poniedziałek, 30 lipca 2018

c02r16 Who loves you so fucking much?

Po wyjeździe Gerarda i mojej przeprowadzce bardzo często zastanawiałam się jak mogłoby wyglądać moje życie, gdyby przeszłość potoczyła się zupełnie inaczej. W jakim miejscu bym teraz była, gdybym zdecydowała się powiedzieć Gerardowi o moich uczuciach, jakimi go darzyłam. Czy zostałby ze mną albo czy zabrałby mnie ze sobą, gdybym pojechała za nim na lotnisko, lub czy gdyby postał jeszcze dłużej przy moich drzwiach, to, czy zdecydowałby się jednak nie lecieć. Moje myśli, były pełne takich „czy”, na które i tak nigdy nie miałam dostać odpowiedzi. Jednak najbardziej dręczącym mnie „czy”, było pytanie, czy jeśli już zdecydowałabym się porozmawiać z Gerardem, to, czy on wyznałby mi to samo. Zawsze byłam przekonana, że nie, ale teraz po rozmowie ze starszą kobietą w restauracji, po obejrzeniu folderu nazwanego moim imieniem i wielu innych wydarzeniach zaczynałam wątpić.
Kiedy przybiegliśmy do sali obok, wszystko wydawało mi się odbywać w zwolnionym tempie. Sergi leżący na ziemi, Gerard siedzący na jego biodrach i jego pięści, cisnące coraz szybciej i brutalniej w mojego narzeczonego. Krew, krzyki chłopców i Iniesta, próbujący odsunąć Gerarda. Powinnam była coś zrobić, ale byłam w tak wielkim szoku oraz amoku, że nie potrafiłam ruszyć nawet małym palcem. Po czasie chłopakom udało się w końcu odsunąć ich od siebie, ale wciąż krzyczeli coś w swoją stronę. Ja rozumiejąc wreszcie co miało przed chwilą miejsce, ruszyłam w stronę Sergiego próbując zobaczyć jak bardzo został pobity, jednak zostałam dosłownie odsunięta przez Jordiego, który próbował zatamować jego krawienie. Miałam łzy w oczach, ale powstrzymałam je poraz kolejny tego dnia i odwróciłam się, by spojrzeć na Gerarda. On w porównaniu do Roberto miał jedynie lekko przecięty łuk brwiowy i wargę. 
- Coś ty mu zrobił? Jesteś kurwa poważny?! - wrzanęłam w stronę Gerarda, który spoglądał na mnie z dość nieodgadnionym wzrokiem, jakby bólem wciśniętym gdzieś głęboko w jego oczy i wyraz twarzy. Takiego jeszcze nigdy nie miałam okazji widzieć.
- Ja? Nawet nie wiesz co on... zresztą nieważne. - zaciął się w połowie zdania. - Wybacz, zrośnie się. - pokręcił głową i mijając mnie wyszedł z budynku. 
Podniosłam wzrok, zauważając, że każdy na mnie patrzy, a chłopcy spoglądają po sobie w zdziwieniu, jakby nie mogli uwierzyć, że tak po prostu poszedł. Dlatego wiedziałam, że nie powiedział mi wszystkiego i zdecydowanie coś ukrywał. Nawet Sergi wydawał się być zaskoczony tym co się wydarzyło i zdecydowanie nie miałam na myśli samego pobicia, ponieważ jeśli Gerard to zrobił, to naprawde musiał mieć powód. Oczywiście nie broniłam go w żaden sposób, ponieważ on właśnie pobił na moich oczach mojego przyszłego męża i to podczas mojego wieczoru panieńskiego! 
Westchnęłam z dość histerycznym wyrazem, wymalowanym na twarzy i będąc rozdartą między sprawdzeniem co u Sergiego, a sprawdzeniem o co dokładnie chodziło poprzez rozmowę z Gerardem, dosłownie cała się trzęsłam. Potrzebowałam wiedzieć, dlatego poderwałam się szybko z miejsca i pognałam w stronę wyjścia, mając nadzieję, że jeśli zrobił tak jak go znałam, to wcale nie poszedł do domu, a stał przed budynkiem paląc papierosy. 
Wcale się nie myliłam, ponieważ zastałam go siedzącego na krawężniku tyłem do mnie, a znad jego głowy wydobywał się dym. 
- Gerard. - powiedziałam, a on słysząc mnie gwałtownie odwrócił się do tyłu. - Co się stało? Dlaczego pobiłeś mojego narzeczonego? - starałam się brzmieć spokojnie, ponieważ widziałam, że był lekko podłamany. 
- To jest nieważne, Mari. - westchnął, machając ręką. - Po prostu obwiń za to mnie i wróć do niego. Po co tu w ogóle przyszłaś? 
- Żeby się dowiedzieć co się stało! 
- Po prostu go pobiłem, dobra?! Miałem taki pierdolony kaprys, więc to zrobiłem! - wstał z krawężnika i stanął naprzeciw mnie. 
Był niesamowicie zły i nie zauważyłam tego tylko i wyłącznie dlatego, że krzyczał, ale widziałam to po prostu w jego niebieskich oczach, które patrzyły na mnie w ten sposób tylko, gdy się złościł. 
- Widzisz? I dlatego uznałam, że jesteś pierdolonym egoistą! Bo nic cię nie obchodzi! Wszystkich masz w dupie, liczysz się tylko pieprzony ty, pan wszystkiego i wszystkich! Idealny, na którego widok musi każdy klękać i który bije kogoś niego, bo miał taki kaprys! Masz gdzieś uczucia swojej cioci, mamy, swoich przyjaciół czy moje. Nigdy nie potrafiłeś okazać czegos innego niż egoizm. Wiesz co to w ogóle jest empatia? Nie! Bo ty myślisz tylko i wyłącznie o sobie. Taka jest cała prawda, Gerard!  
- Ach, tak? - zaśmiał się ironicznie, patrząc uważnie w moje rozkojarzone oczy. - A powiedz mi kto wyciągnął cię z imprezy kompletnie zalaną w trzy pierdolone dupy, żeby nic poważnego ci się nie stało? Kto przychodził do ciebie za każdym pieprzonym razem, kiedy leżałaś chora? Kto ci wtedy gotował, chodził na zakupy i miał gdzieś to czy będzie chory, tylko po to było ci ciepło i dobrze? Kto spędzał z tobą czas podczas festiwalu, kiedy twój chłopak postanowił zostawić cię dla swojej byłej? Kto został z tobą na jakimś głupim koncercie, tylko by zobaczyć twój cudowny uśmiech? Kto wziął twojego drinka, kiedy w klubie kompletnie o nim zapomniałaś i ktoś mógłby ci coś do niego dosypać? Kto zwiedzał z tobą Londyn, tylko po to by być bliżej ciebie? Kto przyznał, że jesteś dla niego idealna?* Kto zauważa w tobie takie szczegóły jak... - zrobił przerwę, bo jego głos z sekundy na sekundę zaczynał coraz bardziej drżeć. - Jak na przykład to, że gdy jesteś bardzo zdenerwowana, to tak śmiesznie i słodko marszczy ci się nos? Albo kiedy jesteś zestresowana, to przygryzasz policzki od środka, czasem nawet do krwi? Powiedz mi, Mari, kto aż tak cię kurwa kocha, żeby pozwolić ci być szczęśliwą z innym facetem, bo wie, że on nie potrafiłby dać ci tego samego? Masz rację. Naprawdę, myśle tylko i wyłącznie o sobie, bo jestem egoistą.
- Gerard, ja... - szepnęłam, kompletnie oszołomiona wywodem chłopaka, który patrzył na mnie ciągle swoim załamanym wzrokiem. Widziałam go takiego poraz pierwszy w życiu. 
Nie musiałam się zastanawiać nad prawdziwością jego słów. Sposób w jaki się niespokojnie poruszał, odzywał i na mnie patrzył był wystarczającym dowodem na to, że wszystko co powiedział było szczere. 
Gerard jednak machnął na mnie ręką, wyrzucił spalonego papierosa i wymijając moją osobę pokierował się wzdłuż drogi. 
- Gerard, stój. Proszę. - pociągnęłam nosem, kiedy na moich policzkach powoli zaczęły zbierać się pojedyncze łzy. 
Miał rację. Nie doceniałam go. Cały czas był przy mnie, a ja albo tego nie widziałam, albo udawałam, że nie widzę. W całej tej naszej relacji, to właśnie ja byłam największą egoiską, a z całych sił próbowałam wmówić to mężczyźnie, który troszczył się o mnie bardziej, niż o samego siebie. 
Piqué zareagował na moją prośbę i zaraz po tym gdy przystanął obok jakiegoś budynku, odwrócił się z powrotem w moją stronę. Przez cały czas był śmiertelnie poważny, a ja dosłownie zalewałam się łzami, rozumiejąc jaką idiotką byłam pozwalając mu ode mnie odejść. Nie kochałam Sergiego. Podobał mi się, zauroczyłam się w nim, ale nigdy nie kochałam go tak mocno, jak tego złamanego, wysokiego piłkarza, który właśnie kierował się w moją stronę. I nigdy nie byłam w stanie pokochać aż tak mocno żadnego innego człowieka. 
Kiedy był już blisko mnie, nie czekałam na wiele, tylko podeszłam do niego, usadawiając swoją zimną dłoń na jego rozgrzanym policzku, delikatnie gładząc go kciukiem.
- To prawda? Kochasz mnie? - spytałam i wolną ręką wytarłam swoje mokre oczy i lica. 
- Naprawdę muszę ci odpowiadać? Nie widziałaś tego? - szepnął i delikatnie się ode mnie odsunął. - Nigdy do końca nie wiedziałem jak wygląda miłość. Zawsze myślałem, że nie potrafię kochać, a co dopiero jeśli ktoś miałby pokochać mnie. Wydawało mi się to takie niedorzeczne, szczególnie po tym, co zrobiła mi matka. Ale wtedy poznałem ciebie i... zmieniłaś dosłownie wszystko. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem cię u Isaaca od razu wiedziałem, że muszę cię bardziej poznać. Ojciec praktycznie spadł mi z nieba i byłem pewien, że będziesz idealna do grania mojej narzeczonej. Szczególnie, że była to okazja do poznania cię Jasne, że wszystko z początku udawałem, ale po jakimś czasie coś się zmieniło. Pragnąłem spędzać z tobą coraz więcej czasu, stawałem się zazdrosny, chciałem cię całować, przytulać... i to było takie dziwne, że sam nie wiedziałem co się ze mną dzieje, bo nigdy jeszcze przy jakiejś kobiecie tak nie miałem. Dopiero po czasie zacząłem rozumieć, że ja po prostu się w tobie zakochiwałem. To nie stało się tak od razu. To był proces, który trochę trwał, ale dzięki tobie sam ułożyłem sobie swoją własną definicje miłości. 
- I jak ona brzmi? - szepnęłam, patrząc głęboko w jego oczy. 
To, co mówił było piękne, a ja nie wierzyłam, że to wszystko  działo się naprawdę i Gerard właśnie wyznał mi miłość. 
- To stan, w którym pragnę, by osoba, którą kocham była po prostu szczęśliwa, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że ja mam na tym ucierpieć. Stawiam wtedy ją ponad wszystko inne, przez co nic nie liczy się bardziej niż ona. Ty jesteś dla mnie tą osobą, Mari. - spojrzał mi głęboko w oczy, oczekując na jakąś odpowiedź. 
- To... dlaczego mnie zostawiłeś, Gerard? - spytałam, nie zwracając uwagi na to, że mogło brzmieć to bardziej jak zarzut. - Dlaczego nie zaproponowałeś żebym z tobą pojechała? Cholera, zrobiłabym to. 
- Bo zasługujesz na więcej. Nie jestem kimś, z kim będziesz miała tak dobre życie, jak na przykład z Sergim. 
- Bzdury! Jesteś, bo ja ciebie też kocham ty idioto! Przez te pięć pieprzonych lat nie było ani jednego dnia, w którym bym nie myślała o nas albo przynajmniej o tobie. Kocham cię całą sobą, Gerard! Kochałam cię wtedy, kocham teraz i wiem, że będę cię kochać tak samo mocno w przyszłości.
- Co? Ty mnie, k-kochasz? - podszedł do mnie bliżej, jakby usłyszał coś niesamowicie niedorzecznego, a myślałam, że to była akurat najoczywistsza rzecz na świecie. 
Kiwnęłam jedynie głową 
- Powiedz to jeszcze raz. Proszę. - przejechał dłonią po mojej talii, a następnie dotknął delikatnie mojej lewej dłoni.
Niesamowicie urocze było to z jakim zdenerwowaniem i skromnością to robił. Nigdy jeszcze nie dotykał mnie w ten sposób. 
- Że cię kocham? - spytałam dla upewnienia, a on pokiwał szybko głową. - Kocham cię, Gerard. Kocham cie, kocham cię, kocham cię. 
Oczekiwałam uśmiechu, dotyku lub odpowiedzi, jednak chłopak spuścił ze mnie wzrok, by ulokować go na czymś za mną. Ewidentnie się zdenerwował, ponieważ jego żyłka na szyji delikatnie się uwydatniła, a on sam nie miał najlepszego wyrazu twarzy. 
Usłyszałam ciche westchnienie za plecami, które przecież bardzo dobrze znałam. Przymknęłam oczy, mocno je zaciskając i szybko obróciłam się w stronę Sergiego. Przecież wciąż był tu Roberto. Ja głupia kompletnie zapomniałam o jego niedalekiej obecności, przyznając sobie też niedawno przy okazji, że nigdy nic do niego nie czułam. Nie byłam gotowa na żadną rozmowę z nim na ten temat. Chociaż z Gerardem też nie byłam, a jakoś się udało.
- Nie chcesz jej czegoś powiedzieć? - jako pierwszy odziwo odezwał się Gerard. 
Spojrzałam na obu chłopaków, zastanawiając się co Gerard mógł mieć przez to na myśli. 
- Mari, wydaje mi się, że musimy porozmawiać. - zignorował wypowiedź Gerarda, wpatrując się we mnie znacząco, co wywoływało u mnie coraz więcej wyrzutów sumienia. W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. - Sami. - dodał. 
- Tak, jasne. - odwróciłam się w stronę Gerarda, patrząc na niego prosząco. On całkowicie zrozumiał, ponieważ z lekkim oporem, ale zostawił nas, kierując się do środka budynku. - Więc... - zaczęłam, nie wiedząc od czego zacząć.
- Już ci pewnie powiedział. - odezwał się, a ja zmarszczyłam brwi. - Mari, posłuchaj. Mogę ci wszystko wytłumaczyć, ja... Jasne, zgodziłem się na ten pomysł, ale to nie zmienia faktu, że stałaś się dla mnie ważna. To nie miało trwać tak długo, przysięgam. Gdybym robił to tylko dlatego, że mnie poprosił, to już dawno nie bylibyśmy razem. Uwierz mi. 
- O czym ty mówisz? - obserwowałam jego poddenerwowany wyraz twarzy oraz oczy, które bacznie mi się przyglądały, jakby się bojąc. Jego głos drżał, a ja nie miałam pojęcia o co mu chodziło. 
- Co, on... Nie powiedział ci? Nic nie wiesz? 
- Nie, nic mi nie powiedział, bo uznał, że ty mi wszystko wytłumaczysz, więc proszę. O co, do jasnej cholery, chodzi? Czemu się pobiliście?!
- Może usiądźmy... - podszedł do mnie bliżej, ale ja się oddaliłam. 
- Nie, będziemy stać. Po prostu mów. 
- Dobrze, więc... - westchnął. - Pamiętasz dzień, w którym Busquets cię nam przedstawił? 
Kiwnęłam powolnie głową, ponieważ jasne, że pamiętałam. Nie mogłabym zapomnieć dnia, w którym poznałam najlepszych przyjaciół. Poznał nas ze sobą w dzień meczu FC Barcelony przeciwko Sevilli. Niby zwykły mecz o pewne trzy punkty, a jednak niemiłosiernie cieszyli się przez cały wieczór, analizując dosłownie każdy szczegół przebiegu spotkania. Czegoś takiego nigdy nie zobaczyłam u chłopaków grających dla Manchesteru United, co pokazało mi, że klub z Barcelony to zupełnie coś innego i niepowtarzalnego, a późniejsze lata przyjaźni z nimi tylko mnie w tym utwierdziły. 
- Kiedy już poszłaś, to praktycznie wszyscy już się ulotnili, a ja zostałem z Busquetsem. I... on poprosił mnie wtedy o coś. - urwał na moment, patrząc się na mnie uważnie. - Poprosił żebym cię poderwał. 
- Co?! - wrzasnęłam, czując jak robi mi się słabo. 
Nie potrafiłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Niemożliwym było to, by Sergio poprosił o coś takiego Roberto.
- Tak, tylko proszę, nie złość się, bo...
- Jak mam się nie złościć?! I ty się jeszcze na to zgodziłeś?
- Mari, pamiętaj, że ty też w naszej relacji nie jesteś bez winy. Obydwoje popełniliśmy błędy. A do Busquetsa nie miej pretensji, bo on robił to dla ciebie. 
- W jaki sposób dla mnie? - spytałam lekko się rozluźniając. 
Zareagowałam zbyt gwałtownie i nawet nie chciałam porządnie go wysłuchać. Miał racje. Nie byłam osobą idealną do tego, by kogoś osądzać i mieć prenetsje, ponieważ to ja w naszym związku robiłam zawsze najwiecej szkód, aniżeli pożytku. 
- Nie chciał żebyś cierpiała po rozstaniu z Gerardem. Myślał, że jak się do siebie zbliżymy, to o nim zapomnisz i zaczniesz od nowa. - odpowiedział i odwrócił wzrok na dosłownie kilka sekund, by znów zwrócić go na mnie. 
Ja za to nie potrafiłam patrzeć mu w oczy, zbyt wiele rzeczy się wydarzyło i zbyt dużo zrobiłam, by nie czuć się winną. 
- Czyli widziałeś, że ja i...
- Że ty i Gerard mieliście kiedyś swój „romans”? - przerwał mi, robiąc z palców cudzysłów wymawiając ostatnie słowo. - Jasne, że wiedziałem. Od samego początku. Tak samo jak wiem, że nigdy nie zaczniesz od nowa, jeśli nie będziesz z nim. Mari, nie jestem tak głupi. Widziałem wszystko... wasze spojrzenia, to jak znikaliście razem na jakiś czas. Tego nie dało się nie widzieć. - powiedział to z takim spokojem, że dosłownie zadrżałam. 
Cierpiał, a wcale mi tego nie okazywał. Czułam się podle i już wcale nie obchodziło mnie to, dlaczego byliśmy razem. Obchodziło mnie to, że on naprawdę po czasie coś do mnie poczuł, a ja nigdy nie byłam w stanie odwdzięczyć się tym samym. 
- I naprawdę myślałem, że kiedy będziemy bliżej ślubu to się zmieni. - zaczął mówić dalej, kiedy zobaczył, że nie jestem w stanie nic odpowiedzieć. - Ale tak się nie stało, a mam wrażenie, że brałaś mnie nawet coraz bardziej na dystans. Cały czas głupio myślałem, że może rzeczywiście coś do mnie czujesz, że kochasz mnie tak bardzo jak ja ciebie, ale teraz już wiem, że to nie będzie możliwe. 
- Ja... - pociągnęłam nosem, nie potrafiąc się wysłowić. - Jest mi tak przykro, Sergi. Jesteś dla mnie cholernie ważny, będę ci do końca życia wdzięczna za każdą chwilę, którą mi poświęciłeś, ale...
- Ale kochasz jego. - kiwnął głową. - Rozmiem to, naprawdę. To nie jest coś, co mnie zaskoczyło, bo byłem tego świadomy od początku. Mogę tylko powiedzieć, że Gerard to pierdolony szczęściarz. Po prostu niech tego nie spierodli. 
- Przepraszam, tak cholernie cię przepraszam. - jęknęłam, a po moim policzku poleciało kilka łez. 
Już nie potrafiłam zliczyć ile razy w ostatnim czasie coś doprowadziło mnie do płaczu. 
- Ej. - szepnął, wycierając moje policzki. -  Ja też cię przepraszam, więc jesteśmy kwita. Nie płacz. Jestem ci wdzięczny za te kilka lat, bo sprawiłaś, że byłem naprawdę szczęśliwy. W sumie cieszę się, że to teraz palnąłem głupotę przez co dostałem po mordzie i wszystko się wyjaśniło, niż miałoby się to stać po ślubie. - zaśmiał się krótko. 
Ja również chciałabym to zrobić, ale nie potrafiłam. Zdałam się jedynie na uśmiech, który i tak po kilku sekundach szybko zniknął z mojej twarzy. 
Staliśmy chwilę w ciszy, a ja nie wytrzymując wtuliłam się prawdopodobnie poraz ostatni w jego ramiona. 
- Czyli to już oficjalny koniec naszego popapranego związku. - stwierdziłam, wciąż przyparta do jego klatki piersiowej, przez co zabrzmiałam trochę niewyraźnie. 
Sergi jednak zrozumiał, ponieważ delikatnie się ode mnie odsunął i pokiwał twierdząco głową. 
Westchnęłam i spojrzałam na swoje dłonie. Na jednej z nich wciąż znajdował się zaręczynowy pierścionek, który za tydzień miał zostać zamieniony na obrączkę. Uniosłam lekko dłoń i przyjrzałam się mu z bliska. Sergi wciąż mnie obserwował, prawdopodobnie wiedząc co chciałam zrobić. Złapałam za niego palcem wskazującym oraz kciukiem i zaczęłam delikatnie zsuwać go z palca. Przerwał mi w tym Roberto, który ułożył swoją dłoń na mojej, uniemożliwiając mi całkowitego zdjęcia pierścionka. 
- Zostaw go, proszę. - poprosił, patrząc mi w oczy. 
- Powinieneś go wziąć i dać kobiecie, która rzeczywiście na niego zasługuje. - trzymałam przy swoim, znów próbując się go pozbyć, ale po raz kolejny mi przerwał. 
- Proszę. - naciskał. - Jeśli naprawdę nie żałujesz żadnej chwili, którą razem spędziliśmy i chociaż trochę się dla ciebie liczę, to zostaw go. Nie musisz go nosić, ale miej go przy sobie, dobrze? - powiedział wręcz błagalnie, a ja posłusznie kiwnęłam głową. 
Pięć lat wcześniej, kiedy zawitałam do Barcelony, byłam pewna, że zaczynam nowe, a co za tym idzie lepsze życie, które miało pomóc mi zapomnieć o przeszłości. Jednak dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że to w dzień mojego wieczoru panieńskiego, a raczej pod jego koniec, rozpoczęłam całkiem nowy rozdział. Ten, w którym nie było kłamstw, chowanych przez kilka lat uczuć i nieszczerości. Ten najlepszy i ostatni. 

___________
*Nie powiedział tego wprost, ale w 30 rozdziale, kiedy Mari odkryła zdradę Logana, a Gerard dosiadł się jakiś czas później na krawężniku, to powiedział, że nie rozumie jak Logan może nie widzieć, że ma przy sobie taki ideał. Mari odpowiedziała, że nie ma ideałów, a on uznał, że i tak każdy zawsze ma swój ideał. To daje do zrozumienia, że ona jest jego ideałem. Mam nadzieję, że rozumiecie. 


No, Oliwio. Chciałaś żebym nauczyła cię jak zrywać zaręczyny, to masz. Wiesz co musisz teraz zrobić ;)
Tyle czekaliście i... doczekaliście się! Rozdział miał być o 12, ale wstawiam teraz, bo... jestem chyba po prostu zbyt podekscytowana. Nawet jeśli wiem, ze nikt teraz tego nie przeczyta. Chce wiedzieć co o tym myślicie, ponieważ ten i następny rozdział są dla mnie bardzo ważne i na niczym nie zależy mi bardziej, jak na waszej szczerej opinii, naprawdę. 
Tak by the way... to chce wam powiedzieć też, ze wybiło mi już troszkę ponad 8 tysięcy odsłon i wiem, ze to dla niektórych komicznie mała liczba, ale ja jestem przeszczęśliwa i uznaje to za zdecydowanie dobry powód do świętowania (szczególnie po takim rozdziale...) ;D <3 
To tez idealna okazja do podziękowania wam za to, że tu ze mną jesteście i faktycznie to czytacie (taką mam nadzieje xd). W szczególności te podziękowania lecą do najwspanialszych dziewczyn jakie znam, czyli do Patrycji, Lilki i Oliwii, które już tyle czasu dzielnie znoszą moje wypociny. Te dwie piersze panie, to już w ogóle widziały dna nad dnami, kiedy zaczynałam jako trzynastolatka bez jakiegokolwiek pojęcia o pisaniu ;D Wciąż czuje się przy was jak dziecko, kiedy widzę, ze wszyscy to już studia, praca i inne takie, a ja ledwo co z (umierającego, ale jednak) gimnazjum wyszłam. 😂 mimo, ze zdaje sobie sprawę doskonale z przepaści jaka jest między mną a utalentowanymi wami, to naprawdę się staram, uwierzcie! 
Nigdy i tak nie wyrażę wystarczającej wdzięczności, która mnie aż roznosi, ale wiem, że kiedy przyjdzie pisać mi notkę pod epilogiem, to będzie ona chyba połową długości mojego przeciętnego rozdziału xd 
narazie po prostu chcę, żeby każdy z was, kto tu ze mną jest, czyta oraz komentuje wiedział, jak bardzo was kocham. Bez wyjątku! Bo to dzięki wam kontynuuje tą historię. DZIĘKUJĘ ❤️

poniedziałek, 23 lipca 2018

c02r15 Never have I ever...

Reszta wakacji przeminęła szybko, ale to tylko z racji przygotowań do ślubu oraz tego, że Sergi rozpoczął już treningi nowego sezonu, a pod koniec sierpnia rozegrał już kilka meczy preseasonu. Byłam niesamowicie zadowolona, kiedy zobaczyłam, że wreszcie zaczął dostawać tyle szans, na ile zasługiwał. Gerard wielokrotnie próbował się ze mną skontaktować. Dzwonił do mnie, pisał oraz zaczepiał czasem po meczach, jednak ja starałam się go omijać tak bardzo, jak tylko potrafiłam i wszelkie jego starania nie bardzo się zdały. Byłam rozdarta i w ostatnim czasie zbyt wiele się wydarzyło, bym mogła to z dnia na dzień tak po prostu ułożyć w całość. Nie wiedziałam o co chodziło wszystkim w tym "sposobie, w jaki na mnie patrzy". Kilka lat temu dosłownie co chwilę Michael, Jessie albo Cassie wmawiali mi to, a ja nic z tego nie rozumiałam. Nie widziałam tego, co rzekomo oni dostrzegali przez cały czas, gdy na nas patrzyli. No chyba, że mieli na myśli jego głupi uśmieszek i ironiczne spojrzenie, którymi strzelał do mnie dosłownie co chwilę. To akurat widziałam zbyt wyraźnie. Sergi mówił mi, że Gerard od jakiegoś czasu zrobił się niesamowicie nerwowy i bardziej zamknięty w sobie niż zwykle. Zaczął miewać problemy z zarządem, który coraz częściej wzywał go na dywanik, na przykład dlatego, że przyszedł pijany na trening. Nie chciałam wierzyć w to, że ja spowodowałam jego obecny stan, ale prawdopodobnie tak było. Może rzeczywiście powinnam była z nim porozmawiać, ale on też musiał zrozumieć swoje błędy. Ja również przez niego cierpiałam, ale Pique nawet nigdy się tym dostatecznie nie przejmował. Jedyne na czym powinnam się skupiać to ślub. Tego dnia, czyli piątego września przypadał mój wieczór panieński oraz wieczór kawalerski Sergiego. Ustaliliśmy, że odbędą się one dokładnie tydzień przed zaślubinami, ponieważ nikt z nas nie chciał stać praktycznie martwy w kościele, z bólem głowy oraz ponadprzeciętnym pragnieniem. Byłam jednak trochę podłamana, ponieważ dzień przed dostałam telefon od Cassie, że szefowa nie przydzieliła jej szybciej urlopu oraz od Jessie, że ani ona, ani Isaac nie dadzą rady przyjechać, ponieważ mała Isabel się rozchorowała i próbują ją jakoś wykurować do dnia ślubu. Do tego wszystkiego Elenę od dnia porodu dzieliło już tak niewiele, że wiadome było, że się nie zjawi. Z Manchesteru pojawili się jednak Amber, Micheal, Stiles i Madeline, z czego byłam bardzo zadowolona, a jeszcze bardziej cieszył mnie fakt, że mieliśmy teraz szansę na częstsze spotykanie się. Był wczesny poranek, ale mimo to nikt z nas już nie spał. Sergi próbował dogadać się z właścicielem klubu, który wykłócał się o to, że pojawi się mniej osób, niż było to ustalane, ale nie do końca rozumiałam w czym widział problem. Sergi jednak jakoś to załatwił, ale nie miał innego wyjścia, ponieważ nie bylibyśmy w stanie znaleźć teraz czegoś na własny użytek. Nasze wieczory miały odbyć sie w tym samym lokalu, ale osobnych salach i to wcale nie był mój pomysł, ponieważ to Sergi uznał, że tak będzie dobrze, a dla mnie nie był to jakiś wielki problem. Wręcz przeciwnie, ponieważ w takiej okoliczności lepiej było z organizacją. Ja przygotowywałam się mentalnie do wielkiego rozlewu alkoholowego, którego prawdopodobnie jako jedyna mogłam nie przeżyć, znając umiejętności swoich przyjaciółek, ale także próbowałam nie zawieźć też fizycznie tego wieczoru, dlatego siedziałam przed lustrem już dobrą godzinę. Popołudniu z hotelu miały przyjść do mnie Amber i Anna, a chłopcy z tego co się dowiedziałam od narzeczonego mieli spotkać się już na miejscu. Też byśmy tak zrobiły, ale Anna uparła się, że przed imprezą musi mnie dokładnie obejrzeć i w razie czego podrasować, ponieważ „nie nadawałam się do takich rzeczy”. Mogłabym się obrazić, ale nie zrobiłam tego, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z mojej beznadziejności w dziecinie makijażu.
- Kochanie, ja już idę. - podszedł mnie od tyłu Sergi gdzieś koło godizny dziewiętnastej, kiedy czekałam aż wszystkie dziewczyny do nas przyjdą. 
Odwróciłam się w jego stronę, podnosząc się też z krzesła, by w chociaż małym stopniu nie być przy nim aż tak mała. Uśmiechnęłam się do niego i bez namysłu wtuliłam się w jego klatkę, zaciągając się przy tym jego zapachem. Zdziwiłam się czując coś innego niż się spodziewałam i dopiero po czasie zrozumiałam, że nie tego zapachu oczekiwałam. Byłam przygotowana na perfumy, których używa Gerard i miałam ochotę się za to uderzyć. 
Spróbowałam o tym zapomnieć i cieszyć się tym, że mam Sergiego w swoich ramionach. 
- Będziemy w tym samym lokalu, spokojnie słońce. - zaśmiał się perliście, ponieważ mocno do niego przylgnęłam i staliśmy tak przez naprawdę sporą ilość czasu. 
- Przepraszam. Nie chodzi o to, po prostu nie mogę uwierzyć, że za równy tydzień będziesz moim mężem. - zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. 
Zapomniałam, że na usta nałożyłam matową, czerwoną pomadkę, która w rezultacie odbiła się na jego policzku. - Wybacz. - zachichotałam i śliniąc trochę kciuk przetarłam brudne miejsce. 
- Nic się nie stało. - zapewnił mnie i tym razem to on złożył pocałunek na moim policzku, przez co był pewien, że nie zostanie ponownie potraktowany moją pomadką. - Idę, bo trąbią. Bez żadnych striptizerów. - popatrzył na mnie, wystawiając w moją stronę wskazujący palec i robiąc przy okazji głupią minę. 
- Jak będziemy potrzebowały, to zapukamy do sali obok. - zażartowałam i pożegnałam go, zaraz przed tym gdy dołączył do chłopaków. 
Podjechali po niego Busquets i Alba, którzy z głupkowatymi uśmieszkami machali do mnie, krzycząc, że Sergi do pokoju o własnych nogach tej nocy nie wróci. Chciałam traktować te słowa jako żart, ale wiedziałam, że mogę się takiego obrotu spraw śmiało spodziewać. 
Postanowiłam posprzątać bałagan, który powstał w wyniku naszego zabiegania. Uznałam, że przyda mi się też pozbyć kilku rzeczy z torebki, ponieważ niektóre z nich były zbyt ważne, jak na takie wyjście, gdzie coś mogłoby się zgubić lub popsuć. Podczas tego natknęłam się przy okazji w jednej z mniej używanych przeze mnie przegródek na płytkę, którą około półtorej miesiąca temu zabrałam Gerardowi z jego auta. Tą, która podpisana była moim imieniem. Przez naszą kłótnie najwyraźniej o niej zapomniałam, ale oczywiście jak na złość musiałam znaleźć ją w taki dzień, jakim był mój wieczór panieński. Wzięłam ją do ręki i przysiadając na fotelu westchnęłam, zastanawiając się co z nią zrobić. Wkrótce miały przyjść dziewczyny, ale patrząc na to z innej strony, byłam zbyt ciekawa, by jej nie włączyć. Takim sposobem podniosłam się szybko i popędziłam do sypialni, gdzie ostatni raz widziałam laptopa. Leżał na szczęście włączony na łóżku, dlatego nie mogło to potrwać dłużej, niż dziesięć minut, nim dokładnie miałam sprawdzić co zawierała ta płytka. Włożyłam ją w odpowiednie na to miejsce i zniecierpliwiona czekałam, aż się załaduje i odpali. Nie trwało to jakoś długo, ale ja czułam się jakbym wisiała nad monitorem dobre dwadzieścia minut. Uśmiechnęłam się, gdy wreszcie się odpaliła, a na ekranie pojawił się folder również z moim imieniem. Lekko się zawahałam, ale i tak weszłam, by zobaczyć jego zawartość. W środku były kolejne dwa foldery, podzielone na „zdjęcia” i „piosenki”. Przygryzłam wargę, czując żwawo bijące serce i tak szybko jak mogłam nacisnęłam na ten pierwszy. Dosłownie nie mogłam uwierzyć, że przed oczami miałam ponad sto naszych zdjęć, z czego połowa to te, które zrobiliśmy sobie w Londynie. Było ich pełno. Na większości byliśmy razem, ale znalazły się też takie, które robiłam Gerardowi z ukrycia lub takie, które Gerard robił mnie. Praktycznie każde z nich pamiętałam lub chociaż kojarzyłam okoliczności, w jakich zostały zrobione. Znajdowało się tam nawet to, które zrobiła nam w Londynie starsza kobieta, gdzie Gerard trzymał mnie na rękach, a ja ze zdezorientowaną miną patrzyłam w jego stronę. Na następnym już zdążyłam się ustawić, więc razem wpatrywaliśmy się w siebie z wielkimi uśmiechami. Kiedy tego samego dnia ten starszy mężczyzna, który zrobił nam zdjęcie na London Eye uznał, że jesteśmy dla siebie stworzeni, nie mogłam zrozumieć dlaczego tak w ogóle pomyślał. Dopiero patrząc na te wszystkie zdjęcia zauważyłam ten „sposób w jaki na siebie patrzymy”, o którym każdy mówił. Nie znając nas, uznałabym, że jesteśmy naprawdę kochającą się parą. Nie było zdjęcia naszej dwójki, na którym Gerard by się we mnie nie wpatrywał. Robił to z wielkim uśmiechem, a ja głupia nawet tego nie zauważałam. Z powodu wszystkich emocji, jakie wzbudziły we mnie wspomnienia dosłownie wybuchłam płaczem i zdałam sobie sprawę, że mój makijaż już szlag trafił. Musiałam się opanować, ponieważ został mi jeszcze jeden folder z piosenkami, który naprawdę mnie ciekawił. Zdjęłam łzy z policzków i oczu, by lepiej widzieć, a następnie wytarłam brudne od makijażu ręce w pościel, usprawiedliwiając się tym, że i tak miała iść następnego dnia do prania. Pociągnęłam lekko nosem i wciągając powolnie powietrze wyszłam ze zdjęć i nacisnęłam na piosenki. Pierwszą w kolejności była „You’re beautiful”, którą niesamowicie kochałam i Gerard bardzo dobrze o tym wiedział. Zdałam sobie też sprawę z tego, że właśnie odpaliłam płytę, która leciała w aucie Gerarda, gdy zawoził mnie do sklepu i puściłam ją, bo miałam dość radia. Gerard bardzo nerwowo wtedy zareagował, przełączając na inną piosenkę, a następnie wyciszając ją tak, że nic nie było słychać. W sumie było w nim mało utworów, ponieważ niecałe dziesięć, ale każdy z nich znałam bardzo dobrze. Słuchaliśmy ich często z Gerardem podczas jeżdżenia autem lub, gdy lecieliśmy samolotem. Każda miała jakieś znaczenie i wręcz nie wierzyłam, że za wszystkim stał Gerard, tworząc właśnie coś takiego. Teraz już nie potrafiłam się opanować i dosłownie zaniosłam się ponownie płaczem. Jednak zamarłam, gdy usłyszałam swoje imię, wołane z dołu przez Anne i Amber. Wytarłam szybko oczy i podnosząc się z łóżka zamknęłam klapkę laptopa, a następnie przystanęłam przed lustrem, próbując się jakoś poprawić. 
- Idę! - odkrzyknęłam i uznałam, że na szybko zmyję cały makijaż. 
Użyłam wilgotnych chusteczek i nie zrobiłam tego zbyt dokładnie, ale nie miałam czasu dlatego zbiegłam na dół. 
- Amber! - przybrałam uśmiech i podbiegłam do dziewczyny, która również była zadowolona, ale zmieniła wyraz twarzy zaraz, gdy do niej podeszłam. 
Nie przytuliła mnie, tylko złapała za ramiona i przeglądnęła się mi uważnie. 
- Płakałaś? - spojrzała na mnie podejrzliwie Anna. 
- Nie. Znaczy tak, ale to z emocji. - skłamałam gładko. - Nie mogę uwierzyć, że ślub już za tydzień. 
- My też! - rudowłosa ponownie się uśmiechnęła i tym razem wreszcie mnie przytuliła. 
Poinformowały mnie, że reszta dziewczyn będzie czekać przy klubie, a następnie zabrały się za mój makijaż. Po skończeniu zamówiłam dla nas taksówkę i około pół godziny później byłyśmy już przy klubie. Przywitałam się z wszystkimi, a szczególnie z gośćmi z Manchesteru, za którymi okropnie tęskniłam. Na początku zjadłyśmy kolację w miłej atmosferze, rozmawiając o przygotowaniach i innych tego typu rzeczach. Dziewczyny pytały mnie między innymi jak udekorowaliśmy salę weselną, ilu będzie gości i tak dalej. Na połowę pytań nawet nie odpowiedziałam, mówiąc, że za tydzień wszystkiego się dowiedzą. 
Po czasie każdy dobrał się w jakieś grupki i rozmawiał ze sobą przy stole w dwie lub maks trzy osoby. Ja akurat siedziałam obok Amber, która opowiadała mi o Stilesie i jego zabawnej przygodnie podczas rozmowy o pracę. Wszystko przerwało jednak stukanie widelcem o szklankę i jak się okazało robiła to Anna, która powoli wstawała z siedzenia, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. 
- Mari. - zwróciła się do mnie z uśmiechem, a ja nie mogłam się powstrzymać i również zaczęłam się głupio szczerzyć. - Pamiętam jak pięć lat temu przyprowadził cię do nas Busi. Byłaś taka nieśmiała i zagubiona, a ja zastanawiałam się skąd on cię przytargał. - zaśmiała się. - Zmierzam do tego, że przez te kilka lat naprawdę wydoroślałaś. Z młodej, dziewiętnastolatki stałaś się dwudziestocztero letnią kobietą, która wyjdzie za mąż szybciej niż Elena. 
Zaśmiałam się, ale i wytarłam łzę, która powolnie spłynęła mi po policzku. Byłam łatwa do wzruszenia, a w takich momentach nawet nie próbowałam się opanowywać. 
- Cieszę się, że mogę być częścią twojego życia oraz przyjaciółką. Pomijając twoją cholerną ciekawość oraz to, że wystarczą dwie sekundy, aby doprowadzić cię do złości, to jesteś też kobietą o złotym i wielkim sercu. Sergi, to szczęściarz i jestem pewna, że stworzycie wspaniałą rodzinę.  - powiedziała prawie ze łzami w oczach, a ja podziękowałam jej ogromnym przytulasem. 
Gdy dziewczyna usiadła, chciałam krzyknąć, że czas rozpocząć zabawę, ale w tym samym czasie podniosła się Amber w akompaniamencie Madeline. 
- Mari, moja kochana. Nie będę ukrywać, ale w przyszłości widziałam cię z kimś innym. - popatrzyła na mnie znacząco, a Madeline przytaknęła. - Jednak, twoje szczęście jest najważniejsze i jeśli Sergi ci je daje, to ja nie mam nic przeciwko. Tylko pamiętaj, jeśli coś ci zrobi, to nasz gang z Manchesteru się nim zajmie. - zaśmiała się głośno, a reszta dziewczyn również nie mogła powstrzymać rozbawienia. - Nie ma nas tu wszystkich z tobą dzisiaj, ale za to mamy coś innego. 
Rudowłosa zwróciła się do dj’a, który odpalił rzutnik oraz zrobił coś przez chwilę na laptopie, a następnie z głośników poleciała muzyka, a na ekranie pojawiła się mała uśmiechająca się Isabel z zakatarzonym noskiem, ubrana w bluzkę, na której widniał włoski, a pod nim kataloński  napis „Kochamy was, Mari i Sergi”. Dziewczynka pomachała do kamery i przesłała buziaka, a następnie kadr się zmienił i skupił się na Cassie, Isaacu i Jessie. 
- „Kochana Mari i Sergi, jest nam strasznie przykro, że nie możemy być z wami w ten ostatni dzień, w którym możecie się wyszaleć do woli. Jednak musicie pamiętać, że bardzo was wspieramy i kochamy, oraz że życzymy wam jak najlepiej.” - rozniósł się głos Jessie, która z uśmiechem wpatrywała się w kamerę. 
Nie mogłam uwierzyć, że nagrali dla nas film. Dziękowałam Bogu tego, że obdarował mnie takimi wspaniałymi przyjaciółmi, którzy troszczyli się o mnie i cieszyli się razem ze mną. 
- „Maritza, jesteś dla nas bardzo ważna i nie możemy się doczekać, aż zobaczymy cię w przyszłym tygodniu u boku mężczyzny, którego mamy nadzieję, że bardzo mocno kochasz.” - tym razem zabrał głos Isaac. - „Kochamy was, Sergi i Mari. - powiedział po włosku, a następnie spojrzał na Jessie. 
- „Kochamy was, Sergi i Mari.” - odparła po katalońsku. 
Wszyscy trzej pomachali do kamery, a po chwili powrócił czarny obraz, który oznaczał, że film dobiegł końca. 
- Nie płacz, bo zniszczysz mój makijaż! - zaśmiała się Anna, zauważając, że totalnie się wzruszyłam. 
Szmpany w dłoń, zdrowie dla naszej przyszłej małżonki i rozpoczynamy jej ostatni tydzień wolności! - wykrzyknęła Madeline, a wszystkie panie przytaknęły i dopiero wtedy rozpoczęła się właściwa impreza. Na sali zawitał barman, który dzielnie obsługiwał moje spragnione alkoholu przyjaciółki, a muzyka, która została puszczona sprawiała, że ciężko mi było odczytać własne myśli. Jednak nie ograniczałam się i popłynęłam w wir zabawy razem z innymi, bo przecież była to moja ostatnia impreza, kiedy byłam „wolna”. Dziewczyny wymyślały różne zabawy, które pomagały w rozkręceniu zabawy i sprawiły, że wszystkie razem czułyśmy się bardziej swobodnie w swoim towarzystwie, co było dobre, ponieważ Amber i Madeline nie znały wszystkich partnerek piłkarzy. 
Kiedy ja, Raquel, Amber i Anna siedziałyśmy przy stoliku, a reszta tańczyła, do dj’a podbiegła Romarey i szepnęła mu coś do ucha, co spowodowało, że wyciszył muzykę. 
- Dziewczyny, chcecie się poczuć jak na imprezie w liceum!? - spytała podekscytowana, a kiedy wszystkie przytaknęłyśmy, głośno zapiszczała i zawołała nas na środek parkietu. 
- Dobra, grałyście kiedyś w „nigdy, przenigdy nie...”? - uśmiechnęła się, a połowa przytaknęła, podczas gdy druga część w tym ja i Raquel kompletnie nie miała pojęcia co to za gra. 
Madeline jako jedyna głośno pisnęła z podekscytowaniem, mówiąc, że kiedyś impreza bez tej gry nie miała prawa na miano dobrej. 
Romarey pokrótce wytłumaczyła nam zasady i jak się okazało chodziło jedynie o to, by jedna z osób powiedziała czego nigdy w życiu nie robiła, a jeśli ktoś w kółku kiedykolwiek to zrobił - musi wziąć łyk wódki, której każda miała prawie pełną szklankę. Ten kto skończy z praktycznie  niewypitym trunkiem przegrywa i musi wykonać zadanie, które wymyśli mu osoba wygrana. Było już grubo po drugiej, każdy był pijany, dlatego zgodziłyśmy się na zabawę, a zacząć miała Romarey, jako że to ona była pomysłodawcą. 
- Okej, więc nigdy, przenigdy nie... - zaczęła mówić, jednak przerwał jej trzask drzwi i spanikowany głos Busquetsa. 
- Mari, dziewczyny, do cholery! Gerard i Sergi właśnie obijają sobie nawzajem twarze! 

—————-
Tam, tam, taaaaam! Ślub coraz bliżej, a tutaj... Jak myślicie, co było powodem bójki? 🤷🏼‍♀️ Oraz ciekawi mnie, co uważacie o płytce, którą Mari podwędziła Gerardowi z auta! 
Dziękuje wam z całego serca, że czytacie te moje wypociny i jesteście już ze mną tak długo. Dosłownie nie mam pojęcia jak ja się rozstanę z tym opowiadaniem, kiedy przyjdzie jego koniec :( 
Ale narazie się nad tym nie rozwodzimy! Czekam na komentarze i do zobaczenia w poniedziałek o 12:00, kochane! 

poniedziałek, 16 lipca 2018

c02r14 Five years ago...

*uwaga, wstawiam kolejny rozdział w małym odstępie czasowym, upewnij się, że widziałeś poprzedni + ten rozdział, to nawiązanie do 31 rozdziału pierwszej części, jeśli nie pamiętasz o co w nim chodziło, to zachęcam do przypomnienia, ale nie jest to bardzo konieczne. To wszystko ode mnie, miłego czytania!*




Maritza, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 21:52... 

Przymknęłam powolnie drzwi wejściowe i stojąc dosłownie kilka centymetrów od nich, zbliżyłam się do wizjera obserwując jego plecy, kiedy ślimaczym tempem kierował się w stronę schodów. Gdy miałam już się odsunąć, on przystanął i wpatrując się w ścianę naprzeciw niego nie wykonał żadnego ruchu. Zmarszczyłam brwi, umieszczając swoje trzęsące się dłonie na drewnianej powierzchni, by mieć większą stabilizację. Byłam mokra i wyziębiona, ale nie potrafiłam przestać. Miałam w głowie pełno sprzecznych myśli, szczególnie, że Gerard wciąż się nie ruszał. Myślał nad czymś intensywnie i wtedy dałabym wszystko, by wiedzieć o czym. Odwrócił się gwałtownie, delikatnie mnie tym strasząc. Pokierował się szybko w moją stronę i nie do końca wiedziałam co mam zrobić. Chciałam się odsunąć, ale nie potrafiłam poruszyć żadną częścią swojego ciała. Gerard przystanął dosłownie naprzeciw mnie i z nieodgadnionym dla mnie wyrazem twarzy skupiał całą swoją uwagę na klamce, na której umieścił swój wskazujący palec. Starałam się uspokić swój oddech, ponieważ bałam się, że mógłby mnie usłyszeć. Ruszał niespokojnie nogą, ponieważ jego ciało drżało pod wpływem szybkich ruchów. Wahał się, a ja błagałam go w myślach by szybko je otworzył i ze mną został. Prosiłam na wszystko co posiadałam, aby przyciągnął moje podatne na niego ciało do siebie, w swoje ramiona i by otoczył mnie nimi dając mi nie tylko ciepło, ale i bezpieczeństwo, które nikło za każdym razem, gdy się ode mnie oddalał. Potrzebowałam jego bliskości i zapewnienia, że nigdzie się nie wybiera. Potrzebowałam, ale nigdy tego nie dostałam, ponieważ on wciąż stał i tępym wzrokiem obserwował to małe, metalowe urządzenie. Byłam przekonana, że zaraz owinie swoje palce wokół niego i rzuci się na mnie całując moje usta tak prawdziwie jak jeszcze niedawno na dachu, ale jedyne co zrobił, to delikatnie zsunął swój bezwładny palec z klamki i opuścił swoje dłonie pocierając nimi o uda. Pokręcił głową, przykucnął, a kiedy znów zbliżył się do drzwi, szybko wstał i wybiegł z klatki nawet się nie obracając. 
I wtedy zrozumiałam, że już go straciłam. 




Gerard, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 21:52...

Obserwowałem jak jej twarz powoli znika za zamykającymi się drzwiami. Przez cały wieczór starałem się nie spuszczać oczu z właśnie tej części jej ciała, by móc już na zawsze zapamiętać dokładnie każdy jej szczegół. Chciałem wiecznie mieć przed oczami jej słodki i niepewny uśmiech, po każdym naszym pocałunku. Nie zapomnieć o delikatnych dołeczkach, które ujawniały się zawsze podczas jej melodyjnego śmiechu. O pięknych, morskich oczach, ciągle wypatrujących się we mnie, gdy byliśmy bardzo blisko siebie. Zawsze niespokojnie błądziły po mojej twarzy, obserwując uważnie każdy mój najmniejszy ruch. Już nigdy więcej miałem tego nie widzieć, dlatego tak bardzo zależało mi na tym, by mój ostatni wieczór w Manchesterze był z nią u mojego boku. Wiedziałem, że właśnie mnie obserwuje, dlatego tak szybko, jak drzwi się zamknęły, ja obróciłem się w drugą stronę i wolnym krokiem pokierowałem się do wyjścia z kamienicy. Każdy krok wydawał się być coraz cięższy do zrobienia. Czułem jakby ktoś przyczepił mi do stóp, dwie, masywne kule. Dlatego w pewnym momencie nie wytrzymałem i przystanąłem. Wziąłem dwa głębokie wdechy i przymykając oczy wyobraziłem sobie Mari, podchodzącą do mnie i składającą krótkie pocałunki na mojej szyji. Oczywiście musiałbym się schylić, ponieważ była tak drobna i mała, że nie sięgała wyżej. Przypomniałem sobie jak cudowne uczucie to było i skrzywiłem się na ból w brzuchu. Coś ucisło mnie mocno w okolicy żołądka, a następnie pozostawiło rozchodzące się ciepło. Próbowałem jeszcze kilka razy mocniej odetchnąć, ale w mojej głowie z czasem zaczęło pojawiać się zbyt wiele. I wtedy dotarło do mnie to, przed czym opierałem się przez tyle czasu. Tak bardzo, jak potrzebowałem powietrza, potrzebowałem posiadania jej blisko siebie, na własność, wiedząc, że z nikim nie czuje się tak dobrze, jak ze mną. Ponieważ to ona była tym, czym oddychałam i czym żyłem. Nie mogłem wyjechać, na pewno nie bez niej. Dlatego odwróciłem się stanowczo w stronę drzwi i tak szybko jak potrafiłem przystanąłem przy nich, układając swoją dłoń na klamce, jednak pozostał na niej tylko palec wskazujący. Znów zwątpiłem, pierwszy raz od dawna po prostu się bojąc. Mógłbym za nią pociągnąć i stanąć przed kobietą, która dała mi wiele rzeczy.
To ona nauczyła mnie pokory, pokazała, że złość i przemoc nie jest jedynym rozwiązaniem i że każdą kobietę, bez wyjątku powinno traktować się z szacunkiem. A co najważniejsze, to właśnie ona sprawiła, że zacząłem dbać o kogoś bardziej, niż o samego siebie. Dzięki niej drugi człowiek stał się dla mnie ważniejszy, niż własne potrzeby, a jego szczęście znaczyło dla mnie więcej, aniżeli moje. I to ona była tym ważniejszym człowiekiem w moim życiu. 
Dlatego rozumiejąc to, zrozumiałem także, że ze mną nie będzie miała tego, co powinna i na co zasłużyła. Nigdy nie byłem w stanie dać jej tego szczęścia, które byłoby bardziej cenne niż moje. I jeśli chciałem jej dobra, to najlepszą rzeczą, jaką byłem w stanie zrobić na tamten moment, to odejść. 
I właśnie z tego powodu mimo, że mogłem, to nie pociągnęłem za tą pieprzoną klamkę, a delikatnie zsunąłem z niej swoją dłoń, by nie mogła usłyszeć, że w ogóle tam stałem. Przykucnąłem na moment, próbując jeszcze przemyśleć wszystko dokładnie, ale podniosłem się i wyszedłem tak szybko, jak zdałem sobie sprawę, że z każdą sekundą byłem coraz bardziej gotów, by z nią zostać. 
A to stałoby się najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek bym dla niej zrobił. Wiedziałem, że będzie miała mi za złe, ale kiedy wreszcie znajdzie sobie kogoś, kto będzie w stanie traktować ją tak, jak traktowana być powinna, zrozumie, że postąpiłem dobrze. 




Maritza, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 22:11...

Oparłam się o drzwi i zsunęłam się lekko, lądując bezwładnie swoim ciałem na podłodze. W tym samym czasie zahaczyłam dłonią o regał z butami, w związku z czym kilka moich tenisówek znalazło swoje miejsce obok mnie. Wcale mnie to nie obchodziło, ponieważ czym były rozsypane buty, przy rozsypanym sercu? No właśnie... niczym szczególnym, za wyjątkiem tego, że buty byłam w stanie poukładać na nowo tak, by nie było nawet po tym drobnym incydencie śladu. Przed oczami wciąż miałam widok odchodzącego Gerarda, a wraz ze świadomością, że był to ostatni raz, kiedy miałam okazję go dotknąć, poczuć jego skórę na mojej skórze i usta na swoich ustach, moje poszarpane już kawałki serca rozrywały się na jeszcze drobniejsze części. Towarzyszący mi przy tym ból w klatce piersiowej był tak niesamowicie wielki, że przez moment miałam wrażenie, że przechodzę właśnie zawał czegoś, czego nawet już nie miałam. 
Przeklinałam siebie za to, że poznałam się na swoich uczuciach tak późno. Obwiniałam za to, że nie byłam w stanie powiedzieć mu tego wtedy, gdy miałam okazję. Jak zwykle stchórzyłam, bojąc się odrzucenia. Gerard był specyficzny i mimo, że darzyłam go szalenie wielkim i silnym uczuciem, to także bardzo bałam się jego reakcji. On się nie zakochiwał, nie troszczył się o dziewczyny, nie bawił się w związki i nie myślał o mnie w ten sposób, w który chciałabym by to robił. Po prostu odszedł, zostawiając mnie z głową pełną pytań, z sercem pełnym bólu i ciałem pełnym strachu. 
Jak miałam poradzić sobie w świecie, w którym nie było Gerarda, skoro tylko do takiego zdążyłam się już przyzwyczaić? Płakałam próbując wymazać z głowy jego twarz, uśmiech i wszystko, co sprawiało, że cholernie za nim tęskniłam, mimo że nie widziałam go dopiero od dwudziestu minut. 
Bo jeśli kochać, to całym sobą. 



Gerard, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 22:11...

Usiadłem na fotelu kierowcy i kręcąc powolnie głową walczyłem całym sobą z chęcią ponownego wstania i wrócenia do Maritzy. To było tak silne, że aż niemożliwe. Próbując uniknąć jakichkolwiek komplikacji odpaliłem pojazd i wyjechałem z piskiem opon spod jej mieszkania, które kupiłem i urządziłem jej ja z nadzieją, że będzie nam łatwiej, jeśli zamieszkamy blisko siebie. Jedyną łatwość, jaką to przyniosło, był fakt, że nie zdążyłem posprzątać walizek, nim ona przyszła do mojego mieszkania. Oczywiście, że w końcu dowiedziałaby się o moim wyjeździe, ponieważ nie mógłbym jej tak po prostu zostawić. Jednak okoliczność w jakiej by się to stało, byłaby lepsza i nie wywołałaby u niej aż takiego zdenerwowania i wybuchu. Lub może by to zrobiła, ponieważ zauważyłem, że jedynie tylko takie emocje i uczucia wzbudzałem wśród innych ludzi. Złość jaka się właśnie we mnie kumulowała powoli sięgała zenitu, ale mimo to wjechałem na autostradę i nie szczędząc sobie ani mojemu pojazdowi przyspieszyłem tak, by wyzbyć się wszystkiego, co mnie ograniczało. Uderzyłem kilkukrotnie w kierownicę, próbując nie utracić przy tym kontroli nad pojazdem, ale zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli by się tak stało, to ja nie miałbym nic do stracenia. Powstrzymał mnie fakt, że Maritza musiałaby na to wszystko patrzeć. Jak na zawołanie moja noga się rozluźniła, co spowodowało, że auto straciło na szybkości, dostosowując się do przepisów. Po czasie zjechałem z jezdni, zatrzymując się gdzieś przy lesie. Zgasiłem silnik, ale nie wysiadłem, a wpatrywałem się jedynie w ciemność rozprzestrzeniającą się przed moimi oczami. Była idealnie czarna i bez wyrazu. Zupełnie tak samo jak moje życie, w którym jej nie było. 
Jednak ja się nie liczyłem, jeśli tylko jej miało się przez to żyć lepiej.


Maritza, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 12:24...

Stałam przy kuchennym blacie, czekając aż elektryczny czajnik da znać o tym, że woda wreszcie się zagotowała. Opierałam się o niego łokciami i trzęsącymi się dłońmi kręciłam pustym jeszcze kubkiem, by zabić jakoś ten wolno płynący czas. Chciałam, by ten dzień mógł się skończyć, ponieważ ilekroć myślałam o tym, że Gerard jest wciąż w tym samym kraju co ja, wstawałam i udawałam się do przedpokoju, by szybko do niego pójść. Nieraz stałam już na klatce, czasem przed kamienicą, a jeszcze za innym razem zdążyłam tylko otworzyć drzwi. Zawsze jednak się zatrzymywałam i wracałam z powrotem do mieszkania. To był właśnie nasz problem, po prostu uciekaliśmy, nim cokolwiek miało szansę się wydarzyć. Dlatego ja parzyłam sobie herbatę, próbując skutecznie od dwudziestu minut nie zanieść się ponownie płaczem, a on był w drodze, a może nawet już był na lotnisku, czekając na swój samolot do Saragossy. Próbowałam wmówić sobie, że tak właśnie miało to wyglądać, że taka przyszłość została nam napisania już z góry i nam nic do tego. Jednak nie potrafiłam się do tego przekonać, ponieważ kiedy ogarnia cię takie uczucie względem drugiej osoby, to po prostu wiesz, że to jest prawdziwe. 
Wyciągnęłam z kubka zużytą torebkę herbaty, próbując się nie oparzyć, a następnie wyrzuciłam ją do kosza. Nie posłodziłam jej, czując, że jeśli tego nie zrobię, to jej gorycz zastąpi mi tą po stracie Gerarda. Nie zrobiła tego, ale warto było się po prostu łudzić. Nic nie było silniejsze od goryczy spowodowanej stratą, a w szczególności taką. 
Usiadłam na fotelu i przykrywając się lekko kocem oparłam głowę o końcówkę oparcia. Ciągle miałam przy sobie nasze zdjęcie z Londynu, które dał mi ten starszy pan. Gerard o nim nie widział, ale tylko tak mogłam zachować nas przy sobie na dłużej. Upiłam kilka łyków napoju i próbując stłumić skrzywienie na twarzy, zaczęłam szukać telefonu. Był na stoliku do kawy i pogrążał mnie tym, że ekran wciąż pozostawał ciemny. Nie świecił się, nie wibrował, nie unosiła sie z niego skoczna melodia oraz nie wyświetlało się na nim zdjęcie i imie Gerarda. Po prostu leżał, wyglądając na rozładowany, mimo że taki nie był. 
Wiedziałam, że nie zadzwoni, nawet się nie łudziłam, ale mimo to płakałam na myśl, że więcej już tego nie zrobi. 


Gerard, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 12:24...

Pociągnąłem za walizki, próbując nie zniszczyć zbyt bardzo taksówkarzowi bagażnika. Swoją drogą miałem niewybwałą ochotę obić mu twarz z każdej strony tak dokładnie, że aż przypomniał by sobie za co właściwie oberwał. Pamiętałem go bardzo dobrze. Wiózł mnie i Maritze na lotnisko w dzień wylotu do Londynu. Posyłali w swoją stronę głupkowate uśmieszki i znaczące spojrzenia, myśląc, że tego nie widzę. Oczywiście, że widziałem, ale ile miałem wtedy do gadania, skoro ona była z tym pieprzonym Loganem? Pożegnałem się, ponieważ wiedziałem, że jeśli ona by ze mną była, to posłałaby w moją stronę to swoje urocze spojrzenie, które uważała za mordercze. Robiła tak zawsze, gdy ja zrobiłem coś według niej źle. Dlatego właśnie zacząłem zwracać uwagę na te małe szczegóły, jak przywitanie czy pożegnanie, jakby ona tu wciąż obok mnie stała i obserwowała. 
Przystanąłem, by przyglądnąć się tablicy odlotów i odnaleźć swój numer stanowiska. Nim poszedłem, odwróciłem się w stronę wejścia, jakby w nadzieji, że Mari będzie gdzieś tam stała lub wchodziła. Wypatrywałem jej przez dobre kilka minut, dopóki nie dotarło do mnie, że przecież to ja zdecydowałem o tym, że ją zostawiam. Dlaczego więc miałaby teraz do mnie jechać? Spojrzałem na swoją dłoń, widząc dwa, lekko pogięte bilety. Jasne, że kupiłem jej bilet. To była moja pierwsza myśl zaraz po tym, gdy dowiedziałem się o transferze. Mimo, że później postanowiłem polecieć sam, to wciąż trzymałem go dla niej, w razie gdyby zdecydowała się ze mną pożegnać. Może i było to szalone, ale wiedziałem, że zgodziłaby się na to. Kilka miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją na kanapie w mieszkaniu Isaaca pewnie by mnie wyśmiała, odwróciła speszona wzrok i albo uciekłaby do swojego pokoju, albo nie odzywałaby sie do końca spotkania. Tak byłoby wtedy, ale teraz była inna. Zmieniła się i wiem, że to między innymi dzięki mnie. 
Nigdy nie byłem pewien co do tego czy lubiła mnie w ten sposób, w który ja lubiłem ją. Wciąż nie wierzyłem w to, że ktoś mógłby mnie pokochać, nie widziałem czy ja sam mógłbym to zrobić, ale teraz miałem wątpliwości. Potrzebowałem kogoś, kto mógłby mi wytłumaczyć co to znaczy kochać, ale skoro ona nigdy mi tego nie powiedziała, to znaczy, że tego nie robiła, prawda? A czy ja to robiłem? 
Kochałem Maritze Camarillo? 


_________
bum, bum! dawno notek pod rozdziałami nie pisałam, wiec ten rozdział jest idealny na to, by się do was odezwać! 
Otóż, pozwoliłam sobie zmienić tytuł opowiadania.. ;D Nie wiem czy zauważyliście. 😂 i nie ma prologu, ponieważ od czasu kiedy go pisałam wiele się zmieniło i opowiadanie zeszło na w ogóle inny tor ;D 
Mam nadzieje, ze podoba się wam ten rozdział, ponieważ wreszcie po tylu rozdziałach po raz pierwszy miałyście okazje przeczytać coś z punktu widzenia Gerarda! 
Ważne!! Dwa następne rozdziały pojawią się również w poniedziałek o godzinie 12:00. Mam je napisane, wiec przynajmniej raz w życiu na tym blogu będzie jakaś chwilowa regularność ;D 
Czekam na opinie! I zdradzę wam, że powoli zbliżamy się do końca... ;D ❤️

czwartek, 12 lipca 2018

c02r13 I needed him.

Odpięłam pasy, gdy Gerard zatrzymał auto na parkingu przed jakąś małą restauracją. Przez całą podróż Gerard starał się rozmawiać ze mną o wszystkim, bylebym nie myślała o tym, co działo się jeszcze kilka godzin temu. Doceniałam to i byłam zdziwiona. Nie wiem też dlaczego od razu zgodziłam się na to, by gdzieś z nim jechać, skoro on jeszcze do niedawna kompletnie mnie olewał. Jak widać, nie potrafiłam trzymać się swoich planów, ponieważ moje postanowienie o trzymaniu się z daleka od Gerarda znów nie wyszło. Czułam, że między nim a mną jest jakaś dziwna relacja, która mimo wszystko trwa i nie dopuszcza do rozpadu. Była na tyle silna i uparta, że zatrzymywała moje racjonalne myślenie, ponieważ kiedy potrzebowałam transportu moim pierwszym pomysłem wcale nie była po prostu taksówka, a on. Chciałam wiedzieć czy pomimo tego, że znów zaczął mnie ignorować rzuci wszystko i do mnie przyjedzie. Zrobił to, czym sprawił, że poczułam się dla niego trochę ważna. Wysiadałam z pojazdu zaraz po nim i pokierowałam się do drzwi, kiedy on był już prawie w środku.
Lokal był mały, ale miło urządzony przez to można było poczuć się w nim bezpiecznie. Biło od niego ciepłem i domową atmosferą co bardzo mi się podobało, ale również nie pasowało do charakteru Gerarda. 
Z tego co zauważyłam podczas naszej drogi, to restauracja znajdowała się gdzieś w środkowej części miasta, ale nie w centrum, co potwierdzał mały ruch. Usiedliśmy naprzeciw siebie przy jednym ze stolików i otworzyliśmy karty dań. 
- Mają tu najlepsze naleśniki. - powiedział z uśmiechem i kiedy się chwilę zastanowiłam, to doszłam do wniosku, że rzeczywiście dawno nie widziałam go takiego rozentuzjazmowanego. 
Podobało mi się to, ponieważ taki Gerard był najlepszy. Nikogo nie udawał, był naturalny, swobody i przede wszystkim był sobą, czego brakowało mi, gdy widziałam go na codzień. 
- Więc musisz je wziąć. 
- Cóż, chyba nie mam innego wyjścia. - zaśmiałam się szczęśliwa z powodu, że on był szczęśliwy i nie wiem dlaczego reagowałam aż tak emocjonalnie. 
Odłożyłam menu, ponieważ skoro Gerard uznał, że powinnam je wziąć, to właśnie to chciałam zrobić. On również postawił na naleśniki i dopiero kiedy pomyślałam o jedzeniu, zdałam sobie sprawę, że jestem niesamowicie głodna. 
- Dzień dobry, są państwo gotowi do zam... Gerard?! - średniego wzrostu kobieta w podeszłym wieku uśmiechnęła się szeroko, zauważając, że zaczęła obsługiwać właśnie Piqué. - Skarbie, czemu się nie pokazałeś, kiedy wszedłeś? Ale wydoroślałeś! Powiem ci, że oglądam często twoje mecze i w tym cholernym pudełku wyglądasz zupełnie inaczej. Strasznie schudłeś, jesz ty coś w ogóle? 
Spojrzałam na kobietę, której usta dosłownie nie chciały się zamknąć nawet na chwilę. Zmarszczyłam brwi na jej uwagę i spojrzałam na Gerarda, który właśnie przerwał jej wypowiedź i wstał by się z nią właściwie przywitać. Dopiero teraz przyjrzałam się mu ważnie i zauważyłam, że rzeczywiście był chudszy niż rormalnie. Miał lekko zapadniętą twarz i worki pod oczami, których naprawdę wcześniej nie zauważyłam. Jego uda znacznie się wyszczupliły, co potwierdzały za szerokie już dżinsy. Tak bardzo przejęłam się jego wyglądem, że nie zauważyłam jak starsza kobieta zaczęła coś do mnie mówić. Zamrugałam kilkakrotnie widząc, że stoi zwrócona do mnie, a potem jak odwraca z powrotem zdziwiony wzrok na Gerarda. 
- Czy ona nie mówi albo nie słyszy? - spytała całkiem poważnie, co było trochę komiczne. 
- Nie, proszę pani. - zaśmiał się. - To Mari. 
- Przepraszam, jestem trochę zmęczona i się zagapiłam. - próbowałam się jakoś wybronić. - Miło mi panią poznać. 
- Ojej, czy to ta Mari, którą... 
- Poprosimy dwa razy twoje najlepsze naleśniki. - wtrącił się jej w słowo Gerard, podając jej w tym samym czasie nasze zamknięte już karty dań. 
- Och, jasne. - uśmiechnęła się, dziwnie kiwając głową i odbierając od niego menu. - Zaraz będę. 
Obserwowałam jak odchodzi, a potem spojrzałam z wyrzutem na Gerarda, który nie wiedział o co mi chodzi. 
- Wszedłeś jej brzydko w słowo.
- Wcale nie, skończyła już mówić. - wzruszył ramionami i odpalił telefon. 
- Nie, nie skończyła. - stałam przy swoim. 
- Naprawdę? - spytał w udawanym zdziwieniu, a kiedy wywróciłam poirytowana oczami zaśmiał się słodko.
Byłam ciekawa co chciała powiedzieć kobieta. Jestem tą Mari, którą... no właśnie co? Wiedziałam, że długo będę się nad tym zastanawiać, ale znając mentalność Gerarda spodziewałam się, że nigdy nie poznam prawdy. Gerard musiał z nią o mnie rozmawiać, a to znaczyło, że wcale tak po prostu o mnie nie zapomniał, kiedy wyjechał z Manchesteru. Dlaczego więc nigdy się do mnie nie odezwał?  Był niesamowicie skomplikowaną osobą, ale czułam, że ja i tak jako jedna z niewielu potrafię go jakoś rozszyfrować. Lub może po prostu tylko mnie dawał na to szansę. 
Po kilkunastu minutach kobieta wróciła do nas z zamówieniem i musiałam w pełni przyznać rację Gerardowi, ponieważ przygotowane przez nią naleśniki były dosłownie przepyszne. Jedliśmy, a Gerard w tym samym czasie opowiadał mi o tym, jak często przychodził tu, kiedy był młodszy. Już drugi raz wziął mnie ze sobą w miejsce, które miało dla niego jakąś większą wartość, a to sprawiło, że poczułam się dla niego trochę ważna. Prawdopodobnie zabierał też w takie miejsca Malie, dlatego ostudzałam szybko swój zapał tak szybko, jak tylko mogłam. 
- Więc czemu nie chciałaś mu mówić o prawdopodobnym dziecku? - odezwał się nagle, po chwili ciszy spowodowanej tym, że Gerard skończył już opowiadać.
- Mówiłam ci już. Nie jestem nawet pewna czy Sergi chce zakładać rodzinę. 
- Skoro cię kocha, bierzecie razem... ślub, to raczej powinien przyjąć do świadomości to, że macie dziecko i po prostu je wychować. - wyglądał na lekko podirytowanego, ale zdałam sobie sprawę, że Gerard wyglądał tak przez znaczną część swojego życia. 
- Już widzę jak ty byś leciał, by to zrobić. - prychnęłam. 
- Dla ciebie zrobiłbym wszystko. - powiedział, a ja wstrzymałam oddech. - Gdybym oczywiście cię kochał i był na jego miejscu. - dopowiedział od razu. 
Kiwnęłam głową, próbując uspokoić moje szybko bijące serce. Jasne, że mnie nie kocha, przecież wiedziałam o tym jeszcze w Manchesterze. Swoją drogą nie miałam pojęcia dlaczego się tym aż tak przejęłam, skoro miałam Sergiego i to z nim chciałam spędzić resztę swojego życia. 
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, a potem zaczęliśmy szykować się do wyjścia. Podziękowaliśmy przemiłej kobiecie za dobry posiłek, a ona poprosiła byśmy wpadali częściej. Gdy Gerard zdążył już wyjść, a ja się do tego przymierzałam, usłyszałam jak staruszka woła w pośpiechu moje imie. Odwróciłam się oczywiście i z zaciekawioną miną podeszłam do kobiety. Ona złapała mnie za dłoń i przejechała ręką po moim policzku. 
- Jesteś tak bardzo piękna. Myślałam, że Gerard przesadzał ze swoimi opowiadaniami, ale miał rację. - uśmiechnęła się. 
- Nie bardzo rozumiem. - zmarszczyłam brwi. 
- Gerard przyjechał do mnie po powrocie z Manchesteru niesamowicie zmarnowany i załamany. Pierwszy i ostatni raz widziałam go takiego, kiedy po raz pierwszy znalazł się w mojej restauracji. Było to zaraz po tym, gdy dowiedział się, że jego mama zaszła w ciąże ze swoim kochankiem. Widząc jak się po tym zmienił i jak zaczął ukrywać swoje emocje, myślałam, że już nigdy nie zobaczę go w takim stanie, ale wtedy po transferze, był chyba w jeszcze gorszym. - powiedziała i pogłaskała mnie po dłoni w zupełnie ten sam sposób, w jaki robiła to moja mama. 
- Do czego pani zmierza? - spytałam i dosłownie czułam jak się pocę.
Czy to możliwe, że po wyjeździe Gerarda nie tylko ja z naszej dwójki stałam się kompletnym wrakiem człowieka? 
- Chcę ci powiedzieć, słonko, że dużo rzeczy o waszej dwójce wiem. Kiedy Gerard był lekko pijany jedynym tematem, o którym chciał rozmawiać, byłaś ty. Opowiadał mi o waszym układzie, wyjeździe do Londynu i o tym, że naprawdę sporo rzeczy sobie nie wyjaśniliście nim wyjechał.  Mari, jesteś dla niego bardzo ważna. Nawet nie wiesz jak zareagował na wieść o twoim ślubie. 
Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że ona naprawdę dużo wiedziała, a to znaczy, że Gerard wiele jej o nas mówił. 
- Ale ja już nic na to nie poradzę, proszę pani. Gerard mnie zostawił, a teraz jest szczęśliwy z Malią, a ja mam narzeczonego, z którym niedługo biorę ślub. On nigdy nie powiedział mi czegoś, czym dałby mi do zrozumienia, że jestem dla niego chociaż trochę ważna. 
- Myślę, że to zrobił, ale ty tego nie widziałaś. Gerard jest bardzo zamknięty w sobie. Jego sposoby na wyrażanie uczuć są trochę inne, niż te, do których jesteś przyzwyczajona. Może być to coś wrzuconego między wiersze, ale nigdy nie będzie to dosłowne. A Malią się nie martw, widziałam ich tu razem i sposób w jaki na nią patrzy nigdy nie będzie ten sam, w jaki patrzy na ciebie, kochanie. 
- Więc dlaczego mnie zostawił? - spytałam, czując, że zaraz się przed nią rozkleje. 
Miałam niesamowity mętlik w głowie, od którego zaczynało mnie wszystko boleć. 
- Mam nadzieje, że sam ci to kiedyś powie. 
- Ej, Mari. Czekam na ciebie już tyle czasu, co robisz? - do restauracji wszedł Gerard, a ja razem z kobietą odwróciłam się w jego stronę. 
- Ym, po prostu... 
- Maritza poprosiła mnie o przepis na naleśniki. - kobieta uśmiechnęła sie, a ja poczułam jak powoli ulatnia się ze mnie jeszcze chwile temu naprawdę duży stres. - Już wszystko wiesz? - odwróciła się w moją stronę i puściła mi oczko, a ja zrozumiałam, że jej słowa to lekka aluzja. 
Pokiwałam jedynie głową i po raz kolejny się pożegnaliśmy. Ten dzień był tak niesamowicie szalony i niszczący, że miałam już go dość. 

                                             ***

Myślałam, że Gerard wiezie nas do domu, ale zmieniłam zdanie zaraz po tym, gdy zobaczyłam, że wyjeżdżamy z miasta. Spytałam go o cel naszej kolejnej podróży, ale on jedynie kazał mi być cicho i czekać. Wolałam się nie kłócić, dlatego zrobiłam to, o co mnie poprosił. Dla zabicia czasu włączyłam radio. Poleciało kilka popowych piosenek i jedna lekko rockowa, ale jako, że nienawidziłam tego typu muzyki spytałam Gerarda czy nie mogłabym wymienić płyty. Kiwnął głową, dlatego otworzyłam schowek i zaczęłam przebierać między opakowaniami. Każda była podpisana, ale zamarłam, gdy zobaczyłam, że jedna z nich była oznaczona inaczej. Jako jedna, jedyna nosiła na sobie moje imie. Zerknęłam na Gerarda, by upewnić się, że nic nie widzi i szybko schowałam ją do torebki. Następnie, by nie wyszło na to, że zbyt długo grzebię złapałam za pierwszą lepszą płytę i włożyłam ją do odtwarzacza. 
Miejscem docelowym okazał się być lasek, do którego Gerard zabrał mnie w nocy, podczas której wymknęłam się z domu. Od razu pokierowaliśmy w stronę wielkiego kamienia, na którym wtedy siedzieliśmy.
- Czemu tak schudłeś? - spytałam, gdy byliśmy już na kamieniu i zapadła między nami cisza, podczas której obydwoje wpatrywaliśmy się w widok naprzeciw nas. 
Dręczyło mnie to odkąd starsza kobieta zauważyła zmianę w jego wyglądzie. Nie był to drastyczny spadek wagi, ale mimo to zdecydowanie rzucał mi się w oczy od momentu, w którym zdałam sobie z niego sprawę. 
- Martwisz się? - zaśmiał się i włączył latarkę w telefonie, ponieważ zdążyło się zrobić już ciemno. 
- A dlaczego miałabym nie być zmartwiona? - również odpowiedziałam pytaniem, co troszkę go rozbawiło.
Gerard spojrzał mnie, a ja na niego i zrozumiałam, że siedzieliśmy naprawdę blisko siebie. 
- Może to z tęsknoty? - uniósł brew i zbliżył się jeszcze bardziej. 
- Do czego? - szepnęłam i również zmniejszyłam dzielącą nas odległość. 
Przy nim nie myślałam i nie chciałam tego robić. 
- Do ciebie.  
- A tak całkiem serio? - wywróciłam oczami, ale nie odpowiedział tylko ułożył swoje duże dłonie po obu stronach mojej głowy i delikatnie przyłożył swoje usta do moich. 
Całował mnie wolno i delikatnie, robiąc przy tym małe przerwy, by spojrzeć mi w oczy i znów powrócić do pocałunków. Zachowywał się tak, jakby sprawdzał czy mi to nie przeszkadza, ale to nie miało sensu, bo przecież dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak od zawsze na mnie działał. I nieważne czy miałam osiemnaście, czy też dwadzieścia trzy lata - nic nie nie zmieniało.
- Do twoich ust. - odezwał się i szybko je cmoknął. - Do twoich oczu, policzków, dołeczków, śmiechu? Może to właśnie sprawiło, że stałem się wrakiem człowieka i do tego ckliwym? 
- Nie bajeruj mnie, Gerard. - odsunęłam się, rozumiejąc co się właśnie dzieje. - Robisz to ciągle, nawet teraz! 
- O co ci chodzi? 
- O to, że znów mówisz mi te bzdety. Dajesz jakieś nadzieje, sprawiasz, że prawie zdradziłam swojego męża z tobą w łóżku albo raczej na kanapie... gdy był w tym samym pomieszczeniu, że całuje się z tobą, kiedy i ty, i ja mamy już kogoś! A potem przestajesz się do mnie odzywać i traktujesz mnie jak powietrze. Czego ode mnie chcesz? Robisz mi nadzieje, a potem zostawiasz bez żadnego upewnienia co do swoich uczuć względem mnie, kiedy ja już za każdym razem jestem co do nich prawie, że pewna! Skoro stałeś się takim „wrakiem człowieka”, to dlaczego po prostu mnie zostawiłeś? - z początku byłam zła, ale z każdym moim słowem czułam jak zaraz się rozpłaczę. Zrobiłabym to, ale resztkami sił starałam się opanować. 
- Ponieważ cię... ponieważ robiłem to dla ciebie! 
- Znowu to robisz. Wszystko robisz niby dla mnie, ale mimo to i tak jesteś wpatrzony w swój własny czubek nosa. Jesteś egoistą, Gerard! Nawet na chwilę nie pomyślałeś o mnie! 
- Wiesz co... chociaż nie. W sumie tak, masz rację. Jestem egoistą i nie obchodzi mnie nic innego, niż ja sam. Masz kurwa racje, a teraz wybacz, musimy wracać, bo czeka na mnie Malia, a ty wracaj do tego swojego pieprzonego Roberto. 
Wstał z kamienia i nie patrząc na mnie zaczął iść w stronę auta. Wpatrywałam się w jego plecy, wciąż starając się nie rozpłakać. Zaczynał powoli znikać w ciemności, dlatego poszłam za nim, ponieważ nie do końca znałam drogę i nie chciałam się zgubić. 
Nie wierzyłam w to wszystko. Jak mógł mnie zostawić i wmawiać, że zrobił to dla mnie? Jak można było w ogóle usprawiedliwiać się w ten sposób? 
Potrzebowałam go, ale bardziej niż jego potrzebowałam też stabilności i pewności co do uczuć drugiej osoby względem mnie. A to zapewniał mi jedynie Sergi Roberto.