piątek, 29 września 2017

024 A Thousand Years.

*Upewnij się, że przeczytał*ś trzy poprzednie rozdziały, ponieważ
 dodaję je w krótkim odstępie czasowym*


- I, że tak jest co rok? - spytałam oglądając się dookoła.
Wszędzie poustawiane były rollercoastery, inne, trochę mniejsze, kolejki dla dzieci oraz stragany z jedzeniem i różnorakimi konkurecjami, w których wygrać można było jakiegoś pluszaka. Na samym końcu placu stała wielka scena, na której ktoś właśnie odbywał próbę. 
Byłam ciekawa, kto dzisiejszego wieczora na niej wystąpi.
- No, robią jeszcze taki festiwal na wiosnę. - usłyszałam za sobą głos Madeline, co bardzo mnie zdziwiło. 
Nie często odzywała się do mnie bez mojej głupiej ksywki, którą sobie obrała. 
- A w lato? 
- W lato też jest festiwal, ale znacznie większy, jest więcej artystów i trwa trzy dni. - odpowiedział mi Stiles, a ja uśmiechnęłam się do niego w podziękowaniu. 
- To co robimy? - spytał Logan, który wciąż kurczowo trzymał moją dłoń w swojej. 
- Myślałam, że spędzimy czas wszyscy razem. - popatrzyłam na naszych przyjaciół, którzy rozdzielili się na mniejsze grupki i poszli w kierunku największych atrakcji. 
- Nie każdy przepada za tym samym, więc zwykle się rozdzielamy.
Kiwnęłam głową, na znak, że zrozumiałam i zaproponowałam żebyśmy poszli na jakąś średniej wielkości kolejkę. Chlopak przystał na to, dlatego ruszyliśmy w stronę pomarańczowego rollercoastera, który zaliczał się do strefy familijnej, czyli tej średniej. 
- Logan?! - stanęła przed nami uśmiechająca się, średniej wielkości brunetka, o jasnej karnacji i niebanalnej urodzie, którą się zapamiętuje i nie przechodzi obok niej obojętnie. Mówiąc w skrócie była śliczna i ewidentnie znała mojego chłopaka. On ją również, ponieważ w ekspresowym tempie puścił moją dłoń i zatopił się w jej ramionach. 
Ja natomiast stałam jak słup soli, nie bardzo wiedząc jak mam się zachować. 
- Lola, co ty tu robisz? - spytał mój chłopak, a dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
Zaskoczyła mnie, bo nie sądziłam, że da się bardziej. 
- Przyjechałam na festiwal, bo nie dałam rady rok temu. No i nie ukrywam, że chciałam zobaczyć twoją piękną buźkę. 
Zaraz. 
Co? 
- Twoją też całkiem miło jest zobaczyć, szczególnie po dwóch latach. Nie wierzę, że nawet nie zadzwoniłaś, żeby powiedzieć, że jesteś w okolicy!
- Miałam cichą nadzieję, że tu na siebie wpadniemy i zobaczę twoje zaskoczenie na własne oczy, a nie jedynie usłyszę przez słuchawkę. Cóż, udało mi się. - powiedziała z wyczuwalną nutą dumy w głosie i wreszcie odwróciła swój wzrok od Logana, przenosząc go na mnie. 
- A to kto? - spytała uśmiechnięta, ale widziałam, że domyśla się kim jestem i nie bardzo jej to pasuje. 
- No tak. - odchrząknął, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o mojej obecności. Słodko. - Lola, to moja dziewczyna, Maritza. Maritza, to moja była dziewczyna zza czasów liceum, Lola. 
- Miło mi cię poznać. - podeszłam do niej i podałam jej dłoń, którą brunetka od razu uscinęła. 
- Mnie ciebie też. - odpowiedziała i znów zajęła się rozmową z moim chłopakiem, dając mi dosadnie do zrozumienia, że jak narazie się im nie przydam. 
W ogóle na mnie nie patrząc pognali w stronę ławki i zajmując całą jej szerokość, zaczęli wspominać licealne lata, w których byli jeszcze razem. Wypuściłam z ust powietrze zirytowana zaistniałą sytuacją  i odwróciłam się na pięcie w stronę jednego ze stoisk, w którym podawali gorące napoje. Skoro zapomnieli o istnieniu kogoś takiego jak ja, to postanowiłam ich zostawić. Już układałam sobie w głowie przemowę, którą miałam w planach wygłosić Loganowi, kiedy poczułam szturchnięcie w bok. 
Odwróciłam się i napotkałam niebieskie oczy Gerarda, które przez chwilę na mnie patrzyły, a potem uwiesiły się na Loganie i Loli. 
- Ciekawie. - stwierdził i spojrzał na zegarek. - Jesteście ze sobą niecały tydzień, a on już leci w ramiona byłej? - zaśmiał się i poprosił kasjerkę o kawę z mlekiem. 
Przemilczałam to i odbierając zamówioną wcześniej herbatę, udałam się do drewnianego stolika, ustawionego przy straganie.  
Dwie minuty później dosiadł się Gerard, a ja przewróciłam oczami. 
- Nie dąsaj się. - powiedział i upił trochę napoju. - Przepraszam, no ale wiedziałem, że tak będzie. 
- Nie pomagasz. - syknęłam, a on uniósł ręce w geście kapitulacji. 
- Wybacz, nie jestem w tym najlepszy. 
- Zauważyłam. 
Po tym postanowiłam się już nie odzywać. Gerard to uszanował, ponieważ również siedział cicho i sprawdzając tylko powiadomienia na telefonie popijał swoją kawę. 
Jednak z każdą sekundą patrzenia na nich czułam jak zaraz wybuchnę. I tak też się stało. 
- Rozmiesz, że tak po prostu mnie olali?! - przerwałam nagle ciszę, zaskakując tym Pique, który niemal oblał się swoim gorącym napojem. - Odwrócili się i poszli, a gdyby ona nie zapytała, to nawet by mnie nie przedstawił! 
- Spokojnie, ludzie patrzą się na ciebie, jak na wariatkę. - powiedział opanowanym tonem, a ja rozglądnęłam się i rzeczywiście kilka osób spoglądało w moją stronę. 
Skuliłam się i zakryłam twarz włosami, a Pique zaniósł się śmiechem. 
- Będziemy tu tak siedzieć i marudzić na tego palanta czy może pójdziemy się trochę zabawić? - zagadnął Gerard po chwili milczenia. 
- To nie jest palant, nie zapominaj, że ja nadal z nim jestem. 
- Naprawdę tylko tyle zrozumiałaś?
Podniosłam z powrotem wzrok i ujrzałam idącą panią Melisse, razem z jakimś mężczyzną. 
- Dzień dobry Melisso! - krzyknęłam i pomachałam ręką, by mogła mnie zobaczyć, a kiedy to zrobiła od razu pognała w naszą stronę. 
Usłyszałam niezadowolone fuknięcie Gerarda i zanim się zorientowałam, on zdążył uciec w kierunku Toi Toi. 
Melissa zauważyła, że odszedł ze względu na nią, przez co na jej twarzy uformował się grymas smutku. 
- Mari, dziecko drogie, jak podoba ci się na twoim pierwszym festiwalu jesiennym? - starała się zagadać, by nie było widać jak bardzo gest chłopaka ją dotknął.  
- Jest świetnie. - uśmiechnęłam się promiennie i spojrzałam ukradkiem na jej towarzysza. 
Kobieta zauważyła to, bo uderzyła się lekko z otwartej ręki w czoło i wyszeptała coś w stylu „no tak”. 
- To mój przyjaciel Greg. - zwróciła się do mnie. - A to moja pracownica, Maritza. 
- Bardzo miło mi pana poznać. - uścisnęłam jego dłoń. 
- Gdzie tam „pana”, nie mów tak, bo czuję się staro. - jęknął niezadowolony, a ja razem z Melssą wybuchnęłyśmy śmiechem. 
To było takie typowe dla ludzi w ich wieku. 
- Dobrze, Greg. - odpowiedziałam, a następnie popatrzyłam na moją szefową miną typu „musimy o tym jak najszybciej porozmawiać”.
Cóż, kobieta nie chwaliła mi się, że kogoś ma, dlatego czekało ją niedługo przesłuchanie. 
- Mari, my zmykamy, a ty baw się dobrze i pozdrów resztę. - uściskała mnie, następnie pożegnałam się Gregiem i ruszyli w stronę reszty straganów. 
Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że mówiąc bym pozdrowiła resztę, przede wszystkim chodziło jej o Gerarda, który zaraz po tym jak jego ciocia zniknęła, pojawił się na swoim wcześniejszym miejscu. 
- Co ona ci takiego zrobiła? 
- Więcej niż ci się wydaje. 
- Oświeć mnie. 
- Naprawdę chcesz o tym słuchać? 
- Skoro pytam, to jest jasne. - przewróciłam oczami. - Chcę wiedzieć dlaczego tak bardzo nienawidzisz tej kobiety. Ona jest cudowna. 
Westchnął i przygotował się do prawdopodobnie długiego wywodu. 
- Kiedy miałem jedenaście lat, moja mama zdradziła mojego tatę z kolegą ze szpitala, w którym pracuje. Był głupi i wybaczył jej, myśląc, że to była tylko jednorazowa akcja. - prychnął. - Ale ona zrobiła to znowu, dwa lata później. Na szczęście tata nie dał się okręcić wokół palca po raz kolejny i wniósł o rozwód. Tylko, że ta idiotka stwierdziła, że to wszystko z jego winy, bo nie miał dla niej czasu. Moja ciotka stanęła w jej obronie mówiąc dokładnie to samo. Teraz przykładna mamusia przypomniała sobie o tym, że ma syna i kiedy zrozumiała, że nie odbiorę od niej telefonu, próbuje skontaktować się ze mną poprzez Melissę. 
- Oh. - to była jedyna rzecz, jaką potrafiłam z siebie wydusić. 
- Tata zachował się lekkomyślnie, kiedy za pierwszym razem dał się złapać w jej sidła. Nadal nie rozumiem jak mógł jej wybaczyć. 
- Nie pomyślałeś, że on ją kocha? - wtrąciłam. 
- Miłość nie istnieje. - odpowiedział, a ja przewróciłam oczami. - Jak mogę wierzyć w miłość, skoro nigdy nie widziałem jej w domu? Przecież to moi rodzice powinni być dla mnie przykładem prawdziwej miłości i lojalności, podczas gdy moja mama pieprzyła się z jakimś doktorkiem na boku. - powiedział i przyrzekam, że przez moment jego twarz uformowała się w grymas bólu. 
- Czyli wtedy, kiedy przyszedłeś do apteki... 
- Melissa chciała się spotkać, by przekazać mi, że mama chce się ze mną skontaktować. - wypowiedział gorzko.
- Chodźmy. - powiedziałam po chwili ciszy i wstałam z krzesła. - Nie będziemy tu tak siedzieć i się zadręczać. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco w jego stronę i łapiąc go za rękę, by mógł się podnieść ruszyłam, ciągnąc go za sobą w kierunku pomarańczowej kolejki, na którą wcześniej miałam iść z Loganem. 
Jak się okazało, nie była aż tak straszna , jak na początku myślałam, dlatego poszliśmy na jeszcze jedną ze strefy familijnej, a na końcu na wielką w kolorze czerwonym, ze strefy ekstremalnej. Spotkaliśmy tam Stilesa i Amber, którzy byli lekko zdziwieni brakiem przy mnie Logana, ale razem z Gerardem zgrabnie ominęliśmy jego temat i miło spędziliśmy czas oczekiwania w kolejce. 
- Proszę odłożyć tu swoje rzeczy, takie jak torebka, plecak, okulary czy kurtka. - średniego wzrostu mężczyzna wyśpiewał swoją regułkę na jednym wydechu, wskazując ręką na półkę po naszej prawej. 
Podeszliśmy więc tam, zostawiliśmy swoje rzeczy i wsiedliśmy do kolejki. 
Zaśmiałam się, kiedy zobaczyłam, jak Gerard próbuje zmieścić się w naszym wagoniku. Jego nogi ledwo mieściły się w przeznaczonym na nie miejscu. Usłyszałam jak przeklnął i ustawił się w dość nienaturalnej pozycji. 
- Jakby zapomnieli, że istnieją też ludzie, którzy mają więcej wzrostu niż metr sześćdziesiąt. - mruknął, a ja ponownie zaniosłam się śmiechem. 
- Nie śmiej się, bo ty ledwo dotykasz nogami ziemi. - wytknął na mnie język, a ja odwzajemniłam jego gest. 
Chciałam coś jeszcze dodać, ale niespodziewanie kolejka ruszyła i jedyny dźwięk jaki z siebie wydałam, to głośny krzyk w akompaniamencie kilku bluźnierstw. 
- Chyba nie było tak źle, co nie? - Gerard nabijał się ze mnie odkąd znaleźliśmy się na dole. Stwierdził, że gdybym się nie brzydziła, to pocałowałabym ziemię. W sumie, to miał chyba rację. 
- Wcale. - odpowiedziałam sarkastycznym tonem i pognałam w stronę plakatu, który zauważyłam na jednym ze słupów. 
- Co ty robisz? - piłkarz podbiegł do mnie i również popatrzył na kawałek papieru. 
- Sprawdzam, kto dzisiaj będzie występował. - poinformowałam go i spojrzałam na plan. 
- I co, znasz ich? 
- Nie. Ale chciałabym ich posłuchać, może będą fajni. 
- Nigdy nie zostajemy na koncertach. - powiedział, a mnie zrzedła mina. 
- O, tu jesteście. - usłyszałam głos Michaela, dlatego obróciłam się w jego, a zaraz po mnie zrobił to Gerard. 
- Wiecie może co tu robi Lola? - wtrąciła Amber, patrząc na mnie w wymowny sposób. 
- Nie wiem. Pierwszy raz w życiu ją dzisiaj widziałam. Logan mnie olał i sobie gdzieś z nią poszedł. 
- Biedna, to dlatego z tobą nie był. - westchnęła rudowłosa i pogłaskała mnie po ramieniu, a ja kiwnęłam głową i posłałam w jej stronę wdzięczny uśmiech. 
- Kto by pomyślał, że wróci. - zaśmiała się Madeline. - I to akurat kiedy nasza słodka Mari zaczęła się spotykać z Loganem. 
- Odpuść chociaż dzisiaj. - jeknęłam w jej stronę. 
- Daj spokój. - Amber złapała ją za rękę, kiedy chciała się odezwać. 
Co dziwne, bardzo szybko odpuściła. 
- To co, zbieramy się? - spytał Stiles, a wszyscy przytaknęli. 
Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Ja, Amber i Gerard szliśmy na tyłach i rozmawialiśmy o największym rollercoasterze, na którym prawie zwymiotowałam. Kiedy mieliśmy przekroczyć bramę, poczułam pociągnięcie za rękę. 
- Właściwie, to my zostaniemy. - odezwał się Gerard, wciąż nie puszczając mojej dłoni. 
Amber uśmiechnęła się lekko i pokiwała żwawo głową. 
- Jasne, bawcie się dobrze. - rzuciła i pobiegła za resztą, która już dawno opuściła teren parku. 
- Co, dlaczego? 
- Czy przypadkiem nie chciałaś posłuchać tego koncertu? 
- Naprawdę? - spytałam podekscytowana, a kiedy Pique przytaknął, nie bardzo nad tym myśląc przywarłam do niego, oplatając go w pasie swoimi rękami. W pierwszych sekundach nie rozumiał co się dzieje, dlatego stał w bezruchu, ale po chwili oprzytomniał i ułożył swoje dłonie na moich ramionach, lekko mnie do siebie przyciskając. 
Kiedy się od siebie oderwaliśmy, spojrzałam na niego zawstydzona moim nadmiernym okazaniem uczuć, ale on to zignorował i pociągnął mnie w stronę sceny, przy której zaczynało pojawiać się coraz więcej osób. 
Poprzeciskaliśmy się trochę i nie wiem jak ani kiedy, ale znaleźliśmy się przy barierkach. 
Chwilę potem rozbrzmiały pierwsze nuty piosenki i prawdę mówiąc, chyba kojarzyłam ją z jednego z poranków, kiedy razem z Isaaciem słuchaliśmy radia. Zaczynał się spokojnie, ale wiedziałam, że był to kawałek typowo rockowy, jednak mimo wszystko podobał mi się. 
Ludzie zaczęli krzyczeć i dopiero teraz zorientowałam się, że na scenie pojawił się wokalista z gitarą w ręku, a zaraz po nim reszta zespołu, czyli drugi gitarzysta i perkusista. 
- Jak się bawicie Manchester?! - wykrzyczał do mikrofonu, a na widowni znów rozległ się wrzask. W tym i mój, co rozbawiło nieco Gerarda. Sama również zaczęłam się śmiać. 
- Nazywamy się 30 Seconds to Mars i jest nam bardzo miło, że możemy przed wami wystąpić. Jak już zdążyliście usłyszeć, rozpoczniemy piosenką Kings and Queens. A więc zaczynamy! 
I koncert rozpoczął się na dobre. 
Tańczyliśmy, śpiewaliśmy to, co znaliśmy z radia i po prostu miło spędzaliśmy czas. 
Kiedy zespół skończył grać, na scenę weszła młoda, ładna kobieta, która zwyciężyła w konkursie zorganizowanym przez teatr. Nagrodą właśnie między innymi był występ na festiwalu. 
Miała wspaniały głos i śpiewała przede wszystkim ballady. Myślałam, że Gerard będzie chciał wracać, jednak ku mojemu zdziwieniu zostaliśmy. 
W pewnym momencie jej występu, jakiś wysoki mężczyzna stanął centralnie przede mną, przez co praktycznie nic nie widziałam. Zaczęłam się wychylać, mając nadzieję, że coś mi to da, jednak rezultat był znikomy. Zrezygnowałam po czasie i z nadąsaną miną zaczęłam ponownie wsłuchiwać się w piosenkę. 
Jednak po krótkiej chwili poczułam jak czyjeś dłonie owijają się wkół mojej talii, a potem tracę grunt pod stopami.
Gerard dosłownie posadził mnie sobie na ramionach. By obrać stabilniejszą pozę złapałam za jego głowę, ale on w tym samym czasie spojrzał na mnie z dołu. Posłałam w jego stronę wdzięczny, szeroki uśmiech, który piłkarz również odwzajemnił. Jego gest był nieco inny niż zwykle, teraz towarzyszyła mu przy tym nieznana mi iskierka w jego oku, która uruchomiła się mu od razu po spojrzeniu na mnie. 
Naprawdę nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, ale schyliłam się i złożyłam na jego czole delikatny pocałunek, a następnie ułożyłam swoje dłonie na jego policzkach. Czułam pod palcami, jak ponownie się uśmiecha, co było miłe.  
- Dobrze. - odezwała się dziewczyna na scenie, która na początku występu wyznała, że nazywa się Juliet. - Teraz czas na moją ulubioną piosenkę. Chciałbym zadedykować ją najsłodszej parze, jaką w życiu widziałam. Znajduje się ona dzisiaj na tej widowni.
Zaczęłam się rozglądać, by móc zobaczyć dziewczynę i chłopaka, o których mówiła Juliet, jednak nie bardzo mi to wyszło. 
- Mówię o was. - znów się odezwała, więc odwróciłam na nią swój wzrok. 
Jak się okazało, patrzyła ona prosto na mnie i Gerarda. 
- Że my? - spytałam cicho, wskazując palcem na mnie i piłkarza pode mną. 
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, dziewczyna pokiwała twierdząco głową, a uśmiech, który miała na ustach od początku jej pojawienia się na scenie, poszerzył się o jeszcze kilka milimetrów. 
- Brawa dla nich! - krzyknęła do mikrofonu, a widownia zrobiła to, o co ich poprosiła. W wyniku czego spaliłam buraka, bo przecież nie było nawet jak powiedzieć, że my wcale nie jesteśmy razem. - Piosenką, którą wam dedykuje, jest „ A Thousand Years” autorstwa Christiny Perri. To piękne, jak na siebie patrzycie i widać, jak bardzo się kochacie, dlatego życzę wam, by wasza miłość trwała przez tysiąc lat! - zacytowała pod koniec zmodyfikowany przez siebie refren piosenki, którą właśnie zaczynała śpiewać. 
Wspaniale...

                                       ***

- To było... - odezwał się Gerard po krótkiej chwili milczenia, podczas gdy odwoził mnie do domu. 
- Dziwne. - dokończyłam, zauważając, że chłopak nie wie jak ubrać całą tą sytuację w odpowiednie słowo. 
- Tak. - przyznał. 
Nie minęła minuta, kiedy zaczął się śmiać, a jako, że nie potrafiłam się powstrzymać dołączyłam do niego. 
- Nie wierzę. - wydusiłam, wycierając łze spowodowaną gromkim śmiechem. 
Po jeszcze pięciu minutach drogi, auto się zatrzymało. 
- Do jutra. - uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi. 
- Do jutra. - powtórzył, a ja ulotniłam się z wozu i zniknęłam za wejściem do klatki. 
_______ 
Powiem tak: choroba ewidentnie mi służy ;D jakkolwiek to brzmi XD 
Rozdział wyszedł dość dłuuugi, no ale to na plus raczej ;D 
Widzę, ze jesteście bardzo szczęśliwi ze związku Loritzy (hehe) ;D tak trochę was podenerwować chciałam, wiec za to dzisiaj macie znów Gerarda w towarzystwie naszej słodkiej bohaterki, Logan, który dla byłej kompletnie zignorowal Mari + tajemnicę z życia Gerarda!  
Ah, no i jeszcze tą końcówkę, oczywiście ;D 
podoba się? zostaw komentarz! 
do następnego, kochani. <3 
P.S. za błędy przepraszam, pewna cześć pisana była podczas gorączki, wiec mogą być drobne niedopatrzenia (mam jednak nadzieje, ze takich tu nie ma). 

czwartek, 28 września 2017

023 The festivals are cool.

*Upewnij się, że przeczytał*ś dwa poprzednie rozdziały, ponieważ
 dodaję je w krótkim odstępie czasowym*

Oczywiście tak, jak się spodziewałam - tydzień później, kiedy ja już zdążyłam wyzdrowieć, Gerard wylądował w łóżku z czterdziestostopniową gorączką. Z racji tego, że codziennie po treningu przychodził do mnie, by mi potowarzyszyć, teraz to ja starałam się odwiedzać go po pracy.
Był wtorek i tego dnia pani Melisaa już rano zakomunikowała, że będzie ze mną w aptece przez całą zmianę, co nie zdarzało się za często. Kobieta zwykle zajmowała się sprawą papierkową lub gdzieś jeździła. Na ten dzień też trochę jej miała, ale stwierdziła, że po chorobie nie wolno mi się za bardzo przemęczać. Dlatego ja stałam przy kasie i obsługiwałam klientów, a ona rozkładała brakujący  towar na półki. Nie zmieniła co do tego zdania, nawet po moich zapewnieniach, że czuję się już bardzo dobrze. Gerard zdecydowanie miał to po niej. Podczas mojej choroby, kiedy byłam w jego obecności dosłownie nie mogłam zgiąć się po kartkę, która upadła, ponieważ „mogło zakręcić mi się w głowie”. Litości, byłam traktowana jak kobieta w ciąży, chociaż myślę, że nawet gorzej. 
- Skończyłam. - usłyszałam panią Melisse, a po obróceniu się ujrzałam jej dumną z siebie minę. 
- Szybko. - powiedziałam z uznaniem.
Na jej usta wkradł się szczery uśmiech. 
- Dobra, dziecino. Zmywaj się. - pogoniła mnie ruchem ręki w stronę zaplecza. - No, co tak stoisz? 
- Em, mam jeszcze godzinę pracy. - przypomniałam jej po spojrzeniu na zegar ścienny. 
- Boże kochany, co się stało z tą młodzieżą. - pokiwała głową niedowierzając, a ja spojrzałam na nią niezrozumiale. - Puszczasz ją szybciej z pracy, a ta ci jeszcze marudzi. 
- Naprawdę puści mnie pani godzinę wcześniej? - spytałam, a Melissa wręcz rzuciła we mnie swoim karcącym spojrzeniem. Szybko zrozumiałam o co jej chodzi, więc się poprawiłam. - W sensie, puścisz mnie godzinę wcześniej? 
- Czy nie właśnie to przed chwilą powiedziałam? - zaśmiała się, a ja pokiwałam głową przyznając jej racje. - Więc do zaplecza i sio. Myślisz, że nie zauważyłam jak ci się gdzieś codziennie spieszy? Mam nadzieję, że kiedyś dowiem się któż to taki skradł ci to słodziutkie serce. 
- Oh, nie. Nie chodzę do mojego chłopaka, odwiedzam kolegę, bo jest chory. - postanowiłam nie wchodzić w szczegóły, jakim było na przykład imię „kolegi”. 
- O ty diablico, a więc masz chłopaka! - udała obrażoną. 
Kilka dni temu przemyślałam propozycję Logana i stwierdziłam, że tak naprawdę nie mam niczego do stracenia. Nasi przyjaciele bardzo ucieszyli się na tą wieść, więc w sumie lepiej być nie mogło. Oficjalnie Lotitza weszła w życie, jak powiedział to Michael. Jednak, wbrew moim pozorom, miałam wrażenie jakby cieszył się z tej nowiny najmniej ze wszystkich. Oczywiście pomijając Gerarda. Było wiadomo, że on nie będzie go popierał ze względu na nienawiść w stronę Logana. Zdążyłam się jednak już do tego przyzwyczaić. W innym wypadku pewnie dawno bym zwariowała. 
- To dość świeże. Jesteśmy razem dopiero tydzień. - usprawiedliwiłam się. 
- No, masz szczęście. Kto to taki? - wypytywała. 
- Logan Harvey. 
- O Matulo! - pisnęła uradowana. - Mój mały Logan! Pozdrów go, jeśli się dzisiaj spotkacie. 
- Na pewno to zrobię. - uśmiechnęłam się życzliwie. 
- To teraz zmykaj. - szturchnęła mnie w bok, więc pognałam w stronę zaplecza, przebrałam się i pożegnałam z kobietą wychodząc w tym samym czasie z budynku. 
Kierując się w stronę przystanku autobusowego, zaczęłam żałować, że nie zdałam na prawo jazdy. Miałam wrażenie, że z sekundy na sekundę było coraz zimniej. Na miejscu nikogo nie było, dlatego mogłam usiąść w spokoju i poczekać na tak bardzo znienawidzony przeze mnie autobus.  

                                      ***

- Przyniosłaś papu! - w drzwiach entuzjastycznie przywitana zostałam przez Bena, który wciąż jeszcze pomieszkiwał u Gerarda. 
Jak się niedawno dowiedziałam w jego domu doszło do jakiegoś zwarcia, przez co dopóki wszystko nie zostanie naprawione, budynek nie będzie zdatny do mieszkania. 
- E, e, e. - pokiwałam mu palcem wskazującym przed twarzą. - To dla Gerarda. Plus, tobie też dzień dobry. - wypomniałam mu brak powitania z jego strony. 
- Czepiasz się. - rzucił i wskazał żebym poszła do salonu, podczas kiedy on zamykał drzwi. 
Weszłam w głąb i ujrzałam to samo co nieprzerwanie od tygodnia, czyli umierającego Gerarda. 
Wprawdzie wyglądał lepiej niż ostatnio, ale wciąż dało się zauważyć, że męczy go katar i kaszel. 
Widząc, że już jestem na usta przykleił się mu typowy, pewny siebie uśmieszek, a sekundę potem przywitał się ze mną i podniósł z kanapy, by zrobić mi obok miejsce. Usiadłam więc i wyciągnęłam po kolei wszystko co dzień wcześniej dla niego kupiłam. 
- Jesteś niesamowita. - zatarł ręce i złapał za czekoladowy batonik, a następnie kichnął. 
- Ferguson mnie ukatrupi, kiedy się dowie. - przyznałam i zaczęłam się śmiać. 
- Hmm, ciekawe kto mu powie. - w pokoju pojawił się Ben. 
- Nie zrobisz tego. - odezwał się Gerard próbując nie stracić kontroli i się nie zaśmiać. 
- Jeśli dostanę coś z tej magicznej siateczki, to racja, nie zrobię.  
- Co za dzieci. - prychnęłam i rzuciłam chłopakowi paczkę żelków. 
- Ej! - oburzył się Gerard. 
- Nie zapominaj, kto za to płacił, mój drogi. - to wystarczająco uciszyło chłopaka, dlatego tradycyjnie, tak jak codziennie, kiedy do nich przychodziłam włączyłam telewizor i nakazałam Fosterowi szukać jakiegoś filmu. 
- A tak w ogóle, to nie miałaś być o piętnastej? - odezwał się, podczas poszukiwań. 
- Miałam, ale ciocia Gerarda pościła mnie trochę wcześniej. 
- Oh, cóż za dobroczynna kobieta. - wtrącił Pique z pogardą, a ja przewróciłam oczami. - Swoją drogą, to nie jest moja ciocia.
- Kompletnie nie wiem co ona ci takiego zrobiła. - nadąsałam się. - I tak, Gerard, to jest twoja ciocia czy tego chcesz, czy tez nie
- Co potem robisz? - spytał po chwili, by zgrabnie ominąć temat, zabierając się teraz za maślane ciasteczka. 
- Spotykamy się całą paczką i idziemy na ten festiwal jesienny. - odpowiedziałam wpisując w tym samym czasie tytuł produkcji, który podał mi chwilę temu Ben. 
- Słyszałem o nim! - rzucił kolega z drużyny Gerarda. - Mogę się z wami zabrać? 
- Jasne, nie ma problemu. - uśmiechnęłam się przyjaźnie i włączyłam film. 
- Ej, to ja też chce! Festiwale są spoko. - zwrócił się do mnie Gerard. 
- Nie, ty nigdzie nie idziesz. Jesteś chory, a na dworze jest zimno. - czułam się jak jego matka, interesująco. 
- Już mi lepiej i dobrze o tym wiesz. Kaszel, to nie choroba. 
- Oczywiście, że to choroba. 
- I tak pójdę. - wzruszył ramionami, a ja się nie odezwałam, bo znałam jego charakter i wiedziałam, że postawi na swoim. 
- Jeny, kłócicie się jak stare, dobre małżeństwo. - skwitował Ben. 
Razem z Gerardem spojrzeliśmy na siebie, ale po kilku sekundach odwróciliśmy wzrok z powrotem w stronę telewizora, nie komentując słów chłopaka. 
Niestety film, który wybrał bramkarz, był kompletnie beznadziejny i zamiast oglądać, to przez niecałe dwie godziny rozmawialiśmy o różnych głupotach. 
Kiedy się skończył, poinformowałam chłopaków, że jeśli nie chcemy się spóźnić, to musimy już iść. Nie musiałam powtarzać, ponieważ obydwaj w dość szybkim tempie się ogarnęli i chwilę potem zmierzaliśmy już do auta obrońcy. 
- Czemu nie masz prawka? - spytał mnie Ben w połowie drogi, a ja wypuściłam zirytowana powietrze. 
- Nie zdałam. - przyznałam, a on zaczął się śmiać. 
- Ty zdałeś za trzecim. - odezwał się Gerard nie spuszczając wzroku z ulicy. 
- Ha! - wystawiłam język w stronę Fostera.
- Czepiacie się. - powtórzył swoje wcześniejsze słowa. Dość często tak mówił. 
W radiu zaczęła lecieć jedna z moich ulubionych piosenek, dlatego dałam głośniej i zaczęłam śpiewać trochę się przy tym wygłupiając. Po czasie przyłączył się też do mnie Ben, a Gerard śmiejąc się tylko z naszych nikłych umiejętności wokalnych co jakiś czas spoglądał w lusterku na to, co robimy. 
Podjeżdżając na parking już z daleka dało się zauważyć naszych przyjaciół, dlatego szybko wyszliśmy z pojazdu i pokierowaliśmy się w ich stronę. 
Przywitaliśmy się i przedstawiliśmy Bena, którego jak się okazało, jeszcze nie znali. 
Po wszystkim podeszłam do Logana i złożyłam na jego ustach krótki pocałunek. 
- Hej, piękna. - uśmiechnął się słodko, a ja odwzajemniłam jego gest. - Czemu z nim przyjechałaś? 
- Miał po drodze, więc podjechał do mnie do pracy. - skłamałam gładko i spojrzałam na Gerarda, który cały czas bacznie nas obserwował, mimo że dyskutował o czymś z Amber. 
Logan wciąż wpatrywał się we mnie nieufnie. 
- Jesteśmy przyjaciółmi i musisz to zaakceptować. 
Ten tylko uniósł dłonie w obronnym geście i łapiąc mnie za rękę poprowadził nas w stronę reszty. 
- Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że jesteście razem. - przyznała uśmiechnięta Amber, kiedy przerwaliśmy jej i Pique rozmowę. 
Zaśmiałam się. 
- To co, idziemy? - wtrącił się Gerard, a każdy przytaknął, więc ruszyliśmy w stronę parku, na którym wszystko się dzisiaj odbywało. 
- Tak w ogóle. - odezwał się Stiles. - Czy ty czasem nie mówiłeś ostatnio, jak bardzo nienawidzisz tego typu rzeczy? 
- Nie. 
- Ale...
- Nie. - powtórzył, a Mason odpuścił. 
Mnie powiedział, że festiwale są spoko. 

_______
Zdecydowanie za bardzo was rozpieszczam! Trzeci dzień i trzeci rozdział ;D Obyście się za bardzo nie przyzwyczaili, bo to prawdopodobnie tylko na czas mojej choroby. 
Dziękuje za komentarze i do następnego <3

środa, 27 września 2017

022 What do you care about?

*Proszę upewnij się, 
że przeczytał*ś rozdział 021, ponieważ dodaję następny w odstępie 
jednego dnia. Miłego czytania!*

                                      ***

- Nie musiałeś przyje... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ po raz dziesiąty w ciągu pięciu minut zaniosłam się głośnym kichnięciem. - Apsik! 
Na korzyść Pique, w ostatnim momencie obróciłam głowę w drugą stronę i nic niepotrzebnego nie wylądowało na jego koszulce czy też twarzy. 
- Mmm... nie wiem co było seksowniejsze. - udał, że się zastanawia . - To, że prawie oberwałem od ciebie glutami czy może twoja mina, kiedy kichnęłaś. 
- Jasne, śmiej się. - powiedziałam dramatycznym głosem i rzuciłam się na kanapę wydając niezidentyfikowany odgłos zrezygnowania i męczarni, którą przechodziłam - To nie ty strzelasz swoimi smarkami po pokoju z prędkością karabinu maszynowego. 
Nie otrzymałam odpowiedzi, ale usłyszałam cichy śmiech Gerarda. Po krótkim czasie poczułam, jak materac po mojej prawej stronie delikatnie i powoli się ugina. 
- Nie masz czegoś lepszego do roboty niż niańczenie mnie chorej i marudzącej? - spytałam przewijając kanały w poszukiwaniu jakiegoś godnego uwagi filmu. 
- Mam. - przyznał, a ja na niego spojrzałam. - Ale chyba jednak wole pobyć z tobą. Nawet, jeśli grozi mi przez to ślepota. 
- Czemu ślepota? - zdziwiłam się i rzuciłam pilot na stolik do kawy. 
- A jak kiedyś nie trafisz w chusteczkę  i dostanę w oko? Ha, nie pomyślałaś o tym. 
Uśmiechnęłam się w tym samym czasie kręcąc głową. Od pewnego czasu jakoś się do siebie zbliżyliśmy, a mówiąc dokładnie, to od dnia, w którym oficjalnie ustaliliśmy, że jesteśmy przyjaciółmi. Gerard wziął to bardzo do siebie i naprawdę zaczął traktować mnie jak dobrą przyjaciółkę. 
Bądź co bądź, cieszyłam się z tego, bo Pique jako przyjaciel nie był tak denerwujący jak zwykły Pique. 
W tym tygodniu mieliśmy spotkać się na pierwszym obiedzie z jego ojcem i jakimiś ważnymi szychami. Nie wiem jakimi, bo jestem kompletnie tępa jeśli chodzi o piłkę nożną i mówiąc to, wcale nie mam na myśli tylko jej zasad. Plany niestety musiały ulec zmianie, po tym jak wczoraj wieczorem dopadło mnie okropne grypsko, mimo że tak starannie próbowałam się przed tym uchronić. Niestety zaczynał się okres jesienno-zimowy, więc było to dla mnie dość typowe. Szczególnie, że w ciągu ostatnich kilku dni nastąpiło znaczne ochłodzenie. Wzięłam więc wolne w pracy i wszelakimi lekarstwami próbowałam doprowadzić się do jako takiego porządku. 
Niecałą godzinę temu Pique napisał do mnie SMS z zapytaniem o samopoczucie, a kiedy odpisałam, że czuję się okropnie i wyjaśniłam, że to z powodu choroby, przestał mi odpisywać i jak się właśnie okazało, to dlatego, że jechał mnie odwiedzić. 
- To co robimy? - spytałam wbijając się głębiej w oparcie kanapy i nasuwając na ciało gruby koc, bo przeszła mnie fala zimna. 
- Możemy coś obejrzeć. 
- Nie ma nic ciekawego. - zauważyłam, kiedy znów przejechałam wzrokiem po liście programów. - Jestem głodna. 
- Zrobić ci coś? - spytał, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Uwaga, zaskoczę cię. - zrobił dramatyczną przerwę - Też potrafię gotować. - przewrócił oczami. 
- To zrobisz mi jakąś zupkę? - spytałam robiąc maślane oczka. 
Prawdopodobnie wyglądałam teraz jak chory mops z wyłupiastymi oczami. 
- Umiem parówki. - przyznał, a ja spojrzałam na niego dobitnym wzrokiem, bo dobrze wiedziałam, że żartuje. - Dobra, rozumiem. Zupa... Coś wymyślę. - wstał, a ja posłałam mu wdzięczne spojrzenie. Nie tylko ze względu na to, że robił mi jedzenie, ale też spędzał ze mną czas. 
- Dziękuje. - powiedziałam z uśmiechem i pociągnęłam nosem. 
- Nie rozklejaj się, Camarillo. Rozumiem, że wzruszyłaś się moją dobrocią, ale bez przesady. - zaśmiał się. 
- To akurat był glut. - sprostowałam z powagą. - Chce mi się kichać, dlatego lepiej zmywaj się do kuchni robić mi tą zupę, jeśli nie chcesz mieć go zaraz na sobie. 
I o dziwo jak powiedziałam, tak zrobił. Bez złośliwego komentarza, krzywego spojrzenia czy tez obelgi. Po prostu poszedł do kuchni i naprawdę zaczął robić mi jedzenie.
Nie wiedziałam, co sprawiło, że taki się stał, ale wreszcie czułam się swobodnie w jego obecności. Mogłam mówić co i jak chciałam, nie bojąc się o to, że zaraz mnie wyśmieje lub wyjdzie z tym swoim tajemniczym uśmieszkiem na ustach, pozostawiając mnie w niepewności. Nawet, jeśli ciągle gdzieś tam z tyłu głowy wciąż siedziały mi słowa Gerarda z zeszłotygodniowej imprezy, przez które powinnam być raczej onieśmielona w jego towarzystwie. 
Z punktu widzenia kogoś z zewnątrz, nasza relacja mogła wydawać się popaprana. Nie zaprzeczałam, że nie była. Bo przecież łączył nas chory układ, w którym udawaliśmy parę, a poza „sceną”, od tak naprawde niewiadomo kiedy, zachowywaliśmy się jak starzy, dobrzy przyjaciele, zapominając o tym, że jeszcze niedawno panowała między nami dziwna i napięta atmosfera. Nie chciałam się nad tym rozwodzić, ponieważ im dłużej myślałam, tym więcej ciemnych i niejasnych stron tego wszystkiego zaczynałam dostrzegać. Nie miałam nawet na to czasu, ponieważ zasnęłam pod wpływem ciepła i oczywistego zmęczenia spowodowanego chorobą. 

                                      ***
- Gapisz się na mnie. - było pierwszą rzeczą wypowiedzianą przeze mnie po uchyleniu lewej powieki. 
- No, bo dawno nie widziałem tak żałośnie wyglądającego człowieka. Zrób coś ze sobą Camarillo, bo wyglądasz jak chodząca definicja nieszczęścia. - Pique zrobił udawaną zniesmaczoną minę. 
I tak się czułam. 
- A bo to moja wina? Sam tu przyszedłeś i dobrze wiedziałeś, że jestem chora, więc mogłeś się spodziewać, że nie będę wyglądać jak króliczek playboya tańczący na rurze. - powiedziałam z wyrzutem i przekręciłam się na drugą stronę kanapy. 
- A jak wyzdrowiejesz, to będziesz? - spytał i postawił na stole przede mną miskę. 
- W twoich snach, Pique. - powiedziałam i usiadłam przed naczyniem. 
- Skąd wiedziałaś? - spytał, a ja popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Uh, żartuję. W moich snach pod taką postacią występuje tylko ta śliczna blondynka, którą spotkałem ostatnio w klubie. I daję słowo, że nie robię tego podświadomie! 
- Cholernie dobre. - wymruczałam po wzięciu do ust łyżki zupy, którą przygotował Pique. 
Moje dosadne okazywanie zachwytu, było spowodowanie jedynie chęcią zmiany tematu. To nie tak, że ostatnie słowa Gerarda w jakiś sposób mnie zraniły, ale pamiętałam tą przeklętą blondynkę. Przyczepiła się wtedy do niego mocniej, niż Madeline do swojego nowego osiłka, którego ostatnio znalazła i zaczęła wszędzie ze sobą targać. 
I nie to, że mnie to obchodziło, ale był moim przyjacielem i nie chciałam żeby nabawił się jakiejś choroby wenerycznej... 
- Mój specjał - uniósł głowę w dumie - A tak serio, to zupa z puszki i w sumie to zapomniałem sprawdzić datę ważności. No, ale nawet jeśli od niej umrzesz, to zrobię ci tym tylko przysługę. Prawdopodobnie smierć od tej zupy byłaby mniej męcząca, niż od twojej choroby. 
Zaśmiałam się głośno, trochę przy tym kasłając i kontynuowałem jedzenie, a Gerard począł szukać na telefonie filmu, który moglibyśmy razem obejrzeć. 
- Tak w ogóle, to gdzie Isaac? - spytał, kiedy odniósł moją pustą już miskę, a ja trzęsąc się z zimna wróciłam do poprzedniej pozycji leżącej. 
- U Jessie. Jak zwykle zresztą - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i szczelnie owinęłam się kocykiem. - Odkąd się ujawnili, czuję jakbym mieszkała tu sama. 
- Ja bym się cieszył. 
- No tak, ale na szczęście nie jestem tobą i nie napawam się samotnością przy każdej możliwej do tego okazji. - wytknęłam mu żartobliwie język. 
- Ała, nie zapominaj, że słowa potrafią ranić. - powiedział z teatralnym wyrzutem i złapał się za pierś w okolicy mostka. - Wybaczę ci, ale nie bezinteresownie. 
- Oh, cóż muszę uczynić dla wielmożnego pana, by wybaczył mi moje karygodne zachowanie? - powiedziałam bez emocji, starając się udawać załamaną kobietę.
Trochę mi nie wyszło, ale nie należy oceniać amatorskiej aktorki - aptekarki. 
Liczyły się intencje. 
- To było w cholerę słabe. - parsknął, ale po moim karcącym spojrzeniu zorientował się, że wyszedł z roli. Odchrząknął więc i zaczął. - Damo moja droga... - wstrzymałam oddech powstrzymując się od śmiechu, równocześnie bojąc się tego, co zaraz powie. - By odkupić swoje winy, pieprzmy się przez dwie godziny.  
Pique patrzył na mnie z zadowolonym z siebie uśmieszkiem, a ja próbując opanować mój gromki śmiech wtuliłam twarz w poduszkę. Brzmiałam naprawdę źle, ponieważ przez ból gardła traciłam swój głos, ale w tamtym momencie mało mnie to przejęło. 
- Jesteś taki niemożliwy. - powiedziałam leżąc plackiem na kanapie, wracając powoli do normalności. 
- Ale humor ci się poprawił, co nie? - usłyszałam z mojej lewej strony. 
- No, ale chce mi się spać. - powiedziałam czując senność. Prawdopodobnie kolejny raz tego dnia dopadła mnie gorączka. 
Obróciłam się na plecy i zobaczyłam uważnie wpatrującego się we mnie Gerarda. Wyciągnął swoją dużą dłoń i ułożył ją na moim rozpalonym czole. Jego usta uformowały się w grymas, spowodowany prawdopodobnie wysokością temperatury mojego ciała. 
- Taka gorąca, to chyba jeszcze nie byłaś. - powiedział dwuznacznie, na co, mimo małego zasobu sił, przewróciłam zgrabnie oczami. - Zimo ci? 
Kiwnęłam głową, a po chwili poczułam jak jego ogromne dłonie przesuwają mnie w stronę oparcia, by zrobić sobie miejsce. 
- Co ty wyprawiasz? 
- Cii... - uciszył mnie i począł układać się tuż obok mnie.
- C...
- Zamknij się. - zganił mnie, więc zrobiłam minę niewiniątka i w końcu się uciszyłam. - Lepiej. - powiedział, a ja kolejny raz przewróciłam oczami. 
- Kiedyś ci tak zostanie, zobaczysz. 
- Ty też tak robisz! - powiedziałam z wyrzutem, tonem pięcioletniego dziecka. 
Gerard postanowił to przemilczeć. 
Złapał za moją lewą nogę i wsunął ją pomiędzy swoje, przez co w moment ogarnęła mnie fala ciepła. Rękę usadowił na moim biodrze, trochę za nisko jak na mój gust, ale nie skomentowałam tego. 
Przysunął mnie sobie bliżej, przez co nawet najcieńsza kartka papieru nie miała szansy na przedostanie się pomiędzy naszymi ciałami. Jego druga dłoń znalazła swoje miejsce pod głową, by było mu wygodniej, a moja w zagłębieniu jego klatki piersiowej. 
Co, jak co, ale było mi w cholerę dobrze i co najważniejsze - ciepło. 
- Wiesz, że będziesz chory? 
- Nie dbam o to. - wzruszył delikatnie ramionami, ponieważ utrudniała mu w tym moja głowa. 
- A o co ty dbasz? Może od tego zacznijmy, bo będzie krócej. - prychnęłam. 
Nie odpowiedział, więc uznałam to za oficjalne zakończenie naszej rozmowy. Robił to naprawdę często i zwykle w sytuacjach, kiedy w pewien sposób miał się przede mną otworzyć. 
Choroba wygrywała, dlatego powoli zaczynałam oddawać się w objęcia Morfeusza. Przed całkowitym zaśnięciem usłyszałam coś jeszcze, ale nie do końca wiedziałam czy to mój mózg płatał mi figle i była to już część snu, czy może jednak wszystko działo się naprawdę i słowa Pique były autentyczne. 
- W tym momencie dbam o taką jedną zasmarkaną, wkurzającą dziewczynę, która na tyle namieszała mi w głowie, że w ciągu tygodnia odmówiłem przez nią więcej propozycji na seks, niż taka Madeline w całym życiu go uprawiała.

_____ 
Ta dam! Chyba jeszcze nigdy w historii istnienia tego opowiadania, rozdział nie pojawił się od razu dzień po ostatnio dodanej części. 
Mam nadzieje, że się cieszycie, mimo że aktywnością nie pozwalacie. Dlatego baaaaardzo dziękuje moim stałym bywalczyniom (bardzo dobrze wiedzą, że to o nich ;D) 
Rozdział w pełni poświęcony Gerardowi, no kto na to czekał? ;D i jak wam podoba się relacja bohaterów? Wreszcie zachowują się jak normalni przyjaciele! + Gerard na końcu >>>>> 
Aa i rozdział inspirowany moją chorobą, haha.
Do następnego!

wtorek, 26 września 2017

021 I don't want you to be only a friend.

- To... jak ci się podobało? - usłyszałam podekscytowany głos Logana, kiedy wychodziliśmy z sali kinowej.
Poszłam powolnie wyrzucić pusty kubełek po popcornie, by mieć więcej czasu na wymyślenie odpowiedzi. Niedużo mi to jednak dało, więc została mi tylko jedna opcja. 
Z grymasem na ustach powróciłam do chłopaka i kiedy tylko odwrócił na mnie swój piękny wzrok, na moją twarz wskoczyło nienaturalne podekscytowanie.
- Cóż, Gwiezdne Wojny nie są najgorsze. - uśmiechnęłam się krzywo, bo tak naprawdę nawet nie widziałam pierwszej części, a ta nie bardzo przypadła mi do gustu. 
- Są najlepsze! Chodź, musimy zdążyć do restauracji, bo mamy rezerwację na 21:00.  - złapał mnie za rękę i pokierowaliśmy się w stronę drzwi wyjściowych. 
Logan miał momentami coś z dziecka, ale nie przeszkadzało mi to na tyle, by zrezygnować z relacji z nim. Wręcz odwrotnie, bo spodziewalam się, że przy nim nie będę tak bardzo odczuwała tego, że niestety jestem już dorosła. Oczywiście, takie momenty miał tylko chwilowo i rzadko, ale fajnie było widzieć go zadowolenego, niczym pięcioletnie dziecko po dostaniu zabawki. Jakkolwiek to brzmi. 
Po wejściu do auta chłopaka złapałam za regulator głośności i ustawiłam na piętnaście, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki bardzo spokojnej i klimatycznej piosenki. 
Nie jechaliśmy długo, ponieważ melodia nie zdążyła się jeszcze skończyć, a my byliśmy już pod docelowym budynkiem. 
Po wyjściu z pojazdu omiotłam wzrokiem teren przede mną  i uśmiechnęłam się zadowolona, ponieważ jak pierwsza część randki okazała się być klapą, tak jej dalsza kontynuacja zapowiadała się naprawdę dobrze. 
Logan upewnił się, że auto zostało prawidłowo zamknięte i stając obok mnie, poinformował, że musimy się ruszyć. Kiwnęłam, więc głową i uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy delikatna dłoń chłopaka wślizgnęła się do mojej, łącząc nasze palce w splocie. Popatrzyłam się do góry i poszerzyłam wcześniejszy uśmiech, by Logan widział, że jego gest wiele dla mnie znaczył. Wprawdzie dłonie Gerarda były większe i moja ręka w jego uścisku czuła się zdecydowanie pewniej, ale to nie było to, o czym powinnam właśnie myśleć. Skarciłam się i mentalnie uderzyłam w twarz. Stwierdziłam, że przez takie sytuacje w końcu zwariuję i nie będzie dla mnie już ratunku. 
To był wieczór tylko mój oraz Logana i nawet słowa Gerarda sprzed ostatniej nocy nie powinny nam przeszkadzać. Mimo wszytsko, właśnie to robiły. A nawet jeśli nie przeszkadzały nam obydwóm, to z pewnością robiły to mnie. 
„[...] sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem” 
„[...] sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem” 
„[...] sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem” 
„[...] bo potrzebowałem mieć cię blisko” 
- Stop. - jęknęłam bezsilnie i poczułam, jak Logan zostaje w tyle, a ja wciąż idąc do przodu ciągnę 
 go bezskutecznie w moją stronę. 
- Dlaczego? - spytał, kiedy się obróciłam. 
- Jejku, przepraszam. Myślę na głos. - złapałam się za skronie, w momencie, gdy zrozumiałam, że ja chyba naprawdę zaczynam wariować. 
- Więc... czemu w swoich myślach prosisz, żebym się zatrzymał? - spytał z lekkim niezrozumieniem. 
- Co? Nie, nie chodziło mi o ciebie. Po prostu... - ponownie złapałam go za dłoń i złączyłam nasze palce razem. - Zapomnijmy o tym i chodźmy, dobrze? - spytałam patrząc mu w oczy, a kiedy zobaczyłam, że z małą dozą nieufności przytakuje, szczerze się uśmiechnęłam i pociagnęłam go w stronę wejścia.
- Nazwisko, poproszę.  - odezwał się kelner, kiedy Logan poinformował go o rezerwacji.
- Harvey. 
Wysoki, ubrany w garnitur mężczyzna, począł szukać nazwiska w swoim zeszyciku, jednak po czasie skrzywił usta w niezrozumiały dla mnie sposób i podniósł na nas swój wzrok. 
- Niestety nie ma go na liście. 
- Niemożliwe. Dzwoniłem dzisiaj, by się upewnić i wszystko było w jak najlepszym porządku. - upierał się, więc delikatnie ścisnęłam jego dłoń, by mógł się uspokoić.
- Tak, ale z tego co pamiętam dokładnie pół godziny później dostaliśmy telefon z prośbą o anulowanie. 
- To nie ja dzwoniłem. - powiedział zdezorientowany. 
- Przykro mi, ale naprawdę nic już się z tym nie da zrobić. Na państwa miejsce kilka minut temu weszło inne nazwisko. 
- Ale... 
- Odpuść. - zwróciłam się do Logana, patrząc mu w oczy. - Dziękujemy i przepraszamy za kłopot. - tym razem odezwałam się w stronę kelnera, który kiwnął przyjaźnie głową po czym zajął się parą, która właśnie weszła do restauracji. 
Pociagnęłam go za rękę i chwilę później znów znajdowaliśmy się na zewnątrz. Było dosyć zimno, dlatego owinęłam się rękami wokół własnego tułowia. 
- Jak to jest możliwe? - warknął zdenerwowany i mówiąc szczerze, sama nie wiedziałam jak mogło dojść do takiej pomyłki. 
Wzruszyłam, więc tylko ramionami i naciągnęłam rękawy kurtki. 
- Jestem już trochę zmęczona, prawdę mówiąc. - powiedziałam zgodnie z prawdą i akurat na dowód ziewnęłam. 
- Jest mi naprawdę głupio. - podrapał się po głowie zmieszany. - To nie tak miało wyglądać. Wiem, że film też ci się nie podobał i zdaję sobie sprawę z tego, że był beznadziejny na randkę, ale nic innego nie grali, a chciałem... - urwał - Zobaczyć cię jak najszybciej. 
- Rozumiem. - powiedziałam, uśmiechając się na jego ostatnie słowa. - Pocieszę cię, że to nie była moja najgorsza randka. Trochę brakło ci do takiego jednego z mojego miasta, który zaprosił mnie w piątej klasie. 
- Boję się zapytać co zrobił, bo nie potrafię wyobrazić sobie gorszej randki. - przyznał śmiejąc się, a ja mu zawtórowałam. 
- Wziął mnie do zoologicznego pooglądać ptaki, ale chyba nie wiedział, że ma uczulenie. W rezultacie napuchł jak bańka, zrobił się cały czerwony, a na końcu zwymiotował na moje trampki. Od tamtego momentu unikałam go jak ognia. 
- Mam nadzieję, że mnie nie będziesz. - zaśmiał się. 
- Hmm, przemyślę to. - udawałam, że intensywnie się nad tym zastanawiam. 
- Zależy mi na tobie, kochanie. - uśmiechnął się szczerze, a ja niepewnie odwzajemniłam ten gest. - Naprawdę. Nie jesteś taka jak inne i nie chcę żebyś była tylko moją przyjaciółką. 
- Logan, ja... 
- Wiem. - przerwał mi. - Nie musisz odpowiadać od razu. Poczekam. 
Co tak właściwie się stało i dlaczego w pierwszej kolejności pomyślałam o tym, co powie na to Gerard? 
Ja naprawdę zwariowałam... 

                                       ***

Następnego dnia umówiłam się na babskie pogaduchy razem z Cassie i Jessie, co od jakiegoś czasu było naprawdę trudne do zrealizowania, ponieważ obydwie mały chłopaków. Znaczy, Cassie i Sean wprawdzie nie byli oficjalnie w związku, ale nawet ona pokładała wszelkie nadzieje w tym, że w końcu poprosi ją o bycie razem. 
Ja jak narazie starałam się nie myśleć o propozycji Logana. Bardzo go lubiłam i zbliżyłam się do niego, ale nie byłam pewna czy na tyle, by stworzyć z tego zdrowy i dobry związek. Potrzeba przecież do niego uczuć, a czy ja go jakimikolwiek darzyłam? 
Był też przeklęty Gerard, który od pewnego czasu cholernie lubił przebywać w moich myślach. Dokładnie od nocy, kiedy po pijaku wyznał mi coś, czego prawdopodobnie na trzeźwo nigdy by nie wypowiedział. Możliwe, że nawet nie przeszłoby mu to przez gardło. Fak, faktem nasza relacja uległa znacznej poprawie, ale to wciąż nie było to. Ważne, że normlanie rozmawialiśmy. 
Był dziwny, ponieważ jeszcze na ostatniej imprezie zachowywał się niemiło do mnie i Logana, a dzisiaj rano było wręcz odwrotnie. Przyszło mi po prostu przyzwyczaić się do tego, że nasze relacje uzależnione byly wyłącznie od jego kaprysu i humoru. 
Przeszłam przez ruchome drzwi galerii i udałam się w miejsce wyznaczone na nasze spotkanie, czyli do kawiarnii. Już z daleka rzuciła mi się w oczy czerwona fryzura Cassandry i kruczoczarne, rozpuszczone włosy Jessie. 
- Hejka. - przywitałam się i ściągając kurtkę oraz szalik, usiadłam na jednym z wolnych krzesełek. 
- Nie za ciepło ci? - spytała śmiejąca się Cassie, widząc, jak grubo się dzisiaj ubrałam. 
- Bardzo, ale nie chce być chora. Robi się coraz zimniej, a ja nie zamierzam przeleżeć dwóch tygodnii w łóżku. 
- Rozumiem. - uśmiechnęła się i upiła trochę swojej Latte. 
- A mi zamówiłyście? - spytałam, ale nie doczekałam się odpowiedzi. W zamain zobaczyłam jak obydwie zaczęły wpatrywać się w swoje paznokcie, które jakimś nagłym sposobem stały się ciekawe. 
- Dzięki, można na was liczyć. 
- To ty miałaś zamówić! - niska, czerwonowłosa Cassanada skarciła koleżankę obok. 
- Ja? - wskazała na siebie i chciała kontynuować, ale chyba coś sobie przypomniała. - A no, faktycznie. Ja. 
Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową i poprosiłam kelnera o podejście, następnie zamówiłam kawę i rozpoczęła się nasza długa pogawędka o niczym. Dokładnie taka sama, jak w dzień naszego pierwszego spotkania. Z tą różnicą, że teraz byłyśmy trzeźwe. 

__________
Hmmm, wy mówicie Loganowi: nie, nie, nie, a ja mu mówię: tak, tak, tak ;D a co powie Maritza? No cóż, randka nie była najlepsza, ale bywały gorsze xd Dziwna dość sytuacja, ale czy restauracja z tak dobrą renomą pozwoliłaby sobie na aż takie nieporozumienie? 
Rozdział dość chaotyczny oraz niedopracowany i zdaję sobie z tego sprawę, ale choróbsko mnie dopadło 😒 wiec mam nadzieje, ze mi to wybaczycie 
Jak będzie ładna aktywność (bo wiem, ze jest tu więcej osób!), to jutro kolejny rozdział 😋 
Do następnego! 

sobota, 16 września 2017

020 One very problematic name - Gerard.

Kiedy wstałam, z początku zdziwiła mnie obecność Gerarda obok, ale po krótkiej analizie poprzedniego dnia wszystko stało się jasne. Piłkarz nadal spał w najlepsze, mimo że było już grubo po dziesiątej. Byłam zaskoczona, że obudziłam się tak późno i dziękowałam w myślach pani Melissie, która dała mi tygodniowe wolne, ze względu na to, że ostatnio praktycznie nikt do niej nie przychodził. Dziwiłam się tym, ponieważ nieraz potrafił być taki ruch, że nie dawałyśmy sobie rady nawet we dwie. Jednak był już środek września, a co za tym idzie, nadchodziły zimniejsze dni, a z nimi grypy, przeziębienia i inne znienawidzone tego typu cholerstwa, więc ruch powinien się zwiększyć. Chcąc zrobić coś dobrego, postanowiłam przygotować śniadanie i znaleźć leki na ból głowy, który spodziewałam się, że będzie dokuczał chłopakowi. Mówiąc szczerze, jego lodówka nie była zbyt bogata w różnorodne produkty, ale na szczęście znajdowało się w niej tyle jajek, ile potrzeba mi było na zrobienie jajecznicy. Mistrzem kuchni nie byłam, ale po niecałych piętnastu minutach nakładałam już danie. Jak na zawołanie, w dokładnie tym samym momencie, zza ściany wyłonił się wysoki blondyn. Nigdy nie można było mu odmówić tego, że jest niesamowicie przystojny, ale wtedy, kiedy stał tam w zupełnie samych bokserkach, z rozmierzwionymi włosami i zaspanym wzrokiem, wyglądał jak młody Bóg.
- Dzień Dobry, Maritzo. - wychrypiał porannym głosem, a ja poczułam jak przechodzą mnie deszcze w okolicach kręgosłupa.
Szybko jednak się opanowałam i po odpowiedzi na jego przywitanie, poinformowałam go o przygotowanych dla niego lekarstwach.
- To miłe, ale nie potrzebuje ich. Rzadko miewam kaca. - mrugnął.
- Niemożliwe. Ledwo co chodziłeś! - wypomniałam mu zdziwiona.
- A jednak. - zaśmiał się i usiadł przy talerzu.
Wkładając patelnię do zmywarki, usiadłam naprzeciw niego, sprawdzając przy okazji telefon.
Miałam jedną nieodebraną wiadomość.

Logan:
Pasowałoby ci dzisiaj o 19? ;)

Przygryzłam delikatnie wargę, próbując sobie przypomnieć o co mu chodzi. Po króciutkiej chwili zrozumiałam, że przecież dzień wcześniej umówiliśmy się na randkę.
Od razu wstukałam odpowiedź, lekko się uśmiechając.

Ja: 
Jasne. :)

Logan:
To przyjadę po ciebie, bądź gotowa. xx

-
Kultura wymaga tego, by nie używać telefonu przy stole, moja droga. - usłyszałam głos Gerarda, który lekko mnie przestraszył, dlatego kiedy się wzdrygnęłam, uderzyłam kolanem w stół. 
Oczywiście Pique widząc to, zaniósł się donośnym śmiechem.
- Nie zapominaj kto przygotował ci śniadanie i zabrał cię z jakiegoś zadupia kompletnie nawalonego i zaćpanego. - mrugnęłam do niego zadowolona z tego, że wreszcie nasza słowna potyczka zakończyła się moim zwycięstwem.
- Skąd wiesz, że ćpałem? - spytał podejrzliwie, a ja złapałam się za kolano, które wciąż mnie bolało.
- A robiłeś to? - zgrabnie uniknęłam odpowiedzi, by Pique nie miał kolejnego powodu do księgi "Dlaczego nienawidzę Logana".
- Tak. - przyznał i jak gdyby nigdy nic zajął się jedzeniem.
- Jesteś piłkarzem. Czy nie jest to przypadkiem dla was zabronione? Z resztą, to w ogóle jest zabronione. - wzięłam kęsa i ponownie uwiesiłam swój wzrok na ciemnym blondynie.
- Jest, ale nie mam z tym problemu. Potrafię nad tym zapanować. Jeśli nie chcę, to nie wciągam. Swoją drogą powiedz mi, wyglądam jakbym przejmował się tym, że to zabronione? - wzruszył ramionami i powrócił do jedzenia.
Uznałam to za koniec rozmowy. 
Nie wspomniałam tamtego poranka o jego nocnym wyznaniu, kiedy leżeliśmy już razem w łóżku. Planowałam w ogóle nie poruszać tego tematu. Wydawał się jakby o tym zapomnieć, dlatego bylo mi to na rękę. Byl wtedy pijany i nieświadomy, więc mówił głupoty. Wmawiałam sobie, ze taka wersja mi odpowiada, mimo ze w środku krzyczałam, aby okazało się inaczej i naprawdę sprawiałam, ze stawał się lepszy. Fakt, nie był już taki cięty na każdego, a w tym na mnie, ale nie wiem czy poza tym cokolwiek jeszcze się w nim zmieniło. W końcu dzień wcześniej zaciągał do łazienki nieznaną sobie dziewczynę. Cały czas zastanawiałam się czy nie boi się, że złapie kiedyś przez to jakiegoś syfa. No chyba, że już za późno.
Po późnym śniadaniu podziękowałam Pique za to, że mnie przenocował i poinformowałam go, że będę się już zbierać. Zegar wskazywał powoli na czternastą, dlatego miałam coraz mniej czasu na przygotowanie. Mimo że nasza randka zaczynała się o dziewiętnastej, wolałam być gotowa trochę szybciej. 
- Dzięki za wczoraj. - powiedział, kiedy ubierałam swoje buty przy drzwiach wyjściowych. - Podziękuj też Loganowi. 
Moje serce zabiło mocniej. Gerard wiedział, że idę z nim na randkę? Nie miałby skąd, no chyba, że Michael zdążył już podzielić sie z nim tą nowiną. Zrozumiałam jednak, że to niemożliwe, a nawet jeśli, to Pique nie bardzo by się tym przejął. Bo po co, skoro łączyła nas wyłącznie umowa? 
Zresztą Michael upewniał mnie, że Gerard z jego ust nigdy się nie dowie. 
- Jasne, przekaże. I nie ma za co. - uśmiechnęłam się lekko. - Przyjaciele sobie pomagają. - palnęłam po chwili. 
- Więc jesteśmy przyjaciółmi? 
- Ja... No wiesz spędzamy teraz dużo czasu i myślałam, że... - zaczęłam się plątać. 
Jak głupia byłam, by myśleć, że Pique ma mnie za przyjaciółkę? 
- Spokojnie. - zaśmiał się. - Pasuje mi to, przyjaciółko. 
Chłopak posłał w moją stronę szczery uśmiech i kim bym była, gdybym go nie odwzajemniła? Spojrzałam na niego ostatni raz i chwilę potem zniknęłam za drzwiami jego domu.
Wciąż z wielkim bananem na twarzy pokierowałam się w stronę przystanku autobusowego. 

                                       ***

Kiedy pojawiłam się w mieszkaniu, nikogo w nim nie zastałam. Isaac zostawił mi jedynie małą, niebieską karteczkę, przyczepioną przez niego na lodówkę magnesem, który kiedyś doczepiony był do jakiegoś jogurtu dla dzieci. Isaac bardzo je lubił. Oznajmił mi w niej, że do dnia następnego nie pojawi się w domu, ponieważ będzie cały czas u Jessy. Obchodzili rocznicę, dlatego nie przewidywał powrotu na noc. 
Uśmiechnęłam się radośnie, ponieważ naprawdę cieszyłam się z ich związku. Co prawda wolałabym dowiedzieć się w trochę inny sposób, ale liczyło się to, że w ogóle do tego doszło. 
Z tego co wiedziałam Cassadra również miała w tym dniu plany, które w pełni obejmowały niedawno poznanego przez nią chłopaka. Amber zaś wyjechała razem ze Stilesem poza miasto, a to co robiła Madeline nie interesowało mnie na tyle, by musieć o tym wiedzieć. Każdy więc miał coś do robienia. 
Włączając stojące w kuchni radio, przeniosłam się do swojego pokoju, by wybrać coś ładnego.
Prawdę mówiąc nie wiedziałam gdzie Logan postanowi mnie zabrać, dlatego nie bardzo też potrafiłam dobrać odpowiedni ubiór. Stwierdziłam, że odpuszczę sobie sukienkę i tym razem postawie na spódnicę, która była moim pierwszym zakupem w Manchesterze, kiedy Pani Melissa wręczyła mi moją pierwszą w życiu wypłatę. Nie mając kierowcy poprosiłam wtedy Isaaca o podwózkę do centrum, pod pretekstem niechęci do zrobienia obiadu. Wystarczyło tylko mymówić nazwę "KFC" i nie musiałam już dłużej go namawiać. 
Niestety przez to, że tak naprawdę pojechaliśmy do galerii handlowej, chłopak już nigdy więcej nie zgadzał się na obiady na mieście. Nawet, jeśli naprawdę miałam ochotę na kubełek pełen nuggetsów.
Złapałam, więc za wcześniej wspomnianą, kwiecistą spódnice i dopasowaną do niej bluzeczkę, po czym udałam się do łazienki, by wziąć prysznic. Przy okazji umyłam włosy, mimo że wciąż były świeże i tak naprawę nie musiałam jeszcze tego robić. Kiedy skończyłam je suszyć, wskazówka na zegarze pokazała równą siedemnastą. Miałam więc wystarczająco dużo czasu, by się pomalować i zrobić coś niekonwencjonalnego z moimi wiecznie prostymi i rozpuszczonym włosami. Myślałam nad jakimś upięciem, ale najpierw zajęłam się twarzą. 
Po jakiejś godzinie znajdowały się na niej baza, podkład, puder i spray utrwalający. Zaś na oczach pomarańczowy i ciepłe odcienie brązu, które idealnie pasowały do mojego ubioru. Wzbogaciłam je też o cienką, matową kreskę czarnym eyelinerem. 
Po skończeniu fryzury byłam już gotowa, dlatego włączyłam telewizor i usiadłam na kanapie. 
Z każdą munitą czekania na dziewiętnastą, z niewiadomych przyczyn, czułam jak wzrasta we mnie stres, ale za razem podekscytowanie. 
Tylko, że zamiast przede wszystkim myśleć o Loganie, z którym spędzić miałam miły wieczór, w mojej głowie przewijało się wciąż jedno, bardzo problematyczne imię - Gerard. 

                                       *** 

Dokładnie równo o dziewiętnastej usłyszałam pukanie do drzwi. Uśmiechnęłam się, ponieważ wiele razy podczas naszych rozmów wspominałam Loganowi, jak bardzo nienawidzę dzwonka do drzwi, którego Isaacowi nie chciało się wymieniać. Spodziewałam się, że tak samo jak w przypadku lustra - w najbliższej przyszłości będę musiała zająć się tym sama. Kochałam Isaaca, ale nieraz miałam ochotę go udusić. Wielokrotnie podziwiałam Jessice, która tak dzielnie wytrzymywała jego nieznośne dla mnie lenistwo. 
Wyciszając telewizor, wstałam i poszłam otworzyć chłopakowi. 
Wyglądał naprawdę dobrze i elegancko, czyli tak, jak jeszcze nie miałam okazji go widzieć. Miał naprawdę ładnie ułożone włosy, mimo że było w nich coś z tak zwanego "artystycznego nieładu", który zaburzał całą harmonię fryzury. Przyłapałam się na tym, że przez sekundę starałam się porównać go do Pique, ale ta myśl uleciała ze mnie wraz z jego ustami, które delikatnie ułożyły się na moim policzku. 
- Wezmę tylko torebkę i idziemy. - uśmiechnęłam się i widząc, że przytakuje udałam się po wspomnianą rzecz. 
Kiedy stwierdziłam, że mam już wszystko czego potrzebuje, ruszyliśmy w stronę jego samochodu. 
- Więc, gdzie jedziemy? - spytałam siedząc już w aucie, podczas gdy Logan zapinał swoje pasy. 
- W kinie grają fajny film, więc pomyślałem, że możemy na niego pójść. Zarezerwowałem tez miejsce w restauracji, gdzie zjemy potem kolacje. Co ty na to, kochanie? - spojrzał na mnie na sekundę, po czym włączył silnik i wyjechał z parkinku znajdującego się przed kamienicą. 
- Brzmi dobrze. - uśmiechnęłam się, mimo że liczyłam na coś bardziej oryginalnego. 
Cóż, kino i restauracja to niezbyt kreatywny pomysł, ale nie mogłam go skreślać już na samym początku. Wierzyłam, że film, na który właśnie jechaliśmy jest naprawdę dobry i miło spędzimy czas we dwoje. Bo przecież o to przede wszystkim chodziło. 

________
I jak tam? Ciekawi mnie, co myslicie na temat relacji Maritzy z Loganem (albo posługując się shipem dziewczyn i Michaela - o Loritzie) Jesteście za czy przeciw, hmmm? ;D Jak sądzicie, randka to będzie niewypał tak jak spodziewa się tego Mari czy może jednak nasz Logan znajdzie sposób, by się obronić? I co najważniejsze czy Geri o niej wie, a jeśli tak to czy ma z tym problem? ;D
Czekam na komentarze i do następnego <3

niedziela, 10 września 2017

019 You cause that I'm a better person.

Jako, że nikt z naszych przyjaciół nie szczędził sobie alkoholu tej nocy, a ja wypiłam jedynie jeden i pół drinka, który zabrał mi Pique - stałam się osobą  odpowiedzialną za to, by każdy z zebranych bezpiecznie dotarł do domu. Oczywiście razem z Loganem, który również zbyt wiele nie wypił. Zadzwoniłam już po taksówkę dla Jessy, Cassy i sióstr w czasie, gdy Logan robił to samo, ale dla Stilesa i Michaela, który swoją drogą ledwo już żył. Rozejrzałam się dookoła i zastanawiając się głęboko zauważyłam, że kogos mi brakowało.
- Pójdę poszukać Gerarda. - poinformowałam Logana, kiedy odprawił już chłopaków do taksówki i podał kierowcy adresy, uprzednio wciskając w dłoń bardziej ogarniętego Stilesa kilka banknotów. Ten mruknął coś pod nosem - zapewne podziękowanie, a następnie pomachał uśmiechając się szeroko, kiedy auto ruszyło.
- Ja to zrobię. - zauważyłam jak jego szczęka delikatnie się zaciska. Powstrzymałam uśmiech, ponieważ, podczas gdy u Gerarda wyglądało to naprawdę groźnie, u Logana było to dość komiczne. - Zamówiłem ci już taksówkę. 
- To ty nią pojedź. Wiem, że się nie lubicie i naprawdę nie rozumiem czemu. Wiem też, że nie chcę żebyście się pozabijali, dlatego pozwól, że ja go poszukam. - stwierdziłam, a on wystawił ręce w geście obronnym. 
- Okej, okej. Tylko pamiętaj, że w jego mniemaniu jesteśmy siebie warci. 
Odwróciłam się i nawet się nie żegnając wróciłam do pełnego klubu. Racja, Gerard powiedział dzisiaj wiele słów, które niewiadomo czemu w jakiś sposób mnie zraniły, jednak był chyba moim przyjacielem i miałam taki sam obowiązek odprowadzić go do domu, jak zrobiłam to z resztą. Wiedziałam, że szybko i bezbolesnie go nie znajdę, dlatego przyszykowałam się na każdy możliwy scenariusz. Uniosłam głowę i poczęłam szukać rozmierzwionej blond czupryny, wiecznie poprawianej przez jego długie palce u rąk. Przepychałam sie, przepraszałam kiedy tylko na kogos wpadłam i wysłuchiwałam przeprosin również w moja stronę, kiedy ktos postanowił wbić mi łokieć w jakas cześć ciała. Myślę jednak, że na meczu miałam większe prawdopodobieństwo utraty życia. 
W pewnym momencie przed oczami mignęła mi wysoka postura z blond włosami i po jej chodzie byłam wręcz pewna, że to Gerard. Nie wyglądał jakby się chwiał z nadmiaru alkoholu, dlatego na moment zwątpiłam w to, czy aby napewno muszę mu pomagać. W końcu ostatnio prowadził po dwóch piwach i nie mówię, że to normalne i popieram takie zachowanie, ale wiem, że sam by sobie dobrze poradził. Mimo mojej niechęci do piłkarza, coś kazało mi sprawdzić czy napewno wszystko z nim okej. Podążyłam za wysokim chłopakiem, ale w ostatnim momencie zniknął za drzwiami ubikacji, po drodze ciągnąc za sobą jakąś randomową dziewczynę. Po raz kolejny tego wieczora poczułam niezidentyfikowane dotąd przeze mnie ukłucie w klatce piersiowej. Nie powinnam być zazdrosna, bo ciagle przecież wmawiałam sobie ze go nie lubię, ale jednak coś w środku mnie krzyczało. Zbyt szybko przywiązywałam się do ludzi i powinnam była pamiętać o tym, kiedy godziłam się na układ z piłkarzem. Stałam tam jeszcze chwilę, wpatrując się w białe drzwi. Poprawiłam marynarkę, ponieważ oddałam już Loganowi  jego bluzę i pokierowałam się z powrotem do wyjścia. Spojrzałam w prawo i zauważając kilku mężczyzn z butelkami piwa i papierosami stwierdziłam, że udam się na lewo, a z tamtąd zamówię taksówkę. Stanęłam przy jakimś murku i wyczekiwałam, co chwile spoglądając na godzinę w telefonie. Westchnęłam, ponieważ czułam jakby minęła wieczność. Marzyłam o cieplej kompieli i śnie, ponieważ mmecz i klub w jeden dzień to dla mnie za dużo, zwłaszcza, że ani do jednego, ani drugiego nie pałałam wielką miłością. Po jeszcze dziesięciu minutach udręki, na rogu ulicy zobaczyłam podjeżdżającą taksówkę. W tym samym monecie odezwał się jednak mój telefon, a kiedy go wyciągnęłam na jego wyswietlaczu zobaczyłam zdjęcie Gerarda, które zrobiłam mu kiedyś z ukrycia, ponieważ on jako jedyny nie miał go w moich kontaktach. Zawahałam się, kiedy zaczęłam przymierzać sie do odebrania. Nie powinnam być zła, za to co robił, ponieważ był dorosły ani nie należał do mnie. Tylko, że mimo to nie potrafiłam przejść obojętnie obok jego beztroskiego życia, które swoją drogą było niezdrowe. Nie to, że mnie to obchodziło, ale niewiadomo czemu czułam się źle, kiedy kręciło się przy nim pełno kobiet, a szczególnie kiedy chodził z nimi do łazienki z wiadomych przyczyn. 
- Halo? - stwierdziłam, że jednak odbiorę. 
- Mari? - wymamrotał, a potem coś zatrzeszczało i przeklnął. Słyszałam, że jest pijany, mimo że jeszcze niedawno nic na to nie wskazywało. 
- Tak, a kto inny, skoro zadzwoniłeś właśnie do mnie?
- Fakt. - westchnął i nastąpiła cisza. 
- Więc co chcesz? - pośpieszyłam go, ponieważ stanęła przede mną już taksówka.  
- A, właśnie. Zgubiłem się. - powiedział jak gdyby nigdy nic. 
- Jak to się zgubiłeś, skoro jeszcze dziesięć minut temu  widziałam jak wchodzisz do kibla z jakąś brunetką? 
- A co, zazdrosna? - dosłownie widziałam przed oczami jego pewny siebie uśmiech.
- Do sedna, Gerard! - ominęłam szybko odpowiedź - Co widzisz przed sobą? 
- Teraz? - przytaknęłam - Teraz to ja widzę ciemność.
- Skup się! Nie wiem, może włącz latarkę czy coś. Jak w ogóle się tam znalazłeś? 
- Nie mam pojęcia. - powiedział i znów coś zatrzeszczało. Domyśliłam się, że włączył właśnie latarkę, tak jak mu poradziłam. - Spotkałem się z Benem, poszliśmy na kilka kolejek i tak jakoś wyszło.
- Dobra, masz może do niego numer? 
- Ale do kogo? - odpowiedział pytaniem, a ja miałam ochotę uderzyć się w twarz. 
- No do Bena! 
- A no dobra. Pisz, znam na pamięć. - wymamrotał i podał mi dziewięć cyfr. 
- Okay, muszę się teraz rozłączyć. - poinformowałam go powoli, by dobrze zrozumiał. 
- Nie, zostań ze mną. - powiedział twardo, a ja westchnęłam. 
- Muszę do niego zadzwonić. 
- Ale po co? 
- Kurwa, Gerard! Żeby wiedzieć gdzie jesteś. 
- On śpi. Napewno nie odbierze. - stwierdził,  a ja spytałam skąd to wie. - Bo leży obok mnie. 
- Jesteś niemożliwy. 
- Jestem gorący. 
- Masz wielkie ego. 
- Nie tylko ego. 
- Ugh, skończmy! To było dziecinne. 
- Ale prawdziwe, księżniczko. 
księżniczko, księżniczko, księżniczko
Dlaczego właśnie w tym momencie bicie mojego serca znacznie przyspieszyło? 
Odeszłam od drogi, by kierowca taksówki nie myślał, że to ja ją zamówiłam i znów poprosiłam Gerarda, by opisał mi co widzi przed sobą. 
- Drzewa, em.. tam dalej trochę bloków, a Ben śpi na ławce przed jakimś marketem. Sainsbury's Local. - przeczytał nazwę lekko się plącząc, co było zabawne i na swój sposób słodkie, mimo że miałam ochotę udusić go za to, że się zgubił. 
Skąd mogłam wiedzieć gdzie się znajduje, skoro takich sklepów w Manchesterze było od groma, a bloków jeszcze więcej? Poinformowałam jednak Gerarda, że już po niego jadę, a kiedy się rozłączyłam nie zastanawiając się długo wykręciłam numer do Logana. 
Odebrał już po drugim sygnale. 
- Coś się stało? - odezwał się zasypanym głosem, więc prawdopodobnie go obudziłam. 
- Znasz dobrze Manchester? - wypaliłam nie odpowiadając na jego pytanie. 
- Jak własną kieszeń. Czemu pytasz? 
- Świetnie.

                                       ***

- Jak to się zgubił? - spytał Logan, wyjeżdżając z parkingu klubu. 
- No kurwa nie wiem. Po prostu się zgubił. Jest z jakimś kolegą. - starałam się przypomnieć sobie jego imię. - Benem, chyba. 
- Foster. Tez gra w Manchesterze. - poinformował mnie i wyjechał na główną drogę, zerkając co chwilę w moją stronę. - Co ty, martwisz się o niego? 
- A czemu by nie? To mój przyjaciel, a nikt nie wie gdzie on tak naprawdę teraz jest. 
- Mhm. - mruknął, chyba się zastanawiając. - Możliwe, że wiem gdzie to jest, więc pojedziemy tam, a jeśli ich nie będzie, po prostu będziemy szukać w innych miejscach, gdzie ten sklep jest. 
- Dziękuje. - uśmiechnęłam się, mając nadzieje, że Gerard i jego przyjaciel znajdują się w miejscu, o którym myślał Logan. 
Było już naprawdę późno, więc kilka razy zdarzyło mi się ziewnąć. Logan zaproponował mi, bym na chwilę się zdrzemnęła, ale w tamtej chwili myślałam o tym najmniej, dlatego po chwili zrezygnował z namawiana mnie.  
- Myślisz, że ćpał? - przerwałam niepewnie ciszę, ponieważ, odkąd skończyłam rozmowę z piłkarzem, to pytanie natarczywie mnie zadręczało. 
- Myślę, że nie pierwszy raz tego wieczoru. - zaśmiał się, ale ja się nie dołączyłam.
Przygryzłam delikatnie paznokieć swojego kciuka i wpatrywałam się w jadące z naprzeciwka auta, dopóki nie zatrzymaliśmy się przy jednej z ulic. 
- Więc, to prawdopodobnie tutaj. 
Szybko rozpięłam pas i wychodząc z auta wychwyciłam wzrokiem dwóch mężczyzn. Nie potrzebowałam lepszego oświetlenia, by w jednym z nich rozpoznać Pique. 
- Mari? - spytał mamrocząc i zaczął iść w moja stronę, po czym uwiesił się na moim barku. 
- Myślałem, że nie przyjedziesz. - mruknął z ławki Ben, lekko podnosząc się do góry. Niestety jego ciężar wygrał i sekundę potem znów leżał na wznak. 
- Kurwa, mówiłem ci, że Mari by mnie nie zost... a on co tu robi? - urwał zauważając bruneta, który mnie przywiózł. 
- Gdyby nie on, leżałbyś tu do rana. Nie ma za co. - mrugnął do niego Logan. 
Gerard chciał do niego podejść, ale szybko złapałam go za rękę, którą od razu delikatnie ścisnął spoglądając na mnie z góry. 
Cicho odchrząknęłam i spojrzałam na Logana.
- Pomoglbyś mi z nim? - wskazałam na Bena, a on przytaknął i do niego podszedł. - Idź do auta, Gerard. - zwróciłam się tym razem do Pique, który zasalutował i chwiejnym krokiem udał się do samochodu. 
Po przeniesieniu przyjaciela Pique do pojazdu, odwieźliśmy go do domu, a później pokierowaliśmy się w stronę mieszkania Gerarda. Kilka razy przestraszył nas wiadomością, że będzie wymiotować, ale na nasze szczęście finalnie do tego nie doszło. 
- Na pewno nie chcesz żeby cię odwieźć? - spytał Logan, kiedy wyszłam z Gerardem z auta. 
- Na pewno. Poradzę sobie. - pomachałam do niego, a on zrobił to samo i chwilę później ruszył. 
Odwróciłam się do piłkarza, który starał się podnieść z chodnika, na który przed chwilą upadł. 
- Wisisz mi za to kolacje w jakiejś wypasionej, kurwa restauracji. - mruknęłam zirytowana, kiedy zaczęłam mu pomagać. 
Dojście do środka okazało się nie być aż takie trudne, dlatego chwilę później staliśmy już w przedpokoju. Zaprowadziłam Gerarda do jego sypialni i ściągając mu buty popchnęłam go delikatnie na łóżko, kiedy już na nim siedział. Byłam tak zmęczona, że doszłam do wniosku, by zostać u Pique na noc. Poinformowałam go o tym, a on jedynie powiedział coś cicho pod nosem i przewrócił się na drugi bok, więc uznałam to za zgodę. Wyciągnęłam z jego szafy dresy i koszulkę, po czym poszłam wziąć szybki prysznic. 
Po skończeniu, zajrzałam do Gerarda, by upewnić się, że jest wciąż tam, gdzie go wcześniej zostawiłam. Poruszył się, dlatego uznałam, że nie śpi. Podeszłam cicho i usiadłam na rogu łóżka. 
- Zastanawiam się, dlaczego zadzwoniłeś właśnie do mnie. - szepnęłam. - Masz tu tylu znajomych. 
Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi ani reakcji z jego strony, więc odetchnęłam i energicznie się podniosłam, by udać się do salonu, gdzie chciałam spędzić noc. Co jak co, ale Gerard miał naprawdę wygodną kanapę. 
Poczułam jednak delikatnie oplatającą się dłoń wokół mojego przedramienia, a następnie szarpnięcie, które pozbawiło mnie równowagi. Z tego powodu leżałam teraz koło Gerarda, który dość niespokojnie oddychał. Z powodu szybkiego obrotu spraw mój oddech również stał się nierówny i chaotyczny, ale nie przeszkadzało mi to. Liczyło się tylko to co usłyszałam i co sprawiło, że moje serce na moment się zatrzymało. 
- Zadzwoniłem do ciebie, bo potrzebowałem mieć cię blisko. Nie wiem jak ty to, do chuja, robisz, ale powodujesz, że jestem lepszym człowiekiem.