Czy byłam po czyjejś stronie? Nie, ponieważ każda wersja wydarzeń była po prostu zła. Puściłam plyte z moim imieniem, którą kiedyś ukradłam Gerardowi i próbując się trochę odprężyć wsłuchałam się w spokojną melodie. Nastrój jednak padł w momencie, w którym wyjechałam na plac domu Gerarda, w którym także mieszkałam. Ciekawe na jak długo.
Auto sióstr stało już przy garażu, ale musiały przyjechać krótko przede mna, ponieważ Gerard jeszcze nie zauważył ich obecności. Wzięłam głęboki wdech i wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki, a następnie złapałam za kierownice i korzystając z jeszcze krótkiej wolnej chwili położyłam na niej swoją głowę. Wypuściłam powietrze z ust, bo powoli zaczęłam się dusić i wykorzystując całą swoją energię odpiełam pas, jakby była to najcięższa rzecz na świecie, a potem złapałam za klamkę i wyszłam z auta. Melissa widząc w lusterku mój ruch pokazała na mnie palcem siostrze, co było znakiem, że też powinny wysiąść. W dokładnie tym samym czasie drzwi od domu się otworzyły, a w nich stanął delikatnie zaspany i rozkojarzony Gerard. Ja znów zapomniałam jak prawidłowo się oddycha, ponieważ jak narazie nie zauważył naszych gości, a spoglądał jedynie w moją stronę.
- Co tak stoisz? - spytał, a ton jego głosu upewnił mnie w tym, że rzeczywiście spał. - Pobladłaś, dobrze się czujesz?
Popatrzył na mnie poważnie, a w tym samym czasie, w którym rozbrzmiały jego słowa, ja spojrzałam w lewo.
On zrobił to zaraz po mnie, a kiedy zobaczył kto zagościł na naszym placu momentalnie się wyprostował. Miałam
wrażenie, że zmęczenie, które jeszcze przed sekundą trzymało się go dość mocno, nagle wyparowało i ustąpiło miejsca złości. Jego gniewny wyraz twarzy przyprawił mnie o jeszcze szybsze tętno niż dotychczas, ale widząc Melisse i Monts zdałam sobie sprawę, że nie tylko mnie.
W mgnieniu oka zaczęłam zadawać sobie milion pytań, a najważniejszym było dlaczego w ogóle się na to zgodziłam. Moim marzeniem było, aby po wszystkim każdy wyszedł z tego domu cało. W głowie już widziałam jak Gerard rzuca mi pod nogi wyciągniętą z dołu szafy walizkę i każe natychmiast się pakować. Zrobiło mi się gorąco nawet jeśli na dworze było chłodno, a co najgorsza po prostu zastygłam. Czekałam na jego reakcje, która mimo, że przez gesty była czytelna, to wciąż nie do końca pewna ze względu na to, że się nie odzywał.
- Co wy tu robicie? - spytał twardo zwracając się do kobiet, które oczywiście spodziewały się tego pytania. - Co t y tu robisz?! - spojrzał na swoją matkę, która nieznacznie pobladła.
- Gerard, ja... - delikatnie się wtrąciłam, widząc, że nie bardzo wiedzą co mają robić.
To nie tak, że ja wiedziałam, bo zdecydowanie tak nie było, ale miałam nadzieje, że chociaż jakoś złagodzę jego wybuchowe zachowanie, które przecież tak dobrze znałam.
- Nie, Mari. - popatrzył mi głęboko w oczy i chociaż stałam daleko, to poczułam jak jego spojrzenie dosłownie mnie przygniata. - Chce wiedzieć co one tu robią, do cholery. Na moim cholernym podwórku!
Byłam robaczkiem, a on wielkim butem, który skacze po mnie i skutecznie ucisza.
Musiałam być jednak twarda. Skoro to ja doprowadziłam do tego spotkania, to ja również nie mogłam dopuścić do tego, by było ono jednym wielkim wykrzyczanym monologiem Gerarda, który usłyszeliby nawet sąsiedzi z drugiego końca ulicy.
- Przyprowdzilam je. - odpowiedziałam z pełną powagą, kontrolując swój głos, aby przypadkiem nie zadrżał. - Twoja mama musi ci coś powiedzieć i...
- Ja nie mam mamy. - przerwał mi szybko, nie dając nawet dokończyć, po czym zniknął za drzwiami, pozostawiając po sobie jedynie trzask.
Odwróciłam się w stronę kobiet i widząc załamanie malujace się na pomarszczonej już lekko twarzy Montserrat zrobiło mi się przykro. Patrząc na nią po prostu jej wierzyłam. Wiedziałam jak trudne to wszystko jest dla Gerarda i jak bardzo musiał tłumić w sobie emocje, by nie załamać się przed nami na środku schodów, ale musiałam doprowadzić do tego, by znał prawdę. Zasługiwał na nią tak bardzo, jak jego matka nie zasługiwała na takie oczernienie. To, co zrobiła nie było umyślne. Każdy popełnia błędy i chociaż nie każdy je naprawia, to wiem ze ona bardzo chciała to zrobić.
Poprosiłam je, aby na chwile poczekały przed domem sama udałam się do środka.
- Gerard! - zawołałam, widząc, że nie ma go w salonie ani kuchni.
Oczywiście jak się spodziewałam, nie odezwał się.
Ciszę panującą w całym budynku przerwał trzask dobiegający z łazienki, przez co wydało sie, gdzie chłopak właśnie przebywał. Podbiegłam do drzwi i modląc się aby były otwarte pociągnęłam za klamkę. Gerard nie pomyślał o zamku, dlatego łatwo dostałam się do środka zastając Piqué wpatrującego się w swoje odbicie w lustrze. Nawet na mnie nie spojrzał, za to ja przyglądnęłam się mu bardzo dobrze. Jego włosy były zmierzwione, co znaczy, że musiał się za nie łapać, a było to częste kiedy się denerwował. Jego twarz pokryta była kropelkami wody, ale napewno nie potu. Dłonie również, a to był dowód na to, że jeszcze chwilę temu ją obmył. Na podłodze leżała moja szczotka do włosów, więc to pewnie ona była powodem huku.
Kiedy Gerard wreszcie skierował swój wzrok na mnie zauważyłam, że wcale nie jest już zły. Był zwyczajnie zmęczony, a ja naprawdę to rozumiałam. Miałam ochotę mocno go przytulić, ale wiedziałam, że odbierze to jako oznakę litości, której nienawidził. Zamiast tego schyliłam
się po dalej leżącą szczotkę, a kiedy odstawiłam ją na miejsce złapałam go za rękę. Był to oczywiście pretekst do podejścia, ale on to wiedział, bo mimo tego wszystkiego delikatnie uśmiechnął się z powodu moich małych podchodów.
- Wiem, że ciężko ci na nią patrzeć, ale to naprawdę ważne. - odezwałam się niepewnie, a on wyswobodził swoją dłoń z mojego uścisku i delikatnie się odsunął.
- To dlatego chciałaś wrócić do Barcelony? Szmata namówiła cię na spotkanie i teraz próbuje przeciągnąć na swoją stronę! - ponownie wpadł w szał.
Odkręcił kran i szybkimi ruchami pokierował strumień wody na swoją twarz, której wyraz przepełniony był goryczą, złością, ale i smutkiem oraz żalem. Jego to po prostu bolało, a ja cholernie mocno chciałam, aby wreszcie przestało.
Tyle lat męczył się z myślą, że jego własna matka go nie chce, ale wcale tak nie było, a przynajmniej nie tak przedstawiła mi to Monts i musiał to wiedzieć.
- Nie nazywaj jej tak, proszę. Daj jej wszystko wytłumaczyć.
- Miała tyle lat, tyle pieprzonych lat! Zostawiła mnie kiedy najbardziej jej potrzebowałem, dała dupy durnemu lekarzykowi, gdzieś tam po Argentynie biega sobie mój pierdolony brat, a ja mam jej dać teraz wszystko wytłumaczyć? Gdzie była kiedy rzeczywiście mogła to zrobić?! - odwrócił się w moją stronę, zaciskając pięści.
- Rozumiem cię, kochanie. - podeszłam i złapałam go delikatnie za kawałek koszulki, przez co trochę się rozluźnił. - Ale to, co usłyszysz może naprawdę wszystko zmienić.
Popatrzyłam na niego do góry, jednak ciagle próbował odwracać wzrok. Złapałam więc obiema dłońmi za jego twarz i powolnie nakierowałam ją w dół, przez co musiał na mnie spojrzeć.
- Proszę. - nalegałam, widząc jak zaczyna się uginać.
- Ma dziesięć minut, jeśli poczuję, że coś jest nie tak ma stąd natychmiast zniknąć i nigdy więcej nie pokazywać mi się na oczy, rozumiesz? - westchnął, łapiąc mnie za dłonie, które dalej ułożone były na jego policzkach.
Pogłaskał mnie delikatnie po nich, a następnie zdjął je całkowicie i puścił mnie przodem. Ucieszyłam się z tego, że rzeczywiście dał jej szansę, jednak wciąż bałam się, że wszystko to może być jedną wielką intrygą Bernabeu, z której potem ciężko będzie mi się wyplątać. Ale mleko się wylało, a ja nic nie mogłam już zrobić.
***
W salonie panowała kompletna cisza. Przerywał ją jedynie dźwięk czajnika, który oznajmił nam, że woda jest już gotowa. Gerard mierzył obojętnym wzrokiem swoją matę, a ja trzymałam dłoń na jego kolanie. Pomasowalam go po nim, uśmiechnęłam się krzepiąco do Monts i podniosłam się, by zalać wodę do kubków z czekającą już w nich herbatą.
- Zaraz minie dziesięć minut, a ty nawet nie zaczęłaś. - usłyszałam szydzący glos Piqué i chrząknięcie którejś z kobiet.
Momentalnie włączyłam szósty bieg, starając się jak najszybciej zalać wodę, skutkiem czego przewróciłam szkło, które rozbiło się na kilkaset małych kawałków. Na kafelki zaczęła kapać krew z rany która zrobiła mi się od przecięcia, a mój krzyk wydawał się być jeszcze głośniejszy od tłuczonego szkła. Zaraz przy mnie pojawił się Gerard, który złapał mnie za rękę i spojrzał na armagedon, który wywołałam w kilka sekund. Obok przykucnęła matka Gerarda, która trzymała już w dłoni ręcznik papierowy przykładając mi go do dłoni.
- Będzie trzeba to odkazić i zabandażować, bo rana jest dość duża, ale nie widzę potrzeby szycia. - powiedziała z powagą i przez chwile zastanawiałam się dlaczego zareagowała aż tak, ale przypomniało mi się, że szpital to praktycznie jej drugi dom.
Gerard podniósł głowę i zagrodził jej do mnie dostęp ze wściekłością w oczach.
- To twoja wina, po cholerę tu w ogóle przychodziłaś?! - spytał gniewnie, przez co kobieta podniosła się z klęczek.
- Przestań...
- Mari, nie odzywaj się, do cholery. - warknął nawet na mnie nie patrząc.
Zabolało mnie to, ale próbowałam go zrozumieć. Zawsze to robiłam. Melissa zajęła się sprzątaniem szkła, które rozprysło się po całej kuchni i próbowała w żaden sposób nie ingerować się w tę wymianę zdań.
- Nie udawaj, że interesuje cię cokolwiek innego niż czubek twojego własnego nosa, bo wiem, że tak nie jest! - kontynuował.
- Nie próbujesz mnie nawet wysłuchać! Nigdy nie zdradziłam twojego ojca, Jorge jest jego synem!
Gerard ucichł i zastygł w miejscu, odsuwając się lekko od swojej matki.
- Kłamiesz.
- Nie robię tego! - odparła ze łzami w oczach.
Miałam cholerną ochotę ją przytulić, chciałam wesprzeć ich obu, ale nie miałam pojęcia jak to zrobić, dlatego siedziałam zastygła w jednym miejscu i obserwowałam co się dzieje. Czekałam aż wreszcie wyzna mu prawdę, chciałam żeby było już po wszystkim.
- Nie kłamie. - powtórzyła z bólem w głosie. - Kocham twojego ojca tak samo jak w dniu ślubu. Kocham też ciebie. Odebrano mi cię, a ze mnie zrobiono najgorszą osobę przez jeden, mały, nieumyślny błąd. Synu, błagam... uwierz mi.
Załkała, a następnie powstrzymując się od płaczu opowiedziała mu dokładnie to, co mi w kawiarnii. Od tego wszystkiego zapomniałam nawet o mojej dłoni, która cholernie mnie bolała. Wiedziałam bardzo dobrze, że ten ból był niczym w porównaniu do tego, co czuł w środku Gerard. Jego życie po raz kolejny z powodu jego rodziców wywróciło się do góry nogami i znów sprawiło, że znienawidził jednego z nich. Mężczyzna, któremu ufał, który został mu po odejściu matki - po prostu go okłamał. Cały czas był nieszczery, a to napewno rozerwało jego poranione serce. Byłam tego pewna widząc jak reaguje. Jak nie powstrzymuje już łez, które krył przez tyle lat. Jak na jego twarzy malowała się słabość, która ogarniała go już tyle czasu, a on dzielnie ją chował. Jednak tym razem już mu to nie wychodziło. Dzisiaj się złamał.
Gerard Piqué siedział właśnie na ziemi w kuchni, gdzieś między kawałkiem szkła, a kropelką mojej krwi i po prostu płakał. Płakał jak dziecko, a ja siedziałam mu na kolanach przytulona tak mocno, że momentami brakowało mi tchu, ale to nie było ważne. Nie interesowało mnie to, bo najważniejszej osobie w moim życiu właśnie załamał się świat, a ja pragnęłam, bym mogła go naprawić lub chociaż przytrzymać na dłużej w stabilnej pozycji.
Po krótkim czasie odciągnął mnie lekko od siebie i wytarł łzy, które niekontrolowanie znalazły się na moich policzkach. Zrobiłam to samo z nim, a następnie zdjął mnie delikatnie ze swoich kolan i się podniósł. Nie wiedziałam co chce zrobić, ale zamurowało mnie w momencie, w którym Montserrat znalazła się w jego szczelnym uścisku. To wzruszyło ją jeszcze bardziej, przez co jej łkanie słychać było dziesięć razy głośniej. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko, widząc jak po tylu latach wreszcie mogą w spokoju stać w swoich objęciach. Jak prawdziwa matka z synem.
- Przepraszam. - westchnął trzymając szczękę na czubku jej głowy. - Mamo. - dodał.
- To nie twoja wina. - pociągnęła nosem ze słabym uśmiechem. - Miałeś około trzy lata kiedy ostatni raz powiedziałeś do mnie mamo. - powiedziała wzruszona, a ja wewnętrznie umierałam widząc tę scenę.
- Będę częściej. - uśmiechnął się delikatnie, a następnie odsunął od kobiety. - Ale skurwiela zabije. - momentalnie spoważniał, a ja się załamałam.
Logicznym był fakt, że Gerard będzie chciał „porozmawiać” z ojcem, który przyczynił się do całej tej sytuacji. Oznaczało to kolejny problem do rozwiązania. Gerard wybaczył mamie, ale wiedziałam, że nie zrobi tego tak łatwo z Joanem.
- Nie rób tego, on nie chciał źle. - broniła go, co mnie ucieszyło.
- Odebrał mi cię. Zabrał nam szansę na bycie prawdziwą rodziną. Marzyłem o takiej, patrzyłem z cholerną zazdrością na każdego, kto miał przy sobie obojga rodziców, którzy się kochali. Żyłem z myślą, że mnie zostawiłaś, że mnie nie kochasz! To wszystko jego, pieprzona wina.
- Johan trochę się pogubił, Geri... - powiedziała spokojnie, głaszcząc syna po ramieniu. - Jemu nigdy nie zależało na rodzinie. W głowie całe życie miał karierę, a ja próbowałam to zrozumieć. Dałam mu pretekst, to odszedł. Prędzej czy później byśmy się rozstali. - dopowiedziała z bólem w oczach, widać było jak bardzo go kocha i to dlatego próbowała go bronić.
- To mógł odejść tak, by nie robić z ciebie potwora! Nienawidziłem cię, miałem nadzieje, że zostaniesz z niczym, nie chciałem cię już nigdy więcej widzieć na oczy, a to tylko i wyłącznie przez niego, musi za to zapłacić, do cholery. - wrzasnął, a ja zaczelam coraz mocniej przyciskać ręcznik papierowy do dłoni, ponieważ krew dalej nie przestała sączyć się z niemałej rany.
Zwróciłam tym uwagę Gerarda, a co za tym idzie całej reszty, która przypomniała sobie o mojej dłoni. Ani się nie obejrzałam, a siedzieli przy mnie i pomagali mi zatamować krwawienie.
Gerard poszedł po gaziki, Melissa zajęła się herbatą, której w ostateczności nie zrobiłam, a Montserrat zaczęła już odkażać zranione miejsce. Kiedy Piqué wrócił starał się jak najlepiej pomóc swojej mamie, a przy okazji pytał mnie ciagle czy wszystko w porządku i od czasu do czasu składał na moich ustach krótkie, czułe pocałunki, po których sprawa przecięcia w ogóle mnie już nie interesowała. Była żona pana Johana w międzyczasie opowiadała nam o podobnych przypadkach w szpitalu, a Gerard słuchał tak uważnie, że aż zamarzyłam, aby mnie też kiedyś wysłuchał z taką uwagą i cierpliwością. Wyglądał jak malutkie dziecko, a ja szczerze nigdy nie pomyślałabym, że będę świadkiem takiej pięknej sceny, w której mój ukochany w tak swobodny sposób będzie dyskutował z własną matką. Jeszcze pół godziny wcześniej upierał się, że ta kobieta wcale dla niego nie istnieje. Czułam się wspaniale, zapominając nawet o Johanie, któremu wiedziałam, że Gerard nie odpuści. Mimo bólu jaki sprawiła mu ta wiadomość i chwili słabości na jaką musiał się dzisiaj zdać - Piqué wreszcie odzyskał matkę, był zwyczajnie szczęśliwy.
- Co się tak szczerzysz? - spytał, zauważając mój wyraz twarzy, kiedy Monts skończyła mnie opatrywać.
- Nie mogę? Kocham cię. - zarumieniłam się delikatnie, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście mogłam wyglądać dziwnie. - Cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
- A ja się cieszę, że mam ciebie. - uśmiechnął się. - I mamę. - popatrzył na kobietę, która z wielkim bananem na ustach przysłuchiwała się naszej rozmowie.
Teraz mogło być już tylko lepiej.