środa, 27 września 2017

022 What do you care about?

*Proszę upewnij się, 
że przeczytał*ś rozdział 021, ponieważ dodaję następny w odstępie 
jednego dnia. Miłego czytania!*

                                      ***

- Nie musiałeś przyje... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ po raz dziesiąty w ciągu pięciu minut zaniosłam się głośnym kichnięciem. - Apsik! 
Na korzyść Pique, w ostatnim momencie obróciłam głowę w drugą stronę i nic niepotrzebnego nie wylądowało na jego koszulce czy też twarzy. 
- Mmm... nie wiem co było seksowniejsze. - udał, że się zastanawia . - To, że prawie oberwałem od ciebie glutami czy może twoja mina, kiedy kichnęłaś. 
- Jasne, śmiej się. - powiedziałam dramatycznym głosem i rzuciłam się na kanapę wydając niezidentyfikowany odgłos zrezygnowania i męczarni, którą przechodziłam - To nie ty strzelasz swoimi smarkami po pokoju z prędkością karabinu maszynowego. 
Nie otrzymałam odpowiedzi, ale usłyszałam cichy śmiech Gerarda. Po krótkim czasie poczułam, jak materac po mojej prawej stronie delikatnie i powoli się ugina. 
- Nie masz czegoś lepszego do roboty niż niańczenie mnie chorej i marudzącej? - spytałam przewijając kanały w poszukiwaniu jakiegoś godnego uwagi filmu. 
- Mam. - przyznał, a ja na niego spojrzałam. - Ale chyba jednak wole pobyć z tobą. Nawet, jeśli grozi mi przez to ślepota. 
- Czemu ślepota? - zdziwiłam się i rzuciłam pilot na stolik do kawy. 
- A jak kiedyś nie trafisz w chusteczkę  i dostanę w oko? Ha, nie pomyślałaś o tym. 
Uśmiechnęłam się w tym samym czasie kręcąc głową. Od pewnego czasu jakoś się do siebie zbliżyliśmy, a mówiąc dokładnie, to od dnia, w którym oficjalnie ustaliliśmy, że jesteśmy przyjaciółmi. Gerard wziął to bardzo do siebie i naprawdę zaczął traktować mnie jak dobrą przyjaciółkę. 
Bądź co bądź, cieszyłam się z tego, bo Pique jako przyjaciel nie był tak denerwujący jak zwykły Pique. 
W tym tygodniu mieliśmy spotkać się na pierwszym obiedzie z jego ojcem i jakimiś ważnymi szychami. Nie wiem jakimi, bo jestem kompletnie tępa jeśli chodzi o piłkę nożną i mówiąc to, wcale nie mam na myśli tylko jej zasad. Plany niestety musiały ulec zmianie, po tym jak wczoraj wieczorem dopadło mnie okropne grypsko, mimo że tak starannie próbowałam się przed tym uchronić. Niestety zaczynał się okres jesienno-zimowy, więc było to dla mnie dość typowe. Szczególnie, że w ciągu ostatnich kilku dni nastąpiło znaczne ochłodzenie. Wzięłam więc wolne w pracy i wszelakimi lekarstwami próbowałam doprowadzić się do jako takiego porządku. 
Niecałą godzinę temu Pique napisał do mnie SMS z zapytaniem o samopoczucie, a kiedy odpisałam, że czuję się okropnie i wyjaśniłam, że to z powodu choroby, przestał mi odpisywać i jak się właśnie okazało, to dlatego, że jechał mnie odwiedzić. 
- To co robimy? - spytałam wbijając się głębiej w oparcie kanapy i nasuwając na ciało gruby koc, bo przeszła mnie fala zimna. 
- Możemy coś obejrzeć. 
- Nie ma nic ciekawego. - zauważyłam, kiedy znów przejechałam wzrokiem po liście programów. - Jestem głodna. 
- Zrobić ci coś? - spytał, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Uwaga, zaskoczę cię. - zrobił dramatyczną przerwę - Też potrafię gotować. - przewrócił oczami. 
- To zrobisz mi jakąś zupkę? - spytałam robiąc maślane oczka. 
Prawdopodobnie wyglądałam teraz jak chory mops z wyłupiastymi oczami. 
- Umiem parówki. - przyznał, a ja spojrzałam na niego dobitnym wzrokiem, bo dobrze wiedziałam, że żartuje. - Dobra, rozumiem. Zupa... Coś wymyślę. - wstał, a ja posłałam mu wdzięczne spojrzenie. Nie tylko ze względu na to, że robił mi jedzenie, ale też spędzał ze mną czas. 
- Dziękuje. - powiedziałam z uśmiechem i pociągnęłam nosem. 
- Nie rozklejaj się, Camarillo. Rozumiem, że wzruszyłaś się moją dobrocią, ale bez przesady. - zaśmiał się. 
- To akurat był glut. - sprostowałam z powagą. - Chce mi się kichać, dlatego lepiej zmywaj się do kuchni robić mi tą zupę, jeśli nie chcesz mieć go zaraz na sobie. 
I o dziwo jak powiedziałam, tak zrobił. Bez złośliwego komentarza, krzywego spojrzenia czy tez obelgi. Po prostu poszedł do kuchni i naprawdę zaczął robić mi jedzenie.
Nie wiedziałam, co sprawiło, że taki się stał, ale wreszcie czułam się swobodnie w jego obecności. Mogłam mówić co i jak chciałam, nie bojąc się o to, że zaraz mnie wyśmieje lub wyjdzie z tym swoim tajemniczym uśmieszkiem na ustach, pozostawiając mnie w niepewności. Nawet, jeśli ciągle gdzieś tam z tyłu głowy wciąż siedziały mi słowa Gerarda z zeszłotygodniowej imprezy, przez które powinnam być raczej onieśmielona w jego towarzystwie. 
Z punktu widzenia kogoś z zewnątrz, nasza relacja mogła wydawać się popaprana. Nie zaprzeczałam, że nie była. Bo przecież łączył nas chory układ, w którym udawaliśmy parę, a poza „sceną”, od tak naprawde niewiadomo kiedy, zachowywaliśmy się jak starzy, dobrzy przyjaciele, zapominając o tym, że jeszcze niedawno panowała między nami dziwna i napięta atmosfera. Nie chciałam się nad tym rozwodzić, ponieważ im dłużej myślałam, tym więcej ciemnych i niejasnych stron tego wszystkiego zaczynałam dostrzegać. Nie miałam nawet na to czasu, ponieważ zasnęłam pod wpływem ciepła i oczywistego zmęczenia spowodowanego chorobą. 

                                      ***
- Gapisz się na mnie. - było pierwszą rzeczą wypowiedzianą przeze mnie po uchyleniu lewej powieki. 
- No, bo dawno nie widziałem tak żałośnie wyglądającego człowieka. Zrób coś ze sobą Camarillo, bo wyglądasz jak chodząca definicja nieszczęścia. - Pique zrobił udawaną zniesmaczoną minę. 
I tak się czułam. 
- A bo to moja wina? Sam tu przyszedłeś i dobrze wiedziałeś, że jestem chora, więc mogłeś się spodziewać, że nie będę wyglądać jak króliczek playboya tańczący na rurze. - powiedziałam z wyrzutem i przekręciłam się na drugą stronę kanapy. 
- A jak wyzdrowiejesz, to będziesz? - spytał i postawił na stole przede mną miskę. 
- W twoich snach, Pique. - powiedziałam i usiadłam przed naczyniem. 
- Skąd wiedziałaś? - spytał, a ja popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Uh, żartuję. W moich snach pod taką postacią występuje tylko ta śliczna blondynka, którą spotkałem ostatnio w klubie. I daję słowo, że nie robię tego podświadomie! 
- Cholernie dobre. - wymruczałam po wzięciu do ust łyżki zupy, którą przygotował Pique. 
Moje dosadne okazywanie zachwytu, było spowodowanie jedynie chęcią zmiany tematu. To nie tak, że ostatnie słowa Gerarda w jakiś sposób mnie zraniły, ale pamiętałam tą przeklętą blondynkę. Przyczepiła się wtedy do niego mocniej, niż Madeline do swojego nowego osiłka, którego ostatnio znalazła i zaczęła wszędzie ze sobą targać. 
I nie to, że mnie to obchodziło, ale był moim przyjacielem i nie chciałam żeby nabawił się jakiejś choroby wenerycznej... 
- Mój specjał - uniósł głowę w dumie - A tak serio, to zupa z puszki i w sumie to zapomniałem sprawdzić datę ważności. No, ale nawet jeśli od niej umrzesz, to zrobię ci tym tylko przysługę. Prawdopodobnie smierć od tej zupy byłaby mniej męcząca, niż od twojej choroby. 
Zaśmiałam się głośno, trochę przy tym kasłając i kontynuowałem jedzenie, a Gerard począł szukać na telefonie filmu, który moglibyśmy razem obejrzeć. 
- Tak w ogóle, to gdzie Isaac? - spytał, kiedy odniósł moją pustą już miskę, a ja trzęsąc się z zimna wróciłam do poprzedniej pozycji leżącej. 
- U Jessie. Jak zwykle zresztą - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i szczelnie owinęłam się kocykiem. - Odkąd się ujawnili, czuję jakbym mieszkała tu sama. 
- Ja bym się cieszył. 
- No tak, ale na szczęście nie jestem tobą i nie napawam się samotnością przy każdej możliwej do tego okazji. - wytknęłam mu żartobliwie język. 
- Ała, nie zapominaj, że słowa potrafią ranić. - powiedział z teatralnym wyrzutem i złapał się za pierś w okolicy mostka. - Wybaczę ci, ale nie bezinteresownie. 
- Oh, cóż muszę uczynić dla wielmożnego pana, by wybaczył mi moje karygodne zachowanie? - powiedziałam bez emocji, starając się udawać załamaną kobietę.
Trochę mi nie wyszło, ale nie należy oceniać amatorskiej aktorki - aptekarki. 
Liczyły się intencje. 
- To było w cholerę słabe. - parsknął, ale po moim karcącym spojrzeniu zorientował się, że wyszedł z roli. Odchrząknął więc i zaczął. - Damo moja droga... - wstrzymałam oddech powstrzymując się od śmiechu, równocześnie bojąc się tego, co zaraz powie. - By odkupić swoje winy, pieprzmy się przez dwie godziny.  
Pique patrzył na mnie z zadowolonym z siebie uśmieszkiem, a ja próbując opanować mój gromki śmiech wtuliłam twarz w poduszkę. Brzmiałam naprawdę źle, ponieważ przez ból gardła traciłam swój głos, ale w tamtym momencie mało mnie to przejęło. 
- Jesteś taki niemożliwy. - powiedziałam leżąc plackiem na kanapie, wracając powoli do normalności. 
- Ale humor ci się poprawił, co nie? - usłyszałam z mojej lewej strony. 
- No, ale chce mi się spać. - powiedziałam czując senność. Prawdopodobnie kolejny raz tego dnia dopadła mnie gorączka. 
Obróciłam się na plecy i zobaczyłam uważnie wpatrującego się we mnie Gerarda. Wyciągnął swoją dużą dłoń i ułożył ją na moim rozpalonym czole. Jego usta uformowały się w grymas, spowodowany prawdopodobnie wysokością temperatury mojego ciała. 
- Taka gorąca, to chyba jeszcze nie byłaś. - powiedział dwuznacznie, na co, mimo małego zasobu sił, przewróciłam zgrabnie oczami. - Zimo ci? 
Kiwnęłam głową, a po chwili poczułam jak jego ogromne dłonie przesuwają mnie w stronę oparcia, by zrobić sobie miejsce. 
- Co ty wyprawiasz? 
- Cii... - uciszył mnie i począł układać się tuż obok mnie.
- C...
- Zamknij się. - zganił mnie, więc zrobiłam minę niewiniątka i w końcu się uciszyłam. - Lepiej. - powiedział, a ja kolejny raz przewróciłam oczami. 
- Kiedyś ci tak zostanie, zobaczysz. 
- Ty też tak robisz! - powiedziałam z wyrzutem, tonem pięcioletniego dziecka. 
Gerard postanowił to przemilczeć. 
Złapał za moją lewą nogę i wsunął ją pomiędzy swoje, przez co w moment ogarnęła mnie fala ciepła. Rękę usadowił na moim biodrze, trochę za nisko jak na mój gust, ale nie skomentowałam tego. 
Przysunął mnie sobie bliżej, przez co nawet najcieńsza kartka papieru nie miała szansy na przedostanie się pomiędzy naszymi ciałami. Jego druga dłoń znalazła swoje miejsce pod głową, by było mu wygodniej, a moja w zagłębieniu jego klatki piersiowej. 
Co, jak co, ale było mi w cholerę dobrze i co najważniejsze - ciepło. 
- Wiesz, że będziesz chory? 
- Nie dbam o to. - wzruszył delikatnie ramionami, ponieważ utrudniała mu w tym moja głowa. 
- A o co ty dbasz? Może od tego zacznijmy, bo będzie krócej. - prychnęłam. 
Nie odpowiedział, więc uznałam to za oficjalne zakończenie naszej rozmowy. Robił to naprawdę często i zwykle w sytuacjach, kiedy w pewien sposób miał się przede mną otworzyć. 
Choroba wygrywała, dlatego powoli zaczynałam oddawać się w objęcia Morfeusza. Przed całkowitym zaśnięciem usłyszałam coś jeszcze, ale nie do końca wiedziałam czy to mój mózg płatał mi figle i była to już część snu, czy może jednak wszystko działo się naprawdę i słowa Pique były autentyczne. 
- W tym momencie dbam o taką jedną zasmarkaną, wkurzającą dziewczynę, która na tyle namieszała mi w głowie, że w ciągu tygodnia odmówiłem przez nią więcej propozycji na seks, niż taka Madeline w całym życiu go uprawiała.

_____ 
Ta dam! Chyba jeszcze nigdy w historii istnienia tego opowiadania, rozdział nie pojawił się od razu dzień po ostatnio dodanej części. 
Mam nadzieje, że się cieszycie, mimo że aktywnością nie pozwalacie. Dlatego baaaaardzo dziękuje moim stałym bywalczyniom (bardzo dobrze wiedzą, że to o nich ;D) 
Rozdział w pełni poświęcony Gerardowi, no kto na to czekał? ;D i jak wam podoba się relacja bohaterów? Wreszcie zachowują się jak normalni przyjaciele! + Gerard na końcu >>>>> 
Aa i rozdział inspirowany moją chorobą, haha.
Do następnego!

4 komentarze:

  1. Końcówka omg 😍 kocham takiego Gerarda i nic tego nie zmieni!
    Pique wykazał się prawdziwą opiekuńczością i wszystkim co najlepsze, naprawdę!
    Cieszę się, że mogłam przeczytać dwa rozdziały od razu i napawać się tym opowiadaniem. Wracając do wczorajszej części - wydaję mi się, że ten 'wypadek' z restauracji to sprawka Gercia.
    Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że pojawi się równie szybko co te dwa.
    Buzia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay, ciesze się! Na początku nie byłam pewna czy się do niego przekonacie, bo Geri na bloggerze, to zwykle śmieszek, który jest bratem każdego i w ogóle ;D Oj, wy się tego Gerarda uczepiliście, haha. Może biedak nawet o tej randce nie wiedział! ;D
      Plan następnego rozdziału już się pisze, wiec myśle, ze już niedługo kontynuacja się pojawi <3

      Usuń
  2. Gerard jest taaaki cudowny! Jest gotów zachorować byleby jej było dobrze *.*
    Kocham,kocham i jeszcze raz kocham! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a czy bedzissz kochać bardziej, jak usłyszysz, że jutro prawdopodobnie nowy rozdział ;D <3

      Usuń

Doceniam każdy Twój komentarz, dziękuje! ♡