Staliśmy przez jakiś czas patrząc się na siebie. Nie wiedziałam czy kazał mi tam przyjść tylko po to żeby się popatrzyć, czy może jednak miał mi coś konkretnego do powiedzenia. Po paru sekundach zirytowana pokręciłam głową i złapałam za klamkę by wyjść, ale jego ręka ujęła stanowczo moją, przyciągając mnie do siebie. Zaskoczona pisnęłam cicho i znów staliśmy tak samo jak jeszcze chwilę temu, jednak teraz dystans między nami był zdecydowanie mniejszy.
- Przepraszam. - wychrypiał cicho, jednak szorstko, przez co lekko się wzdrygnęłam. Ton jego głosu zdecydowanie nie pasował do przeprosin. Zauważył moje lekkie zdenerwowanie, bo jego uścisk w sekundzie złagodniał, a twarz przybrała już inny, ten lepszy, wyraz - Przepraszam. - powtórzył spokojniej i wolniej. Czułam napięcie wiszące w powietrzu. Patrzyłam w błękitne oczy próbując wyczuć, czy robi to pod przymusem, lecz na marne, bo jak zawsze nic nie wyrażały. Wciąż nie wiedziałam jak to robi - Powiedz coś.
- Ale co? - zaśmiałam się ironicznie, ale na tyle cicho żeby nikt z zebranych w salonie nie usłyszał. Już i tak dziwnie wyglądało to, że wyszłam, a za mną po paru minutach Gerard. Już wyobrażałam sobie ich głupie docięcia w naszą stronę, a szczególnie moją - Nie wiem co chcesz żebym ci powiedziała. Jeśli przepraszasz mnie za to, że zrobiłeś ze mnie dziwkę przy swoim koledze, to spieprzaj, bo to było poniżej pasa, wiesz.
- A co miałem zrobić według ciebie? - znów stał się szorstki.
- No nie wiem - udawałam, że się zastanawiam, na co przewrócił oczami. - Powiedzieć prawdę? Cholera Gerard, ja tylko u ciebie spałam. U ciebie, nie z tobą. Widzisz różnicę? - uderzyłam go palcem wskazującym w klatkę piersiową, ale zapewne tego nie poczuł.
- Dobra, nieważne - jak gdyby nigdy nic postanowił zmienić temat - czemu się tak dziwnie uśmiechałaś?
Popatrzyłam na niego pytająco, nie rozumiejąc dlaczego chciał to wiedzieć. Widząc, że się nie odzywam, prychnął.
- Czyli Stiles miał racje. - zaśmiał się, ale nie widziałam w tym śmiechu ani krzty rozbawienia, a wręcz odwrotnie.
- To teraz będziesz mnie o wszystko wypytywał? Z tego co pamiętam, to ja nawet cie nie lubię. - założyłam ręce na siebie.
- Ach tak? Odniosłem wrażenie, że jest całkiem na odwrót - przerwał, by uśmiechnąć się, pokazując tym swoją wyższość nade mną. Schylił się lekko w dół, by być swoją twarzą na równi z moją, co równało się z tym, że w ekspresowym tempie pomniejszył odległość między nami do minimum. - Kiedy prawie się pocałowaliśmy - niemalże wyszeptał z tym swoim głupim uśmieszkiem - O, no popatrz, prawie jak teraz.
- Jesteś okropny. N-nie lubię cię - położyłam dłonie na jego klatce piersiowej, żeby w jakiś sposób go odepchnąć i nie dość, że nie dało to nic, to o zgrozo, mogłam idealnie wyczuć pod dłońmi jego mięśnie.
- Lecisz na mnie.
- Nie lubię cię.
- Oh, Mari. No przyznaj, że na mnie lecisz - wreszcie mogłam zobaczyć rozbawienie malujące się w jego oczach. To wszystko go bawiło, a ja naprawdę pod wpływem jego głosu i ręki kręcącej kółeczka na moim przedramieniu, traciłam powoli zmysły.
- T-to raczej ty coś do mnie masz - starałam się mu jakoś odgryźć. - Słyszałam, że nie zapraszasz nikogo do domu, więc co robiłam w nim ja?
Patrzył na mnie długo, po czym nie wytrzymał i po prostu zaniósł się gardłowym śmiechem, a ja stałam tam tylko i patrzyłam na niego jak na debila, nie rozumiejąc jego reakcji.
- I powiedz mi jeszcze, że powiedziały ci to te twoje nowe przyjaciółeczki z ostatniej imprezy.
Kiedy się nie odezwałam, ten wybuchł jeszcze bardziej.
- Kto tam jest?! - usłyszeliśmy krzyk zza drzwi. Gerard w jednej chwili się uciszył, jednak dalej można było zauważyć ten jego ewidentnie sobie ze mnie drwiący uśmieszek. A ja nie dość, że zrobiłam się cała czerwona na twarzy ze złości, zażenowania to i jeszcze strachu. No bo co by sobie o nas pomyśleli? - Kurwa - ten jęk rozpoznałabym wszędzie. Był to nie kto inny jak Isaac.
- Co robimy? - wyszeptałam lekko zdenerwowana w stronę Gerarda.
Pique wzruszył tylko ramionami i zanim się zorientowałam otworzył drzwi.
- Japierdole, wypad połykać się gdzieś indziej, zaraz popuszczę - dosłownie wyrzucił nas ze środka, ekspresowo zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałam zdezorientowana na piłkarza Manchesteru, jeszcze nie do końca wiedząc co właściwie się stało. On natomiast jak gdyby nigdy nic, odwrócił się nawet na mnie nie patrząc i poszedł dołączyć do reszty siedzącej w salonie, która żywo o czymś rozmawiała. Świadczyło to najprawdopodobniej o tym, że ten denny film wreszcie się skończył i jak Boga kocham, była to jedyna dobra rzecz tego dnia.
Przeklinając w myślach na cholerną bipolarność tego człowieka warknęłam zdenerwowana i poszłam w jego ślady.
Widząc sugestywnie poruszające się brwi Stilesa i Logana oraz sugerujący coś uśmiech Amber, uniosłam prawą rękę do góry wskazując na całą trójkę.
- A niech się tylko któryś odezwie, to nie ręczę za siebie i tą rękę.
Stiles synchronizując się razem z Loganem uniósł obie dłonie w geście obronnym, a Amber posłała mi spojrzenie typu "i tak się wszystkiego dowiem". Ignorując to usiadłam zrezygnowana na kanapie jęcząc z bezsilności.
Usłyszałam cichy chichot z lewej strony pokoju i wiedziałam, że należy on do Pique. Choćbym nie wiem jak się siliła na to by tego nie zrobić, to mimo wszystko uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
Po paru minutach wszedł do pokoju Isaac i wystarczyło spojrzeć na jego uśmiech, by każdy już wiedział, że zaraz powie coś głupiego.
- Stary, nie warto - odezwał się Logan nim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Właśnie, bo ona nie ręczy za siebie - wskazał na mnie Stiles - I tą rękę. - podniósł moją dłoń w górę, tak samo jak zrobiłam to ja jeszcze niedawno.
- Wole nie ryzykować - spojrzał na mnie udając przestraszonego, a każdy w pokoju zaniósł się donośnym śmiechem, nawet ja i Madeline, która od dłuższego czasu się nie odzywała.
____________________
Uwagaaa, dodałam rozdział na historia-o-niezwyklej-milosci.blogspot.com, także zapraszaam <3
poniedziałek, 12 grudnia 2016
wtorek, 22 listopada 2016
008 Go to the bathroom.
Rozejrzałam się dookoła, pospiesznie przecierając wierzchem dłoni swoje zaspane oczy. Odetchnęłam jednak cicho z ulgą, kiedy zorientowałam się, że znajduje się w domu Gerarda.
Ten fakt nie powinien mnie uspokoić,
Mniejsza.
Podniosłam się z wygodnego łóżka, po czym dojrzałam, że na krześle przy drewnianym biurku, znajdują się równo ułożone ubrania.
Moje ubrania.
Przełknęłam gorączkowo ślinę i dopiero po chwili dotarło do mnie, że byłam w za dużej o jakieś trzy rozmiary koszulce, która pachniała dość mocno męskimi perfumami, miałam też na sobie męskie, czarne bokserki. Przebrał mnie, a to musiało oznaczać, że wrócił jeszcze później, kiedy już zasnęłam. Poczułam się dość niekomfortowo na samą myśl, że widział mnie nago. Mogłam się założyć, że oblałam się rumieńcami i mimo, że nikt mnie nie widział, to odruchowo zasłoniłam twarz prostymi już włosami.
Nie przebrałam się, tylko wyszłam z pokoju kierując się do salonu, w którym jak sie okazało, nikogo nie było. Poszłam więc ogarnąć się do łazienki, by móc potem wrócić spokojnie do domu. Założyłam swoje ciuchy, odkładając rzeczy Gerarda na szafkę, znajdującą się obok umywalki, rozczesałam niechlujnie włosy palcami, bo nie byłam do końca przekonana czy będzie posiadał szczotkę do włosów. Nie miałam też w planach grzebać mu po szafkach, nie chciałam oczywiście żeby się zdenerwował. Kiedy przemywałam twarz wodą, usłyszałam, że ktoś krząta się po salonie, otworzyłam dość energicznie drzwi, trafiając w coś, co przechodziło obok nich albo raczej w kogoś.
- Kurwa! - usłyszałam żałosny, donośny jęk mężczyzny.
- Jezu. - złapałam się za klatkę piersiową, będąc zaskoczona czyjąś obecnością, po czym zaczęłam starać się pomóc osobie, w którą uderzyłam drzwiami, ponieważ właśnie leżała na podłodze zwijając się z bólu. - Przepraszam. - wyjąkałam, a kiedy zobaczyłam w jakie czułe miejsce trafiłam mężczyznę, który dalej się nie podnosił, miałam ochotę uderzyć się mentalnie w twarz.
Gdy wreszcie wstał, unikając mojej jakiejkolwiek pomocy, popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Kim jesteś i dlaczego atakujesz mojego kutasa?
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Ugh, ehm-jestem Maritza. - wystawiłam w jego stronę rękę, na którą jedynie popatrzył, więc powoli i niezręcznie ją zabrałam.
- Nie powiedział ci żebyś od razu po obudzeniu wyszła? Wie, że nie mam ochoty patrzeć na laski, które - przestudiował moje ciało wzrokiem. - pieprzy.
Zachłysnęłam się powietrzem, po czym popatrzyłam na niego wielkimi oczami.
- Że co proszę? Żartujesz sobie?
Jasne, że żartuje. Żartuje, prawda?
- Spokojnie, nie przyjdzie z treningu, dopóki nie upewni się, że cię tu nie ma. - zaśmiał się z przekąsem. Czy ja znalazłam chłopaka dla Madeline?
- A kim ty jesteś? - przekręciłam zniesmaczona lekko głowę w lewą stronę, wlepiając w niego wyczekujące spojrzenie.
- Przyjacielem kolesia, z którym się pieprzyłaś.
I właśnie w tym momencie mnie oświeciło. Uznał mnie po prostu za jedną z dziewczyn, z którymi Gerard sypiał.
- Słuchaj, wyjaśnijmy coś sobie. - założyłam kosmyk włosów za ucho. - Z nikim nic tu nie robiłam.
- Jak-co-nie?
Widać było, że lekko się zmieszał, a ja przez to nabrałam większej pewności siebie.
- Nie wiem co i z kim Gerard robi i w sumie to w ogóle mnie to nie obchodzi, przenocowałam tu tylko i jeśli mi pozwolisz, to sobie już pójdę. - odwróciłam się, złapałam za swoje buty i już miałam wychodzić.
- Czekaj. - pociągnął mnie lekko za ramie, przez co znów stałam odwrócona w jego stronę. - Nie pieprzy.. w sensie nie spał z tobą? Nic nie robiliście? No wiesz-seks? - podrapał się wolną ręką po karku, bo prawa wciąż spoczywała na moim ramieniu. Złapałam lekko za nią z zamiarem ściągnięcia jej, ponieważ przez pewną chwilę jego uścisk był zdecydowanie za mocny, ale pewnie tego nie zauważył.
- Wróciłem frajerze! - nim zdążyłam to zrobić i odpowiedzieć chłopakowi, który w dalszym ciągu mi się nie przedstawił, po całym domu rozległ się donośny głos piłkarza z towarzyszącym trzaskiem drzwi. - Maritza? - lekko spoważniał, przyglądając się mi i mężczyźnie obok mnie.
Jego wzrok skierował się na dłoń chłopaka, później niego samego, a na końcu na mnie, by po chwili znów wrócić do ręki, a następnie po raz kolejny mnie. Zmarszczył lekko brwi i zwilżył mozolnie usta językiem. W dalszym ciągu mi się przyglądał, myśląc nad czymś poważnie, jakby w jego głowie właśnie toczyła się jakaś bitwa.
- Co tu jeszcze robisz? - chłodny i stanowczy ton obił się brutalnie o moje uszy, dzięki czemu moje serce zaczęło szybciej pracować. - M-mówiłem żebyś poszła do domu. - zawiesił się na chwilę, jednak dokończył swoją wypowiedź równie ostro jak poprzednią.
Nie wiedząc do końca co zrobić - bo przecież nic takiego mi nie mówił - złapałam ponownie za buty, które w momencie pociągnięcia mnie przez nieznanego za bark wypadły z moich rąk, odwróciłam się w stronę drzwi i wyszłam słysząc jedynie parsknięcie i ciche "a nie mówiłem", które wydobyło się z ust nikogo innego jak nieznanego.
Ten fakt nie powinien mnie uspokoić,
Mniejsza.
Podniosłam się z wygodnego łóżka, po czym dojrzałam, że na krześle przy drewnianym biurku, znajdują się równo ułożone ubrania.
Moje ubrania.
Przełknęłam gorączkowo ślinę i dopiero po chwili dotarło do mnie, że byłam w za dużej o jakieś trzy rozmiary koszulce, która pachniała dość mocno męskimi perfumami, miałam też na sobie męskie, czarne bokserki. Przebrał mnie, a to musiało oznaczać, że wrócił jeszcze później, kiedy już zasnęłam. Poczułam się dość niekomfortowo na samą myśl, że widział mnie nago. Mogłam się założyć, że oblałam się rumieńcami i mimo, że nikt mnie nie widział, to odruchowo zasłoniłam twarz prostymi już włosami.
Nie przebrałam się, tylko wyszłam z pokoju kierując się do salonu, w którym jak sie okazało, nikogo nie było. Poszłam więc ogarnąć się do łazienki, by móc potem wrócić spokojnie do domu. Założyłam swoje ciuchy, odkładając rzeczy Gerarda na szafkę, znajdującą się obok umywalki, rozczesałam niechlujnie włosy palcami, bo nie byłam do końca przekonana czy będzie posiadał szczotkę do włosów. Nie miałam też w planach grzebać mu po szafkach, nie chciałam oczywiście żeby się zdenerwował. Kiedy przemywałam twarz wodą, usłyszałam, że ktoś krząta się po salonie, otworzyłam dość energicznie drzwi, trafiając w coś, co przechodziło obok nich albo raczej w kogoś.
- Kurwa! - usłyszałam żałosny, donośny jęk mężczyzny.
- Jezu. - złapałam się za klatkę piersiową, będąc zaskoczona czyjąś obecnością, po czym zaczęłam starać się pomóc osobie, w którą uderzyłam drzwiami, ponieważ właśnie leżała na podłodze zwijając się z bólu. - Przepraszam. - wyjąkałam, a kiedy zobaczyłam w jakie czułe miejsce trafiłam mężczyznę, który dalej się nie podnosił, miałam ochotę uderzyć się mentalnie w twarz.
Gdy wreszcie wstał, unikając mojej jakiejkolwiek pomocy, popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Kim jesteś i dlaczego atakujesz mojego kutasa?
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Ugh, ehm-jestem Maritza. - wystawiłam w jego stronę rękę, na którą jedynie popatrzył, więc powoli i niezręcznie ją zabrałam.
- Nie powiedział ci żebyś od razu po obudzeniu wyszła? Wie, że nie mam ochoty patrzeć na laski, które - przestudiował moje ciało wzrokiem. - pieprzy.
Zachłysnęłam się powietrzem, po czym popatrzyłam na niego wielkimi oczami.
- Że co proszę? Żartujesz sobie?
Jasne, że żartuje. Żartuje, prawda?
- Spokojnie, nie przyjdzie z treningu, dopóki nie upewni się, że cię tu nie ma. - zaśmiał się z przekąsem. Czy ja znalazłam chłopaka dla Madeline?
- A kim ty jesteś? - przekręciłam zniesmaczona lekko głowę w lewą stronę, wlepiając w niego wyczekujące spojrzenie.
- Przyjacielem kolesia, z którym się pieprzyłaś.
I właśnie w tym momencie mnie oświeciło. Uznał mnie po prostu za jedną z dziewczyn, z którymi Gerard sypiał.
- Słuchaj, wyjaśnijmy coś sobie. - założyłam kosmyk włosów za ucho. - Z nikim nic tu nie robiłam.
- Jak-co-nie?
Widać było, że lekko się zmieszał, a ja przez to nabrałam większej pewności siebie.
- Nie wiem co i z kim Gerard robi i w sumie to w ogóle mnie to nie obchodzi, przenocowałam tu tylko i jeśli mi pozwolisz, to sobie już pójdę. - odwróciłam się, złapałam za swoje buty i już miałam wychodzić.
- Czekaj. - pociągnął mnie lekko za ramie, przez co znów stałam odwrócona w jego stronę. - Nie pieprzy.. w sensie nie spał z tobą? Nic nie robiliście? No wiesz-seks? - podrapał się wolną ręką po karku, bo prawa wciąż spoczywała na moim ramieniu. Złapałam lekko za nią z zamiarem ściągnięcia jej, ponieważ przez pewną chwilę jego uścisk był zdecydowanie za mocny, ale pewnie tego nie zauważył.
- Wróciłem frajerze! - nim zdążyłam to zrobić i odpowiedzieć chłopakowi, który w dalszym ciągu mi się nie przedstawił, po całym domu rozległ się donośny głos piłkarza z towarzyszącym trzaskiem drzwi. - Maritza? - lekko spoważniał, przyglądając się mi i mężczyźnie obok mnie.
Jego wzrok skierował się na dłoń chłopaka, później niego samego, a na końcu na mnie, by po chwili znów wrócić do ręki, a następnie po raz kolejny mnie. Zmarszczył lekko brwi i zwilżył mozolnie usta językiem. W dalszym ciągu mi się przyglądał, myśląc nad czymś poważnie, jakby w jego głowie właśnie toczyła się jakaś bitwa.
- Co tu jeszcze robisz? - chłodny i stanowczy ton obił się brutalnie o moje uszy, dzięki czemu moje serce zaczęło szybciej pracować. - M-mówiłem żebyś poszła do domu. - zawiesił się na chwilę, jednak dokończył swoją wypowiedź równie ostro jak poprzednią.
Nie wiedząc do końca co zrobić - bo przecież nic takiego mi nie mówił - złapałam ponownie za buty, które w momencie pociągnięcia mnie przez nieznanego za bark wypadły z moich rąk, odwróciłam się w stronę drzwi i wyszłam słysząc jedynie parsknięcie i ciche "a nie mówiłem", które wydobyło się z ust nikogo innego jak nieznanego.
***
Przez kolejne dni nie miałam kontaktu z Gerardem i nawet nie kwapiłam się do tego, by takowy z nim mieć. Przyjaciołom wcisnęłam bajkę, że spałam u nowo poznanych koleżanek, a potem zostało mi już jedynie słuchać przeprosin każdego z nich. Oczywiście zorientowali się, że mnie z nimi nie było, ale i tak mimo to nikt nie rwał się by mnie poszukać. Nie wiedziałam teraz czy to dobrze, czy może jednak źle. Zaczęłam jednak stawiać na to pierwsze ze względu na poznanie Cassandry i Jessicy i na to, że przynajmniej sama, poprzez własne doświadczenie upewniłam się, że Gerard, którego widziałam niczym nie różnił się od opowieści, które zostały mi przedstawione i, że naprawdę jest dupkiem, za jakiego ma go każdy.
Uśmiechnęłam się, nabijając się z własnej głupoty, bo jeszcze tydzień temu broniłabym go mówiąc, że wszyscy źle go oceniają. Moja głupia mina nie umknęła uwadze Logana, który popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Co? - mruknęłam, a głowy wszystkich w pokoju automatycznie skręciły w moją stronę, odrywając ich przez to od oglądanego przez nas filmu.
- O czym myślisz?
- Zakochała się. - wtrącił Michael nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
- Albo się z kimś pieprzyła. - odezwał się Stiles z pełnymi ustami. Amber uderzyła go w umięśnione ramie, a ja nie wiem czy to ze względu na treść jego wypowiedzi, czy fakt, że nie przełknął jedzenia zanim coś powiedział.
- Co? Nie? - zrobiłam zniesmaczoną minę, uprzednio robiąc się gorąca na twarzy.
- Czyli tak. - Isaac położył rękę na mojej głowie i rozczochrał moje włosy.
- Boże-nie-stop błagam. - złapałam za jego sporą dłoń i uderzyłam go nią w twarz, na co każdy zareagował śmiechem. - Może-cholera wróćmy do filmu.
Wszyscy przytaknęli rozbawieni całą sytuacją i ponownie skupili się na seansie. Lubili sprawiać, że stawałam się zawstydzona, co czasem działało na nerwy, a czasem zwyczajnie bawiło, bo udawało im się to z niebywałą łatwością.
Mimo, że każdy miał oczy skierowane w stronę telewizora, to miałam nieodparte wrażenie, że ktoś wbija we mnie swój natarczywy wzrok. Rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu, spoglądając na wszystkich po kolei. Nikt podejrzanie na mnie nie spoglądał i już miałam powrócić do filmu do momentu, w którym moje brązowe tęczówki nie napotkały się z błękitnymi Gerarda. Widać było, że nad czymś myślał, a jego twarz przybrała lekko zirytowany wyraz. Odwrócił po pewnym czasie wzrok, a ja zmieszana powróciłam do oglądania. Po dwóch minutach przyszła do mnie wiadomość, więc starając się nie wiercić, wyciągnęłam urządzenie z tylnej kieszeni i odblokowałam je.
Zmarszczyłam niekontrolowanie brwi, widząc, ze jest ona od Gerarda, który zapisał w moim telefonie swój numer. Zaczęłam zastanawiać się co jeszcze ciekawego robił, podczas gdy u niego spałam.
Gerard: Wyjdź do łazienki.
Że co kurwa?
Uśmiechnęłam się, nabijając się z własnej głupoty, bo jeszcze tydzień temu broniłabym go mówiąc, że wszyscy źle go oceniają. Moja głupia mina nie umknęła uwadze Logana, który popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Co? - mruknęłam, a głowy wszystkich w pokoju automatycznie skręciły w moją stronę, odrywając ich przez to od oglądanego przez nas filmu.
- O czym myślisz?
- Zakochała się. - wtrącił Michael nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
- Albo się z kimś pieprzyła. - odezwał się Stiles z pełnymi ustami. Amber uderzyła go w umięśnione ramie, a ja nie wiem czy to ze względu na treść jego wypowiedzi, czy fakt, że nie przełknął jedzenia zanim coś powiedział.
- Co? Nie? - zrobiłam zniesmaczoną minę, uprzednio robiąc się gorąca na twarzy.
- Czyli tak. - Isaac położył rękę na mojej głowie i rozczochrał moje włosy.
- Boże-nie-stop błagam. - złapałam za jego sporą dłoń i uderzyłam go nią w twarz, na co każdy zareagował śmiechem. - Może-cholera wróćmy do filmu.
Wszyscy przytaknęli rozbawieni całą sytuacją i ponownie skupili się na seansie. Lubili sprawiać, że stawałam się zawstydzona, co czasem działało na nerwy, a czasem zwyczajnie bawiło, bo udawało im się to z niebywałą łatwością.
Mimo, że każdy miał oczy skierowane w stronę telewizora, to miałam nieodparte wrażenie, że ktoś wbija we mnie swój natarczywy wzrok. Rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu, spoglądając na wszystkich po kolei. Nikt podejrzanie na mnie nie spoglądał i już miałam powrócić do filmu do momentu, w którym moje brązowe tęczówki nie napotkały się z błękitnymi Gerarda. Widać było, że nad czymś myślał, a jego twarz przybrała lekko zirytowany wyraz. Odwrócił po pewnym czasie wzrok, a ja zmieszana powróciłam do oglądania. Po dwóch minutach przyszła do mnie wiadomość, więc starając się nie wiercić, wyciągnęłam urządzenie z tylnej kieszeni i odblokowałam je.
Zmarszczyłam niekontrolowanie brwi, widząc, ze jest ona od Gerarda, który zapisał w moim telefonie swój numer. Zaczęłam zastanawiać się co jeszcze ciekawego robił, podczas gdy u niego spałam.
Gerard: Wyjdź do łazienki.
Że co kurwa?
wtorek, 11 października 2016
007 Everything was strange, he was strange.
Jako dziecko uwielbiałam chodzić na spacery z babcią, która rwała się do tego równie chętnie jak ja. Kochałam słuchać jej opowiadań, za równo prawdziwych na podstawie jej dzieciństwa, jak i tych trochę bardziej podkoloryzowanych, które oczywiście podobały mi się najbardziej. Świadomość, że babcia to superbohater, który współpracuje z batmanem, była stokroć lepsza niż fakt, że mama pozwoliła mi później tego samego dnia po obiedzie zjeść czekoladowego batonika. Wspaniały świat dziecka nie trwał wiecznie, a ja parę lat później dowiedziałam się, że jedyną bohaterską rzeczą zrobioną przez babcię było oddanie komuś portfela znalezionego na ulicy, co swoją drogą i tak było wielkim wyczynem, bo z tego co mi powiedziano, to w środku znajdowała się niezła sumka. Przez pierwsze tygodnie miałam jej to za złe, ale z czasem sama jako dziesięciolatka śmiałam się ze swojej głupoty. Później przyszedł wiek nastoletni. Żałuję, że to właśnie wtedy w wieku 14 lat najbardziej oddaliłam się od mojej rodziny. Babcia była już zbyt stara, żeby spędzać ze mną czas, a ja nie kwapiłam się do tego specjalnie myśląc, że ona po prostu nie chce. Nie pomyślałam, że właśnie wtedy nadszedł ten moment, w którym to ja powinnam dotrzymywać towarzystwa babci, a nie ona mi. Zaczęła chorować w okresie, w którym zaczęły się moje bunty. Wtedy właśnie widziałam się z nią raz na parę miesięcy. Nie dzwoniłam, nie odwiedzałam, nie wiedząc tak naprawdę w jakim stanie jest. Cholernie trudno jest się przyznać, ale nie wiedziałam nawet na co choruje. Dopiero po skończeniu siedemnastu lat otworzyłam oczy i zrozumiałam jak bardzo zaniedbałam kontakt, z kiedyś, tak bardzo bliską mi staruszką. Moje głupie bunty się skończyły, a ja starałam się nadrobić z nią te lata, w których zapomniałam o jej istnieniu, Szkoda tylko, że na wszystko było już za późno, a niecałe dwa miesiące po zrozumieniu swoich błędów babcia umarła na serce. Dlaczego to właśnie teraz kiedy siedzę na łóżku Gerarda w jego domu, podczas gdy on jest w salonie i prawdopodobnie od godziny już śpi wzięło mi się na rozmyślanie o mojej rodzinie?
Zaczęłam zastanawiać się kiedy to on otworzy oczy i zrozumie, że z każdym dniem ma coraz mniej czasu na odbudowanie relacji między nim, a jego mamą czy ciocią. Nie potrafiłam wymyślić co takiego mogło się wydarzyć, że Hiszpan pała do nich aż taką nienawiścią. Nie rozumiałam też dlaczego widząc, że jestem pijana postanowił zabrać mnie z imprezy. Nie lubił mnie, było widać to przecież bardzo dobrze, dlaczego więc w jakiś sposób przejął się moim stanem? Możliwe, że zadzwonił do niego Isaac orientując się, że nie ma mnie z jego przyjaciółmi. Jednak w takim układzie Gerard widząc mnie nie byłby taki zdziwiony. Wszystko było dziwne, on był dziwny. Był zagadką, której nie potrafiłam rozwiązać, mimo że chciałam, a nie powinnam, bo ten chłopak według opinii innych to same kłopoty. Na każdym kroku widać było, że budził respekt wśród osób, nawet starszych, co naprawdę mną wstrząsnęło. Czułam, że alkohol po tym wszystkim nie trzymał się mnie już tak bardzo, skoro potrafiłam racjonalnie myśleć, a jeszcze godzinę wcześniej zadawałam Pique pytania na temat wielorybów. Myśląc o tym jaką w tamtym momencie kretynkę z siebie zrobiłam, poczułam ciepło na moich policzkach. Jakby zupełnie obchodziło mnie jak przed nim wypadłam, a przecież tak nie było. Lub przynajmniej nie powinno tak być. Podparłam brodę dłońmi i westchnęłam cicho patrząc się na drzwi. Rozejrzałam się dookoła i uśmiechnęłam się lekko przypominając sobie jak wyobrażałam sobie dom Gerarda. Wisząc na jego plecach jeszcze zanim zasnęłam zastanawiałam się jak może przedstawiać się dom typowego postrachu Manchesteru, jakim był Pique, Czarne ściany, czarne meble, w sumie to... czarne wszystko. Moje zaskoczenie nie równało się niczemu, kiedy okazało się, że tak naprawdę miejsce, w którym mieszkał nie odbiegało od normy i, że można było poczuć się tam całkiem dobrze. Jego pokój wyglądał na normalny, czysty i zadbany, czego się nie spodziewałam. Utrzymany był w szaro-czerwonych barwach, które naprawdę ładnie ze sobą współgrały. Podniosłam się z wygodnego, dwuosobowego łóżka i podeszłam do biurka widząc ramkę ze zdjęciem. Biorąc ją do ręki i orientując się, że znajduje się na nim właściciel domu razem z Isaaciem, Michaelem, Stilesem i Loganem usłyszałam ciche kroki zbliżające się w moją stronę.
- To nie zdjęcie rodzinne. - odezwał się niskim i ściszonym głosem, jakby wyczuł, że to właśnie dlatego postanowiłam przyjrzeć się rzeczonej fotografii z bliska.
Odwróciłam się powoli, by stanąć z nim twarzą w twarz, uprzednio odkładając ramkę na swoje miejsce starając się, by stała idealnie tak jak wcześniej. Widać, że lubił porządek, nie chciałam mu podpaść. Moje serce zgubiło swój wcześniejszy, spokojny rytm, bijąc szybciej, przez co mogłabym przysiąc, że dało się usłyszeć je w całym pomieszczeniu. Przyjrzałam się spokojnie jego twarzy, która w połowie oświetlona została przez malutką lampkę, stojącą obok łóżka, na którym chwilę temu siedziałam. Cholera, skłamałabym jeśli powiedziałabym, że w takim wydaniu, z włosami lekko roztrzepanymi przez wiatr, mało widocznym zarostem i słabym światłem bijącym na jego prawy profil nie wyglądał pociągająco, Bo wyglądał i to jak, Na zbyt długo skupiłam się na jego osobie, bo po dłuższym czasie dostrzegłam, jak mozolnie na jego ustach zaczął formować się lekki uśmieszek, który w każdej innej sytuacji by mnie zdenerwował, ale na pewno nie w tej. Tylko podsycił moją chęć, by nie spuszczać z niego wzroku na jeszcze krótką chwilę.
- Czemu nie śpisz? - odezwał się, prawdopodobnie orientując się, że tej nocy nie zrobię tego pierwsza. Jego ciepły, miętowy oddech, wymieszany z dymem papierosowym obił się o moją twarz, kiedy zbliżył do niej swoją przed zadaniem pytania, Przełknęłam gorączkowo ślinę i starałam patrzeć się wszędzie byleby nie na niego. Pociemniałe oczy, które w dalszym ciągu coś w sobie skrywały, wpatrywały się we mnie intensywnie, sprawiając, że czułam się jeszcze bardziej niekomfortowo.
- Odechciało mi się. - wydusiłam słabo, podnosząc na niego swoje oczy. Jego klatka piersiowa dość szybko unosiła się i opadała, a dopiero po paru sekundach zorientowałam się, że moja również. Staliśmy tak nie wiadomo ile, ale jak dla mnie zdecydowanie za długo. Oblizałam niekontrolowanie swoje spierzchnięte już usta, a Gerard jakby wybudzony z transu potrząsł prawie niezauważalnie głową i odsunął się na bezpieczną odległość. Zrobiłabym to już parę minut temu, gdyby nie to, że pod wpływem jego błękitnych tęczówek, moje nogi odmówiły jakiegokolwiek posłuszeństwa. Odchrząknął nieznacznie po czym, jak ja wcześniej, zwilżył swoje usta językiem.
- Tak ci się wydaje. - stwierdził chłodno, odnosząc się do mojej odpowiedzi, która wydawało się, że wydobyła się z moich ust wieki temu. Stary Gerard wrócił, a ja poznając jego lepszą wersję, wcale za nim nie tęskniłam. - Jest już naprawdę późno. - rzucił nie odwracając się za siebie, kiedy zaczął kierować się w stronę czarnych, drewnianych drzwi, idealnie wpasowujących się w estetykę pomieszczenia, kompletnie nie zakłócając jego porządku.
- Dobranoc. - wychrypiałam już tak naprawdę sama do siebie, bo w momencie, w którym drzwi się zamknęły, a w pokoju zaczęła panować ta sama cisza, która była tam zanim przyszedł.
Wszystko było dziwne, on był dziwny.
_______________________________
Bum! Jestem i proszę cóż się tu dzieje hemm? Gerard nie takie straszny jak go malują? A może to tylko chwilowe? Pożyjemy zobaczymy, ja czekam na wasze opinie na temat tego rozdziału i ogólnie całego opowiadania. Od dzisiaj też nadrabiam braki u was, bo nie miałam takiej chwili, by przysiąść i poczytać, więc jeśli gdzieś nie byłam długo, to wysyłajcie mi w komentarzu link. ♥ do następnego ;d :)
Zaczęłam zastanawiać się kiedy to on otworzy oczy i zrozumie, że z każdym dniem ma coraz mniej czasu na odbudowanie relacji między nim, a jego mamą czy ciocią. Nie potrafiłam wymyślić co takiego mogło się wydarzyć, że Hiszpan pała do nich aż taką nienawiścią. Nie rozumiałam też dlaczego widząc, że jestem pijana postanowił zabrać mnie z imprezy. Nie lubił mnie, było widać to przecież bardzo dobrze, dlaczego więc w jakiś sposób przejął się moim stanem? Możliwe, że zadzwonił do niego Isaac orientując się, że nie ma mnie z jego przyjaciółmi. Jednak w takim układzie Gerard widząc mnie nie byłby taki zdziwiony. Wszystko było dziwne, on był dziwny. Był zagadką, której nie potrafiłam rozwiązać, mimo że chciałam, a nie powinnam, bo ten chłopak według opinii innych to same kłopoty. Na każdym kroku widać było, że budził respekt wśród osób, nawet starszych, co naprawdę mną wstrząsnęło. Czułam, że alkohol po tym wszystkim nie trzymał się mnie już tak bardzo, skoro potrafiłam racjonalnie myśleć, a jeszcze godzinę wcześniej zadawałam Pique pytania na temat wielorybów. Myśląc o tym jaką w tamtym momencie kretynkę z siebie zrobiłam, poczułam ciepło na moich policzkach. Jakby zupełnie obchodziło mnie jak przed nim wypadłam, a przecież tak nie było. Lub przynajmniej nie powinno tak być. Podparłam brodę dłońmi i westchnęłam cicho patrząc się na drzwi. Rozejrzałam się dookoła i uśmiechnęłam się lekko przypominając sobie jak wyobrażałam sobie dom Gerarda. Wisząc na jego plecach jeszcze zanim zasnęłam zastanawiałam się jak może przedstawiać się dom typowego postrachu Manchesteru, jakim był Pique, Czarne ściany, czarne meble, w sumie to... czarne wszystko. Moje zaskoczenie nie równało się niczemu, kiedy okazało się, że tak naprawdę miejsce, w którym mieszkał nie odbiegało od normy i, że można było poczuć się tam całkiem dobrze. Jego pokój wyglądał na normalny, czysty i zadbany, czego się nie spodziewałam. Utrzymany był w szaro-czerwonych barwach, które naprawdę ładnie ze sobą współgrały. Podniosłam się z wygodnego, dwuosobowego łóżka i podeszłam do biurka widząc ramkę ze zdjęciem. Biorąc ją do ręki i orientując się, że znajduje się na nim właściciel domu razem z Isaaciem, Michaelem, Stilesem i Loganem usłyszałam ciche kroki zbliżające się w moją stronę.
- To nie zdjęcie rodzinne. - odezwał się niskim i ściszonym głosem, jakby wyczuł, że to właśnie dlatego postanowiłam przyjrzeć się rzeczonej fotografii z bliska.
Odwróciłam się powoli, by stanąć z nim twarzą w twarz, uprzednio odkładając ramkę na swoje miejsce starając się, by stała idealnie tak jak wcześniej. Widać, że lubił porządek, nie chciałam mu podpaść. Moje serce zgubiło swój wcześniejszy, spokojny rytm, bijąc szybciej, przez co mogłabym przysiąc, że dało się usłyszeć je w całym pomieszczeniu. Przyjrzałam się spokojnie jego twarzy, która w połowie oświetlona została przez malutką lampkę, stojącą obok łóżka, na którym chwilę temu siedziałam. Cholera, skłamałabym jeśli powiedziałabym, że w takim wydaniu, z włosami lekko roztrzepanymi przez wiatr, mało widocznym zarostem i słabym światłem bijącym na jego prawy profil nie wyglądał pociągająco, Bo wyglądał i to jak, Na zbyt długo skupiłam się na jego osobie, bo po dłuższym czasie dostrzegłam, jak mozolnie na jego ustach zaczął formować się lekki uśmieszek, który w każdej innej sytuacji by mnie zdenerwował, ale na pewno nie w tej. Tylko podsycił moją chęć, by nie spuszczać z niego wzroku na jeszcze krótką chwilę.
- Czemu nie śpisz? - odezwał się, prawdopodobnie orientując się, że tej nocy nie zrobię tego pierwsza. Jego ciepły, miętowy oddech, wymieszany z dymem papierosowym obił się o moją twarz, kiedy zbliżył do niej swoją przed zadaniem pytania, Przełknęłam gorączkowo ślinę i starałam patrzeć się wszędzie byleby nie na niego. Pociemniałe oczy, które w dalszym ciągu coś w sobie skrywały, wpatrywały się we mnie intensywnie, sprawiając, że czułam się jeszcze bardziej niekomfortowo.
- Odechciało mi się. - wydusiłam słabo, podnosząc na niego swoje oczy. Jego klatka piersiowa dość szybko unosiła się i opadała, a dopiero po paru sekundach zorientowałam się, że moja również. Staliśmy tak nie wiadomo ile, ale jak dla mnie zdecydowanie za długo. Oblizałam niekontrolowanie swoje spierzchnięte już usta, a Gerard jakby wybudzony z transu potrząsł prawie niezauważalnie głową i odsunął się na bezpieczną odległość. Zrobiłabym to już parę minut temu, gdyby nie to, że pod wpływem jego błękitnych tęczówek, moje nogi odmówiły jakiegokolwiek posłuszeństwa. Odchrząknął nieznacznie po czym, jak ja wcześniej, zwilżył swoje usta językiem.
- Tak ci się wydaje. - stwierdził chłodno, odnosząc się do mojej odpowiedzi, która wydawało się, że wydobyła się z moich ust wieki temu. Stary Gerard wrócił, a ja poznając jego lepszą wersję, wcale za nim nie tęskniłam. - Jest już naprawdę późno. - rzucił nie odwracając się za siebie, kiedy zaczął kierować się w stronę czarnych, drewnianych drzwi, idealnie wpasowujących się w estetykę pomieszczenia, kompletnie nie zakłócając jego porządku.
- Dobranoc. - wychrypiałam już tak naprawdę sama do siebie, bo w momencie, w którym drzwi się zamknęły, a w pokoju zaczęła panować ta sama cisza, która była tam zanim przyszedł.
Wszystko było dziwne, on był dziwny.
_______________________________
Bum! Jestem i proszę cóż się tu dzieje hemm? Gerard nie takie straszny jak go malują? A może to tylko chwilowe? Pożyjemy zobaczymy, ja czekam na wasze opinie na temat tego rozdziału i ogólnie całego opowiadania. Od dzisiaj też nadrabiam braki u was, bo nie miałam takiej chwili, by przysiąść i poczytać, więc jeśli gdzieś nie byłam długo, to wysyłajcie mi w komentarzu link. ♥ do następnego ;d :)
poniedziałek, 12 września 2016
006 Are you sleep?
- Wieloryb. - wybełkotałam dosyć cicho pod nosem. - Wieloryb! - krzyknęłam podskakując.
- Co? Przestań się wiercić kobieto. - warknął.
- Czy to oznacza, że je wiele ryb? - zignorowałam jego uwagę. - Tak, to na pewno to oznacza.
Gerard szedł, a ja nadal wisiałam przewieszona na jego ramieniu. Ciągle nie chciał powiedzieć mi gdzie idziemy, co zaczęło mnie irytować.
- Jesteś w cholerę pijana. - zaśmiał się.
Gerard się zaśmiał? Nie, jestem pijana, tak jest jak się jest pijanym. Widzi się różne dziwne rzeczy, prawda? Znaczy słyszy, bo jedyne co w tym momencie widziałam to chodnik.
Zaraz, przecież nie byłam pijana.
- Nie jestem pijana, już ci to mówiłam. - wybełkotałam. - Jestem Maritza.
Pique postanowił zostawić to bez komentarza.
- Jestem ciężka, nie bolą cie? - stuknęłam palcami o jego plecy, po czym zaczęłam nucić jakąś piosenkę. To chyba ta, która leciała rano w radiu.
Dzięki Isaacowi i jego zamiłowaniu do porannej muzyki, miałam przynajmniej co nucić kiedy NIE byłam pijana.
- Nie bolą. - mruknął. - Ucisz się. Twoje gadanie jest jedynym co mi ciąży. - wrócił stary, dobry Gerard?
- Jesteś w ciąży? - parsknęłam, ponieważ to było chyba jedyne słowo, które wychwyciłam. Bardziej zajęta byłam zaplataniem warkocza z moich długich, blond włosów, które potrafiły denerwować nieraz jak nikt inny. No chyba, że właśnie w tym momencie przebiłam je w tym rankingu.
Po pewnym czasie zaczęłam czuć jak moja głowa stawała się coraz cięższa, to był ewidentny znak, że zaraz zasnę.
- Gerard...
- Boże, było tak dobrze. - jęknął poddenerwowany. - Co?
- Chce mi się spać.
- To śpij.
- Jak? Niewygodnie mi strasznie. - fuknęłam
- Zaraz będziemy, wytrzymaj. - dałabym sobie w tamtym momencie głowę uciąć, ze przewrócił z frustracją oczami.
- Gdzie idziemy?
- Gdzieś.
- Gerard!
- Tak mam na imię. - podrzucił mnie trochę do góry, bo zaczęłam się powoli ześlizgiwać. - Idziemy do mnie.
Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia i cieszyłam się, że mnie w tamtym momencie nie widział, bo musiałam wyglądać cholernie głupkowato. Czy Pique właśnie powiedział, że idziemy do niego?
O matko.
Jessica i Cassie mówiły mi, że nie wpuszcza do domu nikogo nieznajomego i nawet jego najlepsi przyjaciele tacy jak na przykład Isaac czy Michael nie bywają u niego zbyt często, a jeśli już to musi być tego jakiś ważny powód, którym na pewno nie jest picie piwa i oglądanie powtórki meczu, w którym grał. Nie powiedziały dlaczego, bo prawdopodobnie same nie wiedziały, Nie przejmowałam się tym jakoś dosadnie podczas naszej rozmowy, no bo halo, nie pomyślałabym, że ten psychol od tak sobie weźmie mnie na ręce, wyniesie z imprezy urodzinowej kolesia, którego 3/4 gości nie zna i zacznie prowadzić do swojego domu.
Może lubił porządek? A z tego co zdążyłam zauważyć Isaac i Stiles nie należeli do najschludniejszych osób jakie było mi poznać. Był introwertykiem, może to dlatego? Albo, o zgrozo, może trzymał w nim jakieś zabite przez niego osoby i to dlatego każdy się go bał? O tak, alkohol trzymał się mnie dobrze, bo z każdą myślą moje przypuszczenia były coraz to głupsze i absurdalne.
- Śpisz? - spytał kiedy zauważył, że ucichłam.
Nie, oskarżam cię właśnie o morderstwo, nie przejmuj się i idź sobie dalej.
Postanowiłam nie odpowiedzieć nic i udawać, że na prawdę śpię. Po paru minutach jego ramie zrobiło się nawet wygodne, a moje oczy zaczęły mimo mojej woli się zamykać, Nie musiałam już udawać, bo po prostu zasnęłam.
___________
Krótko, ale obiecuję, że teraz będzie już o wiele więcej Gerarda! 8) <33
- Co? Przestań się wiercić kobieto. - warknął.
- Czy to oznacza, że je wiele ryb? - zignorowałam jego uwagę. - Tak, to na pewno to oznacza.
Gerard szedł, a ja nadal wisiałam przewieszona na jego ramieniu. Ciągle nie chciał powiedzieć mi gdzie idziemy, co zaczęło mnie irytować.
- Jesteś w cholerę pijana. - zaśmiał się.
Gerard się zaśmiał? Nie, jestem pijana, tak jest jak się jest pijanym. Widzi się różne dziwne rzeczy, prawda? Znaczy słyszy, bo jedyne co w tym momencie widziałam to chodnik.
Zaraz, przecież nie byłam pijana.
- Nie jestem pijana, już ci to mówiłam. - wybełkotałam. - Jestem Maritza.
Pique postanowił zostawić to bez komentarza.
- Jestem ciężka, nie bolą cie? - stuknęłam palcami o jego plecy, po czym zaczęłam nucić jakąś piosenkę. To chyba ta, która leciała rano w radiu.
Dzięki Isaacowi i jego zamiłowaniu do porannej muzyki, miałam przynajmniej co nucić kiedy NIE byłam pijana.
- Nie bolą. - mruknął. - Ucisz się. Twoje gadanie jest jedynym co mi ciąży. - wrócił stary, dobry Gerard?
- Jesteś w ciąży? - parsknęłam, ponieważ to było chyba jedyne słowo, które wychwyciłam. Bardziej zajęta byłam zaplataniem warkocza z moich długich, blond włosów, które potrafiły denerwować nieraz jak nikt inny. No chyba, że właśnie w tym momencie przebiłam je w tym rankingu.
Po pewnym czasie zaczęłam czuć jak moja głowa stawała się coraz cięższa, to był ewidentny znak, że zaraz zasnę.
- Gerard...
- Boże, było tak dobrze. - jęknął poddenerwowany. - Co?
- Chce mi się spać.
- To śpij.
- Jak? Niewygodnie mi strasznie. - fuknęłam
- Zaraz będziemy, wytrzymaj. - dałabym sobie w tamtym momencie głowę uciąć, ze przewrócił z frustracją oczami.
- Gdzie idziemy?
- Gdzieś.
- Gerard!
- Tak mam na imię. - podrzucił mnie trochę do góry, bo zaczęłam się powoli ześlizgiwać. - Idziemy do mnie.
Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia i cieszyłam się, że mnie w tamtym momencie nie widział, bo musiałam wyglądać cholernie głupkowato. Czy Pique właśnie powiedział, że idziemy do niego?
O matko.
Jessica i Cassie mówiły mi, że nie wpuszcza do domu nikogo nieznajomego i nawet jego najlepsi przyjaciele tacy jak na przykład Isaac czy Michael nie bywają u niego zbyt często, a jeśli już to musi być tego jakiś ważny powód, którym na pewno nie jest picie piwa i oglądanie powtórki meczu, w którym grał. Nie powiedziały dlaczego, bo prawdopodobnie same nie wiedziały, Nie przejmowałam się tym jakoś dosadnie podczas naszej rozmowy, no bo halo, nie pomyślałabym, że ten psychol od tak sobie weźmie mnie na ręce, wyniesie z imprezy urodzinowej kolesia, którego 3/4 gości nie zna i zacznie prowadzić do swojego domu.
Może lubił porządek? A z tego co zdążyłam zauważyć Isaac i Stiles nie należeli do najschludniejszych osób jakie było mi poznać. Był introwertykiem, może to dlatego? Albo, o zgrozo, może trzymał w nim jakieś zabite przez niego osoby i to dlatego każdy się go bał? O tak, alkohol trzymał się mnie dobrze, bo z każdą myślą moje przypuszczenia były coraz to głupsze i absurdalne.
- Śpisz? - spytał kiedy zauważył, że ucichłam.
Nie, oskarżam cię właśnie o morderstwo, nie przejmuj się i idź sobie dalej.
Postanowiłam nie odpowiedzieć nic i udawać, że na prawdę śpię. Po paru minutach jego ramie zrobiło się nawet wygodne, a moje oczy zaczęły mimo mojej woli się zamykać, Nie musiałam już udawać, bo po prostu zasnęłam.
___________
Krótko, ale obiecuję, że teraz będzie już o wiele więcej Gerarda! 8) <33
środa, 24 sierpnia 2016
005 You are drunk.
Musieliśmy pojechać dwoma taksówkami, ponieważ było nas za dużo. Pierwszą pojechali chłopcy czyli Michael, Stiles i Isaac. Ja jechałam drugą, razem z Madeline, Amber i Loganem. Siedziałam z tyłu na samym środku, po mojej prawej stronie znajdowała się rudowłosa dziewczyna, a po lewej jej przygłupia blond siostra, która oczywiście siedziała przyklejona do swojego telefonu. Z przodu razem z kierowcą postanowił usiąść Logan, za co chciałam go zabić, ponieważ jeszcze przed wejściem do samochodu, kłócił się o to miejsce razem z Madeline. Wiedział dobrze, że nie chciałam siedzieć obok niej, więc po prostu stwierdził, że tak będzie śmiesznie.
Nie wiedziałam dokładnie na jaką ulicę się kierujemy, dlatego wpatrywałam się z uwagą w przednią szybę pojazdu, kierowca co chwilę patrzył się na mnie w lusterku, posyłając w moją stronę współczujące spojrzenie, widząc jak niepocieszona siedzę obok osoby siedzącej po mojej lewej. Logan zaśmiał się cicho widząc to, a ja kiedy usłyszałam głośną muzykę, która na bank nie była puszczona z radia popatrzyłam się w lewo. Znajdował się tam wielki dom, przed którym stało wiele nastolatków. Jedni mniej, a drudzy bardziej pijani, Popatrzyłam na Amber, która uśmiechając się od ucha do ucha wysiadła z auta, kiedy się zatrzymało, uprzednio dziękując kierowcy i rzucając w stronę Logana żeby to on zapłacił. Poszłam w jej ślady i po paru sekundach stałam obok niej. Harvey dołączył do nas zaraz po zapłaceniu kierowcy, a po nim młodsza Stone, która prawie zaliczyła bliskie spotkanie z chodnikiem, ponieważ nie zauważyła krawężnika, na moje nie, a jej szczęście podparła się jedną ręką, bo oczywiście w drugiej miała telefon.
Jedyny chłopak w naszym gronie, wyciągnął telefon, by skontaktować się z resztą, która powinna się gdzieś tu znajdować.
- Gdzie jesteście?...Okej...No my też...Nara stary. - rozłączył się i obrócił w naszą stronę. - Są w środku, - uśmiechnął się i pognał w stronę drzwi wejściowych.
Od razu ruszyliśmy za nim, jeśli to była impreza z okazji urodzin jakiegoś kolesia, to ja nie chce żeby ktoś stąd wiedział kiedy je mam. Przekroczyliśmy próg budynku, a ja mimowolnie poczułam odpychający swąd tytoniu i potu. Ludzie jedni na drugich tańczyli nie patrząc na to, że wylewają na siebie i innych alkohol znajdujący się w ich szklankach. Westchnęłam i odwróciłam się z powrotem do Amber, jednak jej po prostu tam nie było. Nie umiałam dojrzeć w tym tłumie nawet Logana albo chociażby Madeline, która wyróżniała się spomiędzy innych swoją jaskrawo różową sukienką. Jej sztuczna słodycz zawarta w ciuchach, sposobie jakim się wypowiadała i makijażu po prostu odpychała, a fakt, że była w łóżku z połową męskiej części Manchesteru mnie przerażała i zadziwiała, no bo kto o zdrowym rozsądku, poleciałby na coś takiego? No błagam.
Usiadłam przy jakimś stoliku i oparłam głowę o swoje dłonie.
- Hej! - krzyknęła jakaś dziewczyna siedząca przede mną. Szczerze, to nawet jej nie zauważyłam. Muzyka grała naprawdę głośno, więc to, że ją usłyszałam i to nawet bez jakiegoś większego problemu było dosyć zaskakujące.
- Em, hej. - nadal byłam zdziwiona tym, że jej nie widziałam
- Nowa? - odezwał się ktoś po lewej stronie. Okazało się, że była z przyjaciółką, której również nie zauważyłam.
- Ta. - przyznałam niechętnie. - Maritza. - uśmiechnęłam się wystawiając najpierw rękę w stronę brunetki.
- Jessica. - uścisnęła moją dłoń i odwzajemniła uśmiech.
A później czerwonowłosej.
- Cassie.
Zaczęłyśmy krótką rozmowę zapoznawczą, po czym już w obecności alkoholu rozpoczęła się długa i bardzo zajmująca pogawędka, tak na prawdę o niczym.
Śmiałam się z żartów Cassandry, nie potrafiąc się opanować. Alkohol zadomowił się w moich żyłach, a coraz to nowsze drinki sprawiały, że wszystko stawało się jeszcze zabawniejsze. Czemu tyle piłam? Może chciałam pokazać innym, a w tym Madeline, że wcale nie jestem głupim dzieckiem, które boi się tego typu imprez. Jednak to było zabawne, bo próbowałam uświadomić coś komuś, kto nie był nawet w zasięgu mojego wzroku. Jak zaraz przy wejściu zgubiłam Amber, blond małpę i Logana, tak do teraz na oczy ich nie widziałam. Nie wspominając już o Isaacu, Stilesie i Michaelu. Wiedziałam, że mieli swoją paczkę, i że taki ktoś jak ja nie dość, że zniczy im reputację, to jeszcze spieprzy zabawę, nie dziwne, że zniknęli. Może i wyszło mi to na dobre. Poznałam Cassie i Jessie, które tak cholernie przypominały mi moich znajomych z Rzymu, co było dla mnie na plus. Do tamtych nie pasowałam i nawet nie starałam się wpasować.
- Maritza? - usłyszałam z mojej lewej strony, męski, głęboki i niski głos. Znałam go.
- Nie, Święty Mikołaj, hoł, hoł, hoł. - wybuchłam śmiechem z mojego tekstu.
- Jesteś pijana. - Gerard stanął przede mną z miną jakbym zabiła mu pół rodziny. Chociaż to niezbyt dobre porównanie. Przecież jemu by to nie przeszkadzało.
- Nie jestem. - burknęłam, starając się przybrać podobny wyraz twarzy do jego. - Czekaj, zanim powiesz, że jestem. - podniosłam rękę, nim zdążył się odezwać. - Powiedz aaa.
- Co?
- No powiedz aaa.
Patrzył na mnie, jak na idiotkę, jednak to zrobił.
- Aaa.
- Aaa. - powtórzyłam starając się wychwycić ton jego głosu. - Nie jestem. - powiedziałam próbując brzmieć jak on.
Był bliski zaśmiania się, jednak po chwili znów stał się poważny.
Przez niego zapomniałam o moich nowych psiapsi, dlatego odwróciłam się w ich stronę. Patrzyły na mnie jak na kosmitkę.
- Co? - zaśmiałam się, wyglądały śmiesznie.
- Skąd ty go znasz? Przecież to Gerard. - odezwała się Cass lekko przerażona i zdziwiona.
- Wiem, że to Gerard. - wzruszyłam ramionami patrząc się na chłopaka.
- Ty już wychodzisz. - złapał mnie za rękę.
- Nigdzie się nie wybieram. - założyłam nogę na nogę i chwyciłam szklankę z alkoholem. Miałam się napić, kiedy po prostu mi ją zabrał. - Eej. - fuknęłam patrząc na niego z wyrzutem.
Uniósł prawą brew i wstawił swoją rękę bym za nią złapała, jednak ja pokiwałam przecząco głową. Jessica zaśmiała się z tego. Cassie zrobiłaby pewnie to samo, gdyby nie fakt, że nie ogarniała jeszcze do końca, że stoi tu Gerard.
- Okej, sama tego chciałaś. - poszedł do mnie i mnie podniósł. Ten chuj tak po prostu mnie podniósł i przerzucił sobie przez ramie jak najzwyklejszy worek ziemniaków.
- Puść mnie! - krzyczałam i uderzałam go pięściami w plecy, jednak na nim nie robiło to najwyraźniej najmniejszego wrażenia.
Zignorował to co powiedziałam.
- Powiedz pa swoim koleżankom. - odwrócił mnie twarzą w ich stronę.
- Pa. - machnęłam ręką z obrażoną miną, a Gerard słysząc to zaczął iść w stronę drzwi wyjściowych.
Oczywiście wszyscy się na nas patrzyli, jakby nie widzieli faceta niosącego jakiejś dziewczyny na rękach. Czy brzmiało to gorzej, niż wyglądało?
No tak, ale przecież to nie był jakiś tam facet, to był Gerard Pique, którego wszyscy się tak bali, a ja wciąż nie wiedziałam dlaczego. Jednak czy chciałam?
_______________________
A tak oto wyglądała pierwsza impreza naszej Mari w Manchesterze, troszke zaszalała, ale przynajmniej Madeline tego nie widziała ;D Gerard po raz pierwszy ratuje ją z "opresji", będzie to pierwszy i ostatni raz? :D
Czekam na opinie i do następnego <3
PS. zmieniłam tytuły od początku opowiadania jakby co i dodałam nowych bohaterów, będziecie mogli zobaczyć jak nasza paczka wygląda :D
Nie wiedziałam dokładnie na jaką ulicę się kierujemy, dlatego wpatrywałam się z uwagą w przednią szybę pojazdu, kierowca co chwilę patrzył się na mnie w lusterku, posyłając w moją stronę współczujące spojrzenie, widząc jak niepocieszona siedzę obok osoby siedzącej po mojej lewej. Logan zaśmiał się cicho widząc to, a ja kiedy usłyszałam głośną muzykę, która na bank nie była puszczona z radia popatrzyłam się w lewo. Znajdował się tam wielki dom, przed którym stało wiele nastolatków. Jedni mniej, a drudzy bardziej pijani, Popatrzyłam na Amber, która uśmiechając się od ucha do ucha wysiadła z auta, kiedy się zatrzymało, uprzednio dziękując kierowcy i rzucając w stronę Logana żeby to on zapłacił. Poszłam w jej ślady i po paru sekundach stałam obok niej. Harvey dołączył do nas zaraz po zapłaceniu kierowcy, a po nim młodsza Stone, która prawie zaliczyła bliskie spotkanie z chodnikiem, ponieważ nie zauważyła krawężnika, na moje nie, a jej szczęście podparła się jedną ręką, bo oczywiście w drugiej miała telefon.
Jedyny chłopak w naszym gronie, wyciągnął telefon, by skontaktować się z resztą, która powinna się gdzieś tu znajdować.
- Gdzie jesteście?...Okej...No my też...Nara stary. - rozłączył się i obrócił w naszą stronę. - Są w środku, - uśmiechnął się i pognał w stronę drzwi wejściowych.
Od razu ruszyliśmy za nim, jeśli to była impreza z okazji urodzin jakiegoś kolesia, to ja nie chce żeby ktoś stąd wiedział kiedy je mam. Przekroczyliśmy próg budynku, a ja mimowolnie poczułam odpychający swąd tytoniu i potu. Ludzie jedni na drugich tańczyli nie patrząc na to, że wylewają na siebie i innych alkohol znajdujący się w ich szklankach. Westchnęłam i odwróciłam się z powrotem do Amber, jednak jej po prostu tam nie było. Nie umiałam dojrzeć w tym tłumie nawet Logana albo chociażby Madeline, która wyróżniała się spomiędzy innych swoją jaskrawo różową sukienką. Jej sztuczna słodycz zawarta w ciuchach, sposobie jakim się wypowiadała i makijażu po prostu odpychała, a fakt, że była w łóżku z połową męskiej części Manchesteru mnie przerażała i zadziwiała, no bo kto o zdrowym rozsądku, poleciałby na coś takiego? No błagam.
Usiadłam przy jakimś stoliku i oparłam głowę o swoje dłonie.
- Hej! - krzyknęła jakaś dziewczyna siedząca przede mną. Szczerze, to nawet jej nie zauważyłam. Muzyka grała naprawdę głośno, więc to, że ją usłyszałam i to nawet bez jakiegoś większego problemu było dosyć zaskakujące.
- Em, hej. - nadal byłam zdziwiona tym, że jej nie widziałam
- Nowa? - odezwał się ktoś po lewej stronie. Okazało się, że była z przyjaciółką, której również nie zauważyłam.
- Ta. - przyznałam niechętnie. - Maritza. - uśmiechnęłam się wystawiając najpierw rękę w stronę brunetki.
- Jessica. - uścisnęła moją dłoń i odwzajemniła uśmiech.
A później czerwonowłosej.
- Cassie.
Zaczęłyśmy krótką rozmowę zapoznawczą, po czym już w obecności alkoholu rozpoczęła się długa i bardzo zajmująca pogawędka, tak na prawdę o niczym.
Śmiałam się z żartów Cassandry, nie potrafiąc się opanować. Alkohol zadomowił się w moich żyłach, a coraz to nowsze drinki sprawiały, że wszystko stawało się jeszcze zabawniejsze. Czemu tyle piłam? Może chciałam pokazać innym, a w tym Madeline, że wcale nie jestem głupim dzieckiem, które boi się tego typu imprez. Jednak to było zabawne, bo próbowałam uświadomić coś komuś, kto nie był nawet w zasięgu mojego wzroku. Jak zaraz przy wejściu zgubiłam Amber, blond małpę i Logana, tak do teraz na oczy ich nie widziałam. Nie wspominając już o Isaacu, Stilesie i Michaelu. Wiedziałam, że mieli swoją paczkę, i że taki ktoś jak ja nie dość, że zniczy im reputację, to jeszcze spieprzy zabawę, nie dziwne, że zniknęli. Może i wyszło mi to na dobre. Poznałam Cassie i Jessie, które tak cholernie przypominały mi moich znajomych z Rzymu, co było dla mnie na plus. Do tamtych nie pasowałam i nawet nie starałam się wpasować.
- Maritza? - usłyszałam z mojej lewej strony, męski, głęboki i niski głos. Znałam go.
- Nie, Święty Mikołaj, hoł, hoł, hoł. - wybuchłam śmiechem z mojego tekstu.
- Jesteś pijana. - Gerard stanął przede mną z miną jakbym zabiła mu pół rodziny. Chociaż to niezbyt dobre porównanie. Przecież jemu by to nie przeszkadzało.
- Nie jestem. - burknęłam, starając się przybrać podobny wyraz twarzy do jego. - Czekaj, zanim powiesz, że jestem. - podniosłam rękę, nim zdążył się odezwać. - Powiedz aaa.
- Co?
- No powiedz aaa.
Patrzył na mnie, jak na idiotkę, jednak to zrobił.
- Aaa.
- Aaa. - powtórzyłam starając się wychwycić ton jego głosu. - Nie jestem. - powiedziałam próbując brzmieć jak on.
Był bliski zaśmiania się, jednak po chwili znów stał się poważny.
Przez niego zapomniałam o moich nowych psiapsi, dlatego odwróciłam się w ich stronę. Patrzyły na mnie jak na kosmitkę.
- Co? - zaśmiałam się, wyglądały śmiesznie.
- Skąd ty go znasz? Przecież to Gerard. - odezwała się Cass lekko przerażona i zdziwiona.
- Wiem, że to Gerard. - wzruszyłam ramionami patrząc się na chłopaka.
- Ty już wychodzisz. - złapał mnie za rękę.
- Nigdzie się nie wybieram. - założyłam nogę na nogę i chwyciłam szklankę z alkoholem. Miałam się napić, kiedy po prostu mi ją zabrał. - Eej. - fuknęłam patrząc na niego z wyrzutem.
Uniósł prawą brew i wstawił swoją rękę bym za nią złapała, jednak ja pokiwałam przecząco głową. Jessica zaśmiała się z tego. Cassie zrobiłaby pewnie to samo, gdyby nie fakt, że nie ogarniała jeszcze do końca, że stoi tu Gerard.
- Okej, sama tego chciałaś. - poszedł do mnie i mnie podniósł. Ten chuj tak po prostu mnie podniósł i przerzucił sobie przez ramie jak najzwyklejszy worek ziemniaków.
- Puść mnie! - krzyczałam i uderzałam go pięściami w plecy, jednak na nim nie robiło to najwyraźniej najmniejszego wrażenia.
Zignorował to co powiedziałam.
- Powiedz pa swoim koleżankom. - odwrócił mnie twarzą w ich stronę.
- Pa. - machnęłam ręką z obrażoną miną, a Gerard słysząc to zaczął iść w stronę drzwi wyjściowych.
Oczywiście wszyscy się na nas patrzyli, jakby nie widzieli faceta niosącego jakiejś dziewczyny na rękach. Czy brzmiało to gorzej, niż wyglądało?
No tak, ale przecież to nie był jakiś tam facet, to był Gerard Pique, którego wszyscy się tak bali, a ja wciąż nie wiedziałam dlaczego. Jednak czy chciałam?
_______________________
A tak oto wyglądała pierwsza impreza naszej Mari w Manchesterze, troszke zaszalała, ale przynajmniej Madeline tego nie widziała ;D Gerard po raz pierwszy ratuje ją z "opresji", będzie to pierwszy i ostatni raz? :D
Czekam na opinie i do następnego <3
PS. zmieniłam tytuły od początku opowiadania jakby co i dodałam nowych bohaterów, będziecie mogli zobaczyć jak nasza paczka wygląda :D
niedziela, 31 lipca 2016
004 You are annoying me.
- Naprawdę musiał czegoś chcieć. - stwierdził Isaac, siadając naprzeciwko mnie z dzbankiem herbaty w prawej ręce. - Nie przyszedłby do niej tak po prostu.
Siedziałam zamyślona przeżuwając powoli moją kanapkę z szynką i pomidorem. Cicha muzyka w radiu trochę mnie dekoncentrowała, jednak starałam się ją zignorować.
- Ale czego by chciał? Pieniędzy? - myślałam na głos i wzięłam kolejnego gryza.
- Tego to on ma aż nad to. - prychnął anglik i nalał nam herbaty z cytryną do kubków, po czym wziął jeden z nich i upił łyk gorącego napoju.
Popatrzyłam na niego niezrozumiale.
- Jest piłkarzem. Gra w Manchesterze.* - zachłysnęłam się herbatą, przez co zaczęłam kaszleć. Ściszył muzykę, a ja w myślach mu za to podziękowałam.
- Piłkarzem? - Isaac pokiwał głową i kończąc swoją kanapkę podniósł się z krzesła, by pozmywać naczynia.
- Wcześniej grał w Juniorach w FC Barcelonie. - poinformował mnie i zabrał mój talerz. Podziękowałam mu i poszłam za nim. - Jest obrońcą. W sumie to gra całkiem nieźle.
Siedziałam zamyślona przeżuwając powoli moją kanapkę z szynką i pomidorem. Cicha muzyka w radiu trochę mnie dekoncentrowała, jednak starałam się ją zignorować.
- Ale czego by chciał? Pieniędzy? - myślałam na głos i wzięłam kolejnego gryza.
- Tego to on ma aż nad to. - prychnął anglik i nalał nam herbaty z cytryną do kubków, po czym wziął jeden z nich i upił łyk gorącego napoju.
Popatrzyłam na niego niezrozumiale.
- Jest piłkarzem. Gra w Manchesterze.* - zachłysnęłam się herbatą, przez co zaczęłam kaszleć. Ściszył muzykę, a ja w myślach mu za to podziękowałam.
- Piłkarzem? - Isaac pokiwał głową i kończąc swoją kanapkę podniósł się z krzesła, by pozmywać naczynia.
- Wcześniej grał w Juniorach w FC Barcelonie. - poinformował mnie i zabrał mój talerz. Podziękowałam mu i poszłam za nim. - Jest obrońcą. W sumie to gra całkiem nieźle.
Miałam coś powiedzieć, ale po pomieszczeniu rozniósł się dzwonek do drzwi. Informując Isaaca, że to ja otworze udałam się do holu.
- Hej! - wręcz krzyknęła uśmiechająca się rudowłosa Amber, wchodząc od razu do mieszkania. Za nią powlekła się jej siostra.
- Ta, cześć, dziecko. - rzuciła nie spuszczając wzroku ze swojego telefonu, który kurczowo trzymała w dwóch dłoniach, zawzięcie coś do kogoś pisząc.
- Cześć. - mruknęłam pod nosem zamykając drzwi, po czym z nietęgą miną poszłam za nimi.
Madeline rozsiadła się na kanapie w salonie, nie zaprzestając wgapiania się w świecący ekran. Starałam się nie zwracać na nią uwagi, więc udałam się za jej starszą siostrą, która wydawała się być o wiele sympatyczniejsza. Na pewno złapałyśmy ze sobą lepszy kontakt niż z blondynką.
- Słyszeliście już? - Amber patrzyła to na mnie, to na Isaaca, czekając na naszą odpowiedź.
Popatrzyliśmy się na siebie. Chłopak posłał mi pytające spojrzenie, a ja jedynie wzruszyłam delikatnie ramionami, dając mu do zrozumienia, że nie mam pojęcia o czym mówi dziewczyna.
- Ale co słyszeliśmy?
- Ale co słyszeliśmy?
- Oh, Is. W sobotę szykuje się impreza urodzinowa! - wręcz pisnęła. Zaczęłam masować lekko skroń, dziewczyna na szczęście zrozumiała co chcialam przekazać jej tym gestem. - Przepraszam.
- Spoko. - rzuciłam siadając na krześle. Moje łokcie znalazły się na stole, dzięki czemu mogłam podeprzeć swoją głowę dłońmi. - Kto ma urodziny?
- Billi! - krzyknęła z salonu podekscytowana Madeline, a ja słysząc jej denerwujący głos przewróciłam oczami. Czy ona zdawała sobie w ogóle sprawę z tego jak kurwesko mnie irytował? Mogę przysiąc, że nie tylko mnie.
- Kto to?
- Właśnie, kto to? - tak samo jak ja zaciekawił się Isaac. - Znam go?
Rudzielec pokiwał przecząco głową, przez co jej długie i intensywne w kolorze włosy opadły na jej twarz. Zdjęła je i popatrzyła na nas z uśmiechem.
- My też nie znamy. - wzruszyła ramionami Madeline, która do nas dołączyła.
Popatrzyłam na anglika niezrozumiale.
- Skoro go...
- O Jezu. Każdy tam idzie. Czemu my mamy nie iść?
- Alkohol, jedzenie, wszystko za darmo. Mamy nie korzystać? - pociągnęła temat jej siostra. - To jak? - spojrzała wyczekującą na loczka.
- No jasne, że idę. - zapewnił chłopak. - A ty? - zwrócił się do mnie. Popatrzyłam na niego zastanawiając się. Lubiłam się trochę zabawić, chyba jak każdy, ale nie miałam głowy do alkoholu, przez co już po drugim piwie traciłam kontakt z rzeczywistością. Domyślam się, że cała paczka składająca się z Isaaca, Stilesa, Michaela, Logana, Amber i irytującej Madeline była typem imprezowiczów, którzy wręcz czekają na weekend, by zacząć się bawić. Nie mówię, mam swoje za uszami, ale wolałam się nie rozkręcać, szczególnie w ich towarzystwie.
- Ja sobie chyba odpuszczę. - rzuciłam po dłuższym zastanowieniu, wolałam raczej spędzić ten weekend na spokojnie przed telewizorem, bez pewnego zagrożenia na kaca dnia następnego, znając moje szczęście.
Usłyszałam jak blondynka prycha pod nosem i znów wraca do zajmowania się swoim telefonem.
- Dziecko boi się, że się upije i zrobi przed nami coś niewłaściwego? - powiedziała melodyjnie nie spuszczając wzroku z ekranu.
- Słuchaj. - Podeszłam do niej. - Nie wiem o co ci chodzi, ale zaczynasz mnie co raz bardziej denerwować. - zazgrzytałam zębami. Madeline jedynie się zaśmiała, a ja czułam jak z każdą sekundą robię się bardziej nerwowa. Isaac musiał to zauważyć, bo zbliżył się do mnie i położył swoją dłoń na moim ramieniu, by jakoś mnie uspokoić i dać do zrozumienia, że nie powinnam tak reagować.
- Ona robi to specjalnie. - szepnął mi do ucha, kiedy zobaczył, że dziewczyna z triumfalnym uśmieszkiem wróciła do salonu. Pokiwałam jedynie głową i skierowałam się w stronę pokoju.
- Mari! - usłyszałam jeszcze z salonu głos rudowłosej dziewczyny. Odwróciłam się i skupiam cały swój wzrok na jej osobie, by przypadkiem kątem oka nie spojrzeć na jej siostrę, którą miałam ochotę udusić. Swoją drogą ciekawe ile musiałabym za to odsiedzieć, bo wizja nieżywej Madeline stawała się coraz to bardziej kusząca. - Pomyśl nad tym i mi napisz. Będzie fajnie. - wysiliłam się jedynie na lekki uśmiech i chwilę później zniknęłam za drzwiami mojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i ciężko odetchnęłam. Nie wiedziałam, że będzie tak ciężko.
Po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że udam się na tą imprezę. Nie tylko po to by zrobić na złość Madeline, ale także dla własnej rozrywki. Spodziewałam się, że z moją nową paczką muszę być przygotowana na tego rodzaju wypady podczas weekendu. Chociaż, Isaac wielokrotnie opowiadał mi o tym jak nieraz odprawiali sobie z początku niewinne "spotkania" także i w środku tygodnia, które i tak kończyły się później rozlewem alkoholu. Zwykle po takich imprezach połowa z nich kończyła w zupełnie dziwnych miejscach, na przykład w fontannie, jednak nie poznałam głębszych szczegółów, bo rzekomo mogłabym użyć coś przeciwko niemu. Nie zaprzeczam, że parę takich informacji bym wykorzystała. Może jeszcze kiedyś się wygada.
Stałam przed lustrem, przypinając, średniej wielkości, fioletową klamrą górną partię włosów, by mieć swobodny dostęp do reszty i móc je spokojnie zakręcić w lekkie fale. Przynajmniej na razie taki był mój zamysł, ponieważ wiedziałam, że na pewno coś w trakcie tego zabiegu popsuje i będę zmuszona je wyprostować. Zdążyłam zakręcić jeden kosmyk znajdujący się przy uchu, kiedy niespodziewanie otworzyły się drzwi do łazienki. Lekko podskoczyłam i odwróciłam się w ich stronę.
- Boże, daj mi to szybko. - palec Isaaca wskazał na prostownice.
- Co, po co ci? - uniosłam lekko brew patrząc to raz na niego, to na sprzęt leżący przy mojej lokówce, na szafce niedaleko lustra. - Nie mów, że będziesz je prostować. - popatrzyłam na jego włosy. Starałam się nie zaśmiać widząc jak na mnie spojrzał.
- C-co, nie co ty, nie jestem pedałem! - prychnął nerwowo, a ja pokręciłam głową zaciskając usta w wąską linię. - Jeju no, Amber ona... - podrapał się po karku, robiąc przy tym krótką pauzę. - Ona marudzi, że jakiś włos się źle jej układa. No to powiedziałem, że do ciebie pójdę i wezmę, co nie.
- Okej, masz. - podałam mu sprzęt, chociaż i tak wiedziałam, że nie niesie go dla Amber, ponieważ miała ona z natury kręcone włosy i z tego co było mi wiadomo nie używała do nich żadnych prostownic ani tego typu rzeczy.
Podziękował mi szybko buziakiem w policzek i w sumie to tyle go widziałam, bo w tempie ekspresowym zniknął za drzwiami, trzaskając przy tym nimi. Pokręciłam głową śmiejąc się i powróciłam do wcześniejszej czynności. Włączyłam jeszcze średniej wielkości radyjko, bo w pomieszczeniu wydawało mi się być za cicho. Leciała akurat piosenka "Hollaback Girl", która od pewnego czasu była moim ulubieńcem. Nie dziwne było więc to, że zaczęłam tańczyć i śpiewać.
Zrobiłam jeszcze makijaż, który składał się w sumie jedynie z tuszu do rzęs, kreski zrobionej czarną kredką do oczu i czerwonej pomadki na ustach. Przebrałam się jeszcze, po czym wyszłam z łazienki dołączając do Isaaca, który czekał na mnie w salonie. Oczywiście w domu po Amber nie było śladu, a po dłuższym naciskaniu na anglika, sam przyznał się wreszcie, że to on potrzebował prostownicy. Z dobrymi humorami opuściliśmy mieszkanie i ruszyliśmy w stronę domu Madeline oraz Amber, gdzie mieli być jeszcze Stiles, Michael i Logan. Nikt z nas nie zamierzał być tego wieczoru kierowcą, dlatego też zamówienie taksówki było nieuniknione.
- Okej, masz. - podałam mu sprzęt, chociaż i tak wiedziałam, że nie niesie go dla Amber, ponieważ miała ona z natury kręcone włosy i z tego co było mi wiadomo nie używała do nich żadnych prostownic ani tego typu rzeczy.
Podziękował mi szybko buziakiem w policzek i w sumie to tyle go widziałam, bo w tempie ekspresowym zniknął za drzwiami, trzaskając przy tym nimi. Pokręciłam głową śmiejąc się i powróciłam do wcześniejszej czynności. Włączyłam jeszcze średniej wielkości radyjko, bo w pomieszczeniu wydawało mi się być za cicho. Leciała akurat piosenka "Hollaback Girl", która od pewnego czasu była moim ulubieńcem. Nie dziwne było więc to, że zaczęłam tańczyć i śpiewać.
Zrobiłam jeszcze makijaż, który składał się w sumie jedynie z tuszu do rzęs, kreski zrobionej czarną kredką do oczu i czerwonej pomadki na ustach. Przebrałam się jeszcze, po czym wyszłam z łazienki dołączając do Isaaca, który czekał na mnie w salonie. Oczywiście w domu po Amber nie było śladu, a po dłuższym naciskaniu na anglika, sam przyznał się wreszcie, że to on potrzebował prostownicy. Z dobrymi humorami opuściliśmy mieszkanie i ruszyliśmy w stronę domu Madeline oraz Amber, gdzie mieli być jeszcze Stiles, Michael i Logan. Nikt z nas nie zamierzał być tego wieczoru kierowcą, dlatego też zamówienie taksówki było nieuniknione.
____________
* Tu akcja rozgrywa się w roku 2009, ponieważ tak najlepiej mi się to wpasowało, dlatego nie patrzcie na to kiedy Gerard przeszedł do Manchesteru United, ponieważ tutaj te daty się ze sobą nie pokrywają. U mnie do Realu Saragossa na wypożyczenie przejdzie rok później czyli w 2010, do Man wróci w roku 2011 a do Barcelony w 2012 :) Aaaa i Geri ma tu 20 lat, tak samo jak Madeline, reszta jak wiecie ma po 21 a główna bohaterka ma świeżo ukończoną osiemnastkę.
sobota, 2 lipca 2016
003 He was a man of which everyone was afraid.
Siedziałam za ladą nasłuchując ciszy panującej w pomieszczeniu. Nikt nie zagościł do apteki od co najmniej pół godziny, co wydawało mi się samo w sobie dziwne. Ruch był tu zwykle niesamowity. Być może było to za sprawą lokalizacji tegoż budynku, ponieważ był on prawie że w centrum Manchesteru. Odbywałam właśnie swój staż i czekałam aż pani Bernabeu wróci ze sklepu, w którym miała nabyć dość pokaźny, jak to mnie poinformowała, zapas wody. Dzisiejszego dnia było wyjątkowo parnie. Zaskoczyło mnie to niebywale, przez co musiałam wytrzymać jeszcze dwie godziny w obcisłych dżinsach, które jak na złość dobrze trzymały ciepło. Rozglądając się po pomieszczeniu cicho stukałam paznokciami prawej ręki o ladę, lewą zaś się o nią opierając. Nie schodząc z krzesła odjechałam nim trochę w lewą stronę, ponieważ zauważyłam niezbyt pokaźnych rozmiarów wiatraczek stojący w rogu, na małym kartonie po lekarstwach na ból głowy. Wcisnęłam malutki, zielony guziczek, a chwilę później będąc znów w tym samym miejscu, rozkoszowałam się lekkim powiewem drobnego sprzętu, ponawiając wcześniejszą czynność. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam nucić melodię, którą usłyszałam rano w radiu, które miał w zwyczaju puszczać Isaac zawsze przed śniadaniem. Podniosłam się energicznie, kiedy dzwoneczek zawieszony nad drzwiami został poruszony, wywołując charakterystyczny dla niego brzęk, oznaczający, że właśnie ktoś postanowił odwiedzić aptekę. Do środka wszedł dość wysoki mężczyzna o szczupłej sylwetce, po czym zaczął rozglądać się dookoła, jakby szukał kogoś wzrokiem. Na pewno nie jakichś lekarstw, byłam wręcz pewna, że szukał jakiejś osoby.
- W czym mogę pomóc? - zapytałam kiedy chciał kierować się w stronę zaplecza. Wyraźnie wzdrygnął się na mój głos. Widocznie mnie nie zauważył.
Odwrócił się w moją stronę, a kiedy zaczęłam dostrzegać powoli jego rysy twarzy, wspomnienia czterech dni wstecz powróciły, a tajemnicza postać, która tak mną zaintrygowała znów pojawiła się przed moimi oczami. Nawet nie potrzebowałam wyobraźni, ponieważ to on stał tu przede mną. Gerard. Ten, który tak strasznie wydawał się być zainteresowany moją osobą, a ja tak wyraźnie dałam jemu jak i wszystkim do zrozumienia, że nie lubię opowiadać o sobie. Tego też tamtego dnia nie zrobiłam. Wymigałam się pod pretekstem zmęczenia wywołanego podróżą samolotem. Czego chciał tu ten Gerard, który przez cały tamten wieczór odezwał się raptem pięć razy, z czego te dwa były skierowane do mnie? Wydawał się być okazem zdrowia, który nie potrzebuje lekarstw, a fakt, że naprawdę byłam pewna, iż szuka jakiejś osoby nasilał moją niemałą ciekawość. Przyglądał się mi przez krótką chwilę, najwyraźniej mnie rozpoznał, ponieważ jego usta przybrały lekki uśmieszek, zastępując poprzedni kamienny wyraz twarzy, który zdawało mi się, że gościł u niego często. Poprawił swoje długie, żyjące swoim własnym życiem, blond włosy, po czym podszedł bliżej, ciągle patrząc na mnie swoimi dużymi oczami, zawierającymi pustkę. Czy ktoś je zaczarował, że były takie wręcz zawsze? Co z tego, że na ustach widoczny mienił się lekki uśmiech, skoro oczy go nie wyrażały?
- Ty raczej w niczym. - odpowiedział zmieniając punkt obserwacyjny. Patrzył się na drzwi wejściowe do zaplecza, do którego jeszcze chwilę temu zmierzał. - Chociaż. Gdzie Melissa?
- Pani Bernabeu? - kiwnął głową. - Na chwilę obecną jej nie ma.
Starałam się brzmieć poważnie, jednak jego towarzystwo przeszkadzało mi w tym. Kiedy był blisko, emanowało od niego chłodem i obojętnością. Jeśli była to maska, był naprawdę dobrym aktorem. Co tu dużo mówić. Bałam się przebywać sama w jego obecności, a gdy się odzywał mnie od wewnątrz, nie widzieć czemu, coś paraliżowało.
- Powiedz jej, że tu byłem. - rzucił obojętnie i chwilę później zniknął za drzwiami.
W pomieszczeniu znów zapanowała cisza, jedynie gdzieś w tle starał się przebić ją cichutki brzęk wiatraczka, który wciąż pracował. Usiadłam ponownie na krześle, kiedy o moje uszy obił się głośny huk dobiegający z zewnątrz. Podskoczyłam lekko. Burza. Przez okno przebił się błysk, a chwilę później znów ten sam przeraźliwy odgłos, jakby wybuch. Teraz czekanie na kobietę stało się porównywalne do wieczności. Po pewnym czasie mój słuch wyłapał krople deszczu spadające na drogę. W jednej chwili powietrze w pomieszczeniu wypełniło się świeżością, a ja odetchnęłam z ulgą. Podbiegłam szybko do okna, by je zamknąć, ponieważ wiatr zaczął wiać co raz to intensywniej, sprawiając, że karteczki leżące na ladzie rozproszyły się po niemalże całym pomieszczeniu. Pozbierałam je i wróciłam z powrotem na swoje miejsce i patrząc na godzinę westchnęłam.
- Jestem! - drzwi otworzyły się z niebywałą intensywnością, a w nich pojawiła się cała przemoczona pani Melissa. - Jak widać niepotrzebnie szłam po wodę, skoro ona przyszła do nas. - weszła do środka i wykręciła dół koszulki, by pozbyć się w choć małym stopniu nadmiaru wody.
- Czemu pani tak długo nie było? - wstałam i podeszłam do niej, zabierając od niej siatki, z pewnością zawierające butelki wody.
- Kupiłam to wszystko jakieś pół godziny temu, ale kiedy stałam w kolejce poznałam takie ciacho! - zaśmiała się. Tak, była ona kobietą dość specyficzną. Czasem zachowywała się jak 19 letnia nastolatka, uwięziona w ciele 39 latki. Miało to swoje plusy i minusy, ta sytuacja zaliczała się oczywiście do tej drugiej grupy. - I mieliśmy iść do jakiejś kawiarni, ale zaczęło padać, więc jestem tu.
- A on teraz jest..?
- Szczerze? Nie wiem. - wybuchłam śmiechem.
- Niech pani pójdzie się przebrać do zaplecza. - mówiłam jeszcze trochę się śmiejąc. - A, był tu Gerard, szukał pani. Miałam przekazać.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, jakbym powiedziała coś wręcz niedorzecznego.
- Geri? Ten Geri? Mój siostrzeniec, który mimo, że mieszka w tym samym mieście odwiedził mnie z jakieś dwa razy? - pokiwałam głową. Od początku wydawał mi się być człowiekiem lekko odsuniętym od społeczeństwa, który odzywa się tylko wtedy, kiedy już na prawdę musi, ale żeby nie odwiedzać własnej ciotki? Jego osoba zaczynała interesować mnie co raz bardziej, jednak wiedziałam, że powinnam trzymać się od niego jak najdalej. Isaac ciągle mi to powtarzał. Był typem tego człowieka, którego każdy powinien się bać. Już samo zdrobnienie jego imienia wydawało się absurdalne i brzmiało dość dziwnie. Przecież cały czas chodziło o tego samego, tajemniczego i chłodnego Gerarda.
__________
Zapraszam was tutaj http://wystarczadwamiesiace.blogspot.com ponieważ niedługo może pojawić się tam prolog :)
- W czym mogę pomóc? - zapytałam kiedy chciał kierować się w stronę zaplecza. Wyraźnie wzdrygnął się na mój głos. Widocznie mnie nie zauważył.
Odwrócił się w moją stronę, a kiedy zaczęłam dostrzegać powoli jego rysy twarzy, wspomnienia czterech dni wstecz powróciły, a tajemnicza postać, która tak mną zaintrygowała znów pojawiła się przed moimi oczami. Nawet nie potrzebowałam wyobraźni, ponieważ to on stał tu przede mną. Gerard. Ten, który tak strasznie wydawał się być zainteresowany moją osobą, a ja tak wyraźnie dałam jemu jak i wszystkim do zrozumienia, że nie lubię opowiadać o sobie. Tego też tamtego dnia nie zrobiłam. Wymigałam się pod pretekstem zmęczenia wywołanego podróżą samolotem. Czego chciał tu ten Gerard, który przez cały tamten wieczór odezwał się raptem pięć razy, z czego te dwa były skierowane do mnie? Wydawał się być okazem zdrowia, który nie potrzebuje lekarstw, a fakt, że naprawdę byłam pewna, iż szuka jakiejś osoby nasilał moją niemałą ciekawość. Przyglądał się mi przez krótką chwilę, najwyraźniej mnie rozpoznał, ponieważ jego usta przybrały lekki uśmieszek, zastępując poprzedni kamienny wyraz twarzy, który zdawało mi się, że gościł u niego często. Poprawił swoje długie, żyjące swoim własnym życiem, blond włosy, po czym podszedł bliżej, ciągle patrząc na mnie swoimi dużymi oczami, zawierającymi pustkę. Czy ktoś je zaczarował, że były takie wręcz zawsze? Co z tego, że na ustach widoczny mienił się lekki uśmiech, skoro oczy go nie wyrażały?
- Ty raczej w niczym. - odpowiedział zmieniając punkt obserwacyjny. Patrzył się na drzwi wejściowe do zaplecza, do którego jeszcze chwilę temu zmierzał. - Chociaż. Gdzie Melissa?
- Pani Bernabeu? - kiwnął głową. - Na chwilę obecną jej nie ma.
Starałam się brzmieć poważnie, jednak jego towarzystwo przeszkadzało mi w tym. Kiedy był blisko, emanowało od niego chłodem i obojętnością. Jeśli była to maska, był naprawdę dobrym aktorem. Co tu dużo mówić. Bałam się przebywać sama w jego obecności, a gdy się odzywał mnie od wewnątrz, nie widzieć czemu, coś paraliżowało.
- Powiedz jej, że tu byłem. - rzucił obojętnie i chwilę później zniknął za drzwiami.
W pomieszczeniu znów zapanowała cisza, jedynie gdzieś w tle starał się przebić ją cichutki brzęk wiatraczka, który wciąż pracował. Usiadłam ponownie na krześle, kiedy o moje uszy obił się głośny huk dobiegający z zewnątrz. Podskoczyłam lekko. Burza. Przez okno przebił się błysk, a chwilę później znów ten sam przeraźliwy odgłos, jakby wybuch. Teraz czekanie na kobietę stało się porównywalne do wieczności. Po pewnym czasie mój słuch wyłapał krople deszczu spadające na drogę. W jednej chwili powietrze w pomieszczeniu wypełniło się świeżością, a ja odetchnęłam z ulgą. Podbiegłam szybko do okna, by je zamknąć, ponieważ wiatr zaczął wiać co raz to intensywniej, sprawiając, że karteczki leżące na ladzie rozproszyły się po niemalże całym pomieszczeniu. Pozbierałam je i wróciłam z powrotem na swoje miejsce i patrząc na godzinę westchnęłam.
- Jestem! - drzwi otworzyły się z niebywałą intensywnością, a w nich pojawiła się cała przemoczona pani Melissa. - Jak widać niepotrzebnie szłam po wodę, skoro ona przyszła do nas. - weszła do środka i wykręciła dół koszulki, by pozbyć się w choć małym stopniu nadmiaru wody.
- Czemu pani tak długo nie było? - wstałam i podeszłam do niej, zabierając od niej siatki, z pewnością zawierające butelki wody.
- Kupiłam to wszystko jakieś pół godziny temu, ale kiedy stałam w kolejce poznałam takie ciacho! - zaśmiała się. Tak, była ona kobietą dość specyficzną. Czasem zachowywała się jak 19 letnia nastolatka, uwięziona w ciele 39 latki. Miało to swoje plusy i minusy, ta sytuacja zaliczała się oczywiście do tej drugiej grupy. - I mieliśmy iść do jakiejś kawiarni, ale zaczęło padać, więc jestem tu.
- A on teraz jest..?
- Szczerze? Nie wiem. - wybuchłam śmiechem.
- Niech pani pójdzie się przebrać do zaplecza. - mówiłam jeszcze trochę się śmiejąc. - A, był tu Gerard, szukał pani. Miałam przekazać.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, jakbym powiedziała coś wręcz niedorzecznego.
- Geri? Ten Geri? Mój siostrzeniec, który mimo, że mieszka w tym samym mieście odwiedził mnie z jakieś dwa razy? - pokiwałam głową. Od początku wydawał mi się być człowiekiem lekko odsuniętym od społeczeństwa, który odzywa się tylko wtedy, kiedy już na prawdę musi, ale żeby nie odwiedzać własnej ciotki? Jego osoba zaczynała interesować mnie co raz bardziej, jednak wiedziałam, że powinnam trzymać się od niego jak najdalej. Isaac ciągle mi to powtarzał. Był typem tego człowieka, którego każdy powinien się bać. Już samo zdrobnienie jego imienia wydawało się absurdalne i brzmiało dość dziwnie. Przecież cały czas chodziło o tego samego, tajemniczego i chłodnego Gerarda.
__________
Zapraszam was tutaj http://wystarczadwamiesiace.blogspot.com ponieważ niedługo może pojawić się tam prolog :)
poniedziałek, 27 czerwca 2016
002 Does she say?
Jechaliśmy w ciszy autem. Patrzyłam się ciągle w krajobraz widniały za oknem. Pełno ludzi, domów, aut, firm. Widok był wciąż niezmienny, a ja miałam go po pewnym czasie dość, więc zmieniłam punkt i teraz wpatrywałam się w kierującego Isaaca, który zdawał się nie przejmować moim wzrokiem skupionym na jego osobie, ponieważ nawet się nie poruszył i pozostał w tej samej pozie. To co robiłam było wręcz niedorzeczne, Spotkałam jakiegoś kolesia na ulicy i tak po prostu zgodziłam się na współlokatorstwo, do tego wsiadłam do jego samochodu. Równie dobrze mógł wieść mnie do jakiegoś lasu żeby zgwałcić i porzucić. Mari, za dużo filmów.
- Zdecydowanie za dużo. - usłyszałam głos. ale dopiero po paru sekundach do mojego mózgu dotarło, że to właśnie ja wypowiedziałam te słowa. Uderzyłam sie w czoło z otwartej ręki widząc jak Isaac patrzy na mnie nie do końca wiedząc co robię.
- Dobrze się czujesz? - zaśmiał się melodyjnie, a moje uszy po raz pierwszy zapragnęły, by zrobił to po raz kolejny. Kij tam, że się z Ciebie śmieje Mari.
- Jak nigdy. - wciąż walczyłam z moimi myślami, które kazały znów zrobić z siebie idiotkę, tylko dla jego śmiechu. - To tu? - wskazałam na średniej wielkości blokowisko, przed którym stanęliśmy.
Odwróciłam głowę, kiedy drzwi od samochodu po mojej stronie się otworzyły. - Jaki dżentelmen.
Pokręcił śmiesznie głową, na moje słowa i wystawił rękę bym za nią złapała. Niepewnie ją chwyciłam, po czym ruszyłam za nim starając się dorównać mu kroku.
- Ile mam się dopłacać do czynszu? - zagadnęłam kiedy staliśmy już przy jego mieszkaniu.
- Potem o tym pogadamy. - puścił w moją stronę oczko i pchnął w drzwi, które momentalnie się otworzyły. Pierwsze co ujrzałam, to dwie kobiety i trzech mężczyzn siedzących w kuchni, która znajdowała się zaraz po lewej stronie. Popatrzyłam niepewnie na Isaaca, a on popchnął mnie w stronę salonu.
- Przyprowadziłem nam kogoś. - krzyknął Isaac nie będąc jeszcze w pomieszczeniu, gdzie znajdowali się jego znajomi, ale kiedy przekroczyliśmy jego próg, wzrok wszystkich zebranych w jednym momencie spoczął na mnie. Nienawidzę tego - być w centrum uwagi.
- Co to za dziecko? - zaśmiała się jedna z dziewczyn. Ja jedynie popatrzyłam na nią spod byka gromiąc ją swoim wzrokiem. Czy ja naprawdę wyglądałam im na dziecko? Miałam osiemnaście lat, fakt wzrostem nie byłam wybitnie wysoka, ale nigdy nie wydawało mi się, bym wyglądała na mniej niż w rzeczywistości miałam.
- To nie dziecko, tylko Maritza. - warknął poddenerwowany Isaac, chyba nie za bardzo za nią przepadał, zresztą ja też.
- Nie jesteś stąd, prawda? - spytał jakiś chłopak, po czym do mnie podszedł. - Jestem Stiles, a tamtą się nie przejmuj, jest tu z nami tylko dlatego, że jej siostra wszędzie ją za sobą ciągnie. - dodał ciszej, będąc już bliżej mnie. - To ta druga. - dopowiedział widząc, ze nie do końca wiem o kim mówi.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam wodzić wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu sylwetki Isaaca, a gdy wreszcie ją znalazłam od razu ruszyłam w jego kierunku siadając na fotelu obok.
Przez pół godziny wsłuchiwałam się w ich rozmowy, w które niechętnie chciałam ingerować. Ich tematy niezbyt pasowały do mnie. Byłam zwykle dziewczyną posiadającą w głowie swój własny świat, do którego nie wpuszczałam raczej nikogo z zainteresowanych. Między innymi to właśnie przez ten fakt we Włoszech przyjaźniłam się jedynie z dwoma dziewczynami - Lodovicą i Olivią, opuszczałam je z niebywałym bólem, ale to właśnie tego chciałam, to było moje marzenie. Chciałam żyć na własną rękę, nie czuć, że narzucam się komuś, tak jak kiedyś rodzicom, którym ciężko byłoby utrzymać się we dwójkę, a co dopiero ze mną i moim bratem. Zawsze im za wszystko dziękowałam i podziwiałam za to co dla nas robili.
____
Hejka, zdaje sobie sprawe, że ten rozdział nie jest jakoś wybitnie dobry, ale muszę powrócić do tej "wprawy" ;D Czekam na opinie i do następnego ;)
- Zdecydowanie za dużo. - usłyszałam głos. ale dopiero po paru sekundach do mojego mózgu dotarło, że to właśnie ja wypowiedziałam te słowa. Uderzyłam sie w czoło z otwartej ręki widząc jak Isaac patrzy na mnie nie do końca wiedząc co robię.
- Dobrze się czujesz? - zaśmiał się melodyjnie, a moje uszy po raz pierwszy zapragnęły, by zrobił to po raz kolejny. Kij tam, że się z Ciebie śmieje Mari.
- Jak nigdy. - wciąż walczyłam z moimi myślami, które kazały znów zrobić z siebie idiotkę, tylko dla jego śmiechu. - To tu? - wskazałam na średniej wielkości blokowisko, przed którym stanęliśmy.
Odwróciłam głowę, kiedy drzwi od samochodu po mojej stronie się otworzyły. - Jaki dżentelmen.
Pokręcił śmiesznie głową, na moje słowa i wystawił rękę bym za nią złapała. Niepewnie ją chwyciłam, po czym ruszyłam za nim starając się dorównać mu kroku.
- Ile mam się dopłacać do czynszu? - zagadnęłam kiedy staliśmy już przy jego mieszkaniu.
- Potem o tym pogadamy. - puścił w moją stronę oczko i pchnął w drzwi, które momentalnie się otworzyły. Pierwsze co ujrzałam, to dwie kobiety i trzech mężczyzn siedzących w kuchni, która znajdowała się zaraz po lewej stronie. Popatrzyłam niepewnie na Isaaca, a on popchnął mnie w stronę salonu.
- Przyprowadziłem nam kogoś. - krzyknął Isaac nie będąc jeszcze w pomieszczeniu, gdzie znajdowali się jego znajomi, ale kiedy przekroczyliśmy jego próg, wzrok wszystkich zebranych w jednym momencie spoczął na mnie. Nienawidzę tego - być w centrum uwagi.
- Co to za dziecko? - zaśmiała się jedna z dziewczyn. Ja jedynie popatrzyłam na nią spod byka gromiąc ją swoim wzrokiem. Czy ja naprawdę wyglądałam im na dziecko? Miałam osiemnaście lat, fakt wzrostem nie byłam wybitnie wysoka, ale nigdy nie wydawało mi się, bym wyglądała na mniej niż w rzeczywistości miałam.
- To nie dziecko, tylko Maritza. - warknął poddenerwowany Isaac, chyba nie za bardzo za nią przepadał, zresztą ja też.
- Nie jesteś stąd, prawda? - spytał jakiś chłopak, po czym do mnie podszedł. - Jestem Stiles, a tamtą się nie przejmuj, jest tu z nami tylko dlatego, że jej siostra wszędzie ją za sobą ciągnie. - dodał ciszej, będąc już bliżej mnie. - To ta druga. - dopowiedział widząc, ze nie do końca wiem o kim mówi.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam wodzić wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu sylwetki Isaaca, a gdy wreszcie ją znalazłam od razu ruszyłam w jego kierunku siadając na fotelu obok.
Przez pół godziny wsłuchiwałam się w ich rozmowy, w które niechętnie chciałam ingerować. Ich tematy niezbyt pasowały do mnie. Byłam zwykle dziewczyną posiadającą w głowie swój własny świat, do którego nie wpuszczałam raczej nikogo z zainteresowanych. Między innymi to właśnie przez ten fakt we Włoszech przyjaźniłam się jedynie z dwoma dziewczynami - Lodovicą i Olivią, opuszczałam je z niebywałym bólem, ale to właśnie tego chciałam, to było moje marzenie. Chciałam żyć na własną rękę, nie czuć, że narzucam się komuś, tak jak kiedyś rodzicom, którym ciężko byłoby utrzymać się we dwójkę, a co dopiero ze mną i moim bratem. Zawsze im za wszystko dziękowałam i podziwiałam za to co dla nas robili.
Przez ten czas, w którym jedynie słuchałam ich rozmów dowiedziałam się, że Stiles spotyka się z rudowłosą Amber, która jest siostrą Madeline. Wysoki blondyn o niebieskich oczach, to Mikey, a chłopak o kruczo czarnych włosach, to Logan, który swoją drogą wydawał się być najsympatyczniejszy ze wszystkich. Wiem także, że wszyscy mają po 21 lat, od razu też zrozumiałam, co miała na myśli Madeline, mówiąc na mnie "dziecko".
- Ona w ogóle mówi? - usłyszałam, a po dłuższej analizie zrozumiałam, że zapewne chodzi o mnie. To pytanie padło z ust nikogo innego, jak Madeline, z którą od momentu kiedy tu weszłam, się nie polubiłyśmy.
- Zaskoczę cię, mówię. - rzekłam ironicznie w jej stronę, ona posłała mi ironiczny uśmieszek po czym wtuliła się w bok Isaaca zamieniając wcześniejszy wyraz twarzy na triumfalny. Nie zrozumiałam tego gestu, Chciała bym była zazdrosna? Może myślała, że mnie z anglikiem coś łączy. Zaśmiałam się cicho, chłopak po chwili zrobił to samo rozumiejąc pewnie z czego się śmieję, a brunetka widząc to fuknęła coś pod nosem i usiadła z powrotem prosto na krześle. Punkt dla Ciebie, Maritzo.
- Więc skoro mówisz, to opowiedz nam coś o sobie, Maritzo. - usłyszałam niski i pewny siebie głos za moimi plecami. Wzdrygnęłam się na to, chwilę później Odwróciłam się w stronę chłopaka, który znajdował się za mną. Dzisiejszego dnia jeszcze go nie widziałam, musiał przyjść dosłownie chwilę temu.
- Gerard, wreszcie. - odezwał się Michael szczerząc się w jego stronę.
- Tak, wreszcie. - odpowiedział powoli, przyglądając mi się bez przerwy. Czułam się co najmniej dziwnie, widząc jego skupiony wzrok, wodzący spokojnie po mojej osobie, a fakt, że jego spojrzenie było chłodne jak lód, nie pomagało mi w opanowaniu moich sprzecznych co do jego osoby emocji. Trzebabyło zostać w Rzymie - moja podświadomość wręcz huczała mi w głowie, a ja w pełni się z nią zgadzałam.
- Ona w ogóle mówi? - usłyszałam, a po dłuższej analizie zrozumiałam, że zapewne chodzi o mnie. To pytanie padło z ust nikogo innego, jak Madeline, z którą od momentu kiedy tu weszłam, się nie polubiłyśmy.
- Zaskoczę cię, mówię. - rzekłam ironicznie w jej stronę, ona posłała mi ironiczny uśmieszek po czym wtuliła się w bok Isaaca zamieniając wcześniejszy wyraz twarzy na triumfalny. Nie zrozumiałam tego gestu, Chciała bym była zazdrosna? Może myślała, że mnie z anglikiem coś łączy. Zaśmiałam się cicho, chłopak po chwili zrobił to samo rozumiejąc pewnie z czego się śmieję, a brunetka widząc to fuknęła coś pod nosem i usiadła z powrotem prosto na krześle. Punkt dla Ciebie, Maritzo.
- Więc skoro mówisz, to opowiedz nam coś o sobie, Maritzo. - usłyszałam niski i pewny siebie głos za moimi plecami. Wzdrygnęłam się na to, chwilę później Odwróciłam się w stronę chłopaka, który znajdował się za mną. Dzisiejszego dnia jeszcze go nie widziałam, musiał przyjść dosłownie chwilę temu.
- Gerard, wreszcie. - odezwał się Michael szczerząc się w jego stronę.
- Tak, wreszcie. - odpowiedział powoli, przyglądając mi się bez przerwy. Czułam się co najmniej dziwnie, widząc jego skupiony wzrok, wodzący spokojnie po mojej osobie, a fakt, że jego spojrzenie było chłodne jak lód, nie pomagało mi w opanowaniu moich sprzecznych co do jego osoby emocji. Trzebabyło zostać w Rzymie - moja podświadomość wręcz huczała mi w głowie, a ja w pełni się z nią zgadzałam.
____
Hejka, zdaje sobie sprawe, że ten rozdział nie jest jakoś wybitnie dobry, ale muszę powrócić do tej "wprawy" ;D Czekam na opinie i do następnego ;)
środa, 22 czerwca 2016
001 Do you think I'm handsome?
Podążałam niepewnie zatłoczoną uliczką, ciągnąc za sobą średniej wielkości walizkę, zawierającą wszystko co miałam, która zależnie od oświetlenia zmieniała swoją barwę, będąc tak naprawdę jednak koloru brązowego. Spieszący się gdzieś ludzie co chwilę obijali się o moje ciało, nie zwracając na to większej uwagi. Paru z nich z wielkim trudem zdało się na okazanie chociaż krzty kultury i rzuciło w moją stronę szybkie oraz obojętne "przepraszam". Za każdym razem byłam jednak przekonana, że nie za bardzo przejęli się swoimi dziełami, jakimi były zaczerwienienia na moim barku i prawym przedramieniu. Niepewna tego dokąd idę, nie zwolniłam kroku i podążałam wciąż przed siebie, rozglądając się dookoła z niemałą nadzieją na znalezienie chociaż jednego szyldu z informacją o wolnym mieszkaniu, które jest do wynajęcia. Byłam tu sama, miałam świeżo skończone osiemnaście lat i starałam się odnaleźć w wielkim mieście pełnym ludzi.
Przerażające było to, jak wszyscy byli do siebie podobni. Drogie sukienki, garnitury, biżuteria i te perfumy. które łącząc się tworzyły okropny odór, którego jak najszybciej chciałam się pozbyć z moich nozdrzy. Ta sztuka już na samym początku mogła jednak okazać się niepowodzeniem, ponieważ z wraz to nowymi ludźmi przemieszczającymi się blisko mnie, zapach wyostrzał się, powodując u mnie lekki zawrót głowy.
Niespokojnie patrząc na zegarek, który wskazywał, że już niedługo słońce zacznie opadać poza horyzont, przyspieszyłam jakby to mogło mi pomóc w znalezieniu tego cholernego, jednego ogłoszenia. Po pewnym czasie, zmęczona już ciągłą przepychanką z anglikami, postanowiłam przysiąść na jednej z ławek, znajdującej się parę kroków ode mnie. Po raz pierwszy tego dnia dopisało mi szczęście, ponieważ nikt nie wpadł na ten sam pomysł zanim zrobiłam to ja. Do czasu, ponieważ nie zdążyłam się nawet oprzeć wygodnie o drewniane oparcie, a poczułam czyjąś natarczywą obecność po mojej prawej stronie. Nie wiedząc co zrobić po prostu zwróciłam swój wzrok na osobę, która lustrowała mnie od początku jej przybycia, co nie uszło mej uwadze na jej niekorzyść. Niepewnie również przejechałam wzrokiem po sylwetce mężczyzny, który się do mnie dosiadł. Do tej pory z jego ust nie wydobył się ani jeden najcichszy dźwięk, postanowiłam więc zacząć, by dowiedzieć się czego ode mnie oczekuję.
Przerażające było to, jak wszyscy byli do siebie podobni. Drogie sukienki, garnitury, biżuteria i te perfumy. które łącząc się tworzyły okropny odór, którego jak najszybciej chciałam się pozbyć z moich nozdrzy. Ta sztuka już na samym początku mogła jednak okazać się niepowodzeniem, ponieważ z wraz to nowymi ludźmi przemieszczającymi się blisko mnie, zapach wyostrzał się, powodując u mnie lekki zawrót głowy.
Niespokojnie patrząc na zegarek, który wskazywał, że już niedługo słońce zacznie opadać poza horyzont, przyspieszyłam jakby to mogło mi pomóc w znalezieniu tego cholernego, jednego ogłoszenia. Po pewnym czasie, zmęczona już ciągłą przepychanką z anglikami, postanowiłam przysiąść na jednej z ławek, znajdującej się parę kroków ode mnie. Po raz pierwszy tego dnia dopisało mi szczęście, ponieważ nikt nie wpadł na ten sam pomysł zanim zrobiłam to ja. Do czasu, ponieważ nie zdążyłam się nawet oprzeć wygodnie o drewniane oparcie, a poczułam czyjąś natarczywą obecność po mojej prawej stronie. Nie wiedząc co zrobić po prostu zwróciłam swój wzrok na osobę, która lustrowała mnie od początku jej przybycia, co nie uszło mej uwadze na jej niekorzyść. Niepewnie również przejechałam wzrokiem po sylwetce mężczyzny, który się do mnie dosiadł. Do tej pory z jego ust nie wydobył się ani jeden najcichszy dźwięk, postanowiłam więc zacząć, by dowiedzieć się czego ode mnie oczekuję.
- Mogę w czymś pomóc? - uniosłam prawą brew nie spuszczając wzroku z jego brązowych tęczówek, które tak samo nie miały zamiaru zmieniać punktu obserwacyjnego, którym cały czas byłam ja.
- To chyba ja powinienem o to zapytać. - odrzekł uśmiechając się przy tym, wprawiając mnie w stan lekkiego osłupienia, ponieważ jego uśmiech był jednym słowem zabójczy. - Zgubiłaś się? - bardziej stwierdził aniżeli zapytał.
- Tak, to znaczy nie... - wydukałam nie będąc do końca pewna w jakiej sytuacji się znajdowałam. - Nie do końca.
- To znaczy? - Zaśmiał się.
Ze mnie? Brawo Mari, ledwo zamieniłaś z nim dwa zdania, a on już się z ciebie śmieje.
Lekko zmieszana, z pewnie zaczerwienionymi policzkami postanowiłam przyjrzeć się jego twarzy. Miał lekko kręcone, ciemnobrązowe włosy, które dawno nie były przycinane. Na brodzie gościł lekki zarost, jednak zainteresowany zdawał się nim nie przejmować, chociaż muszę przyznać, że bez niego wyglądałby zdecydowanie lepiej.
- Niedawno przyleciałam. - odpowiedziałam zauważając, że bezimienny dostrzegł, że intensywnie się mu przyglądam. - Szukam jakiegoś mieszkania, ale jak na złość nigdzie nic nie ma.
Znów to zrobił, zaśmiał się, sprawiając, że lekko się zdezorientowałam. Bawiła go sytuacja w jakiej się znalazłam?
- Tu nic nie znajdziesz. No chyba, że chcesz się spłukać. - ze swoich rąk znów przeniósł wzrok na moją osobę. Heloł, nie wiem czy wiesz, ale krępujesz mnie tym. - Ale wiem gdzie za małe pieniądze wynajmiesz przytulne mieszkanko na obrzeżach Manchesteru.
- Oświeć mnie. - wyrzuciłam ręce do góry czekając aż się odezwie.
- U mnie. - uśmiechnął się i popatrzył na mnie z dość dziwnym wyrazem twarzy. Dobra, może nie był dziwny, po prostu nie potrafiłam go rozpoznać.
- Żartujesz? - zaśmiałam się perliście, ale widząc jak wyraz twarzy mężczyzny znacząco spoważniał, a jego głowa zaczęła poruszać się przecząco z zachodu na wschód, zrozumiałam, że mówi on jednak całkiem poważnie i właśnie zaproponował mi współlokatorstwo. - Człowieku, ja cię nawet nie znam, nie wiem kim jesteś, jak masz na imię i co lata ci po tej pięknej główce. - Powiedziałam to? Tak, powiedziałam.
Na jego usta, po wypowiedzianych przeze mnie słowach, wkradł się przebiegły uśmieszek. Co ty zrobiłaś?
- Twierdzisz, że jestem przystojny? - Poruszył zabawnie brwiami.
- Nic takiego nie powiedziałam. - w jednej sekundzie poczułam jak zaczynają piec mnie policzki, najwyraźniej spaliłam buraka. Brawo. Szybkim ruchem zasłoniłam się na tyle ile mogłam włosami, aby choć trochę uniknąć kompromitacji.
- Wyglądasz słodko kiedy się wstydzisz. - zaniósł się gardłowym śmiechem, kiedy jak mniemam stałam się jeszcze bardziej czerwona. Nie spodziewałam się, że bardziej się da.
- To jak... - odchrząknęłam, ponieważ mój głos stał się lekko piskliwy. - To jak, proponowałeś mi właśnie współlokatorstwo?
- Tak. Spokojnie, od dawna kogoś szukam, tak jakby trochę nie stać mnie samemu na czynsz. - zmieszał się. - Zdecydowałaś się?
- Yhm, a mam inne wyjście? - mruknęłam, a kiedy bezimienny otworzył buzie by coś powiedzieć, ja zrobiłam to pierwsza, - Nie odpowiadaj. Przedstawisz się chociaż?
- Jestem Isaac i miło mi cię poznać... - wystawił rękę w moją stronę, wyczekując mojej pomocy.
- Maritza.
- Miło mi cię poznać Maritza.
- Jestem Isaac i miło mi cię poznać... - wystawił rękę w moją stronę, wyczekując mojej pomocy.
- Maritza.
- Miło mi cię poznać Maritza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)