Był sobotni wieczór, a ja siedziałam na kanapie w naszym pokoju hotelowym, w którym zatrzymaliśmy się pięć lat temu, podczas naszego „służbowego” wyjazdu. Gerard stał przed lustrem zawieszonym na błękitnej ścianie, znajdującej się dokładnie naprzeciwko zajętego przeze mnie mebla. Poprawiał swoje rozmierzwione włosy, które były jeszcze delikatnie wilgotne po naszym przed chwilą wspólnie wziętym prysznicu. Ja delikatnie dotykałam się chłodnymi dłońmi w moje rozżarzone od ciepła policzki, które przybrały kolor purpury albo od temperatury wody, albo od sytuacji, która nastała zaraz po wejściu pod jej strumień. Piqué widział moje poczynania w odbiciu, ponieważ nie potrafił wyzbyć się uśmiechu, co także wprawiło mnie w lekkie rozbawienie. Byłam już gotowa, ponieważ w czasie, kiedy on postanowił zapalić papierosa i obejrzeć, krótki urywek meczu sprzed kilku dni, ja wysuszyłam swoje włosy i delikatnie się pomalowałam. W planach mieliśmy kolację, ale nie chciałam iść do żadnej restauracji, ponieważ od kilku dni chodził za mną tłusty i niezdrowy londyński Fast Food. Kiedy dzień wcześniej spacerowaliśmy po mieście dyskretnie rozglądałam się za budkami i jedna z nich właśnie miała stać się naszym dzisiejszym celem. Cieszyłam się, że zgodził się na mój pomysł i nie nalegał na żadne wykwintne danie, zresztą to nawet nie było w stylu mojego Gerarda Piqué - uwielbiającego to, co niezdrowe i tuczące.
- W sumie to... - odezwał się, zwracając tym na siebie moją uwagę, która skupiona była teraz na widoku za oknem. - Możemy iść. - dopowiedział, kiedy przerzucił pojedynczy włosek na drugą stronę swojej czupryny.
- Super. - uśmiechnęłam się i w tym samym czasie wstałam łapiąc za torebkę leżącą obok, która czekała już od godziny aż to zrobię.
To zabawne, że poraz pierwszy nie on musiał wyczekiwać aż skończę się szykować, zwykle przyglądanie się siedząc na kanapie było jego zadaniem.
Gerard puścił mnie przodem, a kiedy wyszliśmy zamknął pokój kluczykiem, który zaraz potem schował do kieszeni swoich spodni. Złapał mnie następnie za rękę i w taki sposób zeszliśmy po schodach na sam dół, gdzie znajdowała się recepcja.
- Dobry wieczór, panie Piqué. - wyrwała się recepcjonistka z wielkim uśmiechem, widząc jak wchodzimy do pomieszczenia.
- Doby wieczór. - zaśmiał się rzucając w jej stronę, krótkie spojrzenie, czego nie można było powiedzieć o mnie.
Mój wzrok przeszywał jej drobne, jasne ciało na wylot w taki sposób, że mogłoby przeszyć w jej blond głowie naprawdę wielką dziurę. Dłoń, którą spleciona była wraz z dłonią Gerarda w znaczny sposób zacieśniła uścisk, a moja druga ręka owinęła się wokół jego, którą mnie trzymał. W momencie kiedy to zrobiłam, jej uśmiech zgasł, ale za to ten na ustach Gerarda poszerzył się do tego stopnia, że gdy wyszliśmy już przed budynek wybuchnął śmiechem.
- Nie śmiej się. - burknęłam, nie powstrzymując odruchu, który panował we mnie od wielu lat - zazdrości.
Jednak mając przy sobie taką osobę, po takim czasie walki o nią i tylu stratach zazdrość była nieuniknionym zjawiskiem, którego nawet nie chciałam się pozbywać. Pragnęłam by wiedział, że będę bronić swojego tak długo, jak będę potrafiła.
- Nie mogę, Camarillo, jesteś tak urocza, że zabij mnie jeśli to nie prawda. - śmiał się dalej, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam, ponieważ uwielbiałam kiedy tak do mnie mówił i wcale nie mam na myśli używania mojego nazwiska, co zostało mu już w nawyku.
- Przecież widziałeś jak się patrzyła. Jeszcze to „Panie Piqué! Och, ach, jestem zdesperowana, wyjdź za mnie, a ja urodzę ci mnóstwo dzieci!” - naśladowałam dziwny, piszczący glos, którego w sumie nie miała, ale to nie było ważne.
- Tak jest lwico, chroń swojego mięska. - prychnął i pocałował mnie w czoło widząc znów malujący się na mojej twarzy niezadowolony grymas.
- Nie rozmawiam z tobą o tym. - zaśmiałam się i skrecilam w stronę budki, której położenie mój głód pamiętał jak drogę do naszej lodówki. - Chce jeeeść.
Nie zaszłam zbyt daleko, ponieważ dłoń Piqué owinęła się wokół mojego nadgarstka i w rezultacie nie pozwoliła mi ruszyć dalej. W zamian za to pociągnęła mnie w jego stronę i doprowadziła do naszego zderzenia.
- Zjemy potem, idziemy teraz gdzie indziej. - uśmiechnął się w swój firmowy, tak bardzo dobrze znany mi sposób.
- To żart? Jestem głodna! - naburmuszyłam się jak dziecko, brakowało tylko bym tupnęła nogą.
Jednak Gerarda w żaden sposób to nie ruszyło i jak zwykle postawił na swoim. Po prostu wiedziałam, że zbyt łatwo zgodził się na mój pomysł, bez wtrącenia czegoś od siebie. Jak widać ucieszyłam się zbyt wcześnie, ale mimo to byłam okropnie ciekawa cóż to takiego ważnego zaplanował.
Zaczęliśmy iść w zupełnie innym kierunku, co znaczyło, że oddaliliśmy się od mojej upragnionej budki, którą żegnałam tylko tęsknym spojrzeniem, kiedy co rusz odwracałam się w jej stronę.
- Jesteś jak duże dziecko.
- Jeść! - pisnęłam niczym pięciolatka, starając się nie prychnąć śmiechem, ale zrobił to za mnie chłopak.
Ludzie co rusz zaglądali w naszą stronę i ciekawa byłam czy to z powodu mojego zachowania, czy po prostu rozpoznawali obrońcę FC Barcelony.
Po chwili drogi coś zaczynało mi świtać, jakbym już tędy szła, dopóki nie zauważyłam leżaków, a wtedy już wszystko było jasne. Zresztą obiekt, do którego się zbliżaliśmy był ewidentnie zbyt wielki, a co za tym idzie widoczny, by go nie zauważyć.
- Jaki ty się romantyczny zrobiłeś, Piqué. - zaczepiłam go z zadziornym uśmieszkiem, kiedy stanęliśmy w dość długiej kolejce do jedynego w swoim rodzaju London Eye. Szczególnie dla nas jedynego w swoim rodzaju. W moim brzuchu zaczęło robić się ciepło i to wcale nie z powodu głodu, o którym nagle po prostu zapomniałam. Nie potrafiłam wyzbyć się uśmiechu i wspomnień, które wiązały się z tym miejscem. Poczułam, jakbyśmy w jakiś magiczny sposób cofnęli się o te kilka lat i jako młodziaki stali tutaj czekając na to, o czym wtedy nawet byśmy nie pomyśleli.
- To przez ciebie. Busquest powiedział, że zrobiłaś, że mnie pizde. - udał urażonego.
Odpowiedziałam, że to nie prawda, ale tak właściwie to w jakimś stopniu miał racje. Może i nie nazwałabym tego bycia „pizdą”, ale napewno Piqué potrafił teraz w znacznie lepszy sposób okazać mi swoją miłość niż wcześniej.
- Będziemy tu stać dwie godziny. - jęknęłam, wychylając się lekko zza wysokiego faceta, by sprawdzić jak dużo ludzi jest przed nami.
- Nie będziemy.
Nim się zorientowałam, Gerard ominął wcześniej wspomnianego mężczyznę i zaczął kierować się do przodu, mówiąc uprzednio szybkie „chodź”. Musiałam szybko kilka razy powtórzyć w głowie, by zrozumieć co tak właściwie powiedział, a raczej wymamrotał zza pleców. Pognałam za nim, ponieważ był już niebezpiecznie daleko, a kiedy go dogoniłam posłałam w jego stronę pytające spojrzenie, pełne niezrozumienia tym co właśnie robimy.
- Poczekaj tu, kochanie.
Kiwnęłam głową, wewnętrznie ciesząc się tym, jak mnie nazwał, co było głupie, bo przecież robił to naprawdę często. Takie słowa z jego ust brzmiały inaczej. Po prostu pięknie i unikatowo do takiego stopnia, że miękło mi serce za każdym razem, gdy to robił.
Gerard podszedł do mężczyzny, który stał przy bramce i wpuszczał ludzi. Przywitali się uściskiem dłoni, tak jakby się znali, powiedział mu coś do ucha, zaśmiali się krótko, po czym Piqué ruchem ręki pokazał żebym do nich podeszła, co oczywiście zrobiłam.
- Mari, to jest Marcus, mój stary, dobry znajomy. - wskazał na chłopaka, który z miłym uśmiechem zaszczycił mnie swoim uściskiem.
- Miło mi cię poznać, ile ja się o tobie nasłuchałem, jak Gerard przyjeżdżał do Londynu, to wohoo. - zaśmiał się, za co dostał lekko w głowę z ręki Gerarda, który się speszył, ale to spotęgowało śmiech blond chłopaka.
- Mówisz? - posłałam Gerardowi głupi uśmieszek, na co wystawił swój język.
- To co, możemy? - odezwał się mój chłopak, starając się zmienić temat.
- Jasne, w sumie już wchodźcie. - powiedział otwierając bramkę, kiedy kapsuła się opróżniła. - Sami?
- Jeśli to nie problem.
- To wielki problem i dostanę pewnie za to, ale czego się nie robi dla przyjaciół i tak pięknej kobiety. - zaśmiał się, był naprawdę sympatyczny i od razu go polubiłam, ale prawie znów dostał po głowie, prawdopodobnie za drugą część jego wypowiedzi.
Kiedy weszliśmy do środka usłyszałam tylko kilka głosów z pretensjami, co wcale mnie nie zdziwiło, ale trudno. Ja miałam tego farta, że moim chłopakiem był Gerard Piqué, który dostawał się wszędzie albo z powodu nazwiska, albo tego, że znał praktycznie każdego, dosłownie wszędzie.
- Mam wyrzuty sumienia, pewnie musieli długo czekać...
- Ach, kobieto. Poczekają dłużej. - zaśmiał się i usiadł na krzesełku, podczas gdy ja po prostu musiałam podejść do szyby i spojrzeć na ten piekny widok z najbardziej małej odległości od niej jak tylko mogłam.
Tyle wspomnień, tyle miłych „tylko” minut, które przeżywałam na tyle bardzo, że trwały wtedy conajmniej jak kilka godzin. Obróciłam się w stronę Geriego, który cały czas na mnie patrzył i nawet nie starał się ukryć tego, kiedy już stałam wprost niego.
- Dziękuje za wszystko, jesteś najlepszy. - uśmiechnęłam się, kiedy byłam już przy nim i siedziałam na jego kolanach.
On tylko zbliżył swoją twarz w moją stronę i złączył nasze usta w delikatnym i słodkim pocałunku. Poczułam się jak wtedy, teraz już w całej okazałości tej chwili. Głaskał moje włosy, a ja sparaliżowana tą bliskością po prostu trzymałam dłonie na jego barkach, delikatnie zaciskając jego szarą koszulkę.
- Kocham cię, Mari. Cholernie cię kocham i nie wiem jak bym bez ciebie skończył. W sumie nawet nie chce o tym myśleć. - powiedział półszeptem, patrząc prosto w moje delikatnie mokre oczy.
- Ja też cię kocham. - uśmiechnęłam się.
Czasem dalej nie wierzyłam, że już go przy sobie miałam i nie musiałam martwić się o to czy nasza relacja w ogóle coś dla niego znaczy. To było najpiękniejsze uczucie ze wszystkich, które codziennie dawał mi w naszym związku.
Kiedy ześlizgnęłam się z jego kolan na miejsce obok, on wstał i podszedł do miejsca, w którym stałam chwile temu. Cały czas obserwowałam jego wysoką i idealną posturę, która po prostu idealnie wyglądała na tle oświetlonego nocą Londynu. Mimowolnie wyciągnęłam z torebki swój telefon i szybko odblokowując go uwieczniłam ten moment zdjęciem, które chwile potem pełniło funkcje mojej tapety.
Piqué niespokojnie się poruszył, jakby szukał czegos w kieszeni bluzy, którą uwiązaną miał na swoich biodrach, po czym coś upadło na ziemie, a z jego ust wydobyłe się soczyste „kurwa”. Schylił się szybko, podniósł to, co upadło, a sekundę potem był już przy mnie.
- Dobra, ja cholernie nie wiem jak robi się takie rzeczy, ale zaraz będziemy musieli stąd wyjść, a wtedy będziemy musieli tu wrócić jutro, co zniszczy cały klimat i... - wziął oddech, powoli już tracąc powietrze na wymawianie słów.
Klęknął, co sprawiło, że moje serce zatrzymało się na kilka sekund, by potem ruszyć z niesamowicie szybkim tempem, jakby chciało nadrobić ten czas, gdy nie pompowało krwi.
- To, czego nigdy nie pomyślałbym, to to, że pokocham kogoś tak mocno, że będzie dla mnie całym światem, zastępując tym piłkę nożną i wszystko inne. Uwielbiam cię zawsze. Kedy śpisz, jesz z taką uwagą żeby nie zrobić niczego głupiego, śmiejesz sie, krępujesz moimi głupimi żartami... Wiedziałem to już w Manchesterze i wiem to teraz. Chciałbym być z tobą zawsze, i marze żeby było możliwe, abym chociaż w małym stopniu nadrobił tę przerwę, kiedy byłem idiotą i nie potrafiłem przyznać tego, jak ważna dla mnie jesteś. Chcę się z tobą kłócić, śmiać, płakać i kochać; po prostu żyć. Wiem, że to co mowie, jest tak cholernie tandetne, ale taki przez ciebie jestem i co najgorsze podoba mi się to. - zrobił przerwę, ale nie było ciszy, ponieważ zakłócał ją mój wielki szloch spowodowany płaczem.
- Chyba za długi ten wstęp. - przetarł lewą dłoń o swoje kolano, a następnie wystawił i otworzył małe, okrągłe pudełeczko w kształcie piłki, na co się uśmiechnęłam. - Mari proszę, wyjdź za mnie i spraw, żebym był jeszcze bardziej szczęśliwy niż byłem dotychczas.
Patrzyłam na niego osłupiała niedowierzając, że to co się teraz dzieje, jest jawą, a nie snem, który zdarzał mi sie swego czasu tak często. On właśnie prosił mnie o rękę i jeśli kiedyś powiedziałam, że przeżyłam już swój najlepszy dzień w życiu, to zdecydowanie się myliłam. Mężczyzna którego kochałam nad życie, o którego miłość walczyłam tyle czasu, z którym dzieliło nas tyle, a mimo to skończyliśmy razem właśnie klęczał przed moją zapłakaną osobą i wypowiadał najpiekniesze słowa, jakie tylko moje uszy mogły usłyszeć. Nie byłam w życiu niczego tak pewna jak tego, że to właśnie z nim chce spędzić całe swoje życie i oddać mu się w stu, a nawet dwustu procentach.
- Tak, Gerard. Oczywiście, że tak, co za popierodlone pytanie?! - pisnęłam zapłakana podnosząc się z ławki, wreszcie nabierając sił na cokolwiek, po czym wtuliłam się w mężczyznę, zdając sobie sprawę, że otulam właśnie mój cały, drogi świat, który nie rozpadł się właśnie tylko dzięki mnie.
————
Jestem okropna robiąc te przerwy, ja wieem... ale wakacje ☺️ wierze, ze to mi pomoże w dokończeniu tego opowiadania, bo naprawdę chce je skończyć! Będę szczęśliwa jeśli ktoś tu jeszcze będzie, ale nie łudzę się za bardzo, haha.