sobota, 18 stycznia 2020

c02r25 Because I was crazy.

Jeśli ktoś kiedykolwiek zrobiłby konkurs, w którym o wygranej decydowałby najbardziej pokręcony rok uczestników, to z czystym sumieniem mogłabym uznać, że stanęłabym na podium. To, jak bardzo nieoczekiwany obrót spraw przyjął, było nie do pojęcia. Kiedy wpatrywałam się w idącego u mojego boku eleganckiego i wysokiego mężczyznę, który kurczowo trzymał moją dłoń, jakby bał się, ze zaraz ją puszczę, w mojej głowie szybko przewinęły się wszystkie wspomnienia. Te złe, ale przede wszystkim dobre, które sprawiały, że żegnałam stary rok z wielkim bólem, wiedząc, że za sprawą tego kończy się pewien popaprany rozdział historii dwóch pokręconych i na zabój zakochanych w sobie ludzi. Wiedziałam, że nasza przyszłość w nowym roku będzie lepsza, pełna wrażeń, zapewne kłótni o małe drobnostki, które zdarzały nam się, jak każdemu w związku, ale wciąż czułam sentyment do tego dziwnego, starego. Szliśmy z Gerardem w przyjemnej ciszy, między rozbawionymi ludźmi, którzy kierowali się prawdopodobnie na huczne przyjęcia, które o tej porze powoli się rozpoczynały. My nie pozostawaliśmy z tyłu, ponieważ kierowaliśmy się właśnie do jednej z Londyńskich restauracji, w której odbywać się miała impreza z okazji zakończenia roku. Oboje pogrążeni byliśmy w myślach i byłam prawie pewna, że Gerard również próbował przestudiować na spokojnie cały nasz rok. Przyjemny wiatr raz po raz okalał delikatnie moją twarz, zapewniając mi orzeźwiajacy podmuch, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że to wszystko dzieje się naprawdę. Czasem zdarzało mi się jeszcze nie wierzyć, że wszystko to, o czym marzyłam i o co walczyłam już miałam. Mężczyznę, który kochał mnie i często zapewniał o tym przy nawet najgłupszej do tego okazji, przyjaciół będących zawsze i na zawsze, niezaleznie od tego jak bardzo potrafiłam dać w kość, wewnętrzny spokój oraz bezpieczeństwo, które czułam przy Piqué niezaleznie od sytuacji, w której się znajdowałam. Było idealnie, tak jak sobie wymarzyłam.
- Jesteśmy. - usłyszałam pogodny głos mojego mężczyzny z góry, dlatego podniosłam głowę blokując nasze spokojne spojrzenia. - Jesteś gotowa żeby oficjalnie skończyć ten popierdolony rok? - zaśmiał się. 
- Nie do końca. - powiedziałam zgodnie z prawdą, na co chłopak trochę się zdziwił. - Chociaż dużo się wydarzyło, to mimo wszystko będzie moim ulubionym. 
- Poczekaj, to zobaczysz co przygotowałem dla ciebie na następny. - pogłaskał mnie delikatnie po plecach, wywołując na mojej skórze delikatne dreszcze, które jednak jak szybko się pojawiły, tak i zniknęły. 
- Poproszę bez żadnych dramatów, myślę, że starczy nam ich na kilka lat. - zachichotałam, okalajac swoje ręce wokół jego szyji, dzięki moim szpilkom nie było to na szczęście takie trudne, jak mogłoby być, gdybym miała na sobie zwykłe trampki. 
- Och, kochanie. - szepnął. - Przecież byłoby wtedy nudno. 
Przekręciłam oczami na jego słowa, w szczególności kiedy na jego ustach zawitał ten słodki, pewny siebie uśmiech, który kiedyś przyprawiał mnie o swoistą nerwice. Teraz mogłabym patrzeć na niego godzinami, jeśli skierowany był w moim i tylko moim kierunku. 
- Spróbuj tylko, ma być słodko jak w tych wszystkich durnych bajkach, czaisz to? - również się uśmiechnęłam, zsuwając moją prawą rękę z barku Piqué, a następnie stukając go kilka razy palcem wskazującym w klatkę piersiową, jakby dzięki temu mógł lepiej przyswoić mój komunikat. 
- Tak jest szefowo. - zasalutował, wywołując mój śmiech.
- Ale nie wydaje mi się, żeby w bajkach było miejsce dla takich dwóch popaprańców, jak my. 
- To jest nasza własna bajka, skarbie. Tu możemy być kim chcemy, bez tych wszystkich dennych schematów. - pocałowałam go szybko w usta, jednak Gerard postanowił nieznacznie go przedłużyć, co w rezultacie poskutkowało u mnie lekkim zawrotem głowy. 
Mimo wszystko miałam racje. Tworzyliśmy swoją bajkę, gdzie nie było miejsca na to, co jest konwencjonalne i banalne. Było wręcz na odwrót, a to czyniło nas wyjątkowymi, bo mimo tego jak bardzo nieidealni byliśmy w oczach innych - dla siebie wciąż byliśmy kompletni,
tacy, jakimi chcieliśmy dla siebie być. Pełni wad i sprzeczności, ale to nas właśnie cechowało i dzięki temu połączyliśmy swoje dwie splamione dusze, które pasowały jak nic innego na tym brudnym świecie. 
- No to pora wejść, pani Piqué. - przyciągnął mnie do swojego boku, po czym razem udaliśmy się do środka. 
Widok, jaki zastaliśmy był niesamowity. Sposób w jaki lokal
został urządzony ujął mnie na tyle, że nie za bardzo wiedziałam jak to opisać. Biło od niego świeżością i elegancją, a goście nawet trochę nie odstawali od tego klimatu. Spojrzałam w dół na swoją długą, błękitną sukienkę i przez moment skarciłam się w myślach, że przy zakupie nie zdecydowałam się na inną, bordową, która zdecydowanie bardziej wpasowałaby się w otaczającą mnie przestrzeń. Na tle tych wszystkich kobiet, które nawet nie myślały spojrzeć w moją stronę, czego nie można było powiedzieć o moim mężczyźnie, czułam się szaro i zwyczajnie. Odjęło mi to odwagi, co zdecydowanie nie uszło  uwadze Gerarda. 
- Nawet nie waż się myśleć o tym, o czym właśnie myślisz, bo jak Boga kocham strzelę ci zaraz palcem w nos i narobie przy wszystkich wstydu. - szepnął mi do ucha, ściskając mocniej swoją dłoń na mojej talii, której do tej pory nawet nie zauważyłam. - Jesteś najpieknieszą kobietą w tym pomieszczeniu i jeśli nie przestaniesz się patrzeć takim wzrokiem na nie, to zaraz stąd wyjdziemy i pokaże ci jak wyjątkowa jesteś. - poruszył dwuznacznie brwiami, a ja przewróciłam oczami. 
- To zabawne, że to ty z nas dwóch zabraniasz mi patrzeć na te laski. - wybuchłam gromkim śmiechem, ponieważ zdecydowanie nie tak to powinno wyglądać. 
- Nie zmieniaj tematu, Camarillo. - westchnął ostrzegawczo.
- Aaa... wiec tak. - klasnęłam w dłonie, dziwiąc go. - Więc kiedy jestem niegrzeczna, to już nie „Pani Piqué”, a „Camarillo”. 
- Niegrzeczna, to możesz być w hotelu, kochanie. - szepnął mi do ucha, przyciągając mnie sobie bliżej, tak by nasze ciała ciasno się ze sobą stykały, a głośna muzyka nie przeszkodziła mi w odbiorze jego słów. - Za to teraz grzecznie pójdziemy usiąść, bo nie ukrywam, że jestem
cholernie głodny, a to co widzę na stole wygląda naprawde nieziemsko. 
Pokręciłam głową na to, co usłyszałam, ale bądź co bądź ja również robiłam się powoli głodna, dlatego pasował mi taki obrót spraw. Chłopak splótł ze sobą nasze palce i razem pokierowaliśmy się w wyznaczone dla nas miejsce, a przynajmniej tak poinformował mnie Gerard. Miejsca nie były oznaczone imiennie, ponieważ każdy stolik znajdował się osobno i przydzielone zostały do nich jedynie numerki. Nasz widniał pod numerem „14”, a oprócz naszych krzeseł, znajdowało się tam również kilka dodatkowych. Fakt, że razem z nimi była również zastawa stołowa oznaczał, że nie będziemy sami. 
- Z kim siedzimy? - spytałam, przez co spojrzał na swój zegarek. 
- Za chwilę się dowiesz. - uśmiechnął się przenikliwie, dlatego nie kontynuowałam dalej tego tematu, zwyczajnie wiedząc, że nie otrzymam większej ilości informacji. 
Zaczęliśmy jeść, w trakcie komentując to, jak bardzo nam smakowało, a w międzyczasie Gerard raz na jakiś czas komentował nieuprzejmie wygląd przechodzących niedaleko kobiet. Próbował mnie rozbawić, co zdecydowanie mu wychodziło, a zarazem próbował pewnie podnieść mnie na duchu wiedząc, że nadal czułam się przy nich lekko niekomfortowo. Spowodowane było to tym, że nie do końca pasowałam do takich klimatów, a przynajmniej nie czułam się w nich na tyle pewnie, na ile robiły to one. Mimo wszystko miał racje, kiedy uznał, że momentami czuje się jak na wybiegu krów, które próbują starać się o względy swojego właściciela, to było naprawdę zabawne. 
Po około dwudziestu minutach sala zapełniła się już praktycznie całkowicie, z wyjątkiem niektórych miejsc, które wciąż pozostawały wolne, jak te przy naszym stoliku. Zżerała mnie ciekawość w stosunku do tego, kto będzie nam towarzyszył, szczególnie, że towarzystwo powoli zaczynało rozkręcać się na całego przy akompaniamencie DJ’a, który miał swoje stanowisko na całe szczęście dość daleko od nas. Dzięki temu muzyka nie dudniła w moich uszach tak, jak mogłaby, gdyby był bliżej. Zapatrzylam się przez chwile w tańczących ludzi, rozkoszując się dotykiem Gerarda, którego dłoń przez cały ten czas spoczywała na moim udzie, wykonując masujące ruchy. Skupiłam się na jednej z par, która bardzo uroczo ze sobą wyglądała, kiedy nagle kogoś dłonie zasłoniły mi widoczność, wywołując tym mój pisk. Usłyszałam w tle śmiech Gerarda, który wciąż był obok mnie, wiec nie mógł być sprawcą całego tego wydarzenia. Złapałam szybko za wciąż znajdujące się na moich oczach ręce pytając kto to. 
- Zgadnij. - do moich uszu dotarł głos, którego nie mogłabym nigdy zapomnieć. 
Dlatego rozumiejąc kto za mną stoi w mgnieniu oka zerwałam się z krzesła, stając twarzą w twarz z nikim innym jak Michaelem, którego jeszcze do niedawna czerwone włosy, były teraz zielone. Swoją drogą naprawdę mu pasowały. 
- Mickey! - rzuciłam się mu w ramiona uradowana, naprawdę nie spodziewając się tutaj jego obecności.
- Cześć piękna! - uśmiechnięty chłopak umocnił nasz uścisk, ciesząc się równie bardzo jak ja. 
- Ej, bo będę zazdrosny. 
Gerard wstał z poważną miną, ale słysząc prychnięcie Michaela również się zaśmiał i podszedł, by zamknąć go w braterskim uścisku, przy akompaniamencie kilku klepnięć w plecy chłopaka. 
Dosłownie kilka sekund później zza Michaela wyłoniła się Amber, u boku której stał Stiles, a zaraz koło nich Jessie z Isaaciem, co spotęgowało mój i tak już wielki uśmiech. 
- No nie wierze! Co wy tu robicie? - pisnęłam i nie myśląc, przystąpiłam do przywitania się z każdym z nich. 
- Geri do nas napisał przed świetami żebyśmy nic nie planowali na sylwestra, bo przyjeżdżacie. - wytłumaczyła Amber. 
- Cassie i Madeline miały już jakieś, wiec ich nie ma, ale my jesteśmy i myśle, ze ci wystarczymy! - powiedział z dumą Stiles, na co od razu oczywiście przytaknęłam. 
- Jesteś wspaniały, wiesz o tym, prawda? - zwrocilam się do mojego narzeczonego, który delikatnie wzruszył ramionami. 
- Możliwe, że zdaje sobie z tego sprawę. - odpowiedział niewinnie, na co wszyscy się zaśmiali, a mnie nie pozostało nic innego, jak złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. 

                                               ***

Czas razem spędzaliśmy świetnie, ale to nie było nic nowego, bo sposób w jaki potrafiliśmy się dogadać i znaleźć byle jaki, ale za razem dobry temat do rozmów, był niezwykle zaskakujący. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, a alkohol tylko potęgował nasze i tak już wyśmienite humory, bo przecież w takim towarzystwie nie dało się inaczej. Wszyscy pozostaliśmy w niemałym szoku, kiedy każdy powoli zaczął kierować się w stronę schodów, które prowadziły na dach budynku. To stamtąd planowo mieliśmy powitać nowy rok, a kiedy spojrzałam na godzinę widniejącą na ekranie mojego telefonu, okazało się, że za niecałe piętnaście minut miała wybić wyczekiwana przez każdego północ. Zabraliśmy wiec swoje kurtki, bo na dworze mogło zrobić się przez ten czas chłodno i podążyliśmy za dość dużym tłumem. Chwile potem znajdowaliśmy się już na samej górze, gdzie widok na Londyn zapierał dech w piersiach, chociaż nie aż tak bardzo, jak ten na London Eye, z którym wiązałam piękne wspomnienia. Poczułam jak dłoń Gerarda próbuje spleść się z moją, dlatego pomogłam mu w tym, obracając się za razem w jego stronę. 
- Pierwszy raz skończymy i zaczniemy razem rok. - powiedziałam zgodnie z prawdą, wpatrując się w jego głęboko niebieskie oczy, które na ten moment skierowane były uważnie na mnie. 
Gerard oblizał delikatnie swoje wargi i pokiwał twierdząco głową. 
- I nie ostatni, kochanie. - przyznał. - Więc co, powinienem zacząć całować cię przed i skończyć po, tak jak w tych wszystkich książkach, co nie?
- Och, Gerardzie Piqué, cóż za romantyczność bije od pana. - westchnęłam teatralnie, łapiąc się jedną ręką za klatkę piersiową, jakbym była w poważnym szoku. - I do tego jaki kreatywny. - sarknęłam żartobliwie. 
- A więc to tak, pani Piqué? - udał oburzonego. - To może zabiorę teraz panią na dół do ubikacji, gdzie nikogo nie ma i będę mógł pochwalić się swoją oryginalnością? Tego w książkach napewno pani nie znajdzie. - uśmiechnął się zadziornie, poruszając przy tym sugestywnie brwiami. 
Uwielbiałam to w naszej relacji. Tę swobodę, którą tak naprawdę nie każdy mógł się pochwalić w swoim związku. Sposób w jaki zawsze się ze mną droczył potrafił doprowadzić mnie do białej gorączki, ale jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dodatkowo w taki sposób, że stojąc z nim na dachu budynku, w akompaniamencie wielu osób, a w tym naszych przyjaciół, gdzie dzieliło nas dosłownie kilka minut od nowego roku, ja rzeczywiście brałam pod uwagę jego pokręconą propozycje. I to jest to szaleństwo, które wprowadził do mojego życia. Kiedyś byłam od razu gotowa by go wyśmiać, teraz stalo się to czymś normalnym i na porządku dziennym. 
Dlatego niecałe trzy minuty przed końcem tego pokręconego roku wcale nie staliśmy i nie czekaliśmy na wielkie odliczanie. Niczym głupie nastolatki właśnie zbiegaliśmy szybko z powrotem po schodach na dół, by porwać się własnemu szaleństwu, które przecież tak bardzo kochałam, a nigdy nie przyznałam tego faktu na głos. Przy nim i tak nie musiałam, ten człowiek znał mnie na wylot, wiedział wszystko na mój temat, zauważał najmniejsze szczegóły, na które nawet ja nigdy nie zwracałam większej uwagi. Znał moje potrzeby i wiedział jak je zaspokajać, chociaż nie zawsze dawałam do zrozumienia, że musi. 
Gerard przepuścił mnie w drzwiach do toalety, przez co gdzieś między moim głupim, donośnym śmiechem uleciało sarkastyczne „jaki dżentelmen”. Gwałtownie złapał mnie za dłoń i pociągnął w swoją stronę, a następnie wpił się zachłannie w moje wiecznie spragnione jego warg usta. To się nigdy nie zmieniało, nieważne ile mieliśmy lat czy jak długo byliśmy razem. Jego dotyk hipnotyzował mnie zawsze  w jeden i ten sam niesamowity sposób. W trakcie szybkich, ale dokładnych pocałunków otworzyłam jedną z kabin, do której się udaliśmy. To było tak nienormalne, ale za razem typowe dla nas obojga, że nawet się nad tym nie zastanawiałam. Gerard obrócił mnie tyłem do siebie, dlatego musiałam oprzeć się dłońmi o zimne kafelki, następnie poczułam jak szybkim ruchem rozpina moją sukienkę, która chwile potem znalazła swoje miejsce na brudnej podłodze. 
- Tak seksownie w niej wyglądałaś. - szepnął mi do ucha, składając pocałunki na mojej szyji. - Ale zdecydowanie wole cię bez niej, słońce. - westchnął, przejeżdżając dłonią po mojej dolnej partii ciała, którą miał teraz na wyciągnięcie ręki. 
Spowodowało to mój cichy jęk, ale do tego wystarczał po prostu jego głos, który nakręcał mnie z każdym słowem coraz bardziej. Pragnęłam go teraz, już, ale i jutro, a nawet za kilkanaście lat. Pragnęłam mieć go zawsze i wiedziałam, że będę miała zawsze. Wciąż stałam oparta o ścianę, a kiedy zaczął zdejmować spodnie, ja zrobiłam to samo z moją bielizną. Obróciłam się w jego stronę, kiedy usłyszałam, że już skończył. 
- Nie, kochanie. Odwróć się. - powiedział spokojnie, a ja pokiwałam posłusznie głową, będąc gotowa, by zrobić wszystko o co tylko mnie poprosi. Bo byłam dla niego. Tak, jak on był dla mnie. 
- Geri... - westchnęłam, kiedy moje emocje powoli sięgały zenitu, potrzebowałam jego bliskości tak bardzo, że doprowadzało mnie to do skrajnego szaleństwa. Bo byłam
szalona. Szalona na punkcie katalończyka o nieskazitelnie błękitnych oczach, blond włosach, w które kochałam zatapiać swoje dłonie i niesamowitym usposobieniu, które przyciągało mnie do niego jak magnes. Tylko on potrafił robić ze mną to, czego nie potrfil nikt inny. Wywoływać we mnie milion pozytywnie skrajnych emocji na raz, których nie umiałam potem świadomie opanować. Był moim uzależnieniem, ale takim, gdzie nie było miejsca na złe skutki. Był całym dobrem, które znajdowało się w moim życiu. Nie chciałam i nie mogłam go z niego wypuścić. 
Piqué sprawiał mi niesamowitą przyjemność, czerpiąc z tego radość, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie nic, jak pełne pożądania jęki, dopóki nie wykonał w końcu pierwszego ruchu, zaspokajając potrzeby nas obu. Wtedy zamilkłam, opanowana rozkoszą, roznoszącą się w oka mgnieniu po całym moim ciele, by chwile potem ciszę zastąpić przyduszonym jękiem. Był spokojny w tym co robił, ale za razem pewny każdego kolejnego ruchu, który we mnie wykonywał. Co chwile obsypywał mnie czułościami i słowami, którymi tylko upewniał mnie co do swoich uczuć. Ja natomiast nie potrafiłam wydusić z siebie nawet najmniejszego słowa, chociaż byłam gotowa wypuścić z siebie niekończącą się wiązankę wszystkiego, co w tym momencie czułam. Podniecenia, miłości, czułości, bezpieczeństwa i wdzięczności za to, jaki dla mnie był. Ale on wiedział, bardzo dobrze wiedział co czuje. 
Kiedy skończył, obrócił mnie delikatnie w swoją stronę i złożył na moich ustach, krótki i namiętny pocałunek, który stał się zwieńczeniem. Nie tylko bliskości, której chwile temu doświadczyliśmy, ale wszystkiego, co już zdążyliśmy do tej pory ze sobą przeżyć. Był to właśnie ten książkowy noworoczny pocałunek, nieważne, że już pewnie dawno po nowym roku. Stał się alegorią do całego naszego poprzedniego wspólnego życia, jak i przyszłego, gdzie nie było miejsca na odliczanie i schematy. Na to nie było czasu, bo liczyło się tu i teraz.

_______
Hejka! Prawdopodobnie nie mam do kogo tu wracać, po tak wielkiej i nawet nieogłoszonej przerwie, ale obiecałam sobie, że dokończę te opowiadanie i tak właśnie robię. 
Pozostało powiedzieć mi przepraszam i jeśli ktoś tu jeszcze jest i wyczekuje, to jest to już ostatni rozdział, przed nami już tylko epilog. Do zobaczenia ❤️

wtorek, 18 czerwca 2019

c02r24 Yes, Gerard.

Do końca roku kalendarzowego pozostały dwa dni. Siadając na chwilę i zastanawiając się w jakim miejscu byłam na jego początku, a w jakim na końcu, dochodziłam do wniosku, że żyłam w innym świecie. W styczniu zastanawiałam się już nad moją suknią ślubną, oglądałam z radością pierścionek zaręczynowy, który niebywale błyszczał na moim palcu i spoglądałam ukradkiem na narzeczonego, od którego nie potrafiłam oderwać wzroku. W grudniu zaś, a dokładniej już jego końcem, nie przeglądałam białych, długich i bardzo drogich sukien, nie posiadałam żadnej biżuterii na palcu, która oznaczałby, że niedługo wyjdę za mąż, ale za to miałam cudownego faceta, który właśnie szykował się na kolacje ze mną. Nie w Barcelonie, posiadłości Sergiego Roberto, który spędzał czas ze swoją kobietą - Malią, a w Londynie. Nie polecieliśmy do Paryża, gdzie rzeczywiście mieliśmy na samym początku spędzić Sylwestra. Bilety do Francji, które miały być niespodzianką świąteczną okazały się być trefne, na rzecz tych do stolicy Wielkiej Brytanii, które w rzeczywistości okazały się być tym właściwym podarunkiem. Wszystko to miało być niespodzianką, która naprawdę się udała. Londyn był naszym miastem. To w nim można powiedzieć, że zacisnęły się nasze więzi jeszcze zza czasów, gdy mieszkaliśmy w Manchesterze, a nasza relacja była jedynie skutkiem zakładu. Wtedy niebywale się zbliżyliśmy, a teraz wiedziałam, że nie zauważyłam tego tylko ja. To tu doszło do naszego pierwszego zbliżenia oraz tutaj pocałowaliśmy się poraz pierwszy w ten prawdziwy, piekny sposób, który nie był głupią, odgrywaną scenką dla widowni jaką był ojciec Gerarda. Miałam do tego miasta niebywały sentyment. Do tych uliczek, którymi przechadzaliśmy się w dzień, kiedy Piqué oprowadzał mnie po mieście, do Pałacu Bukingham, gdzie starsza kobieta robiła nam zdjęcia, przy których cudownie się razem bawiliśmy, a przede wszystkim do London Eye, gdzie w stu procentach czułam, że to właśnie przy tym mężczyźnie jest moje miejsce. Kiedy niepewnie mnie dotknął i w dokładnie ten sam sposób zbliżył swoje usta do moich czułam się jak w raju. Nie chciałam go w ogóle opuszczać, na rzecz surowej i brzydkiej Ziemi, jaką była codzienność, w której  nie miałam go w taki sposób jaki miałam wtedy. Teraz mogłam powiedzieć, że moją codziennością stał się właśnie ten wspaniały raj. Dzień w dzień unosiłam się kilkanaście metrów nad powierzchnią ziemi, otulona prawdziwą i szczerą miłością jaką darzył mnie chłopak. Miała ona jeszcze większe znaczenie, kiedy wiedziałam jak w przeszłości ciężko było mu okazywać tego rodzaju uczucie, jak był przekonany, że nie potrafi kochać, a nawet, że nie ma takiego zjawiska w jego otoczeniu. Byłam dumna, że to dzięki mnie odkrył w sobie to, czego nie potrafił przez tyle lat i szczęśliwa, że nie bał się tego ani w szczególności nie wstydził. Rozpływałam się za każdym razem, gdy z jego idealnych ust wydobywały się dwa najważniejsze dla mnie słowa i nawet jeśli nie robił tego często, to wiedziałam, że szczerze. Jego błysk w oku, mimika twarzy, zmarszczki podczas szerokiego uśmiechu - to wszystko zdradzało go tak bardzo, że mogłam czytać z niego, jak z najprostszej czytanki dla przedszkolaków. Nie wiedziałam czy to dlatego, że zdążyłam nauczyć się odczytywać jego emocje, czy to on zapomniał juz jak je ukrywać albo po prostu mi na to pozwalał, ale nawet tak mała rzecz, niezaleznie od powodu sprawiała mi radość.
Był sobotni wieczór, a ja siedziałam na kanapie w naszym pokoju hotelowym, w którym zatrzymaliśmy się pięć lat temu, podczas naszego „służbowego” wyjazdu. Gerard stał przed lustrem zawieszonym na błękitnej ścianie, znajdującej się dokładnie naprzeciwko zajętego przeze mnie mebla. Poprawiał swoje rozmierzwione włosy, które były jeszcze delikatnie wilgotne po naszym przed chwilą wspólnie wziętym prysznicu. Ja delikatnie dotykałam się chłodnymi dłońmi w moje rozżarzone od ciepła policzki, które przybrały kolor purpury albo od temperatury wody, albo od sytuacji, która nastała zaraz po wejściu pod jej strumień. Piqué widział moje poczynania w odbiciu, ponieważ nie potrafił wyzbyć się uśmiechu, co także wprawiło mnie w lekkie rozbawienie. Byłam już gotowa, ponieważ w czasie, kiedy on postanowił zapalić papierosa i obejrzeć, krótki urywek meczu sprzed kilku dni, ja wysuszyłam swoje włosy i delikatnie się pomalowałam. W planach mieliśmy kolację, ale nie chciałam iść do żadnej restauracji, ponieważ od kilku dni chodził za mną tłusty i niezdrowy londyński Fast Food. Kiedy dzień wcześniej spacerowaliśmy po mieście dyskretnie rozglądałam się za budkami i jedna z nich właśnie miała stać się naszym dzisiejszym celem. Cieszyłam się, że zgodził się na mój pomysł i nie nalegał na żadne wykwintne danie, zresztą to nawet nie było w stylu mojego Gerarda Piqué - uwielbiającego to, co niezdrowe i tuczące. 
- W sumie to... - odezwał się, zwracając tym na siebie moją uwagę, która skupiona była teraz na widoku za oknem. - Możemy iść. - dopowiedział, kiedy przerzucił pojedynczy włosek na drugą stronę swojej czupryny. 
- Super. - uśmiechnęłam się i w tym samym czasie wstałam łapiąc za torebkę leżącą obok, która czekała już od godziny aż to zrobię. 
To zabawne, że poraz pierwszy nie on musiał wyczekiwać aż skończę się szykować, zwykle przyglądanie się siedząc na kanapie było jego zadaniem. 
Gerard puścił mnie przodem, a kiedy wyszliśmy zamknął pokój kluczykiem, który zaraz potem schował do kieszeni swoich spodni. Złapał mnie następnie za rękę i w taki sposób zeszliśmy po schodach na sam dół, gdzie znajdowała się recepcja. 
- Dobry wieczór, panie Piqué. - wyrwała się recepcjonistka z wielkim uśmiechem, widząc jak wchodzimy do pomieszczenia. 
- Doby wieczór. - zaśmiał się rzucając w jej stronę, krótkie spojrzenie, czego nie można było powiedzieć o mnie. 
Mój wzrok przeszywał jej drobne, jasne ciało na wylot w taki sposób, że mogłoby przeszyć w jej blond głowie naprawdę wielką dziurę. Dłoń, którą spleciona była wraz z dłonią Gerarda w znaczny sposób zacieśniła uścisk, a moja druga ręka owinęła się wokół jego, którą mnie trzymał. W momencie kiedy to zrobiłam, jej uśmiech zgasł, ale za to ten na ustach Gerarda poszerzył się do tego stopnia, że gdy wyszliśmy już przed budynek wybuchnął śmiechem. 
- Nie śmiej się. - burknęłam, nie powstrzymując odruchu, który panował we mnie od wielu lat - zazdrości.
Jednak mając przy sobie taką osobę, po takim czasie walki o nią i tylu stratach zazdrość była nieuniknionym zjawiskiem, którego nawet nie chciałam się pozbywać. Pragnęłam by wiedział, że będę bronić swojego tak długo, jak będę potrafiła. 
- Nie mogę, Camarillo, jesteś tak urocza, że zabij mnie jeśli to nie prawda. - śmiał się dalej, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam, ponieważ uwielbiałam kiedy tak do mnie mówił i wcale nie mam na myśli używania mojego nazwiska, co zostało mu już w nawyku. 
- Przecież widziałeś jak się patrzyła. Jeszcze to „Panie Piqué! Och, ach, jestem zdesperowana, wyjdź za mnie, a ja urodzę ci mnóstwo dzieci!” - naśladowałam dziwny, piszczący glos, którego w sumie nie miała, ale to nie było ważne. 
- Tak jest lwico, chroń swojego mięska. - prychnął i pocałował mnie w czoło widząc znów malujący się na mojej twarzy niezadowolony grymas. 
- Nie rozmawiam z tobą o tym. - zaśmiałam się i skrecilam w stronę budki, której położenie mój głód pamiętał jak drogę do naszej lodówki. - Chce jeeeść. 
Nie zaszłam zbyt daleko, ponieważ dłoń Piqué owinęła się wokół mojego nadgarstka i w rezultacie nie pozwoliła mi ruszyć dalej. W zamian za to pociągnęła mnie w jego stronę i doprowadziła do naszego zderzenia. 
- Zjemy potem, idziemy teraz gdzie indziej. - uśmiechnął się w swój firmowy, tak bardzo dobrze znany mi sposób. 
- To żart? Jestem głodna! - naburmuszyłam się jak dziecko, brakowało tylko bym tupnęła nogą. 
Jednak Gerarda w żaden sposób to nie ruszyło i jak zwykle postawił na swoim. Po prostu wiedziałam, że zbyt łatwo zgodził się na mój pomysł, bez wtrącenia czegoś od siebie. Jak widać ucieszyłam się zbyt wcześnie, ale mimo to byłam okropnie ciekawa cóż to takiego ważnego zaplanował. 
Zaczęliśmy iść w zupełnie innym kierunku, co znaczyło, że oddaliliśmy się od mojej upragnionej budki, którą żegnałam tylko tęsknym spojrzeniem, kiedy co rusz odwracałam się w jej stronę. 
- Jesteś jak duże dziecko. 
- Jeść! - pisnęłam niczym pięciolatka, starając się nie prychnąć śmiechem, ale zrobił to za mnie chłopak. 
Ludzie co rusz zaglądali w naszą stronę i ciekawa byłam czy to z powodu mojego zachowania, czy po prostu rozpoznawali obrońcę FC Barcelony. 
Po chwili drogi coś zaczynało mi świtać, jakbym już tędy szła, dopóki nie zauważyłam leżaków, a wtedy już wszystko było jasne. Zresztą obiekt, do którego się zbliżaliśmy był ewidentnie zbyt wielki, a co za tym idzie widoczny, by go nie zauważyć. 
- Jaki ty się romantyczny zrobiłeś, Piqué. - zaczepiłam go z zadziornym uśmieszkiem, kiedy stanęliśmy w dość długiej kolejce do jedynego w swoim rodzaju London Eye. Szczególnie dla nas jedynego w swoim rodzaju. W moim brzuchu zaczęło robić się ciepło i to wcale nie z powodu głodu, o którym nagle po prostu zapomniałam. Nie potrafiłam wyzbyć się uśmiechu i wspomnień, które wiązały się z tym miejscem. Poczułam, jakbyśmy w jakiś magiczny sposób cofnęli się o te kilka lat i jako młodziaki stali tutaj czekając na to, o czym wtedy nawet byśmy nie pomyśleli. 
- To przez ciebie. Busquest powiedział, że zrobiłaś, że mnie pizde. - udał urażonego. 
Odpowiedziałam, że to nie prawda, ale tak właściwie to w jakimś stopniu miał racje. Może i nie nazwałabym tego bycia „pizdą”, ale napewno Piqué potrafił teraz w znacznie lepszy sposób okazać mi swoją miłość niż wcześniej. 
- Będziemy tu stać dwie godziny. - jęknęłam, wychylając się lekko zza wysokiego faceta, by sprawdzić jak dużo ludzi jest przed nami. 
- Nie będziemy. 
Nim się zorientowałam, Gerard ominął wcześniej wspomnianego mężczyznę i zaczął kierować się do przodu, mówiąc uprzednio szybkie „chodź”. Musiałam szybko kilka razy powtórzyć w głowie, by zrozumieć co tak właściwie powiedział, a raczej wymamrotał zza pleców. Pognałam za nim, ponieważ był już niebezpiecznie daleko, a kiedy go dogoniłam posłałam w jego stronę pytające spojrzenie, pełne niezrozumienia tym co właśnie robimy. 
- Poczekaj tu, kochanie. 
Kiwnęłam głową, wewnętrznie ciesząc się tym, jak mnie nazwał, co było głupie, bo przecież robił to naprawdę często. Takie słowa z jego ust brzmiały inaczej. Po prostu pięknie i unikatowo do takiego stopnia, że miękło mi serce za każdym razem, gdy to robił. 
Gerard podszedł do mężczyzny, który stał przy bramce i wpuszczał ludzi. Przywitali się uściskiem dłoni, tak jakby się znali, powiedział mu coś do ucha, zaśmiali się krótko, po czym Piqué ruchem ręki pokazał żebym do nich podeszła, co oczywiście zrobiłam. 
- Mari, to jest Marcus, mój stary, dobry znajomy. - wskazał na chłopaka, który z miłym uśmiechem zaszczycił mnie swoim uściskiem. 
- Miło mi cię poznać, ile ja się o tobie nasłuchałem, jak Gerard przyjeżdżał do Londynu, to wohoo. - zaśmiał się, za co dostał lekko w głowę z ręki Gerarda, który się speszył, ale to spotęgowało śmiech blond chłopaka. 
- Mówisz? - posłałam Gerardowi głupi uśmieszek, na co wystawił swój język. 
- To co, możemy? - odezwał się mój chłopak, starając się zmienić temat.
- Jasne, w sumie już wchodźcie. - powiedział otwierając bramkę, kiedy kapsuła się opróżniła. - Sami? 
- Jeśli to nie problem. 
- To wielki problem i dostanę pewnie za to, ale czego się nie robi dla przyjaciół i tak pięknej kobiety. - zaśmiał się, był naprawdę sympatyczny i od razu go polubiłam, ale prawie znów dostał po głowie, prawdopodobnie za drugą część jego wypowiedzi. 
Kiedy weszliśmy do środka usłyszałam tylko kilka głosów z pretensjami, co wcale mnie nie zdziwiło, ale trudno. Ja miałam tego farta, że moim chłopakiem był Gerard Piqué, który dostawał się wszędzie albo z powodu nazwiska, albo tego, że znał praktycznie każdego, dosłownie wszędzie. 
- Mam wyrzuty sumienia, pewnie musieli długo czekać... 
- Ach, kobieto. Poczekają dłużej. - zaśmiał się i usiadł na krzesełku, podczas gdy ja po prostu musiałam podejść do szyby i spojrzeć na ten piekny widok z najbardziej małej odległości od niej jak tylko mogłam. 
Tyle wspomnień, tyle miłych „tylko” minut, które przeżywałam na tyle bardzo, że trwały wtedy conajmniej jak kilka godzin. Obróciłam się w stronę Geriego, który cały czas na mnie patrzył i nawet nie starał się ukryć tego, kiedy już stałam wprost niego. 
- Dziękuje za wszystko, jesteś najlepszy. - uśmiechnęłam się, kiedy byłam już przy nim i siedziałam na jego kolanach. 
On tylko zbliżył swoją twarz w moją stronę i złączył nasze usta w delikatnym i słodkim pocałunku. Poczułam się jak wtedy, teraz już w całej okazałości tej chwili. Głaskał moje włosy, a ja sparaliżowana tą bliskością po prostu trzymałam dłonie na jego barkach, delikatnie zaciskając jego szarą koszulkę. 
- Kocham cię, Mari. Cholernie cię kocham i nie wiem jak bym bez ciebie skończył. W sumie nawet nie chce o tym myśleć. - powiedział półszeptem, patrząc prosto w moje delikatnie mokre oczy. 
- Ja też cię kocham. - uśmiechnęłam się. 
Czasem dalej nie wierzyłam, że już go przy sobie miałam i nie musiałam martwić się o to czy nasza relacja w ogóle coś dla niego znaczy. To było najpiękniejsze uczucie ze wszystkich, które codziennie dawał mi w naszym związku.
Kiedy ześlizgnęłam się z jego kolan na miejsce obok, on wstał i podszedł do miejsca, w którym stałam chwile temu. Cały czas obserwowałam jego wysoką i idealną posturę, która po prostu idealnie wyglądała na tle oświetlonego nocą Londynu. Mimowolnie wyciągnęłam z torebki swój telefon i szybko odblokowując go uwieczniłam ten moment zdjęciem, które chwile potem pełniło funkcje mojej tapety.
Piqué niespokojnie się poruszył, jakby szukał czegos w kieszeni bluzy, którą uwiązaną miał na swoich biodrach, po czym coś upadło na ziemie, a z jego ust wydobyłe się soczyste „kurwa”. Schylił się szybko, podniósł to, co upadło, a sekundę potem był już przy mnie. 
- Dobra, ja cholernie nie wiem jak robi się takie rzeczy, ale zaraz będziemy musieli stąd wyjść, a wtedy będziemy musieli tu wrócić jutro, co zniszczy cały klimat i... - wziął oddech, powoli już tracąc powietrze na wymawianie słów. 
Klęknął, co sprawiło, że moje serce zatrzymało się na kilka sekund, by potem ruszyć z niesamowicie szybkim tempem, jakby chciało nadrobić ten czas, gdy nie pompowało krwi. 
- To, czego nigdy nie pomyślałbym, to to, że pokocham kogoś tak mocno, że będzie dla mnie całym światem, zastępując tym piłkę nożną i wszystko inne. Uwielbiam cię zawsze. Kedy śpisz, jesz z taką uwagą żeby nie zrobić niczego głupiego, śmiejesz sie, krępujesz moimi głupimi żartami... Wiedziałem to już w Manchesterze i wiem to teraz. Chciałbym być z tobą zawsze, i marze żeby było możliwe, abym chociaż w małym stopniu nadrobił tę przerwę, kiedy byłem idiotą i nie potrafiłem przyznać tego, jak ważna dla mnie jesteś. Chcę się z tobą kłócić, śmiać, płakać i kochać; po prostu żyć. Wiem, że to co mowie, jest tak cholernie tandetne, ale taki przez ciebie jestem i co najgorsze podoba mi się to. - zrobił przerwę, ale nie było ciszy, ponieważ zakłócał ją mój wielki szloch spowodowany płaczem. 
- Chyba za długi ten wstęp. - przetarł lewą dłoń o swoje kolano, a następnie wystawił i otworzył małe, okrągłe pudełeczko w kształcie piłki, na co się uśmiechnęłam. - Mari proszę, wyjdź za mnie i spraw, żebym był jeszcze bardziej szczęśliwy niż byłem dotychczas. 
Patrzyłam na niego osłupiała niedowierzając, że to co się teraz dzieje, jest jawą, a nie snem, który zdarzał mi sie swego czasu tak często. On właśnie prosił mnie o rękę i jeśli kiedyś powiedziałam, że przeżyłam już swój najlepszy dzień w życiu, to zdecydowanie się myliłam. Mężczyzna którego kochałam nad życie, o którego miłość walczyłam tyle czasu, z którym dzieliło nas tyle, a mimo to skończyliśmy razem właśnie klęczał przed moją zapłakaną osobą i wypowiadał najpiekniesze słowa, jakie tylko moje uszy mogły usłyszeć. Nie byłam w życiu niczego tak pewna jak tego, że to właśnie z nim chce spędzić całe swoje życie i oddać mu się w stu, a nawet dwustu procentach. 
- Tak, Gerard. Oczywiście, że tak, co za popierodlone pytanie?! - pisnęłam zapłakana podnosząc się z ławki, wreszcie nabierając sił na cokolwiek, po czym wtuliłam się w mężczyznę, zdając sobie sprawę, że otulam właśnie mój cały, drogi świat, który nie rozpadł się właśnie tylko dzięki mnie. 

————
Jestem okropna robiąc te przerwy, ja wieem... ale wakacje ☺️ wierze, ze to mi pomoże w dokończeniu tego opowiadania, bo naprawdę chce je skończyć! Będę szczęśliwa jeśli ktoś tu jeszcze będzie, ale nie łudzę się za bardzo, haha. 

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

c02r23 I’m sorry.

Wsiadając do auta, które Gerard pożyczył mi tego dnia czułam jak na moim czole w wolnym tempie zbiegają się kropelki potu. Zaproponowałam ciotce i matce Gerarda, by jechały razem ze mną, ale ucieszyłam się, kiedy odmówiły. Potrzebowałam chwili ciszy i spokoju spodziewając się, że za kilka minut rozpęta się prawdopodobnie trzecia wojna światowa. Myślałam dużo o wyznaniu matki, zastanawiałam się czy to nie podstęp i czy właśnie nie wpakowałam się w wielki problem, z którego później ciężko będzie mi się wydostać. Mogła skłamać tylko po to, by spotkać się z synem, a to ja zostałabym kozłem ofiarnym doprowadzając do owej konfrontacji. Bardzo lubiłam pana Piqué, mimo że z początku był niebywale surowy i po prostu straszny. Ciężko było uwierzyć, że odebrał matce swoje własne dziecko, ale patrząc na to z innej strony dlaczego nie miałbym wierzyć Montserrat? Jaką miałaby korzyść z takiego kłamstwa. Wiedziałam i czułam, że moje nerwy dzisiaj nie dadzą rady, ponieważ już teraz cholernie się stresowałam, a moje serce nie przestawało przyspieszać. Ja za to robiłam zupełnie na odwrót i starałam się jechać jak najwolniej tylko po to, by wydłużyć czas prowadzący nieubłaganie to nieuniknionej awantury.
Czy byłam po czyjejś stronie? Nie, ponieważ każda wersja wydarzeń była po prostu zła. Puściłam plyte z moim imieniem, którą kiedyś ukradłam Gerardowi i próbując się trochę odprężyć wsłuchałam się w spokojną melodie. Nastrój jednak padł w momencie, w którym wyjechałam na plac domu Gerarda, w którym także mieszkałam. Ciekawe na jak długo. 
Auto sióstr stało już przy garażu, ale musiały przyjechać krótko przede mna, ponieważ Gerard jeszcze nie zauważył ich obecności. Wzięłam głęboki wdech i wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki, a następnie złapałam za kierownice i korzystając z jeszcze krótkiej wolnej chwili położyłam na niej swoją głowę. Wypuściłam powietrze z ust, bo powoli zaczęłam się dusić i wykorzystując całą swoją energię odpiełam pas, jakby była to najcięższa rzecz na świecie, a potem złapałam za klamkę i wyszłam z auta. Melissa widząc w lusterku mój ruch pokazała na mnie palcem siostrze, co było znakiem, że też powinny wysiąść. W dokładnie tym samym czasie drzwi od domu się otworzyły, a w nich stanął delikatnie zaspany i rozkojarzony Gerard. Ja znów zapomniałam jak prawidłowo się oddycha, ponieważ jak narazie nie zauważył naszych gości, a spoglądał jedynie w moją stronę. 
- Co tak stoisz? - spytał, a ton jego głosu upewnił mnie w tym, że rzeczywiście spał. - Pobladłaś, dobrze się czujesz? 
Popatrzył na mnie poważnie, a w tym samym czasie, w którym rozbrzmiały jego słowa, ja spojrzałam w lewo. 
On zrobił to zaraz po mnie, a kiedy zobaczył kto zagościł na naszym placu momentalnie się wyprostował. Miałam
wrażenie, że zmęczenie, które jeszcze przed sekundą trzymało się go dość mocno, nagle wyparowało i ustąpiło miejsca złości. Jego gniewny wyraz twarzy przyprawił mnie o jeszcze szybsze tętno niż dotychczas, ale widząc Melisse i Monts zdałam sobie sprawę, że nie tylko mnie. 
W mgnieniu oka zaczęłam zadawać sobie milion pytań, a najważniejszym było dlaczego w ogóle się na to zgodziłam. Moim marzeniem było, aby po wszystkim każdy wyszedł z tego domu cało. W głowie już widziałam jak Gerard rzuca mi pod nogi wyciągniętą z dołu szafy walizkę i każe natychmiast się pakować. Zrobiło mi się gorąco nawet jeśli na dworze było chłodno, a co najgorsza po prostu zastygłam. Czekałam na jego reakcje, która mimo, że przez gesty była czytelna, to wciąż nie do końca pewna ze względu na to, że się nie odzywał. 
- Co wy tu robicie? - spytał twardo zwracając się do kobiet, które oczywiście spodziewały się tego pytania. - Co t y tu robisz?! - spojrzał na swoją matkę, która nieznacznie pobladła.
- Gerard, ja... - delikatnie się wtrąciłam, widząc, że nie bardzo wiedzą co mają robić. 
To nie tak, że ja wiedziałam, bo zdecydowanie tak nie było, ale miałam nadzieje, że chociaż jakoś złagodzę jego wybuchowe zachowanie, które przecież tak dobrze znałam. 
- Nie, Mari. - popatrzył mi głęboko w oczy i chociaż stałam daleko, to poczułam jak jego spojrzenie dosłownie mnie przygniata. - Chce wiedzieć co one tu robią, do cholery. Na moim cholernym podwórku! 
Byłam robaczkiem, a on wielkim butem, który skacze po mnie i skutecznie ucisza. 
Musiałam być jednak twarda. Skoro to ja doprowadziłam do tego spotkania, to ja również nie mogłam dopuścić do tego, by było ono jednym wielkim wykrzyczanym monologiem Gerarda, który usłyszeliby nawet sąsiedzi z drugiego końca ulicy. 
- Przyprowdzilam je. - odpowiedziałam z pełną powagą, kontrolując swój głos, aby przypadkiem nie zadrżał. - Twoja mama musi ci coś powiedzieć i... 
- Ja nie mam mamy. - przerwał mi szybko, nie dając nawet dokończyć, po czym zniknął za drzwiami, pozostawiając po sobie jedynie trzask. 
Odwróciłam się w stronę kobiet i widząc załamanie malujace się na pomarszczonej już lekko twarzy Montserrat zrobiło mi się przykro. Patrząc na nią po prostu jej wierzyłam. Wiedziałam jak trudne to wszystko jest dla Gerarda i jak bardzo musiał tłumić w sobie emocje, by nie załamać się przed nami na środku schodów, ale musiałam doprowadzić do tego, by znał prawdę. Zasługiwał na nią tak bardzo, jak jego matka nie zasługiwała na takie oczernienie. To, co zrobiła nie było umyślne. Każdy popełnia błędy i chociaż nie każdy je naprawia, to wiem ze ona bardzo chciała to zrobić. 
Poprosiłam je, aby na chwile poczekały przed domem sama udałam się do środka.
- Gerard! - zawołałam, widząc, że nie ma go w salonie ani kuchni. 
Oczywiście jak się spodziewałam, nie odezwał się. 
Ciszę panującą w całym budynku przerwał trzask dobiegający z łazienki, przez co wydało sie, gdzie chłopak właśnie przebywał. Podbiegłam do drzwi i modląc się aby były otwarte pociągnęłam za klamkę. Gerard nie pomyślał o zamku, dlatego łatwo dostałam się do środka zastając Piqué  wpatrującego się w swoje odbicie w lustrze. Nawet na mnie nie spojrzał, za to ja przyglądnęłam się mu bardzo dobrze. Jego włosy były zmierzwione, co znaczy, że musiał się za nie łapać, a było to częste kiedy się denerwował. Jego twarz pokryta była kropelkami wody, ale napewno nie potu. Dłonie  również, a to był dowód na to, że jeszcze chwilę temu ją obmył. Na podłodze leżała moja szczotka do włosów, więc to pewnie ona była powodem huku. 
Kiedy Gerard wreszcie skierował swój wzrok na mnie zauważyłam, że wcale nie jest już zły. Był zwyczajnie zmęczony, a ja naprawdę to rozumiałam. Miałam ochotę mocno go przytulić, ale wiedziałam, że odbierze to jako oznakę litości, której nienawidził. Zamiast tego schyliłam
się po dalej leżącą szczotkę, a kiedy odstawiłam ją na miejsce złapałam go za rękę. Był to oczywiście pretekst do podejścia, ale on to wiedział, bo mimo tego wszystkiego delikatnie uśmiechnął się z powodu moich małych podchodów. 
- Wiem, że ciężko ci na nią patrzeć, ale to naprawdę ważne. - odezwałam się niepewnie, a on wyswobodził swoją dłoń z mojego uścisku i delikatnie się odsunął. 
- To dlatego chciałaś wrócić do Barcelony? Szmata namówiła cię na spotkanie i teraz próbuje przeciągnąć na swoją stronę! - ponownie wpadł w szał.
Odkręcił kran i szybkimi ruchami pokierował strumień wody na swoją twarz, której wyraz przepełniony był goryczą, złością, ale i smutkiem oraz żalem. Jego to po prostu bolało, a ja cholernie mocno chciałam, aby wreszcie przestało. 
Tyle lat męczył się z myślą, że jego własna matka go nie chce, ale wcale tak nie było, a przynajmniej nie tak przedstawiła mi to Monts i musiał to wiedzieć. 
- Nie nazywaj jej tak, proszę. Daj jej wszystko wytłumaczyć. 
- Miała tyle lat, tyle pieprzonych lat! Zostawiła mnie kiedy najbardziej jej potrzebowałem, dała dupy durnemu lekarzykowi, gdzieś tam po Argentynie biega sobie mój pierdolony brat, a ja mam jej dać teraz wszystko wytłumaczyć? Gdzie była kiedy rzeczywiście mogła to zrobić?! - odwrócił się w moją stronę, zaciskając pięści.
- Rozumiem cię, kochanie. - podeszłam i złapałam go delikatnie za kawałek koszulki, przez co trochę się rozluźnił. - Ale to, co usłyszysz może naprawdę wszystko zmienić. 
Popatrzyłam na niego do góry, jednak ciagle próbował odwracać wzrok. Złapałam więc obiema dłońmi za jego twarz i powolnie nakierowałam ją w dół, przez co musiał na mnie spojrzeć. 
- Proszę. - nalegałam, widząc jak zaczyna się uginać. 
- Ma dziesięć minut, jeśli poczuję, że coś jest nie tak ma stąd natychmiast zniknąć i nigdy więcej nie pokazywać mi się na oczy, rozumiesz? - westchnął, łapiąc mnie za dłonie, które dalej ułożone były na jego policzkach. 
Pogłaskał mnie delikatnie po nich, a następnie zdjął je całkowicie i puścił mnie przodem. Ucieszyłam się z tego, że rzeczywiście dał jej szansę, jednak wciąż bałam się, że wszystko to może być jedną wielką intrygą Bernabeu, z której potem ciężko będzie mi się wyplątać. Ale mleko się wylało, a ja nic nie mogłam już zrobić. 

***

W salonie panowała kompletna cisza. Przerywał ją jedynie dźwięk czajnika, który oznajmił nam, że woda jest już gotowa. Gerard mierzył obojętnym wzrokiem swoją matę, a ja trzymałam dłoń na jego kolanie. Pomasowalam go po nim, uśmiechnęłam się krzepiąco do Monts i podniosłam się, by zalać wodę do kubków z czekającą już w nich herbatą. 
- Zaraz minie dziesięć minut, a ty nawet nie zaczęłaś. - usłyszałam szydzący glos Piqué i chrząknięcie którejś z kobiet. 
Momentalnie włączyłam szósty bieg, starając się jak najszybciej zalać wodę, skutkiem czego przewróciłam szkło, które rozbiło się na kilkaset małych kawałków. Na kafelki zaczęła kapać krew z rany która zrobiła mi się od przecięcia, a mój krzyk wydawał się być jeszcze głośniejszy od tłuczonego szkła. Zaraz przy mnie pojawił się Gerard, który złapał mnie za rękę i spojrzał na armagedon, który wywołałam w kilka sekund. Obok przykucnęła matka Gerarda, która trzymała już w dłoni ręcznik papierowy przykładając mi go do dłoni. 
- Będzie trzeba to odkazić i zabandażować, bo rana jest dość duża, ale nie widzę potrzeby szycia. - powiedziała z powagą i przez chwile zastanawiałam się dlaczego zareagowała aż tak, ale przypomniało mi się, że szpital to praktycznie jej drugi dom. 
Gerard podniósł głowę i zagrodził jej do mnie dostęp ze wściekłością w oczach. 
- To twoja wina, po cholerę tu w ogóle przychodziłaś?! - spytał gniewnie, przez co kobieta podniosła się z klęczek.  
- Przestań...
- Mari, nie odzywaj się, do cholery. - warknął nawet na mnie nie patrząc. 
Zabolało mnie to, ale próbowałam go zrozumieć. Zawsze to robiłam. Melissa zajęła się sprzątaniem szkła, które rozprysło się po całej kuchni i próbowała w żaden sposób nie ingerować się w tę wymianę zdań. 
- Nie udawaj, że interesuje cię cokolwiek innego niż czubek twojego własnego nosa, bo wiem, że tak nie jest! - kontynuował.
- Nie próbujesz mnie nawet wysłuchać! Nigdy nie zdradziłam twojego ojca, Jorge jest jego synem! 
Gerard ucichł i zastygł w miejscu, odsuwając się lekko od swojej matki. 
- Kłamiesz. 
- Nie robię tego! - odparła ze łzami w oczach. 
Miałam cholerną ochotę ją przytulić, chciałam wesprzeć ich obu, ale nie miałam pojęcia jak to zrobić, dlatego siedziałam zastygła w jednym miejscu i obserwowałam co się dzieje. Czekałam aż wreszcie wyzna mu prawdę, chciałam żeby było już po wszystkim. 
- Nie kłamie. - powtórzyła z bólem w głosie. - Kocham twojego ojca tak samo jak w dniu ślubu. Kocham też ciebie. Odebrano mi cię, a ze mnie zrobiono najgorszą osobę przez jeden, mały, nieumyślny błąd. Synu, błagam... uwierz mi. 
Załkała, a następnie powstrzymując się od płaczu opowiedziała mu dokładnie to, co mi w kawiarnii. Od tego wszystkiego zapomniałam nawet o mojej dłoni, która cholernie mnie bolała. Wiedziałam bardzo dobrze, że ten ból był niczym w porównaniu do tego, co czuł w środku Gerard. Jego życie po raz kolejny z powodu jego rodziców wywróciło się do góry nogami i znów sprawiło, że znienawidził jednego z nich. Mężczyzna, któremu ufał, który  został mu po odejściu matki - po prostu go okłamał. Cały czas był nieszczery, a to napewno rozerwało jego poranione serce. Byłam tego pewna widząc jak reaguje. Jak nie powstrzymuje już łez, które krył przez tyle lat. Jak na jego twarzy malowała się słabość, która ogarniała go już tyle czasu, a on dzielnie ją chował. Jednak tym razem już mu to nie wychodziło. Dzisiaj się złamał. 
Gerard Piqué siedział właśnie na ziemi w kuchni, gdzieś między kawałkiem szkła, a kropelką mojej krwi i po prostu płakał. Płakał jak dziecko, a ja siedziałam mu na kolanach przytulona tak mocno, że momentami brakowało mi tchu, ale to nie było ważne. Nie interesowało mnie to, bo najważniejszej osobie w moim życiu właśnie załamał się świat, a ja pragnęłam, bym mogła go naprawić lub chociaż przytrzymać na dłużej w stabilnej pozycji. 
Po krótkim czasie odciągnął mnie lekko od siebie i wytarł łzy, które niekontrolowanie znalazły się na moich policzkach. Zrobiłam to samo z nim, a następnie zdjął mnie delikatnie ze swoich kolan i się podniósł. Nie wiedziałam co chce zrobić, ale zamurowało mnie w momencie, w którym Montserrat znalazła się w jego szczelnym uścisku. To wzruszyło ją jeszcze bardziej, przez co jej łkanie słychać było dziesięć razy głośniej. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko, widząc jak po tylu latach wreszcie mogą w spokoju stać w swoich objęciach. Jak prawdziwa matka z synem. 
- Przepraszam. - westchnął trzymając szczękę na czubku jej głowy. - Mamo. - dodał. 
- To nie twoja wina. - pociągnęła nosem ze słabym uśmiechem. - Miałeś około trzy lata kiedy ostatni raz powiedziałeś do mnie mamo. - powiedziała wzruszona, a ja wewnętrznie umierałam widząc tę scenę. 
- Będę częściej. - uśmiechnął się delikatnie, a następnie odsunął od kobiety. - Ale skurwiela zabije. - momentalnie spoważniał, a ja się załamałam. 
Logicznym był fakt, że Gerard będzie chciał „porozmawiać” z ojcem, który przyczynił się do całej tej sytuacji. Oznaczało to kolejny problem do rozwiązania. Gerard wybaczył mamie, ale wiedziałam, że nie zrobi tego tak łatwo z Joanem. 
- Nie rób tego, on nie chciał źle. - broniła go, co mnie ucieszyło. 
- Odebrał mi cię. Zabrał nam szansę na bycie prawdziwą rodziną. Marzyłem o takiej, patrzyłem z cholerną zazdrością na każdego, kto miał przy sobie obojga rodziców, którzy się kochali. Żyłem z myślą, że mnie zostawiłaś, że mnie nie kochasz! To wszystko jego, pieprzona wina. 
- Johan trochę się pogubił, Geri... - powiedziała spokojnie, głaszcząc syna po ramieniu. - Jemu nigdy nie zależało na rodzinie. W głowie całe życie miał karierę, a ja próbowałam to zrozumieć. Dałam mu pretekst, to odszedł. Prędzej czy później byśmy się rozstali. - dopowiedziała z bólem w oczach, widać było jak bardzo go kocha i to dlatego próbowała go bronić. 
- To mógł odejść tak, by nie robić z ciebie potwora! Nienawidziłem cię, miałem nadzieje, że zostaniesz z niczym, nie chciałem cię już nigdy więcej widzieć na oczy, a to tylko i wyłącznie przez niego, musi za to zapłacić, do cholery. - wrzasnął, a ja zaczelam coraz mocniej przyciskać ręcznik papierowy do dłoni, ponieważ krew dalej nie przestała sączyć się z niemałej rany. 
Zwróciłam tym uwagę Gerarda, a co za tym idzie całej reszty, która przypomniała sobie o mojej dłoni. Ani się nie obejrzałam, a siedzieli przy mnie i pomagali mi zatamować krwawienie. 
Gerard poszedł po gaziki, Melissa zajęła się herbatą, której w ostateczności nie zrobiłam, a Montserrat zaczęła już odkażać zranione miejsce. Kiedy Piqué wrócił starał się jak najlepiej pomóc swojej mamie, a przy okazji pytał mnie ciagle czy wszystko w porządku i od czasu do czasu składał na moich ustach krótkie, czułe pocałunki, po których sprawa przecięcia w ogóle mnie już nie interesowała. Była żona pana Johana w międzyczasie opowiadała nam o podobnych przypadkach w szpitalu, a Gerard słuchał tak uważnie, że aż zamarzyłam, aby mnie też kiedyś wysłuchał z taką uwagą i cierpliwością. Wyglądał jak malutkie dziecko, a ja szczerze nigdy nie pomyślałabym, że będę świadkiem takiej pięknej sceny, w której mój ukochany w tak swobodny sposób będzie dyskutował z własną matką. Jeszcze pół godziny wcześniej upierał się, że ta kobieta wcale dla niego nie istnieje. Czułam się wspaniale, zapominając nawet o Johanie, któremu wiedziałam, że Gerard nie odpuści. Mimo bólu jaki sprawiła mu ta wiadomość i chwili słabości na jaką musiał się dzisiaj zdać - Piqué wreszcie odzyskał matkę, był zwyczajnie szczęśliwy. 
- Co się tak szczerzysz? - spytał, zauważając mój wyraz twarzy, kiedy Monts skończyła mnie opatrywać. 
- Nie mogę? Kocham cię. - zarumieniłam się delikatnie, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście mogłam wyglądać dziwnie. - Cieszę się, że jesteś szczęśliwy. 
- A ja się cieszę, że mam ciebie. - uśmiechnął się. - I mamę. - popatrzył na kobietę, która z wielkim bananem na ustach przysłuchiwała się naszej rozmowie. 
Teraz mogło być już tylko lepiej. 

środa, 16 stycznia 2019

c02r22 I almost killed him.

Już z samego rana Gerard obudził mnie długim i nieprzyjemnym pocałunkiem w usta. To nie tak, że nie lubiłam jego ciepłych, delikatnych i pełnych warg o poranku na moich, ale zdecydowanie nienawidziłam tej świeżo rosnącej, kującej bródki, która sprawiła, że natychmiastowo usadziłam się do pionu. Mama widząc nas z walizkami przed wejściem o szóstej rano uznała. że robimy sobie żarty, ponieważ nie wierzyła, że aż tak szybko chcemy już wracać. W planach, które ustalaliśmy jeszcze w domu od razu po wizycie w Rzymie, mieliśmy udać się do Paryża, jednak namówiłam Gerarda abyśmy jeszcze na dwa dni pojawili się w Barcelonie. Był zdziwiony, ale nie pytał prawdopodobnie myśląc, że stęskniłam się za koleżankami i chciałabym jeszcze na chwile spotkac się z nimi przed kolejną podróżą, tym razem już bardziej przyjemniejszą dla mnie i Gerarda. Mimo, że nie był to główny powód, to rzeczywiście brakowało mi ich twarzyczek.
Była godzina piętnasta dwadzieścia, a ja byłam spóźniona już od niecałych czterdziestu minut, kiedy wchodziłam do kawiarni w samym centrum Barcelony. Nie chciałam całą winą obarczyć taksówkarza, ponieważ był niemały ruch na ulicach, ale to właśnie on postanowił jechać dłuższą trasą chcąc po prostu więcej na mnie zarobić. Wpadłam jak burza do pomieszczenia wzbudzając lekkie zaciekawienie wśród przebywających już w środku. Zauważyła mnie także ona, bo kiedy spojrzałam w prawo wpatrywała się we mnie opiekuńczym wzrokiem, a można powiedzieć, że nawet pełnym radości. Moje nogi same poniosły mnie w jej stronę, by zatopić się w dobrze znanych ramionach i usłyszeć ten charakterystyczny śmiech oraz głos mówiący "Mari, dziecko drogie!", który witał mnie za każdym razem w Manchesterze, kiedy pojawiałam się w najbardziej znanej mi aptece tego miasta.
- Melisso. - uśmiechnęłam się całkowicie szczerze, wpatrując się z bliska w jej twarz, która zdążyła się już delikatnie postarzeć.
- Piękna z ciebie kobieta, jak ty wyrosłaś! - zachwycała się aż nadmiernie i miałam wrażenie, jakbym była właśnie na tym jednym z typowych rodzinnych spotkań, kiedy wszystkie ciotki nie mogą uwierzyć w to jak urosłaś, nawet jeśli widziały cię kilka dni temu. To irytujące, ale też ikoniczne i na swój sposób urocze.
Ciotka Gerarda wcale nie przejęła się moim spóźnieniem i nawet nie dała mi okazji na szybkie wytłumaczenie się, ponieważ od razu przystąpiła do opowieści o swojej drugiej aptece, którą otworzyła po zupełnie innej części miasta i o tym, że zaręczyła się z Gregiem, którego poznałam na jesiennym festiwalu. Wtedy zarzekała się, że to tylko przyjaciel, ale ona i ja dobrze wiedziałyśmy, że będzie z tego coś więcej. Pytała też o mnie i po prostu jak to ona - nie zamykała jej się buzia, wręcz domagając się o milion niuansików z życia mojego, ale przede wszystkim Gerarda, za którym niemiłosiernie tęskniła. Odkąd Pique opowiedział mi o zdarzeniach, które sprawiły, że znienawidził swoją matkę byłam do Melissy delikatnie uprzedzona. Rozumiałam fakt, że broniła swojej siostry, ale za razem nie potrafiłam pojąć wspierania jej podczas okropnych rzeczy jaki zrobiła swojej rodzinie. Przez cały czas naszej rozmowy zastanawiałam się dlaczego pojawiła się w Barcelonie i czemu kiedy do mnie zadzwoniła aż tak bardzo chciała się spotkać, ale nie miałam na tyle odwagi, by o to zapytać. W trakcie jej opowieści o nowej pracownicy zacięła się wpół zdania i uśmiechnęła delikatnie na coś za mną, a za razem spojrzała na mnie niepewnie, jakby bała się mojej reakcji. Oczywiście odruchowo odwróciłam się za siebie, co sprawiło, że zetknęłam się z dość przenikliwym wzrokiem oczu, których błękit kojarzył mi się tylko z jednym i jedynym takim głębokim kolorem tęczówek jakie znałam. Patrząc w nie widziałam Gerarda, a fakt, że Melissa znała tą blond kobietę oznaczał, że całkiem możliwe właśnie po raz pierwszy w życiu miałam do czynienia z matką Gerarda Pique. T ą matką. Kobietą, na której wspomnienie mojemu chłopakowi wręcz uwydatniała się dość pokaźna żyła na szyji i kilka na rękach, oraz ta, która budziła we mnie swego rodzaju lęk. Bądź co bądź była też matką mojego partnera, a nastrój podczas poznawania swojej teściowej w żaden sposób nie równa się temu jaki mam zwykle.
Podniosłam się dość szybko z krzesła, ale oczywiście nie zbyt gwałtownie, by czegoś nie popsuć i już z samego początku nie zrobić z siebie idiotki. Poprawiłam sukienkę, która lekko się pomarszczyła albo to po prostu mnie się tak wydawało. Wciąż nie zdejmowała ze mnie swojego dziwnego, przenikliwego wzroku, co było niesamowicie krępujące, ponieważ muszę przypomnieć, że to samo zawsze robił Gerard i nigdy mi się to nie podobało. Uznałam, że nie zrobi pierwszego kroku, ponieważ ewidentnie czekała aż zrobię to ja, dlatego hamując drżenie prawej ręki wystawiłam ją w jej stronę. Nie zastanawiając się uścisnęła ją delikatnie, po czym się uśmiechnęła. Naprawdę to zrobiła, a ja widząc to po prostu musiałam się odwdzięczyć.
- Mari, to moja siostra, Montserrat. - usłyszałam za plecami głos Melissy i byłam pewna, że dobrze wiedziała o mojej pełnej świadomości tego przed kim właśnie miałam okazje stać. 
- Maritza. - zamyśliła się trochę wymawiając moje imie, a ja wstrzymałam na krótką chwilę oddech. - słyszałam trochę o tobie. - zaśmiała się kobieta, rozluźniając sytuację, co bardzo mnie zaskoczyło, ale i uspokoiło. 
- Ja o pani również. - powiedziałam, nie wiedząc czy robię dobrze. 
Zdecydowanie spodziewała się tego jakie rzeczy dane mi było o niej wiedzieć, ale nie krępowało to ją w żaden sposób, a nawet kiwnęła lekko głową wciąż nie pozbywając się uśmiechu z ust. 
Mama Gerarda zaproponowała abyśmy usiadły i zamówiła szybko dla siebie kawę, a potem zapanowała między nami cisza. Entuzjazm, który trzymał się przez cały czas Melissy nagle jakby ustąpił na rzecz poddenerwowania, a nawet Montserrat z powrotem delikatnie spoważniała. Zaczęły wymieniać się dziwnymi spojrzeniami, a następnie starsza z nich - mama Gerarda, postanowiła zabrać głos. 
- Pewnie domyśliłaś się, że mamy do ciebie pewną sprawę. - zaczęła bawić się już na wpół wypitą filiżanką kawy.
- Przeszło mi to przez myśl, to coś związanego z Gerardem? - spytałam od razu, ale to z powodu stresu będącego wynikiem ciekawości jaka ogarnęła mnie po ich zachowaniu. 
- Tak, jak wam się układa? 
- Mont, nie o tym miałyśmy rozmawiać. - upomniała ją Melissa, a mama Gerarda kiwnęła głową, miałam wrażenie, że próbowała grać na zwłokę, co jeszcze bardziej mnie niepokoiło. 
Przez moją głowę przewinęło się milion myśli i pomysłów na to, co chciały mi przekazać, ale nic sensownego nie udało mi się wymyślić. Było to związane z Gerardem, więc możliwe, że chciały aby to przeze mnie Montserrat mogła skontaktować się z synem, ale wiedziałam, że to mogło nie spodobać się Piqué i nie chciałam żeby to był powód do naszej kłótni. W końcu nie byłby zadowolony, że spiskuje z kobietą, którą darzył szczerą i silną nienawiścią, już i tak mogłam mieć problemy jeśli dowiedziałby się o naszym spotkaniu. 
- Mówił ci o mnie i spodziewam się, że nie były to napewno żadne superlatywy. - westchnęła i upiła trochę napoju. 
- No tak. - kiwnęłam głową postanawiając nie kłamać, ponieważ po co miałabym to robić. 
Z opowieści Gerarda była okropną matką i dobrze, że chociaż miała tego pełną świadomość. 
- Problem w tym, że wszystko co ci mówił jest nieprawdą. - powidziala unikając mojego wzroku, a Melissa w tym samym czasie złapała ją za rękę. 
Ja zmarszczyłam swoje brwi i poczułam jak robi mi się ciepło ze zdenerwowania.
- Twierdzi pani, że Gerard kłamie? - spojrzałam na nią trochę gniewnie, ale nie potrafiłam panować nad emocjami. 
Jeśli próbowała przeciągnąć mnie na swoją stronę, to zdecydowanie nie była wystarczająco inteligenta, by domyśleć się, że nigdy tego nie zrobię. Kochałam Gerarda i mu ufałam, na właśne oczy widziałam jak jego przeszłość wpłynęła na to, jakim był człowiekiem. Zagubionym, zranionym, bojącym się uczuć i miłości, a to wszystko przez samolubność i brak serca kobiety, która właśnie próbowała zagrać na moich uczuciach, nie wierzyłam, że Melissa jeszcze ją w tym wspierała. 
- Nie, w żadnym wypadu! - szybko się wyprostowała i wyswobodziła nawet swoją dłoń z uścisku siostry. - Nie powiedzieliśmy Gerardowi prawdy, nie zdradziłam Johana z żadnym lekarzem z pracy i nie kłamie teraz żeby jakoś wkraść się w twoje laski, bo to byłoby idiotyczne. Wiem, że masz z moim byłym mężem dobry kontakt i jeśli rzeczywiście mi nie wierzysz, to możesz go spytać. Jeśli zobaczy, że znasz prawdę, to ci wszystko powie. 
- Więc chce usłyszeć prawdę, bo to chyba właśnie z tego powodu się spotykamy. - delikatnie złagodnialam, ale nadal do końca jej nie ufałam. 
Skoro nie zdradziła pana Piqué, to skąd dziecko, rozwód? Właśnie tym sposobem postawiła przede mna masę trudnych pytań i miałam szczerą nadzieje, że sensownie mi na nie odpowie. 
- Zrobiłam okropną głupotę. - westchnęła kobieta, a jej głos w delikatny sposób załamał się przy wypowiadaniu ostatniego słowa. Melissa znów powtórzyła swój wcześniejszy gest, a matka Gerarda umocniła zdenerwowanym ruchem uścisk ich dłoni. - Kiedy Gerard miał dwa lata prawie doprowadziłam do jego śmierci... - zaczęła, a ja przerwałam jej głośnym „co?!”, które zwróciło na nas uwagę innych gości. 
- Byłam z nim na mieście i potrzebowałam szybko zajść do sklepu. Stwierdziłam, że zajmie mi to dosłownie chwilkę, dlatego zostawiłam go w aucie. Nie pomyslałam, żeby zostawić otwartą szybę, a na dworze było okropnie ciepło. - urwała, ponieważ zaczęło zbierać jej się na płacz, a moje serce obrało tak szybkie tempo, że zaraz nabrałoby wystarczajaco dużo siły, aby wyskoczyć. - Kiedy wróciłam Gerard był nieprzytomny, zadzwoniłam od razu po karetkę, lekarze walczyli o to by było wszystko dobrze, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Prawie go straciliśmy... Po tym wszystkim Johan nie chciał mnie znać, chciał rozwodu i planował zabrać mi prawa do Gerarda, tydzień wcześniej dowiedziałam się, że jestem w ciąży i to był najgorszy moment by mu to powiedzieć, ale musiałam. - znów na chwilę przerwała. 
- Więc dziecko jest Johana, a nie ze zdrady? - wtrąciłam, ponieważ przez dość długi czas w ogóle się nie odzywałam, a przy okazji musiałam upewnić się co do tej kwestii. 
- Tak. - odpowiedziała Melissa, widząc, że jej siostrze ciężko jest cokolwiek powiedzieć. - Johan bardzo się zdenerwował i uznał, że Mont nie jest wystarczająco odpowiedzialna, by wychowywać dzieci i to również jej odbierze. 
- A ja... - szkochnęła. - Nie jestem wcale złą matką, byłam pewna, że nic się nie stanie, to był jedyny taki incydent, o którym będę pamiętać i żałować do końca życia.
- Gerard wie? - spytałam wpatrując się w nią przenikliwie. 
Cała ta sytuacja sprawiła, że jej ufałam. Była bardzo przekonywująca i coś sprawiło, że nawet jej współczułam. Nadal jednak nie rozumiałam skąd ta historyjka o zdradzie, która w rzeczywistości nie miała nawet miejsca. 
- Nie, po to wersja o zdradzie. Johan nie chciał zmienić zdania, mimo że prosiłam go milion razy o to, by do mnie wrócił, ale on uznał, że mam ze sobą problemy, skoro nie umiałam domyśleć się tak prostej rzeczy, która mogła się stać. Jestem świadoma mojego błędu i do teraz nie wiem dlaczego tak zrobiłam.. to była krótka chwila, która zabrała mi racjonalne myślenie. - westchnęła żałośnie. 
- Johan to wymyślił. Stwierdził, że to lepsze niż powiedzenie w przyszłości Gerardowi, że nie jesteśmy już razem, bo prawie doprowadziłam do jego śmierci. W jednej i drugiej wersji wiedziałam, że mnie znienawidzi, ale lepiej napewno przetrawił wiadomość o zdradzie. 
- Więc dlatego kilka lat temu chciała pani skontaktować się z Gerardem? Chciała mu pani o tym powiedzieć? - odezwałam się przypominając sobie sytuacje z przed paru lat, kiedy jeszcze nieznajomy mi Gerard wparował do apteki, gdy byłam na mojej zmianie i domagał się spotkania z Melissą. Próbował dowiedzieć się dlaczego jego matka po tylu latach pragnęła z nim porozmawiać. 
- Tak, ale był bardzo zły, że próbowałam, więc się przestraszyłam i zrezygnowałam. Teraz wiem, że muszę to zrobić, bo nie możemy go tak okłamywać. Chciałabym też żeby mógł poznać Jorge, bo jeszcze nigdy w życiu nie widział swojego brata... 
- Więc tak właściwie po co mnie tu sprowadziłyście? To z Gerardem powinna tu teraz pani rozmawiać, a nie ze mną. - spojrzałam na nie w lekko niezrozumiały sposób, ponieważ nie wiedziałam po co tak właściwie jestem im potrzebna. 
- Jesteś z moim synem, więc bardzo dobrze go znasz, prawda? - spytała retorycznie, ale mimo to i tak kiwnęłam potwierdzająco głową - W takim razie znasz jego wybuchowy temperament, jeśli powiesz mu to ty, to nie zareaguje aż tak gwałtownie. - powiedziała lekko niepewnie, a ja oparłam się delikatnie o krzesło. 
- Nie ma mowy. - spojrzałam na nią stanowczo, a na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, którego wyczekiwałam. - Nie będę załatwiać za panią takich spraw, będę przy tym, postaram się go uspokoić, ale to pani ma powiedzieć swojemu synowi wszystkie kłamstwa, z którymi przez panią i pana Johana musiał żyć. Nie widuje go pani, nie wie jak to przeżywa, jak ciężko było mu szukać akceptacji u innego człowieka z myślą, że nikt go nigdy nie pokocha, skoro jego własni rodzice tego nie robili. 
- Kocham Johana. - szepnęła, ścierając z policzka łzę. 
- Pani to wie, ale Gerard nie. - podniosłam się z krzesła, lekko zaskakując tym moje towarzyszki. - Dlatego jedziemy do niego i wszystko mu pani opowie. 

_______
Boje się dodawać tu rozdział... po tak długiej przerwie, to zaraz po kliknięciu „publikuj”, powinnam uciekać jak najdalej. Jest mi okropnie głupio, ponieważ chyba nigdy jeszcze nie robiłam takiej długiej przerwy, ale musiałam trochę odpocząć, zaaklimatyzować się w nowym środowisku no i doszły tez do tego lekkie problemy prywatne. 
Chce was przeprosić i z góry podziękować tym, którzy to przeczytają i skomentują (mam nadzieje, ze ktoś taki się znajdzie :( ) 
I dziękuje dziewczynie z aska! To tak naprawdę dzięki twojej wspaniałej wiadomości usiadłam wczoraj i dokończyłam ten rozdział! 

czwartek, 27 września 2018

c02r21 Unknown, beautiful future.

Świąteczne poranki zwykle wydają się magiczne. Pełne śmiechu, zapachu ciasteczek i cynamonu, wielka, żywa i udekorowana choinka, stojąca na środku salonu, zajmująca oczywiście połowę jego przestrzeni, śmiejące się dzieci i góra prezentów. Jak więc możliwe, że mnie wcale nie obudziła żadna z tych rzeczy, a wielka i ciężka dłoń Gerarda, odcinająca mi dostęp do świeżego powietrza? Kiedy otworzyłam oczy, z szokiem zastanawiałam się czemu jestem aż tak spocona i co jest powodem wielkiego ciężaru na mojej twarzy, dopóki dostatecznie się nie rozbudziłam i wszystkie moje wątpliwości nie zostały rozwiane. Próbowałam go nie obudzić, a zarazem wydostać się spod jego ręki, która ani nie myślała się ruszyć, w dodatku po czasie drugą owinął szczelnie w moim pasie, pozbawiając mnie jakiejkolwiek możliwości na ruch. Sen Gerarda był na tyle twardy, że nie zareagował na żadne moje ruchy, a nawet nie zrobił tego, gdy już udało mi się wstać. Spojrzałam na siebie w lusterku, które leżało na biurku i dosłownie załamałam się tym, w jakim stanie były moje włosy, twarz i ogólnie cała ja. Nie mając wyboru musiałam ponownie umyć włosy, a nigdy nie robiłam tego codziennie oraz wzięłam szybki prysznic, pozwalający pozbyć się potu, który praktycznie ze mnie spływał. W mieszkaniu wydawało mi się być cicho, ale nie mogłam uwierzyć, że o godzinie ósmej moi rodzice jeszcze wylegiwali się w łóżku, szczególnie, że było Boże Narodzenie. Mama wpadała wtedy w szał gotowania, sprzątania, układania i dekorowania, co zdecydowanie udzieliło jej się po mojej nieżyjącej już babci, więc nie pozwoliłaby sobie na takie lenistwo. W trakcie kąpieli usłyszałam skrzypienie drzwi i szybko spoglądając w ich stronę, zauważyłam wchodzącego, uśmiechniętego Gerarda, nie robiącego sobie nic z tego, że biorę prysznic.
- Wesołych Świąt. - odparł lekko zasypanym głosem, przeczesując swoje włosy i zbliżając się do kabiny, kiedy ja odcięłam dopływ wody do deszczownicy. 
- Wesołych. - odpowiedziałam, wychodząc ze środka i owijając się ręcznikiem, na co Gerard zareagował niepocieszonym wzrokiem. 
Wywróciłam oczami, on tradycyjnie oznajmił, że kiedyś mi tak zostanie, a następnie przywitał mnie długim pocałunkiem. 
- Umyj zęby, Piqué. - spojrzałam w jego stronę dość wymownym wzrokiem, ale nic sobie z tego nie zrobił. 
- Jest rano, są święta... kobieto, daj mi żyć. - jęknął, wyglądał jakby wciąż się jeszcze nie dobudził, co było zabawne. 
- Ty mi nie dałeś oddychać, więc ja ci nie dam żyć. - nie zrozumiał co miałam przez to na myśli, ale postanowiłam nie tłumaczyć. - Jesteś gotowy na nowy, piękny, świąteczny dzień z moim tatą? - spytałam z uśmieszkiem. 
- Właściwie, to chyba się dogadaliśmy. - odpowiedział z dumą wypływającą z jego głosu. 
- Ach, a wszystko za sprawą piłki nożnej. 
Zachichotałam i wyciągnęłam jego szczotkę do zębów z kubeczka i podając mu ją w dłoń, wyszłam z łazienki, słysząc na odchdone jego westchnienie, a potem szum wody, którą prawdopodobnie przemył sobie twarz tak, jak robił zawsze z rana. 
Przebrałam się w swoim pokoju i nie czekając na chłopaka, od razu poszłam na dół, by sprawdzić czy rzeczywiście już wstali. Moje przeczucie albo raczej wiedza z poprzednich lat, miała rację, ponieważ w trakcie, gdy mój tata jak zawsze przeglądał poranną gazetę informacyjną, mama siedziała w kuchni, z której wydobywało się milion zapachów, przez co nie mogłam odgadnąć co takiego dokładnie przygotowywała. Moja głowa powędrowała w stronę choinki, a raczej tego co znajdowało się pod nią, a to przypomniało mi, by zanieść tam później przygotowane przeze mnie i Gerarda prezenty. Przy okazji zestresowałam się na myśl, że mój prezent mógłby mu się dostatecznie nie spodobać. 
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się w stronę taty, który wychylił głowę znad gazety, zauważając jak przyglądam się żywemu drzewku. 
- Cześć, skarbie. Jak się wam spało? - do salonu weszła mama, ściskając mnie na powitanie. - Pewnie wszystko was boli, nie sądzę, żeby wielkość tego łóżka była dobra dla was obojga. - zaśmiała się i miała trochę racji. 
- Jest w porządku. - uśmiechnęłam się, upewniając ją, a kiedy to zrobiłam kiwnęła głową i wróciła do kuchni, słysząc jak coś skwierczy na patelni. 
Usiadłam obok taty na kanapie i przełączyłam kanał sportowy na muzyczny, ponieważ to wreszcie był ten czas, kiedy wszędzie mogłam słuchać świątecznych piosenek, które po prostu kochałam. 
- Więc... - odezwałam się po chwili, ściszając głos poprzez pilot do telewizora. - O czym wczoraj rozmawiałeś z Gerardem? Wiem, że nie o piłce nożnej. - prychnęłam. 
- Nawet się nie wysilaj, skarbie. - spojrzał na mnie wymownie, odkładając gazetę na stolik do kawy. - Twoja matka już próbowała i nic nie wskórała. 
Westchnęłam, z niepocieszoną miną i planowałam oprzeć się o oparcie, w momencie kiedy tata ulotnił się z salonu, prawdopodobnie domyślając się, że będę naciskać i starać sie czegos dowiedzieć. Niestety nie zdążyłam się nawet ruszyć, ponieważ zatrzymał mnie dzwonek do drzwi oraz krzyk mamy, abym to ja je otworzyła. Z lekką niechęcią podniosłam się z kanapy i pokierowałam do wyjścia, gdzie uchyliłam drzwi, a widząc twarz osoby, która za nimi stała głośno krzyknęłam. Szybko przywarła do ciała gościa i poczułam jak jego dłonie znalazły miejsce na moich plecach, delikatnie je gładząc. 
- Dlaczego krzyczysz i czemu kleisz się do tego gościa? - usłyszałam za sobą niepocieszony głos Gerarda, a kiedy oderwaliśmy się od siebie, szybko pociągnął mnie do siebie, układając swoją rękę na moim ramieniu, jakby próbował zaznaczyć swoje terytorium. Swoją drogą chorobliwie mnie to rozbawiło. 
- Może pytanie powinno brzmieć: dlaczego dotykasz w ten sposób moją siostrę? - Emilio zmierzył nas spokojnym wzrokiem, próbując nieudolnie zahamować cień uśmiechu na swojej twarzy. 
Gerard momentalnie spojrzał w dół, wlepiając swoje zdezorientowane spojrzenie w moją twarz, z miną, która dosłownie pytała czy mówi prawdę. Ja jedynie kiwnęłam głową i pokazałam swojemu bratu, by wszedł do środka, ponieważ na zewnątrz było zimno, a poza tym rozmawianie u progu drzwi było niekulturalne i niewygodne. 
- Okej, fajnie, że się już poznaliście. - mruknęłam, kręcąc głową, ponieważ wyobrażałam sobie to zupełnie inaczej. 
- Emilio? - z salonu wyłoniła się mama, która wycierała w międzyczasie swoje dłonie w ścierkę. 
Kiedy podeszła bliżej wcisnęła mi ją bez pytania w rękę, co spotkało się z moją zdezorientowaną miną, a następnie mocno przytuliła się do chłopaka. 
- Jak podróż, synku? Nie zmarzłeś w tej Norwegii? Jesteś głodny? Trafiłeś idealnie, bo za chwilkę siadamy do stołu! - nie zamykała się jej buzia, a co najlepsze nie czekała nawet na odpowiedzi, jakby próbowała wygadać się za te wszystkie miesiące, podczas których mój brat przebywał ponad dwa tysiące ilometrów dalej od niej. 
Kilka lat temu poleciał tam z powodu studiów i zaraz po nich w planach miał powrót do Włoch, ale w trakcie poznał swoją obecną dziewczynę - Silje, która z tego co później nam powiedział, wolała zostać i spędzić święta ze swoją rodziną, co było zrozumiałe, ponieważ jej mama była ciężko chora. Zamieszkali razem i to na tyle byłoby z jego pobytu w rodzinnym Rzymie. Darzyłam ją wielką sympatią, ponieważ była niesamowicie urocza, uprzejma, zawsze świetnie mi się z nią rozmawiało, a dodatkowo miała niebanalną urodę. W szczególności podobała mi się jej blada karnacja, ponieważ przy niej cała nasza rodzina była po prostu niesamowicie ciemna.
Całe popołudnie ja i mama spędziłam w kuchni, ponieważ uznała, że nie daruje mi wczorajszej mąki i poczuła w sobie determinację, do nauczenia mnie czegokolwiek pożytecznego w kuchni. Oczywiście, że nie byłam jakąś fajtłapą i potrafiłam zrobić wiele dań, jednak nie były one zaskakujące czy też niesamowicie dobre. Po prostu dało się je zjeść i w jakiś sposób zaspokoić głód. Przy okazji była to też wymówka do plotek, ponieważ mama miała ich dla mnie mnóstwo. Poopowiadała mi trochę o rożnych problemach naszych sąsiadów czy też o tym, jak ktoś z mojej dawnej klasy z liceum zrobił coś nieodpowiedniego lub przeciwnie. Nie interesowało mnie życie tych ludzi, ale mama była tak podekscytowana tym, że wreszcie mogła z kimś o tym porozmawiać, że nie zauważyła, jak dosypałam ciut za dużo cukru do ciasta na panettone oraz porozrzucałam kilka rodzynek przy wrzucaniu ich do miski. W tym czasie mój brat oraz Gerard próbowali zacząć od nowa swoją znajomość, która rozpoczęła się w dość głupi, a zarazem śmieszny sposób. Tata przebywał także z nimi, co bardzo mnie uspokajało, gdy słyszałam co chwilę ich śmiechy, co znaczyło, że ich rozmowa z poprzedniego dnia poskutkowała i wreszcie się dogadali. Oglądali do tego mecz, a konkretniej powtórkę El Clasico i nie wierzyłam, że mój brat również od czasu do czasu zerkał w ekran telewizora i nawet dzielił się swoimi spostrzeżeniami na jego temat. Był kompletnym przeciwieństwem mojego taty i jak naszego ojca piłka przyciągała, tak Emilio, z dosłownie tą samą siłą, odpychała. 
- Słuchasz mnie? - zobaczyłam przed oczami machającą dłoń swojej mamy, która była swoją drogą cała pokryta ciatem, bo jak się okazało właśnie próbowała włożyć je do formy. 
W rzeczywistości nie słuchałam mojej mamy, a rozmyślałam nad całym moim życiem, ponieważ wreszcie wszystko jakoś się ułożyło i szło wolnym tempem, za którym nie musiałam biegać. Moi rodzice nareszcie poznali Gerarda, w dodatku, opornie, ale jednak go polubili, mieliśmy po raz pierwszy okazję do spędzenia razem świąt i to w moim ukochanym Rzymie. Tak bardzo byliśmy sobą zajęci, że nie mieliśmy czasu na jakieś głupie kłótnie, pomijając te, o jakieś bezsensowne rzeczy, które rozwiązywały się po kilku minutach. Kochałam to, że pomimo naszego związku nasza relacja nie opierała się tylko i wyłącznie na tym, że jesteśmy razem, a wciąż mogliśmy być dla siebie przyjaciółmi tak, jak kiedyś i Gerard wciąż nie przestawał się ze mną droczyć oraz szukać powodów do zaczepek. Teraz po prostu wszystko było jeszcze piękniejsze niż wtedy, dzięki temu, że mogłam go przytulać kiedy chciałam, całować, dotykać i być pewną, że byłam dla niego jedyną. 
- Słucham. - odpowiedziałam w końcu, zdając sobie sprawę, że przecież o coś mnie spytała, ale widząc jej przenikliwe spojrzenie delikatnie westchnęłam. - Nie słucham. Przepraszam. 
- Coś się stało? - spytała z przejęciem, gdy zaczęła myć swoje brudne dłonie w zlewie. 
- No właśnie nic. Jestem po prostu szczęśliwa, że wreszcie jest tak spokojnie i dobrze. Bez żadnych kłamstw, niedomówień i stresu, wiesz o co mi chodzi? 
Mama kiwnęła głową, głaszcząc mnie po ramieniu, ponieważ zdążyła wytrzeć już mokre ręce. 
- Wiem i cieszę się, że widzę cię w takim stanie. 

***

Zbliżał się wieczór, a co za tym szło mama była coraz bardziej zestresowana tym, że coś nie zdąży się jej dopiec przed rozpoczęciem świątecznej kolacji. Ja już dawno zdążyłam ulotnić się z jej świątyni, ponieważ wolałam nie być posądzona o zniszczenie Świąt czy coś w tym stylu. 
Siedziałam na kolanach Gerarda głośno się śmiejąc i komentując słabą grę aktorską w jakimś filmie, a on co chwilę na mnie zerkał, kreśląc małe kółka na moim udzie. 
- Teraz pewnie coś wyskoczy, a ona krzyknie. - odezwał się Emilio siedzący na fotelu obok nas i miał rację, ponieważ dokładnie to samo stało się chwilę potem na ekranie. 
- Czemu to jest takie oczywiste? - westchnęłam, kiedy zaczęły pojawiać się napisy końcowe. 
- Oczywistym na przykład nie jest to, że oglądacie horrory w Boże Narodzenie, zamiast jakiegoś typowego filmu o Duchu Świąt, czy coś. - zauważył Gerard, na co mój tata i brat zaśmiali się, kiwając głowami i przyznając mu tym tez rację. 
- U nas zwykle jest dziwnie, będziesz musiał się przyzwyczaić, szwagier. - powiedział mój brat, po czym wstał i puścił do nas oczko, a następnie wpadł do kuchni, aby prawdopodobnie podjeść coś, z któregoś garnka mamy. 
Pół godziny później mama poinformowała nas, że wszystko jest już gotowe i możemy pomóc jej zająć się przygotowaniem stołu. Gerard poszedł do sypialni rodziców po obrus, który znajdował się w wielkiej szafie, ja zajęłam się czyszczeniem sztućców i talerzy, Emilio jak zwykle tylko się przyglądał, a tata, jak to ujął: „pilnował czy nic nie wystygło”. Chwilę potem razem z Piqué nakładaliśmy obrus, a kiedy skończyliśmy i rozłożyliśmy naczynia, każdy z nas mógł wreszcie przysiąść do stołu. Najpierw się pomodliliśmy, potem podzieliliśmy opłatkiem, a na samym końcu moglismy raczyć się już przepysznymi daniami, nad którymi moja mama spędziła długie godziny. Z początku jedynymi odgłosami w jadalni, były stukoty talerzy i szklanek. Dopiero, gdy każdy wystarczająco się najadł, zaczęły się pojedyncze rozmowy, a po czasie każdy z każdym znalazł już jakiś temat.
Dyskutowalam trochę z bratem o jego pracy, on trochę wypytywał o moją i to było przykre, że oboje byliśmy tak zajęci, aby nie mieć ze sobą kontaktu przez tak długi czas i nie znać o sobie nawzajem najprostszych rzeczy, takich jak właśnie praca. Przynajmniej święta były tym momentem, kiedy każdy zapominał o swoich codziennych obowiązkach i zatrzymywał na chwilę swój zegarek, by pobyć trochę z najbliższą rodziną, która w każdy inny dzień roku wcale nie była już aż tak bliska, jakby się chciało. Tata ciągle milczał, ale to dlatego, że jako jedyny z nas wszystkich wciąż miał coś na talerzu oraz w ustach, za to Gerard trochę się rozgadał i wszedł w jakąś wymianę zdań z mamą o piłce nożnej. Raczej chodziło o niego, a nie o sam sport, którego moja mama nie za bardzo lubiła. Wypytywała go o diety, treningi, wyrzeczenia i inne kluby, a Gerard z wielkim zapałem odpowiadał na wszystko więcej, niż tylko jednym słowem. Podobało mu się to, że ktoś zwrócił uwagę na to, co dzieje się wewnątrz, a nie jedynie na statystyki czy wygrane mecze. Mnie też spodobał się fakt, że mama okazała jakieś zainteresowanie. Po jakimś czasie było słychać już tylko ich, ponieważ Emilio uznał, że od mówienia zrobiło mu się miejsce w brzuchu na jeszcze jeden kawałek ciasta i chwile potem zabrał się za jego szybką konsumpcje, przerywając tym naszą rozmowę i zostawiając mnie samą sobie. Kiedy nachylił się po kompot z owoców stojący zaraz przed moim talerzem, który w naszej rodzinie lubił tylko on i mama, zatrzymał swój ruch i nim złapał za rączkę dzbanka, spojrzał na moją dłoń owiniętą wokół kubka z nalanym po brzegi sokiem pomarańczowym. Uniósł brew, a ja obserwowałam jego dziwne zachowanie. Nawet Gerard kątem oka zerkał na to co robi, ponieważ zwyczajnie zawisł nad stołem i bez słowa wpatrywał się w moją rękę, a dokładniej dłoń. 
- Zaręczyliście się? - szeroki uśmiech wpadł na jego usta, a ja otworzyłam swoje w szoku, nie wiedząc jak mu to wytłumaczyć. 
Spojrzałam na Gerarda, który właśnie został ściśnięty przez mojego brata w wielkim uścisku. 
- Emilio, my... - przerwałam, kiedy to teraz do mnie przywarł, poczułam jak ściska mnie w gardle, gdy zobaczyłam zdezorientowaną, a za razem zdenerwowaną minę Piqué. Widziałam ją rzadko, ale kiedy już się to działo, to był szalenie wkurzony. Mama i tata przypatrywali się całemu zdarzeniu w ciszy, ponieważ chyba sami nie byli do końca pewni czy to pierścionek od Gerarda, czy wciąż od Sergiego. Dopiero teraz widząc reakcje Gerarda i jego dziwny wzrok, zapytałam się samą siebie w myślach, po co tak właściwie zgodziłam się na to, by go zostawić. Ogarnęła mnie na tyle wielka złość, że do głowy przyszło mi pełno pomysłów, jak na przykład ten, że Sergi poprosił mnie o to specjalnie, wiedząc, że się zgodzę, a to doprowadzi Gerarda do wściekłości. Emilio w zaciekawieniu parzył na nasze wcale nie szczęśliwe uśmiechy oraz nie doczekał się nawet „dziękuje”, ponieważ za co mieliśmy dziękować? Za moją głupotę? Za to, że nie wpadłam na to, że noszenie pierścionka zaręczynowego od mojego ex jest idiotyczne i oczywiste, że sprawi przykrość Gerardowi? Sama sobie wmówiłam, że to dla niego nic takiego, a przecież nawet o tym nie rozmawialiśmy! 
- O co chodzi? - spytał, a w dokładnie tym samym czasie krzesło Gerarda chorobliwie zaskrzypiało przez potarcie o podłogę, ponieważ właśnie je odsunął, a następnie szybko się z niego podniósł i pokierował do wyjściowych drzwi, które chwilę potem głośno trzasnęły. 
- Nie jesteśmy zaręczeni. - odezwałam się wreszcie i nie wiedziałam czemu dopiero, gdy Piqué wyszedł. - To pierścionek od Sergiego i cholera... sama nie wiem czemu go nie zdjęłam. Jestem pieprzoną idiotką. - paplałam w histerii i wstałam od stołu. - Przepraszam was. - powiedziałam i poszłam w ślady mojego chłopaka.
Spojrzałam przy wejściu na wieszak, aby wziąć płaszcz i zauważyłam, że nie wziął ze sobą kurtki. Westchnęłam na to, że wcale nie dbał o swoje zdrowie, ponieważ było naprawdę chłodno i mógł się przeziębić. Założyłam więc na siebie swoją, złapałam do ręki jego i szybko wyszłam przed dom, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu piłkarza. Sąsiedzi moich rodziców bardzo brali do siebie tradycje dekorowania domów. Miałam wrażenie, że w sumie cały Rzym to robił. Mimo, że na dworze było już ciemno, to cała ulica błyszczała oświetlona była przez liczne lampki zdobiące dachy i drzwi domów oraz małe drzewka stojące przed nimi. Wyglądało to niesamowicie pięknie, a już w szczególności, gdy na niebie roiło się od małych gwiazdek, dodających wszystkiemu jeszcze większemu uroku. 
- Gerard? - spytałam głośno, stojąc już przed płotem, praktycznie na środku ulicy, ponieważ nigdzie nie mogłam go znaleźć. 
Przestraszyłam się, że mógł zdenerwować sie na tyle bardzo, by po prostu gdzieś sobie pójść. 
Jednak było ciemno, późno, Gerard kompletnie nie znał okolicy, a w dodatku były święta, więc gdzie miałby tak właściwie się podziać? 
- Tutaj. - usłyszałam jego szorstki głos, na który w mgnieniu oka obróciłam się do tylu. 
Cały czas stał za mną, a kiedy wreszcie mogliśmy patrzeć swobodnie na swoje twarze, poczułam dreszcze i byłam prawie pewna, że nie pojawiły się ze względu na zimno. 
Nienawidziłam kiedy patrzył na mnie w ten sposób, w który robił to właśnie w tym momencie. Pełen złości, trochę smutku, ale i zawodu. Wszystko było z mojej głupoty i ślepoty. 
- Przepraszam Gerard. Wydawałeś się nie mieć z tym problemu na tyle, że uznałam, że to nic takiego. - jęknęłam prawie szeptem, w sumie nawet nie wiedziałam czemu mówiłam tak cicho. 
- To było „coś takiego”. - odpowiedział bez wyrazu, wyrzucając spalonego papierosa na ziemię.
- Nic nie mówiłeś... - zaczęłam, ale sama do końca nie wiedziałam co chce powiedzieć. 
- Nie mówiłem, bo nie chce cię stracić, zrozum to! Chciałem... to znaczy chcę wciąż twojego szczęścia, dlatego jakoś to znosiłem. Bałem się, że jeśli się sprzeciwie, to ty do niego wrócisz. - odpowiedział, mrużąc delikatnie swoje oczy. 
Nieczęsto rozmawialiśmy tak poważnie, pierwszy i ostatni raz taka wymiana zdań miała miejsce na moim wieczorze panieńskim. Wtedy wpatrywał się we mnie nieustannie, jakby bojąc się, że sobie pójdę lub go wyśmieje. Obserwował moje ruchy, zachowania, to jak na niego patrzyłam i jak reagowałam na jego pełne emocji i wyznań słowa. Teraz było inaczej. Uciekał co chwilę wzrokiem to na przejeżdzające auto, to na buty, a czasem nawet obracał się za siebie. Robił wszystko, byleby tylko nie utrzymywać ze mną na dłużej kontaktu wzrokowego. Bałam się, że po prostu nie chciał już na mnie patrzeć lub miał dość mojej obecności, jednak jego słowa wskazywały na coś innego. Jak zwykle był po prostu sprzeczny i trudny do rozgryzienia.
- Gerard, musisz się tego oduczyć. Kocham tylko ciebie i przykro mi, że nie potrafisz tego zrozumieć. Sergi był pomyłką, tanią łatką na ranę po tobie, która po chwili i tak zaczęła się odklejać. Nawet na moment nie sprawiła, że było mi lepiej. W sumie przez nią jeszcze bardziej zwracałam uwagę na to, jak bardzo brakuje mi twojej bliskości i obecności. - powiedziałam zbliżając się do niego i delikatnie łapiąc za jego policzek, aby pokierował swoją twarz w moją stronę. 
- I proszę, załóż to. - spuściłam wzrok na jego kurtkę, którą wciąż trzymałam w dłoniach i uniosłam ją wyżej, a Gerard delikatnie się uśmiechnął i cicho prychnął. - Co? 
- Jesteśmy w środku poważnej rozmowy o twoim byłym, a ty każesz założyć mi kurtkę. 
- Bo się martwię? - spojrzałam na niego niepewnie, ale gdy zauważyłam, że jego uśmiech poszerza się z każdą sekundą, również odwzajemniłam ten drobny gest. 
Piqué westchnął widząc, że nie mam zamiaru mu odpuścić. Bardzo dobrze widziałam, że mu zimno, no chociażby dlatego, że przez cały czas naszej rozmowy nieudolnie starał się powstrzymać swoje trzęsące się ciało. Miałam tylko nadzieję, że ta sytuacja nie wpłynie na jego stan zdrowia.
Wziął ode mnie ubranie i w ekspresowym tempie założył na siebie, szybko zapinajac się po samą szyję. 
- Powiedz coś. - odezwałam się, kiedy postanowił w żaden sposób nie reagować na moje słowa, co było dość raniące, ale wiedziałam, że nie aż tak, jak to, co ja zrobiłam jemu. 
- Nie wiem co mogę powiedzieć. Myślisz, że dla mnie tak łatwo jest zmienić w sobie wszystko co złe? Nie wiem czy nie zauważyłaś, ale okres naszej znajomosci był po prostu jedną wielką zmianą całego mnie. Stałem się milszy, nie prowokuje kłótni, jestem bardziej cierpliwy, doceniam wszystko co mam bardziej, niż kiedyś. To dzięki tobie. I nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym nie bać się tego, że cię stracę, ale nie mogę. Jesteś jedynym co kocham tak bardzo i jedynym co boje się i mogę utracić. Już raz straciłem ważną kobietę w swoim życiu, nie bądź tą drugą, a przynajmniej nie bądź znów, bo kiedy cię odzyskałem, stałem się najszczęśliwszym facetem pod słońcem. 
- Gerard, kochanie. - szepnęłam, gładząc go po włosach. - Razem spróbujemy pozbyć się tego strachu. Pokaże ci całą sobą, że należę tylko i wyłącznie do ciebie, a Sergi to nieistniejąca już przeszłość. Będę walczyć o to choćby nie wiem jak długo, dopóki nie usłyszę z twoich ust, że jesteś w stu procentach pewien tego, jak bardzo cię kocham. Dobrze? 
Piqué kiwnął jedynie głową, ponieważ uznał, że zamiast używać swoich ust do odpowiedzi, wpije się nimi w moje, zapraszając mnie tym do pełnego uczuć i wdzięczności pocałunku. Jego dotyk był tak kojący, że odbierał mi racjonalne myślenie, zabierając mnie w miejsce pełne przyjemności, ale i miłości. Chciałam by to wiedział. By codziennie widział jak bardzo ważny jest dla mnie i odczuwał to za każdym razem, gdy przy nim jestem. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe, ponieważ to, z czym zostawiła go matka i po części ojciec było straszne, ale miłość, to miłość. Nie ma takiej rzeczy, której by nie przezwyciężyła, dlatego ja wierzyłam, że mi się uda. Że nam się uda. Byliśmy niedoskonali w każdym naszym najmniejszym calu. Ja zdradziłam, żyłam w związku okłamując siebie i Sergiego, raniłam Piqué nawet nie zdając sobie sprawy, a on miał dni, kiedy zachowywał się nonszalancko, a czasem nawet brutalnie, jeździł po alkoholu i robił różne inne nieodpowiednie rzeczy. Jednak nie to było najważniejsze. To, co się liczyło, to fakt, że dla siebie byliśmy idealni i ani dla mnie, ani dla niego nie miały znaczenia żadne nasze wady. 
One były przeszłością, a my teraźniejszością i piękną, nieznaną przyszłością. 


_____
Tak, tak, nie wydaje się wam! To ja i nowy rozdział ;D Nie wiem czy jest sens się tu tłumaczyć, skoro zrobiłam to pod poprzednim postem w jednym z komentarzy, ale wiedzcie, że baaaaardzo was za wszystko przepraszam! Mam nadzieje, że ktoś tu czekał na rozdział i nie zawiodłam was nim jakoś bardzo, bo przyznam, że mógł wyjść lepiej ;D przynajmniej z końcówki jestem dumna ;D 
Nie wiem kiedy będzie następny, ale postaram się nie kazać wam czekać aż tak długo! 
pssssst jeśli u kogoś jeszcze nie nadrobiłam rozdziałów, to proszę się zgłaszać, bo mogłam niechcący kogoś pominąć <3