sobota, 18 stycznia 2020

c02r25 Because I was crazy.

Jeśli ktoś kiedykolwiek zrobiłby konkurs, w którym o wygranej decydowałby najbardziej pokręcony rok uczestników, to z czystym sumieniem mogłabym uznać, że stanęłabym na podium. To, jak bardzo nieoczekiwany obrót spraw przyjął, było nie do pojęcia. Kiedy wpatrywałam się w idącego u mojego boku eleganckiego i wysokiego mężczyznę, który kurczowo trzymał moją dłoń, jakby bał się, ze zaraz ją puszczę, w mojej głowie szybko przewinęły się wszystkie wspomnienia. Te złe, ale przede wszystkim dobre, które sprawiały, że żegnałam stary rok z wielkim bólem, wiedząc, że za sprawą tego kończy się pewien popaprany rozdział historii dwóch pokręconych i na zabój zakochanych w sobie ludzi. Wiedziałam, że nasza przyszłość w nowym roku będzie lepsza, pełna wrażeń, zapewne kłótni o małe drobnostki, które zdarzały nam się, jak każdemu w związku, ale wciąż czułam sentyment do tego dziwnego, starego. Szliśmy z Gerardem w przyjemnej ciszy, między rozbawionymi ludźmi, którzy kierowali się prawdopodobnie na huczne przyjęcia, które o tej porze powoli się rozpoczynały. My nie pozostawaliśmy z tyłu, ponieważ kierowaliśmy się właśnie do jednej z Londyńskich restauracji, w której odbywać się miała impreza z okazji zakończenia roku. Oboje pogrążeni byliśmy w myślach i byłam prawie pewna, że Gerard również próbował przestudiować na spokojnie cały nasz rok. Przyjemny wiatr raz po raz okalał delikatnie moją twarz, zapewniając mi orzeźwiajacy podmuch, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że to wszystko dzieje się naprawdę. Czasem zdarzało mi się jeszcze nie wierzyć, że wszystko to, o czym marzyłam i o co walczyłam już miałam. Mężczyznę, który kochał mnie i często zapewniał o tym przy nawet najgłupszej do tego okazji, przyjaciół będących zawsze i na zawsze, niezaleznie od tego jak bardzo potrafiłam dać w kość, wewnętrzny spokój oraz bezpieczeństwo, które czułam przy Piqué niezaleznie od sytuacji, w której się znajdowałam. Było idealnie, tak jak sobie wymarzyłam.
- Jesteśmy. - usłyszałam pogodny głos mojego mężczyzny z góry, dlatego podniosłam głowę blokując nasze spokojne spojrzenia. - Jesteś gotowa żeby oficjalnie skończyć ten popierdolony rok? - zaśmiał się. 
- Nie do końca. - powiedziałam zgodnie z prawdą, na co chłopak trochę się zdziwił. - Chociaż dużo się wydarzyło, to mimo wszystko będzie moim ulubionym. 
- Poczekaj, to zobaczysz co przygotowałem dla ciebie na następny. - pogłaskał mnie delikatnie po plecach, wywołując na mojej skórze delikatne dreszcze, które jednak jak szybko się pojawiły, tak i zniknęły. 
- Poproszę bez żadnych dramatów, myślę, że starczy nam ich na kilka lat. - zachichotałam, okalajac swoje ręce wokół jego szyji, dzięki moim szpilkom nie było to na szczęście takie trudne, jak mogłoby być, gdybym miała na sobie zwykłe trampki. 
- Och, kochanie. - szepnął. - Przecież byłoby wtedy nudno. 
Przekręciłam oczami na jego słowa, w szczególności kiedy na jego ustach zawitał ten słodki, pewny siebie uśmiech, który kiedyś przyprawiał mnie o swoistą nerwice. Teraz mogłabym patrzeć na niego godzinami, jeśli skierowany był w moim i tylko moim kierunku. 
- Spróbuj tylko, ma być słodko jak w tych wszystkich durnych bajkach, czaisz to? - również się uśmiechnęłam, zsuwając moją prawą rękę z barku Piqué, a następnie stukając go kilka razy palcem wskazującym w klatkę piersiową, jakby dzięki temu mógł lepiej przyswoić mój komunikat. 
- Tak jest szefowo. - zasalutował, wywołując mój śmiech.
- Ale nie wydaje mi się, żeby w bajkach było miejsce dla takich dwóch popaprańców, jak my. 
- To jest nasza własna bajka, skarbie. Tu możemy być kim chcemy, bez tych wszystkich dennych schematów. - pocałowałam go szybko w usta, jednak Gerard postanowił nieznacznie go przedłużyć, co w rezultacie poskutkowało u mnie lekkim zawrotem głowy. 
Mimo wszystko miałam racje. Tworzyliśmy swoją bajkę, gdzie nie było miejsca na to, co jest konwencjonalne i banalne. Było wręcz na odwrót, a to czyniło nas wyjątkowymi, bo mimo tego jak bardzo nieidealni byliśmy w oczach innych - dla siebie wciąż byliśmy kompletni,
tacy, jakimi chcieliśmy dla siebie być. Pełni wad i sprzeczności, ale to nas właśnie cechowało i dzięki temu połączyliśmy swoje dwie splamione dusze, które pasowały jak nic innego na tym brudnym świecie. 
- No to pora wejść, pani Piqué. - przyciągnął mnie do swojego boku, po czym razem udaliśmy się do środka. 
Widok, jaki zastaliśmy był niesamowity. Sposób w jaki lokal
został urządzony ujął mnie na tyle, że nie za bardzo wiedziałam jak to opisać. Biło od niego świeżością i elegancją, a goście nawet trochę nie odstawali od tego klimatu. Spojrzałam w dół na swoją długą, błękitną sukienkę i przez moment skarciłam się w myślach, że przy zakupie nie zdecydowałam się na inną, bordową, która zdecydowanie bardziej wpasowałaby się w otaczającą mnie przestrzeń. Na tle tych wszystkich kobiet, które nawet nie myślały spojrzeć w moją stronę, czego nie można było powiedzieć o moim mężczyźnie, czułam się szaro i zwyczajnie. Odjęło mi to odwagi, co zdecydowanie nie uszło  uwadze Gerarda. 
- Nawet nie waż się myśleć o tym, o czym właśnie myślisz, bo jak Boga kocham strzelę ci zaraz palcem w nos i narobie przy wszystkich wstydu. - szepnął mi do ucha, ściskając mocniej swoją dłoń na mojej talii, której do tej pory nawet nie zauważyłam. - Jesteś najpieknieszą kobietą w tym pomieszczeniu i jeśli nie przestaniesz się patrzeć takim wzrokiem na nie, to zaraz stąd wyjdziemy i pokaże ci jak wyjątkowa jesteś. - poruszył dwuznacznie brwiami, a ja przewróciłam oczami. 
- To zabawne, że to ty z nas dwóch zabraniasz mi patrzeć na te laski. - wybuchłam gromkim śmiechem, ponieważ zdecydowanie nie tak to powinno wyglądać. 
- Nie zmieniaj tematu, Camarillo. - westchnął ostrzegawczo.
- Aaa... wiec tak. - klasnęłam w dłonie, dziwiąc go. - Więc kiedy jestem niegrzeczna, to już nie „Pani Piqué”, a „Camarillo”. 
- Niegrzeczna, to możesz być w hotelu, kochanie. - szepnął mi do ucha, przyciągając mnie sobie bliżej, tak by nasze ciała ciasno się ze sobą stykały, a głośna muzyka nie przeszkodziła mi w odbiorze jego słów. - Za to teraz grzecznie pójdziemy usiąść, bo nie ukrywam, że jestem
cholernie głodny, a to co widzę na stole wygląda naprawde nieziemsko. 
Pokręciłam głową na to, co usłyszałam, ale bądź co bądź ja również robiłam się powoli głodna, dlatego pasował mi taki obrót spraw. Chłopak splótł ze sobą nasze palce i razem pokierowaliśmy się w wyznaczone dla nas miejsce, a przynajmniej tak poinformował mnie Gerard. Miejsca nie były oznaczone imiennie, ponieważ każdy stolik znajdował się osobno i przydzielone zostały do nich jedynie numerki. Nasz widniał pod numerem „14”, a oprócz naszych krzeseł, znajdowało się tam również kilka dodatkowych. Fakt, że razem z nimi była również zastawa stołowa oznaczał, że nie będziemy sami. 
- Z kim siedzimy? - spytałam, przez co spojrzał na swój zegarek. 
- Za chwilę się dowiesz. - uśmiechnął się przenikliwie, dlatego nie kontynuowałam dalej tego tematu, zwyczajnie wiedząc, że nie otrzymam większej ilości informacji. 
Zaczęliśmy jeść, w trakcie komentując to, jak bardzo nam smakowało, a w międzyczasie Gerard raz na jakiś czas komentował nieuprzejmie wygląd przechodzących niedaleko kobiet. Próbował mnie rozbawić, co zdecydowanie mu wychodziło, a zarazem próbował pewnie podnieść mnie na duchu wiedząc, że nadal czułam się przy nich lekko niekomfortowo. Spowodowane było to tym, że nie do końca pasowałam do takich klimatów, a przynajmniej nie czułam się w nich na tyle pewnie, na ile robiły to one. Mimo wszystko miał racje, kiedy uznał, że momentami czuje się jak na wybiegu krów, które próbują starać się o względy swojego właściciela, to było naprawdę zabawne. 
Po około dwudziestu minutach sala zapełniła się już praktycznie całkowicie, z wyjątkiem niektórych miejsc, które wciąż pozostawały wolne, jak te przy naszym stoliku. Zżerała mnie ciekawość w stosunku do tego, kto będzie nam towarzyszył, szczególnie, że towarzystwo powoli zaczynało rozkręcać się na całego przy akompaniamencie DJ’a, który miał swoje stanowisko na całe szczęście dość daleko od nas. Dzięki temu muzyka nie dudniła w moich uszach tak, jak mogłaby, gdyby był bliżej. Zapatrzylam się przez chwile w tańczących ludzi, rozkoszując się dotykiem Gerarda, którego dłoń przez cały ten czas spoczywała na moim udzie, wykonując masujące ruchy. Skupiłam się na jednej z par, która bardzo uroczo ze sobą wyglądała, kiedy nagle kogoś dłonie zasłoniły mi widoczność, wywołując tym mój pisk. Usłyszałam w tle śmiech Gerarda, który wciąż był obok mnie, wiec nie mógł być sprawcą całego tego wydarzenia. Złapałam szybko za wciąż znajdujące się na moich oczach ręce pytając kto to. 
- Zgadnij. - do moich uszu dotarł głos, którego nie mogłabym nigdy zapomnieć. 
Dlatego rozumiejąc kto za mną stoi w mgnieniu oka zerwałam się z krzesła, stając twarzą w twarz z nikim innym jak Michaelem, którego jeszcze do niedawna czerwone włosy, były teraz zielone. Swoją drogą naprawdę mu pasowały. 
- Mickey! - rzuciłam się mu w ramiona uradowana, naprawdę nie spodziewając się tutaj jego obecności.
- Cześć piękna! - uśmiechnięty chłopak umocnił nasz uścisk, ciesząc się równie bardzo jak ja. 
- Ej, bo będę zazdrosny. 
Gerard wstał z poważną miną, ale słysząc prychnięcie Michaela również się zaśmiał i podszedł, by zamknąć go w braterskim uścisku, przy akompaniamencie kilku klepnięć w plecy chłopaka. 
Dosłownie kilka sekund później zza Michaela wyłoniła się Amber, u boku której stał Stiles, a zaraz koło nich Jessie z Isaaciem, co spotęgowało mój i tak już wielki uśmiech. 
- No nie wierze! Co wy tu robicie? - pisnęłam i nie myśląc, przystąpiłam do przywitania się z każdym z nich. 
- Geri do nas napisał przed świetami żebyśmy nic nie planowali na sylwestra, bo przyjeżdżacie. - wytłumaczyła Amber. 
- Cassie i Madeline miały już jakieś, wiec ich nie ma, ale my jesteśmy i myśle, ze ci wystarczymy! - powiedział z dumą Stiles, na co od razu oczywiście przytaknęłam. 
- Jesteś wspaniały, wiesz o tym, prawda? - zwrocilam się do mojego narzeczonego, który delikatnie wzruszył ramionami. 
- Możliwe, że zdaje sobie z tego sprawę. - odpowiedział niewinnie, na co wszyscy się zaśmiali, a mnie nie pozostało nic innego, jak złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. 

                                               ***

Czas razem spędzaliśmy świetnie, ale to nie było nic nowego, bo sposób w jaki potrafiliśmy się dogadać i znaleźć byle jaki, ale za razem dobry temat do rozmów, był niezwykle zaskakujący. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, a alkohol tylko potęgował nasze i tak już wyśmienite humory, bo przecież w takim towarzystwie nie dało się inaczej. Wszyscy pozostaliśmy w niemałym szoku, kiedy każdy powoli zaczął kierować się w stronę schodów, które prowadziły na dach budynku. To stamtąd planowo mieliśmy powitać nowy rok, a kiedy spojrzałam na godzinę widniejącą na ekranie mojego telefonu, okazało się, że za niecałe piętnaście minut miała wybić wyczekiwana przez każdego północ. Zabraliśmy wiec swoje kurtki, bo na dworze mogło zrobić się przez ten czas chłodno i podążyliśmy za dość dużym tłumem. Chwile potem znajdowaliśmy się już na samej górze, gdzie widok na Londyn zapierał dech w piersiach, chociaż nie aż tak bardzo, jak ten na London Eye, z którym wiązałam piękne wspomnienia. Poczułam jak dłoń Gerarda próbuje spleść się z moją, dlatego pomogłam mu w tym, obracając się za razem w jego stronę. 
- Pierwszy raz skończymy i zaczniemy razem rok. - powiedziałam zgodnie z prawdą, wpatrując się w jego głęboko niebieskie oczy, które na ten moment skierowane były uważnie na mnie. 
Gerard oblizał delikatnie swoje wargi i pokiwał twierdząco głową. 
- I nie ostatni, kochanie. - przyznał. - Więc co, powinienem zacząć całować cię przed i skończyć po, tak jak w tych wszystkich książkach, co nie?
- Och, Gerardzie Piqué, cóż za romantyczność bije od pana. - westchnęłam teatralnie, łapiąc się jedną ręką za klatkę piersiową, jakbym była w poważnym szoku. - I do tego jaki kreatywny. - sarknęłam żartobliwie. 
- A więc to tak, pani Piqué? - udał oburzonego. - To może zabiorę teraz panią na dół do ubikacji, gdzie nikogo nie ma i będę mógł pochwalić się swoją oryginalnością? Tego w książkach napewno pani nie znajdzie. - uśmiechnął się zadziornie, poruszając przy tym sugestywnie brwiami. 
Uwielbiałam to w naszej relacji. Tę swobodę, którą tak naprawdę nie każdy mógł się pochwalić w swoim związku. Sposób w jaki zawsze się ze mną droczył potrafił doprowadzić mnie do białej gorączki, ale jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dodatkowo w taki sposób, że stojąc z nim na dachu budynku, w akompaniamencie wielu osób, a w tym naszych przyjaciół, gdzie dzieliło nas dosłownie kilka minut od nowego roku, ja rzeczywiście brałam pod uwagę jego pokręconą propozycje. I to jest to szaleństwo, które wprowadził do mojego życia. Kiedyś byłam od razu gotowa by go wyśmiać, teraz stalo się to czymś normalnym i na porządku dziennym. 
Dlatego niecałe trzy minuty przed końcem tego pokręconego roku wcale nie staliśmy i nie czekaliśmy na wielkie odliczanie. Niczym głupie nastolatki właśnie zbiegaliśmy szybko z powrotem po schodach na dół, by porwać się własnemu szaleństwu, które przecież tak bardzo kochałam, a nigdy nie przyznałam tego faktu na głos. Przy nim i tak nie musiałam, ten człowiek znał mnie na wylot, wiedział wszystko na mój temat, zauważał najmniejsze szczegóły, na które nawet ja nigdy nie zwracałam większej uwagi. Znał moje potrzeby i wiedział jak je zaspokajać, chociaż nie zawsze dawałam do zrozumienia, że musi. 
Gerard przepuścił mnie w drzwiach do toalety, przez co gdzieś między moim głupim, donośnym śmiechem uleciało sarkastyczne „jaki dżentelmen”. Gwałtownie złapał mnie za dłoń i pociągnął w swoją stronę, a następnie wpił się zachłannie w moje wiecznie spragnione jego warg usta. To się nigdy nie zmieniało, nieważne ile mieliśmy lat czy jak długo byliśmy razem. Jego dotyk hipnotyzował mnie zawsze  w jeden i ten sam niesamowity sposób. W trakcie szybkich, ale dokładnych pocałunków otworzyłam jedną z kabin, do której się udaliśmy. To było tak nienormalne, ale za razem typowe dla nas obojga, że nawet się nad tym nie zastanawiałam. Gerard obrócił mnie tyłem do siebie, dlatego musiałam oprzeć się dłońmi o zimne kafelki, następnie poczułam jak szybkim ruchem rozpina moją sukienkę, która chwile potem znalazła swoje miejsce na brudnej podłodze. 
- Tak seksownie w niej wyglądałaś. - szepnął mi do ucha, składając pocałunki na mojej szyji. - Ale zdecydowanie wole cię bez niej, słońce. - westchnął, przejeżdżając dłonią po mojej dolnej partii ciała, którą miał teraz na wyciągnięcie ręki. 
Spowodowało to mój cichy jęk, ale do tego wystarczał po prostu jego głos, który nakręcał mnie z każdym słowem coraz bardziej. Pragnęłam go teraz, już, ale i jutro, a nawet za kilkanaście lat. Pragnęłam mieć go zawsze i wiedziałam, że będę miała zawsze. Wciąż stałam oparta o ścianę, a kiedy zaczął zdejmować spodnie, ja zrobiłam to samo z moją bielizną. Obróciłam się w jego stronę, kiedy usłyszałam, że już skończył. 
- Nie, kochanie. Odwróć się. - powiedział spokojnie, a ja pokiwałam posłusznie głową, będąc gotowa, by zrobić wszystko o co tylko mnie poprosi. Bo byłam dla niego. Tak, jak on był dla mnie. 
- Geri... - westchnęłam, kiedy moje emocje powoli sięgały zenitu, potrzebowałam jego bliskości tak bardzo, że doprowadzało mnie to do skrajnego szaleństwa. Bo byłam
szalona. Szalona na punkcie katalończyka o nieskazitelnie błękitnych oczach, blond włosach, w które kochałam zatapiać swoje dłonie i niesamowitym usposobieniu, które przyciągało mnie do niego jak magnes. Tylko on potrafił robić ze mną to, czego nie potrfil nikt inny. Wywoływać we mnie milion pozytywnie skrajnych emocji na raz, których nie umiałam potem świadomie opanować. Był moim uzależnieniem, ale takim, gdzie nie było miejsca na złe skutki. Był całym dobrem, które znajdowało się w moim życiu. Nie chciałam i nie mogłam go z niego wypuścić. 
Piqué sprawiał mi niesamowitą przyjemność, czerpiąc z tego radość, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie nic, jak pełne pożądania jęki, dopóki nie wykonał w końcu pierwszego ruchu, zaspokajając potrzeby nas obu. Wtedy zamilkłam, opanowana rozkoszą, roznoszącą się w oka mgnieniu po całym moim ciele, by chwile potem ciszę zastąpić przyduszonym jękiem. Był spokojny w tym co robił, ale za razem pewny każdego kolejnego ruchu, który we mnie wykonywał. Co chwile obsypywał mnie czułościami i słowami, którymi tylko upewniał mnie co do swoich uczuć. Ja natomiast nie potrafiłam wydusić z siebie nawet najmniejszego słowa, chociaż byłam gotowa wypuścić z siebie niekończącą się wiązankę wszystkiego, co w tym momencie czułam. Podniecenia, miłości, czułości, bezpieczeństwa i wdzięczności za to, jaki dla mnie był. Ale on wiedział, bardzo dobrze wiedział co czuje. 
Kiedy skończył, obrócił mnie delikatnie w swoją stronę i złożył na moich ustach, krótki i namiętny pocałunek, który stał się zwieńczeniem. Nie tylko bliskości, której chwile temu doświadczyliśmy, ale wszystkiego, co już zdążyliśmy do tej pory ze sobą przeżyć. Był to właśnie ten książkowy noworoczny pocałunek, nieważne, że już pewnie dawno po nowym roku. Stał się alegorią do całego naszego poprzedniego wspólnego życia, jak i przyszłego, gdzie nie było miejsca na odliczanie i schematy. Na to nie było czasu, bo liczyło się tu i teraz.

_______
Hejka! Prawdopodobnie nie mam do kogo tu wracać, po tak wielkiej i nawet nieogłoszonej przerwie, ale obiecałam sobie, że dokończę te opowiadanie i tak właśnie robię. 
Pozostało powiedzieć mi przepraszam i jeśli ktoś tu jeszcze jest i wyczekuje, to jest to już ostatni rozdział, przed nami już tylko epilog. Do zobaczenia ❤️