżej tak, by usiąść na jego udach. 
Gerard złapał mnie za pośladki, bym lepiej usiadła, a ja położyłam swoje dłonie na jego ramionach. Już dawno nie byliśmy tak blisko siebie, gdzie idealnie czułam jego perfumy, a jego usta były kilka centymetrów od moich. 
- Nie jestem zazdrosny, Mari. - wyszeptał, przeczesując delikatnie moje włosy. - Po prostu się boję. Myślałem, że cię odzyskałem, a teraz gdy tak razem stanęliście byłem pewien, że znów cię straciłem. 
- Nie straciłeś. Swoją drogą, gdy już tak mówimy o zazdrości... - spojrzałam na niego poważnie. - Pamiętasz jeszcze o tym, że masz dziewczynę? 
Gerard spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy, po czym zaśmiał się perliście w dokładnie ten sam sposób, co jeszcze kilka minut wcześniej. 
- Wiesz, czekałem cały czas, zastanawiając się kiedy o nią spytasz. - prychnął ponownie. - Nie mam dziewczyny. Nigdy jej nawet nie miałem. 
- A Malia? - zmarszczyłam brwi, lekko się od niego odsuwając, zmierzyłam go wzrokiem, a on szczerzył się jak głupi do sera. - Udawałeś związek żebym była zazdrosna? 
- Może... - zaśmiał się, gdy uderzyłam go w ramię. - I jak widać podziałało. 
- Lepiej się już nie odzywaj. - fuknęłam, robiąc minę obrażonego dziecka. 
- Czyli tak? - uniósł brwi, wciąż głupio się uśmiechając. 
Ja zbliżyłam się do niego i łącząc swoje dłonie na jego karku wzruszyłam delikatnie ramionami.
- Być może czasem miałam ochotę wyrwać jej te blond kudły. - odpadłam niewinne, co spotęgowało jego rozbawienie. - Ale i tak wygrałam jeśli chodzi o wzbudzanie zazdrości.
- Teraz to ty się nawet nie odzywaj. - zagroził, a ja wybuchłam śmiechem. 
- Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy, tylko uznałeś, że masz taki kaprys? - spytałam, bawiąc się jego włosami. 
On cały czas wpatrywał się we mnie, nawet na chwile nie zmieniając swojego punktu obserwacji. Nie krępował mnie tym jednak. 
- Zadajesz dzisiaj masę pytań. - westchnął. 
- Ale mam prawo na odpowiedzi, prawda? - uśmiechnęłam się lekko, posyłając w jego stronę mimo wszystko karcące spojrzenie. 
- Gdybyś się dowiedziała, to pewnie byście się posprzeczali, a wtedy prawdopodobnie nie doszłoby do ślubu i... 
- I znów wolałeś stracić w moich oczach tylko po to, by chronić nasz związek? - wtrąciłam się mu w słowo, nie potrafiąc się powstrzymać, Gerard jednak pokiwał przecząco głową. 
- By chronić ciebie. - sprostował. - Sergi mimo wszystko, to dobry i odpowidzialny chłopak. Wiem, że jeśli doszłoby do ślubu, to byłabyś z nim szczęśliwa. A przynajmniej szczęśliwsza niż ze mną. 
- A ty? Byłbyś szczęśliwy? Zresztą jak mógłbyś pomyśleć, że będzie mi lepiej z osobą, do której nie czuje tyle, ile do ciebie. - pokręciłam głową, wzdychając. 
- Ja byłem najmniej ważny, bo... 
- Skończ, Gerard. Przestań tak siebie traktować. Też jesteś ważny, nie jestem jedyna! 
Potem zapanowała między nami cisza, ponieważ Gerard się nie odezwał. Robił to bardzo często. Kiedy temat mu nie leżał, po prostu nie odpowiadał. Spokój panujący wokół nas rzerywany był jedynie dźwiękiem od czasu do czasu przejeżdżających aut. Przez chwilę się w siebie wpatrywaliśmy, a potem uznałam, że skoro uznał naszą rozmowę za zakończoną, to położę się na jego klatce. Kiedy to zrobiłam Gerard ułożył swoje dłonie na moich plecach lekko je głaszcząc, a ja usadowiłam swoją głowę niedaleko zagłębienia w jego szyji. 
- Bądź moja. - szepnął po jakimś czasie, a ja na jego głos aż się wzdrygnęłam.
Słysząc jego słowa podniosłam głowę i spojrzałam w jego stronę, zastając wlepione we mnie niebieskie oczy. 
- Zawsze byłam twoja. - uznałam zgodnie z prawdą. 
- Ale teraz bądź oficjalnie moja, wiesz... - zmieszał się i zauważyłam, że nawet jego policzki delikatnie się zarumieniły. 
- Pytasz czy chcę być z tobą w związku? - uśmiechnęłam się i poczułam jak moje serce powoli nabiera tempa. 
- Tak, chyba tak. - kiwnął niepewnie głową. - Znaczy, nigdy nie pytałem o to nikogo i... 
Nie powoziłam mu dokończyć, ponieważ wpiłam się w jego usta, przerywając przy okazji jego wypowiedź. 
Gerard w porę zareagował, jakby spodziewał się, że właśnie to zrobię. I wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było, ponieważ wiedział o mnie więcej, niż ja sama. Zwracał uwagę na najmniejsze szczegóły, o których nie miałam nawet pojęcia. Był czujny i uważny, dosłownie w każdej sytuacji. Zwykle ciężko było dzięki temu go zaskoczyć. 
Gerard gładził moje włosy, policzki i szyję bez jakiegokolwiek opamiętania, nawet jeśli pocałunek wcale nie był tak szybki i żywy. Czułam jakby sprawdzał i upewniał się, że rzeczywiście siedzę właśnie na jego kolanach i po prostu, bez żadnych wyrzutów sumienia, całuję go. Ale tak właśnie było. Siedzieliśmy zwyczajnie na ziemi, jak para głupich nastolatków, a przecież już dawno nimi nie byliśmy. Całowaliśmy się, jakbyśmy nie robili tego już długi czas, a ja nie czułam wcale tego, że jeszcze niedawno zerwałam swoje zaręczyny. Miałam wrażenie, jakby Gerard był ze mną od zawsze. Bez żadnej kilkuletniej przerwy. Po prostu, jakbyśmy byli razem przez cały ten czas, ponieważ tak się zachowywaliśmy. I to był właśnie ten moment, w którym nie musiałam się bać, zastanawiać i domyślać, dlaczego Gerard mnie nie pocałował albo czemu w ogóle to zrobił. Teraz wiedziałam, że na wszystko odpowiedzią była miłość. Ukrywana tyle lat, duszona, zastąpiona nieraz wieloma ludźmi, ale jednak miłość. 
Nie całowaliśmy się długo, już po krótkiej chwili oderwaliśmy się od siebie, jedynie w akompaniamencie ciężkich i szybkich oddechów. 
- Czyli tak? - spytał, oblizując wargi. 
Wcale nie musiałam się nad tym zastanawiać. Odpowiedź była przecież prosta już od tylu lat. Nie miałam wyrzutów sumienia, spowodowanych tym, że rozpoczynałam od razu nowy związek, ponieważ to od zawsze był Gerard. Nie Logan, Sergi czy ktokolwiek inny, tylko pewien kataloński obrońca, który zdobył moje serce już lata temu. 
- Ty też będziesz tylko mój. - uniosłam jedną brew, delikatnie się uśmiechając. - Nie jakiejś tam Malii. 
- Zawsze byłem i będę twój. Nigdy nie było inaczej, Mari. Może i sporo zajęło mi dojście do tego, ale teraz już wiem, że jeszcze nigdy w życiu nie byłem czegoś aż tak pewien. 
- Więc tak. - uśmiechnęłam się szeroko, a Gerard wyprzedził mnie i szybko zbliżył się do moich ust. 
Był szczęśliwy, czułam to i niesamowicie cieszyłam się, że wreszcie mogłam zobaczyć ten jego piękny i szczery uśmiech częściej, niż raz na kilka miesięcy. 
Gerard delikatnie muskał moje usta, próbując się nimi nasycić, jednak szło mu to tak samo źle jak mnie, ponieważ ja nigdy nie potrafiłam tego zrobić. Zawsze czułam niedosyt, brak i chęć ponownego posiadania go blisko siebie i aż nie wierzyłam, że teraz mogłam to mieć. 
Piqué zjechał dłońmi z powrotem na moje biodra i podniósł się do postawy stojącej. Niemiłosiernie mnie tym przestraszył, dlatego przerwałam pocałunek głośnym piskiem. Bałam się, że wylądujemy znów na ziemi i tym razem boleśniej, ale powinnam była pamiętać, że Gerard nigdy nie pozwoliłby mi upaść. 
- Co ty robisz? - zaśmiałam się głośno i ponownie pisnęłam, gdy mnie podrzucił, dla lepszej stabilizacji. 
- Wynajęliście pokoje na piętrze, prawda? - kiwnęłam głową, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście to zrobiliśmy. 
Gerard puścił mi jedynie oczko i zaczął kierować się do drzwi. Przystanął na chwilę przy nich, lekko siłując się z opornymi zawiasami. Gdy miałam zaproponować, by mnie puścił udało się mu otworzyć i szybko znaleźliśmy się w środku. Nawet nie zdążyłam zobaczyć jak się wszyscy bawią, ponieważ Gerard pognał w stronę schodów. W tym samym czasie zaczął drażnić moją skórę na dekolcie, a ja zatopiłam swoje dłonie w jego gęstych, delikatnych i miękkich włosach. Przez całą drogę głupkowato się śmialiśmy i to było dobre przypomnienie tego, że mimo wszystkiego co się stało wciąż byliśmy pod wpływem niemałej ilości alkoholu. Nasze dobre humory przerwało chrząknięcie, ponieważ kiedy obróciliśmy głowy w stronę wydobywającego się dźwięku, zastaliśmy podirytowaną kobietę, stojącą w recepcji. Spojrzałam zmieszana na Gerarda i pokazałam mu ruchem dłoni, by mnie puścił. Myślałam, że to zrobi, ale on podrzucił mnie wyżej tak, bym wisiała mu na ramieniu. Krzyknęłam głośno, by mnie odstawił, jednak on się głupio zaśmiał i podszedł do kobiety. 
- Ja i moja dziewczyna potrzebujemy pokoju. - powiedział poważnie, ale nie byłam w stanie nic zobaczyć, ponieważ jedyny widok, jaki teraz miałam, to jego plecy, pośladki i trochę nogi. 
Moje serce jednak podskoczyło, gdy po raz pierwszy przyznał przy kimś, że jestem jego dziewczyną. Jeszcze nigdy tak nie reagowałam, gdy byłam w innych związkach i wiedziałam, że będę miała tak na dłużej. 
- Jesteście z tej imprezy z dołu? - spytała. 
Brzmiała mniej poważnie, niż wyglądała. 
- Gerard możesz mnie puścić? - jęknęłam z zażenowaniem, lekko się wierzgając, jednak on nawet nie zareagował. Powinnam była być na to gotowa, przecież tak dobrze go znałam. 
- Tak. - odpowidział, a ja podziękowałam, jednak klepłam go z całej siły w plecy, gdy zorientowałam się, że nie odpowiedział mnie, tylko jej. - Panna młoda we własnej osobie. - zaśmiał się. 
- Dobrze. Pokój numer trzysta pięć. - usłyszałam szmer wysuwanej szuflady, a następnie dźwięk kluczy, które prawdopodobnie wręczyła Gerardowi. 
Chłopak podziękował i dopiero gdy się odwrócił zsunął mnie do poprzedniej pozycji. Posłałam mu moje mordercze spojrzenie, ale nic to na nim nie zrobiło, pomijając wywołanie śmiechu. 
Kiedy znaleźliśmy się w pokoju Gerard położył mnie delikatnie na łóżku i po zamknięciu drzwi zawisnął nade mną z uśmiechem. 
- Narobiłeś nam wstydu. - klepłam go delikatnie po twarzy. 
- Lubisz mnie bić. - zmarszczył w udawanym oburzeniu brwi, łapiąc się za policzek. - Jakiego wstydu, skarbie? Ona dosłownie chciałaby być na twoim miejscu. - zaśmiał się i pocałował mnie w rzuchwę, zbliżając się do ust, by wreszcie je złączyć. 
W trakcie pocałunku zaczął delikatnie dotykać mnie w okolicach miednicy, zjeżdżając niżej, a potem wyżej. Kiedy miał pozbyć się mojej bluzki, drzwi wręcz huknęły od energicznego pchnięcia. W stresie szybko zrzuciłam go z siebie i podniosłam się do siadu, a Gerard nie wiedząc jak zareagować po prostu zrobił to samo. Oczywiście zapomniał przekręcić zamek, przez co u progu stał Michael. „Stał” było może jednak zbyt odważnym określeniem, ponieważ miał zdecydowanie duży problem z równowagą. 
- Mówiłem ci, że to nie ten. - wybełkotał czerwonowłosy Michael, tak naprawdę nie wiem do kogo. - Przecież nie otworzylibyśmy bez klucza. - pokręcił głową i o mało nie dostał zawału, gdy zauważył mnie i Gerarda. - Och, Mari, Gerard! 
Z uśmiechem rzucił się na nas, jednak nie trafił i poleciał prosto na podłogę. 
- Jesteś w cholerę pijany. - prychnęłam w rozbawieniu, schylając się, aby sprawdzić czy nic mu się nie stało. 
- Nie, nie jestem. Jestem nietrzeźwy, a to różnica. - wybełkotał, próbując się podnieść. 
W tym samym czasie u progu stanął Busquets, przez co zrozumiałam do kogo odzywał się wcześniej Michael. 
- Ej, chyba jestem... 
- Nietrzeźwy? Już to przerabialiśmy. - odezwał się Gerard. 
- Niee... Najebany, o tak. - urwał ze śmiechem, próbując ratować swoją równowagę za pomocą futryny. - Zdecydowanie jestem najebany. - dopowiedział, kiedy uderzył w ścianę, gdy próbował wejść do środka. 
Zastanawiałam się jak oni w ogóle weszli po schodach i poprosili o klucze do pokoju, skoro Busi przegrał z drzwiami. 
- Wypad, bo nam przeszkadzacie. - westchnął podirytowany Gerard, wstając z łóżka i próbując pomóc podnieść się Michaelowi, który wciąż leżał na podłodze. 
- Jak ci wypadł, to se włóż. - ryknął śmiechem Busi, bardzo zadowolony ze swojego żartu, który mimo wszystko trochę mnie rozbawił. 
- No właśnie przez was nie mogę sobie włożyć, palanty. - mruknął, czym sprawił, że się zarumieniłam. 
Chłopcy mimo nietrzeźwości załapali aluzję, ponieważ z uznaniem przeprosili i obydwaj unosząc ręce w górę powiedzieli, że nie będą już przeszkadzać. Kiedy wyszli, a Gerard tym razem przekręcił zamek w drzwiach, dosłownie wybuchłam śmiechem. 
- Zawsze muszą wszystko popsuć. - pokręcił głową, wracając w stronę łóżka. - Na czym my to skończyliśmy? Ach tak, na tym. - uśmiechnął się chytrze i bez ostrzeżenia zdjął ze mnie bluzkę.