sobota, 10 marca 2018

c02r06 My girlfriend.

Dwa tygodnie minęły naprawdę szybko, ponieważ nawet się nie zorientowałam, a nadszedł dzień naszego wyjazdu na wakacje i przyjazdu Jessie, Isaaca i małej Isabel. Od momentu, w którym dowiedziałam się o urlopie, dosłownie odliczałam dni, nie mogąc doczekać się aż zobaczę przyjaciół i odpocznę z nimi na Malediwach, ponieważ to tam mieliśmy spędzić aż półtorej tygodnia. Moglibyśmy być dłużej, ale bardzo uparłam się, że chciałabym też pobyć trochę z przyjaciółmi z Manchesteru w Barcelonie.
Oczywiście w całym domu panował wielki zgiełk, ponieważ mieliśmy naprawdę wiele na głowie. Nie byliśmy do końca spakowani, więc ja siedziałam przy torbach obok komody w sypialni i co chwilę krzyczałam do Sergiego pytając czy bluzka, którą właśnie wkładam do walizki napewno mu pasuje i czy jest pewien, że będzie w niej chodził. On natomiast odbierał telefony od naszych przyjaciół, którzy przechodzili dosłownie to samo co my i chcieli upewnić się czy wszystkie rzeczy, które ustaliliśmy wcześniej wciąż są aktualne. W tym samym czasie naprawiał też aparat, który spadł mu pół godziny wcześniej, co poskutkowało tym, że pękła i wypadła z niego jakaś znacząca część, którą próbował dać na swoje miejsce. 
Finalnie skończyło się tak, że na wyjazd zgodzili się Jordi z Romarey, Carles z Van, Xavi, Sergio z Eleną, Anna z Andresem i niestety Gerard, którego z wielkim zadowoleniem zaprosił Sergi, bo był święcie przekonany, że skoro kiedyś się przyjaźniliśmy, to bardzo się z tego ucieszę. 
Nie cieszyłam się wcale, ale to nie było coś, co mogłam mu powiedzieć jeśli chciałam wciąż prowadzić w miarę spokojne życie. 
Domyślałam się, że Piqué zgodził się na to tylko i wyłącznie dlatego, aby mnie zdenerwować. Z tego też tytułu wiedziałam, że będę musiała zmienić się w chodzącą kulkę spokoju, by przypadkiem nie zwariować.
Zastanawiałam się też bardzo nad rozpoczęciem jakichś medytacji w czasie wakacji, ale to było już wyjście awaryjne, tak zwany plan „z”, który doszedłby do skutku jedynie z konieczności. 
Kiedy skończyłam już wkładać najpotrzebniejsze rzeczy do walizki, a później szczelnie ją zamknęłam i ustawiłam przy frontowych drzwiach, Sergi z bardzo zadowoloną i pewną siebie miną szedł w moją stronę wymachując prawdopodobnie naprawionym już urządzeniem. 
- Nie kręć nim tak, bo znowu popsujesz. - spojrzałam na niego z uśmiechem i dla bezpieczeństwa aparatu oraz naszych kafelek w przedpokoju, przejęłam ją z jego ostatnio dość niezdarnych rąk. 
Sergi w odpowiedzi rzucił mi rozbawione spojrzenie, ponieważ przyglądałam się urządzeniu próbując dojrzeć, w którym miejscu doszło do usterki. Na plus dla Roberto, zajęło mi to naprawdę dużo czasu. 
- Proszę cię, skarbie. Masz doczynienia z fachowcem. - uśmiechnął się słodko i podszedł bliżej mnie, zarzucając swoje dłonie na moją talię. - I to dość wszechstronnym. Żadna dziedzina nie jest mi straszna. - dodał i poruszył sugestywnie brwiami na wypadek, gdybym nie wyczuła w jego wypowiedzi jakiegoś podtekstu. 
- Och, naprawdę? - otworzyłam szerzej oczy i sztucznie się uśmiechnęłam. Sergi kiwnął żwawo głową, przymierzając się do pocałunku, jednak zwinnie się odsunęłam i kontynuowałam. - To cudownie, bo właśnie miałam ci powiedzieć, że trzeba zadzwonić do hydraulika, bo zdarza się, że kran nam przecieka! Nie wiedziałam, że z ciebie taka złota rączka, ale okej, chodź to ci pokaże gdzie trzeba naprawić. 
Pociągnęłam go za rękę w kierunku łazienki, próbując zachować powagę, jednak on stał w miejscu i przyciągnął mnie bliżej siebie, po czym pokręcił głową. Ja nie mogąc już wytrzymać wybuchłam gromkim śmiechem. 
- Bardzo zabawne, Maritzo. Dobrze wiesz, co miałem przez to na myśli. - wystawił swój język w moja stronę, a potem skradł mi szybko buziaka. 
- Jeśli się spiszesz i w hotelu będą wygodne łóżka, to może będziemy mogli sprawdzić bardziej twoje umiejętności. - pstrykłam go w nos i zaśmiałam się zaraz po tym, gdy jego oczy zaświeciły się w wielkiej nadziei. 
- Nie to, że już ich nie testowałaś. 
- Prawda, ale chyba już trochę mi się zapomniało. - przygryzłam dolną wargę, a następnie stanęłam na palcach i nachyliłam się w stronę ust mojego narzeczonego. 
W momencie, w którym mieliśmy się pocałować, po mieszkaniu rozniósł się donośny dźwięk dzwonka, który przypomniał mi, że zaraz przyjść mieli Elena i Busquets. 
Przerwali nam, przez co Sergi zareagował głośnym jękiem niezadowolenia, a ja zaniosłam się gardłowym śmiechem i poszłam w stronę drzwi. 
- Dokończymy to, diablico. - mruknął i klepnął mnie lekko w tyłek, nim zdążyłam od niego odejść. 
Posłałam mu tylko język i szybko podbiegłam, by otworzyć naszym przyjaciołom. 
Jednak nie zostałam powitana ani przez Elenę, ani przez Sergio, a przez ich bagaże, które praktycznie wpadły do środka domu. 
- Wyjeżdżacie gdzieś jeszcze potem? - spytałam w szoku i przepuściłam ich, by mogli wejść. 
- Jeśli tak, to chyba na około dwa lata. - dodał Sergio, który poszedł za mną. - Nie dość, że przerywają, to jeszcze robią większy syf, niż był wcześniej. 
- Widzisz, jednak ktoś potrafi być większym bałaganiarzem od ciebie. - wytknęłam mu i pocałowałam Elenę na przywitanie w policzek, a później przytuliłam się do Sergio, który próbował wtargać swoje wszystkie bagaże bliżej salonu, aniżeli drzwi. 
- Przecież już przestałem rzucać torbą treningową na środku przedpokoju. - oburzył się hiszpan i powiesił marynarkę Eleny na haczyu obok komody na buty. 
- Tak, ponieważ masz przerwę od treningów. - zaargumentowałam, co doszczętnie uciszyło chłopaka i rozbawiło naszych gości.  
Elena po ściągnięciu swoich butów poszła za mną do kuchni. Była lekko zmęczona, ponieważ jej brzuch robił się coraz większy, więc zaczynał jej przeszkadzać w zwykłych czynnościach, jak właśnie zdejmowanie obuwia. Busi zaś udał się razem z moim narzeczonym do salonu, gdzie włączyli sobie powtórkę jakiegoś meczu, który ja widziałam już z pięć razy, a Roberto jeszcze kilka więcej. 
- Ej, macie tu większy bałagan niż my. Widzisz El, mówiłem, że nie jest tak źle, a ty jak zawsze marudziłaś. - odezwał się Sergio na tyle głośno, byśmy mogły go dobrze usłyszeć. 
- Wiesz, było spoko, dopóki ktoś nie postanowił przenieść połowy swojej garderoby do naszego przedpokoju. - zaśmiał się mój przyszły mąż, a ja szybko mu zawtórowałam. 
 Posiedzieliśmy razem jeszcze chwilę pijąc herbatę i kawę, a po około pół godzinie zaczęliśmy się zbierać. Sergi zamówił taksówkę, a piętnaście minut później siedzieliśmy już w pojeździe i żwawo rozmawialiśmy o naszym urlopie. 
Byłam niesamowicie podekscytowana, ponieważ nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu, jakim są właśnie Malediwy. Moją ekscytację potęgował także fakt, że mieliśmy zaraz odebrać Jessie i Isaaca z lotniska, dlatego zeszliśmy też na chwilę na ich temat. 
Tak naprawdę droga na lotnisko nie zajęła nam zbyt długo i aż zdziwiłam się, kiedy byliśmy w dosłownie połowę czasu, który ustaliłam na początku. 
Moi przyjaciele mieli być na miejscu już niedługo, dlatego usiedliśmy na chwilę, a Sergi w tym czasie poszedł kupić mi i Busquetsowi kawę. Objawialiśmy się dużym zapotrebowaniem na kofeinę, nawet jeśli jeszcze niedawno piliśmy latte w naszym domu. 
Mój narzeczony nie zdążył nawet wrócić od automatu, kiedy zobaczyłam, jak pasażerowie samolotu, który niedawno wylądował, powoli wychodzą. Wśród nich wyłapałam Jessie, jednak serce stanęło mi na kilka sekund, kiedy dostrzegłam jeszcze czerwone i różowe włosy, potem rude, a na końcu blond. 
Nie dużo myśląc poderwałam się z siedzenia, co oczywiście nie umknęło uwadze Sergio i Eleny, a następnie podbiegłam do przyjaciół, wprost w rozłożone ramiona Michaela, którego ostatni raz widziałam pięć lat temu. Wszystkie jego bagaże runęły na ziemię, jednak nie zwracał na to uwagi, przyciągając mnie do siebie jeszcze mocniej. 
- Mickey! Boże, jak ja cię dawno nie widziałam! Co ty tu w ogóle robisz? - oderwałam się od różowowłosego chłopaka i spojrzałam na uśmiechniętą Amber, Cassie i Madeline oraz Stilesa. - Co wy wszyscy tu robicie? - poprawiłam się i przytuliłam mocno każdą z dziewczyn, nie pomijając rodzynka - Stilesa. 
- To ich pytaj. - zaśmiała się Amber, której rude włosy wciąż były piękne i znów przypomniały mi o tym, że moje wyglądają jak druty, a następnie wskazała na Jessie i Isaaca, który trzymał w swoich rękach śpiącą Isabel. 
- Gdybyś nie trzymał dziecka, to uderzyłabym cię za to, że nic mi nie powiedziałeś. - powiedziałam do rozbawionego moją reakcją Isaaca. - Ale ty nie trzymasz więc... - popatrzyłam na Jessie, a następnie nim się zorientowała, szybko pacnęłam ją w dłonie, co wywołało charakterystyczny dźwięk. 
- Nic się nie zmieniłaś. - zaśmiał się Michael i zarzucił swoją rękę na moje barki, przyciągając mnie w swoją stronę, a następnie roztrzepując moje włosy. 
Oczywiście spojrzałam na niego gniewnie, zrzuciłam jego dłoń z mojej głowy i poprawiłam fryzurę, a różowowłosy cicho zarechotał bardzo zadowolony z tego co zrobił. 
- Ty też, więc pewnie twoje żarty nadal są słabe i nieśmieszne. - spróbowałam się odgryźć za zniszczone włosy. 
- Oj, nie, nie, kochana. Moje dowcipy dojrzały wraz z moim wiekiem. - poklepał się po klatce piersiowej. 
- Nie, nie prawda. - wtrącił się do naszej wymiany zdań Stiles. 
- Dobra, może nie. No, ale wciąż są zajebiście suche, czyli dokładnie takie, jakie lubisz. - puścił mi oczko i dokładnie w tym samym czasie poczułam jak ciepłe dłonie owijają się wokół mojej talii. 
- Niespodzianka, kochanie. - usłyszałam miękki głos Sergiego przy uchu, a następnie zadowolone westchnienia moich przyjaciół i ciche „aaaaaw!!” Michaela.  
- Jeju, jesteście dokładnie tak słodcy, jak sobie to wyobrażałem! - uśmiechnął się pogodnie Mickey i przywitał z moim narzeczonym, a następnie zrobili to inni, nie pomijając też Eleny i Busiego, którzy do tego czasu się nie odzywali i stali z boku. Nikt oprócz Jessie i Isaaca ich nie znał, dlatego razem z Roberto przedstawiliśmy każdego sobie nawzajem i na szczęście szybko złapali wspólny język. W szczególności El i Madeline, co było dla mnie naprawdę dużym zaskoczeniem. 
- Czyli o wszystkim wiedziałeś? - spytałam Sergiego, kiedy udaliśmy się w wyznaczone miejsce, aby poczekać na samolot, który miał przetransportować nas na Malediwy. 
- On to wymyślił. - odpowiedziała za niego Amber, która siedziała na kolanach Stilesa i rozmawiała o nowej kolekcji butów jakiejś dużej marki z Eleną. 
Partnerka Busiego miała je właśnie na swoich stopach, co bardzo poruszyło fascynującą się modą Amb. 
- Jesteś najlepszy. - uśmiechnęłam się słodko i ściskając lekko palcami usta chłopaka, pocałowałam je szybko. 
- Powiedz coś, czego nie wiem, skarbie. - zaśmiał się, a ja pokręciłam głową. 
- A ci jak zwykle nie potrafią się od siebie oderwać. - usłyszeliśmy za plecami rozbawiony głos Anny, dlatego każdy z nas obrócił w jej stronę swoją głowę. 
Za nią stała cała reszta piłkarzy i ich partnerek, oprócz Piqué, który najwyraźniej jeszcze nie dotarł. Znów zaczęły się rozmowy zapoznawcze między moimi przyjaciółmi z Manchesteru, a tymi z Barcelony i szło tak gładko, że aż mi ulżyło, ponieważ chciałam żeby wszyscy dobrze czuli się w swoim towarzystwie i miło spędzili ten urlop. 
Takim właśnie sposobem z kilku osób zrobiła się z nas ogromna paczka, ale to sprawiało jedynie, że byłam jeszcze bardziej szczęśliwsza i pewna, że wypad na Malediwy, będzie moimi najlepszymi wakacjami, lub jednymi z najlepszych. 
Kiedy byłam pogrążona w długiej i zajmującej rozmowie z Cassie, Madeline i Anną, a reszta z powodzeniem również zajęła się sobą, po lotnisku rozniósł się głos jakiejś kobiety, informującej, że pasażerowie naszego lotu powinni już udać się na odprawę. Zebraliśmy więc wszystkie swoje walizki i zauważając, że prawdopodobnie tylko my ruszyliśmy z miejsca, nie spieszyliśmy się za bardzo. Poskutkowało to tym, że spotkaliśmy się po drodze z Piqué, który z uśmiechem zmierzał w naszą stronę, a zaraz za nim roznosił się co kilka sekund stukot szpilek. 
- Geri, czekaj, bo nie nadążam! - razem z butami rozbrzmiał dość piskliwy głosik kobiety, która wyszła zza jego pleców, zaraz po tym, gdy Piqué się zatrzymał. - Weź to ode mnie, czemu ja mam wszystko nosić? 
Chłopak przewrócił oczami i nie zwracając na nas uwagi, odwrócił się do dziewczyny, która miała około tyle lat, co ja i również posiadała krótkie, proste, blond włosy. Przejął od niej kilka torb i dwa bagaże podręczne, a później skierował swój wzrok na nas. 
- Przedstawisz nam koleżankę? - spytał Jordi, zaciskając przy tym uścisk dłoni w pasie Romarey, przerywając też niezręczną ciszę, podczas której wszyscy staliśmy naprzeciwko obojętnego Gerarda i szeroko uśmiechniętej blondwłosej dziewczyny. 
- No tak, to jest Maliá, moja dziewczyna. - odpowiedział, dając tym kres naszej ciekawości, która od razu ustąpiła wielkiemu zdziwieniu. 
- Cześć wszystkim, miło was poznać! - pisnęła głośno, nie pomniejszając swojego uśmiechu, który w jakiś sposób mnie irytował i bardzo mi przeszkadzał. 

_______
rozdział jest krótki, nijaki i po prostu beznadziejny, zdaje sobie z tego sprawę ;D ale nie umiałam się zmusić do niczego więcej, a bardzo chciałam wrzucić już rozdział, bo długo kazałam wam czekać (no i jestem szantażowana przez pewna osobę, jeśli to czytasz, a na bank to robisz, to będziesz wiedzieć, ze to o tobie!! ;D)
Nie wiem jak wy, ale ja tu kocham związek Sergiego i Mari, może zmienię plany co do ich przyszłości.... (huehue)
A co myślicie o Gerardzie i Malii?? Napewno się cieszycie! Och, ja jestem tego pewna! 😂❤️
Do następnego, kochane!