czwartek, 29 czerwca 2017

016 Welcome to the family, Maritza.

Odetchnęłam w duchu, kiedy zatrzymaliśmy się przy stadionie i mogliśmy wreszcie wysiąść z auta. Atmosfera w środku była zgęstniała, a ojciec Gerarda całą drogę bacznie się mi przyglądał, jakby próbował uchwycić jakikolwiek błąd z mojej strony. Miałam wrażenie, że wszystkiego się domyślił, nawet jeśli na tamten moment nie dałam mu nawet na to szansy. Stanęłam naprzeciw niego i wyciągnęłam rękę żebyśmy mogli się przywitać, ale on to zignorował i dziwnie się uśmiechając podszedł do mnie z otwartymi ramionami, którymi chwilę potem mnie objął.
- Witaj w rodzinie, Maritzo.
Kiwnęłam głową wymuszając uśmiech czując jak robi mi się słabo. Jego zachowanie zbiło mnie z tropu, ponieważ mimo jego przyjaznego powitania, wciąż czułam nutkę podejrzliwości w jego głosie. Gerard zauważając w jak szybkim czasie zrobiłam się blada podszedł do mnie, a po chwili poczułam jak jego ciepła dłoń spoczęła na mojej talii. Ten drobny gest natychmiastowo sprawił, że się rozluźniłam i wreszcie mogłam stać prosto bez obawy o wywrócenie.
- Chodźmy. - odezwał się młodszy Pique, a kiedy ruszyliśmy w stronę budynku schylił się lekko i musnął mnie ustami w okolicach ucha.
- Nie bój się, okej? - szepnął, by jego tata, który szedł przed nami, niczego nie usłyszał - Idzie ci świetnie, kochanie.
Przymknęłam oczy i pokiwałam delikatnie głową, ponieważ, kurwa, to było gorące. Gerard zacisnął swoją dużą dłoń na moim biodrze i przysunął mnie do siebie bliżej, żebym mogła oprzeć się na jego klatce piersiowej. Szliśmy tak dopóki nie znaleźliśmy się przy szatni. Kiedy wypuścił mnie ze swoich objęć ogarnął mnie dziwny chłód, który spowodował, że na mojej twarzy uformował się grymas. Pique uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło i gdyby nie fakt, że to była gra naprawdę by mi się podobało.
- Usiądźcie na trybunach, pójdę się przebrać. - odezwał się piłkarz a my przytaknęliśmy. - Do zobaczenia. - zwrócił się do mnie i cmoknął krótko w policzek. Wtedy po raz pierwszy pragnęłam by jego usta zostały tam na dłużej. To było nienormalne, ponieważ ja wciąż go nie lubiłam, ale fakt, że jego bliskość tak bardzo mnie uspokajała, wygrywał.
- Przywitaj chłopaków ode mnie. - palnęłam, by jego ojciec myślał, że mam bliskie kontakty z jego kolegami z drużyny. Nie musiał wiedzieć, że poznałam tylko jednego i to w dość dziwnej sytuacji, kiedy otwierając drzwi trafiłam w jego krocze.
Gerard popatrzył na mnie z uznaniem, ponieważ, pewnie tak jak ja, myślał, że nie będę w stanie wymyślić niczego od siebie, a jedynie będę trzymać się tego, co już ustaliliśmy. Zaskakiwałam nawet samą siebie.
- Jasne. Foster nawet o ciebie ostatnio pytał. - mrugnął do mnie. Domyśliłam się, że to właśnie tego chłopaka zdzieliłam drzwiami i, że to on uznał mnie za jedną z "dziwek" Gerarda.
Zachichotałam i stanęłam na palcach, by pocałować go w policzek. Nie wiedziałam skąd we mnie tyle odwagi, ale podobało mi się to. Gerardowi najwyraźniej też, ponieważ nie krył szerokiego uśmiechu na twarzy.
Jeszcze raz na mnie spojrzał, kiwnął głową na swojego ojca i zniknął za drzwiami szatni.
Wciągnęłam cicho powietrze i obróciłam się niezgrabnie w stronę pana Joana, po czym szeroko uśmiechnęłam.
- To idziemy? - spytałam, mając nadzieję, że mój głos pod wpływem nerwów nie załamie się. Brak Gerarda sprawił, że bicie mojego serca znów niebezpiecznie przyspieszyło. W końcu teraz nikt nie uratowałby mnie przed powiedzeniem czegoś głupiego.
Prawnik kiwnął głową i wskazał ręką bym ruszyła pierwsza, więc tak też zrobiłam. Nie wiedziałam kompetnie gdzie mam iść i miałam małą nadzieje, że to właśnie mężczyzna poprowadzi. Być może miałam farta albo to dobry Bóg się nade mną zlitował, ale jakimś fartem bez zbędnych omyłek dotarliśmy w dobre miejsce. Podczas, gdy my usadowiliśmy się na krzesełkach, tak byśmy mieli dobry widok na szykujących się do meczu piłkarzy, trener Manchesteru pomachał do Joana i zaczął iść w naszym kierunku.
- Alex! - uradowany mężczyzna podniósł się z siedzenia i bez pohamowania rzucił na równie zadowolonego Fergusona. Tak, znałam jego nazwisko i wiedziałam kim był, ale to tylko dzięki Pique.
- Joan, jak ja cię dawno nie widziałem, staruszku.
- I vice versa, kolego. - zaśmiał się Pique. Zdecydowanie wolałam, kiedy był miły i nie wpatrywał się we mnie podejrzliwie na każdym kroku.
Trener czerwonych diabłów wreszcie zatrzymał wzrok na mnie, a ja uśmiechnęłam się miło i wystawiłam dłoń w jego stronę uprzednio wypowiadając swoje imię. Mężczyzna nie zdążył jednak nawet za nią złapać, kiedy ni z tą, ni zowąd u mojego boku stanął Gerard.
- Trenerze, nie miałem jeszcze okazji przedstawić mojej narzeczonej, Maritzy.
- Oh, Gerard, ty i narzeczona? No proszę, kto by się spodziewał, że sam Gerard Pique znajdzie sobie kobietę i będzie planował z nią ślub! - klekotał wesoło, ale nie dziwiłam się mu. Nie będąc wtajemniczona w całą sytuację, również byłabym zaskoczona. - Gratulację!
Najpierw po obu policzkach wycałował mnie, a później wziął się za zniesmaczonego Gerarda.
- Ta, dziękujemy. - mruknął, dyskretnie wycierając policzki. Zaśmiałam się cicho widząc to.
- Naprawdę się cieszę i nie zrozumcie mnie źle, ale nie pospieszyliście się z zaręczynami? Jesteście jeszcze naprawdę młodzi i..
- Ja tak nie uważam. - wtrącił się, lekko podirytowany, pan Joan. - Sądzę, że to dobrze. W końcu zaczął myśleć na poważnie o swoim życiu. Piłka nożna to nie wszystko.
Gerard chciał się odezwać, prawdopodobnie nie zgadzając się z jego zdaniem, ale Joan zgromił go wzrokiem. Ja w tym czasie złapałam za jego rękę lekko ją głaszcząc, by się uspokoił. On popatrzył w dół i niedługo się zastanawiając złączył nasze palce razem, na co zrobiło mi się ciepło w podbrzuszu.
- To nie jest wszystko. - podkreślił. - Zresztą to, że są zaręczeni nie oznacza, że już zaraz mają brać ślub. Po prostu wiedzą, że się kochają, prawda? - zwrócił się do nas.
Gerard nic nie odpowiedział, dlatego kiwnęłam głową i pociągnęłam Gerarda za dłoń, by również się zgodził.
- Tak. - uśmiechnął się sztucznie. Nadal był zły, a ja już wiedziałam, że pobyt pana Joana Pique w Manchestrze, będzie jeszcze gorszy niż myślałam jeszcze kilka dni temu.

                                        ***

Zaraz po skończonym treningu zniknęłam, by spotkać się z przyjaciółmi i to właśnie z nimi spędzić mój pierwszy w życiu mecz na stadionie. Pan Joan dziwnie bez żadnych pytań i dociekliwości zrozumiał sytuację i z uśmiechem życzył mi miłego spotkania. Długo zastanawiałam się po kim Gerard mógł odziedziczyć bipolarność i jak się okazało sprawcą był jego ojciec, który wiedziałam, że jeszcze nie raz zaskoczy mnie swoim zachowaniem. Nim właściwie wyszłam z murawy upewniając się, że pan Joan się patrzy, pociągnęłam Gerarda za rękaw jego stroju i poszłam z nim w stronę wyjścia. 
- Co robisz? - spytał zdezorientowany, poprawiając koszulkę. - Kurwa no, rozciągnęłaś mi rękaw. 
- Nieważne, zaraz będzie normalny. - przekręciłam oczami - Twój tata patrzy, więc cie porwałam. Nie mogłam tak po prostu wyjść, co nie? 
- Wyrabiasz się. - uśmiechnął się zadziornie. 
- Ta, cokolwiek. Słuchaj, tak jakby przyszłam też... kurwa chciałam życzyć ci powodzenia, okej? 
- Woah, jesteś ostatnio dość dosadna, zauważyłaś to? 
- Po prostu podziękuj. - jęknęłam czując się dziwnie w tej sytuacji. 
Nie planowałam podnosić go na duchu przed meczem. Nawet nie wiedziałam czy jest w jakiś sposób ważny. Po prostu czułam, że muszę. Chciałam z nim porozmawiać i wiedzieć, że może dzięki mnie poczuje się jakoś lepiej, a stres w jakiś sposób się z niego ulotni. Naprawdę nie widziałam co się ze mną dzieje. Zbyt wczuwałam się w odgrywaną rolę.
Gerard uśmiechnął się i nie zastanawiając się przywarł swoimi miękkimi ustami do moich. Zdezorientowana przymknęłam oczy, a z czasem zaczęłam oddawać pocałunki. Złapałam go delikatnie za włosy i pociągnęłam, kiedy mocniej na mnie naparł. Jego dłonie znalazły się na mojej talii, delikatnie się w nią wbijając. Pocałunek był żywy i ekspresyjny, ale przede wszystkim był naszym pierwszym. I nie ważne było to, że to tylko gra. Podobał mi się, cholernie mi się podobał mimo, że nie powinien. 
Kiedy oderwaliśmy się od siebie między innymi z powodu braku tchu, prawa dłoń Gerarda znalazła miejsce na moim czerwonym, ciepłym policzku. Uśmiechnął się. 
- Podobało ci się. - szepnął dysząc jeszcze po tym co chwile temu się stało. 
- Średniawka. - mruknęłam uśmiechając się zadziornie. Przygryzłam lekko wargę i nic już nie mówiąc odwróciłam się i pobiegłam na trybuny, które zarezerowane były dla mnie i reszty ekipy. Wciąż czułam przyjemny szum w głowie i wiedziałam, że jeszcze trochę będzie się mnie imał. Jednak ku mojemu zdziwieniu, nie przeszkadzało mi to.