piątek, 29 grudnia 2017

.... ;-;

jestem dosłownie Z A L A M A N A tym co blogger odwala (lub mój telefon, ale zdecydowanie skłaniam się ku pierwszej opcji). 
Szykowałam króciutkie, bo zawierające  jedynie cztery rozdziały, świąteczne opowiadanie. Dziś miałam wejść, by zrobić poprawki i szybko jeszcze przed nowym rokiem opublikować za jednym zamachem wszystkie cztery rozdziały. Oczywiście, jak się spodziewacie po moich rozdziałach nie ma nawet najmniejszego śladu (pomijając tytuły postów). Zawartość dosłownie r o z p l y n e l a się w powietrzu. Błagam, powiedzcie mi czy da się to jakoś odratować? Jak sobie pomyślę ile straciłam, to aż mi się wszystkiego odechciewa ;-; 

piątek, 1 grudnia 2017

027 If I had a girlfriend...

Zaraz po tym, gdy się ubrałam, zrobiłam fryzurę i na nowo pomalowałam razem z Gerardem poszliśmy zwiedzać. Pique zadeklarował, że to on będzie naszym przewodnikiem, ponieważ w Londynie bywał już nieraz i miejsce to zna jak swoją własną kieszeń. Oczywiście nim rzeczywiście rozpoczęliśmy prawdziwe zwiedzanie, zahczyliśmy o jedną z restauracji, by zjeść porządny obiad. Nie należała do tanich i nawet moje zapewnienia, że wolałabym pójść do jakiejś knajpy z fast foodem nie zmieniły zdania Gerarda.
- Oczywiście za wszystko płace ja. - napomknął, kiedy dostaliśmy karty dań. - Nie żałuj sobie. - mrugnął. 
- Wiesz, że i tak zapłacę za siebie? 
- Wiesz, że mam twój portfel w kieszeni? - powiedział tonem małej dziewczynki, co było marną próbą podrobienia mojego głosu.
- Mhm. - zaśmiałam się i sięgnęłam do mojej torebki, w której faktycznie nie umiałam doszukać się portfela. 
Spojrzałam ponownie na piłkarza ze zdziwionym i zarazem zdenerwowanym wyrazem twarzy. 
- Jak to zrobiłeś?
Ten tylko wzruszył ramionami, posłał mi swój firmowy uśmieszek i zniknął za wielką księgą z napisem „MENU”. 
Westchnęłam i również zaczęłam przeglądać dostępne oferty. W życiu nie byłam w tak drogiej restauracji. Te ceny były dosłownie z kosmosu! 
- Gerard, tu jest za drogo. - jęknęłam. - Ja nawet nie wiem co to są za dania! 
- W sumie to ja też, ale zostajemy tu. 
- Coś ty się tak uparł, hm? - popatrzyłam na niego podejrzliwie. 
- Obiecałem ci, że zabiorę cię na kolację do „wypasionej restauracji” - zrobił palcami cudzysłów w powietrzu i parsknął śmiechem. - Więc właśnie to robię. W prawdzie nie jest to kolacja, ale zawsze coś, co nie? 
- Co? - skrzywiłam się. - Niby kiedy? 
- Wtedy, gdy nawaliłem się w trzy dupy razem z Benem, a ty szukałaś nas po całym Manchesterze. Jak wchodziliśmy do mojego mieszkania, a ja ledwo chodziłem, ty walnęłaś tekstem w stylu „Wisisz mi za to kolacje w wypasionej restauracji”. Już pamiętasz? 
- Tak, pamiętam. - mruknęłam. 
To było dość miłe. 
Równie dobrze mógł nie wziąć sobie tych słów na poważnie lub udawać, że nic nie pamięta. Znaczy, to nie tak, że byłam poważna w momencie, gdy to palnęłam, bardziej próbowałam trochę mniej się wtedy denerwować. 
Jednak, mimo wszystko, to nie była jedyna rzecz, jaką powiedzieliśmy sobie nazwzajem tego wieczora. Gerard pamiętał słowo w słowo, dokładnie całą moja wypowiedź. Prawdopodobnie był też więc świadomy swoich słów, które wypowiedział później, gdy leżeliśmy już razem w jego łóżku.
Zaśmiał się widząc moja minę. 
- Wiele rzeczy pamiętam. Wiem też, że nigdy nie kłamię. - mrugnął i zawołał kelnera, który chwilę potem podszedł i odebrał nasze zamówienie. 
Zdecydowanie pamiętał i właśnie przyznał, że wszystko co wtedy powiedział było prawdą. Tak przynajmniej zrozumiałam. 
A co za tym idzie, ja naprawdę sprawiałam, że stawał się lepszym człowiekiem. 
Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się.
Nie wróciliśmy już do tego tematu, a jedynie w pełni zajęliśmy się naszym jedzeniem. Było drogo, ale zdecydowanie smacznie.  
Po posiłku ruszyliśmy na spacer po Londynie, zahaczając przy okazji o różne ciekawe obiekty. 
Zaraz przed restauracją, z której właśnie wyszliśmy znajdował się Green Park. Gerard poinformował mnie, że to od tego miejsca zaczniemy, dlatego nie marnując czasu udaliśmy się w jego stronę. 
Nie był, o dziwo, jakoś bardzo zaludniony. 
- Latem jest tu w cholerę leżaków i jeszcze więcej ludzi. Teraz jakoś nie bardzo chce się im wychodzić. - wzruszył ramionami Gerard i pociągnął mnie wzdłuż ścieżki, w stronę Pałacu Buckingham, który na żywo wyglądał genialnie! 
Zrobiliśmy sobie kilka zabawnych zdjęć, Gerard poprosił też jakąś starszą panią o to, by zrobiła nam jedno wspólne na tle obiektu. 
Z wielkim uśmiechem przejęła od nas aparat, a my zaczęliśmy ustawiać się do zdjęcia. Zupełnie niespodziewanie poczułam, jak Pique zaczyna łapać mnie jedną ręką za plecy, drugą usadowia pod moimi kolanami, a chwilę później jak tracę grunt pod nogami. 
Oczywiście pisnęłam, okazując tym moje zdezorientowanie. 
- Co ty robisz? - wybuchłam śmiechem. 
- Zamknij się i pozuj. - próbował udawać poważnego. 
Z dobrymi humorami odebraliśmy aparat od miłej staruszki, która życzyła nam udanego zwiedzania i odeszła mówiąc coś jeszcze, czego niestety już nie zrozumiałam. 
Chciałam zobaczyć jak wyszliśmy, ale Gerard wyrwał mi z ręki aparat mówiąc, że obejrzymy je dopiero wspólnie w hotelu. 
Oczywiście nie mając wyboru musiałam się zgodzić i zaraz po tym, gdy przewróciłam oczami pobiegłam za chłopkiem, który zdążył już ruszyć w następne miejsce. 
- Gdzie teraz idziemy? - spytałam, kiedy dorównałam mu kroku. 
- Prosto przed siebie, droga Maritzo. 
- No weź. - jeknęłam i sprawdziłam godzinę na telefonie. 
Do wieczora było już bliżej niż dalej, a patrząc na zbliżającą się zimę, domyślałam się ze zaraz zacznie się ściemniać. 
- Idziemy na Parliament Square. - wreszcie odpowiedział. 
- Big Ben! - zapiszczałam, po części próbując rozbawić chłopaka, co swoją drogą mi wyszło. 
W tymże miejscu faktycznie znajdował się Big Ben, przy którym również zrobiliśmy sobie kilka śmiesznych, jak i normalnych fotek. 
Kiedy już koło niego przeszliśmy, usiedliśmy na ławeczce zaraz przy Tamizie. 
- Dobrze, że wziąłem aparat.
- Zdecydowanie. - odpowiedziałam i szybko łapiąc za owe urządzenie, zrobiłam mu zdjęcie z nienacka. 
- Ej. - jęknął i wystawił rękę, by wyciągnąć mi go z ręki, jednak w odpowiednim momencie oddaliłam od niego aparat. 
- E, e, e. - pokiwałam palcem. - Zobaczymy w hotelu. - udawałam jego głos. 
Wyszło tak samo źle, jak wtedy, gdy Gerard próbował podrobić mnie. 
Poczułam jak dzwoni mi telefon, dlatego przeprosiłam Gerarda i widząc na wyświetlaczu zdjęcie Logana uśmiechnęłam sie, po czym odebrałam. 
Kątem oka zauważyłam jak chłopak przewraca swoimi oczami. 
- Hejka. - przywitałam się. 
- Hej, kochanie. Mam nadzieje, że nie wpadłaś na tego piłkarzyka od siedmiu boleści w tym Londynie. - zaśmiał się dumny z tego co powiedział, po czym czknął. 
Mogłam przysiąc, że był pijany. 
- Piłeś? - skrzywiłam się. 
Wiele razy powtarzał mi, że nie jest fanem alkoholu. 
- Zaraz tam piłeś. - prychnął. - Jeden szot na odczepne. Wiesz jacy są nasi przyjaciele! - odpowiedział, a zaraz po tym jakaś kobieta zawołała go imieniem. 
- Mhm. - mruknęłam. - Muszę iść. Melissa mnie woła, a ty baw się dobrze. 
Szybko się rozłączyłam, po czym wypuściłam sfrustrowana powietrze z ust. 
- Czyżby pierwsze zgrzyty na linii Maritza - Logan? - usłyszałam głos Gerarda. 
Zdecydowanie krył rozbawienie. 
- Chodźmy na London Eye, już się ściemnia. - zignorowała jego pytanie. 
Podniosłam się z ławki i wystawiłam wolną rękę, w której nie trzymałam aparatu, w stronę piłkarza. Posłałam mu lekki uśmiech, który od razu odwzajemnił, a następnie również podniósł się do postawy stojącej. 
- Z przyjemnością. - puścił mi oczko. 
                                         ***

Kiedy doszliśmy, było już prawie ciemno. Po drodze rozmawialiśmy o następnym dniu, upewniając się czy wszystko mamy dopięte na ostatni guzik. Starałam się też w tym czasie nie myśleć o niedawnej sytuacji z Loganem, który bardzo mnie zdenerwował. 
- A więc oto on! - wykrzyknął Gerard, przykuwając tym samym uwagę kilku osób, które znajdowały się w pobliżu. 
Ja wybuchłam śmiechem i kręcąc głową uderzyłam go w bark. 
- Idiota. - prychnęłam i zrobiłam zdjęcie obiektu, dla którego właśnie tyle szliśmy. 
- Uwielbiasz tego idiotę. - odpowiedział pewnym siebie głosem, nie tracąc banana z twarzy, który trzymał się go już jakiś czas. 
Tak wyglądał zdecydowanie lepiej. Oczywiście nie to żebym patrzyła na niego w TEN sposób. 
- Oh, tak. - poklepałam go po plecach, udając, że się nad nim lituję. 
- To idziemy tam? - wskazał na London Eye. 
- Myślałam, że tylko popatrzymy i wracamy. - popatrzyłam na niego niezrozumiale. 
- Oj no weź, nie po to tyle szedłem żeby tylko popatrzeć. Tyle to ja mogę zrobić w Manchesterze wchodząc w google grafika. - mrugnął do mnie, a ja z uśmiechem wywróciłam oczami. 
- Jesteś niemożliwy. - zaśmiałam się, kiedy złapał mnie za rękę i pognał żwawo przed siebie, ciągnąc mnie przy tym za sobą. 
Nie potrzeba było dużo czasu, byśmy mogli znaleść się już na miejscach. W kabinie znajdowaliśmy się tylko my, a zaraz za nami do kolejnej weszła jakaś młoda, ładna kobieta, mimo to, że kapsuły były tak duże, że spokojnie mogłaby wejść razem z nami. 
- Wow. - wykrztusiłam, kiedy byliśmy już na tyle wysoko, że mogłam zobaczyć jak pięknie wyglądał Londyn z góry, przy londyńskim zachodzie słońca. 
- Prawda? - zaśmiał się Gerard. 
Jeden obrót trwał około pół godziny, dlatego usiedliśmy wygodnie na siedzeniach i przypatrywaliśmy się pięknej panoramie, która zwiększała się razem ze wzrostem naszej odległości od ziemi. 
- Więc, nie układa się wam? - zagadnął, przerywając tym ciszę. 
- Bez przesady, to zdarzyło się pierwszy raz. Wiele razy mówił mi, że nie lubi alkoholu. - wynamrotałam wzruszając ramionami, na co Gerard zareagował parsknięciem. - Co? 
- Dziwne, bo jeszcze kilka miesięcy temu był drugim najwięcej pijącym podczas imprez. 
- Kto był pierwszym? - rzuciłam bez namysłu. 
- Ja. 
No tak, jak mogłam się nie domyślić. 
- Czyli mnie okłamał? - wypuściłam powoli powietrze z ust i przywarłam plecami do oparcia. 
- Najwyraźniej. - westchnął. - Nie chce się wtrącać, ale wasz związek jest dość dziwny. Najpierw Lola, teraz to. 
- Co masz przez to na myśli? 
- Gdybym jakimś sposobem jednak miał dziewczynę, to nie odpierdalałbym takich rzeczy. Starałbym się jakoś, nie wiem no... Jestem w tym słaby, ale zdecydowanie nie puściłbym jej samej do innego miasta położonego o jakieś dwieście mil. - wzruszył ramionami. - Szczególnie gdybym miał taką dziewczynę jak ty. 
- Co masz przez to na myśli? - powtórzyłam trochę ciszej. 
- Oh, no weź. Jesteś taka skromna, delikatna, słodka, niewinna i w ogóle. Na każdym kroku bałbym się, że cię zranię. - zaśmiał się. 
- Ej, nie prawda. - oburzyłam się sztucznie, marszcząc przy tym nos. 
- Prawda. - odpowiedział, po czym powoli się do mnie zbliżył. 
Odebrałam to oczywiście jako znak. Nie wiem czy to ze względu na to co powiedział, na miejsce, w którym aktualnie byliśmy, czy na coś jeszcze zupełnie innego, ale przesunęłam się trochę w lewo, sprawiając, że nasze usta w ciągu niecałej sekundy złączyły się w pocałunku. 
Był powolny i spokojny, jakbyśmy obydwoje starali się zachować ten moment na dłużej. Przypominał trochę szczeniacki, pierwszy pocałunek dwóch nastolatków, którzy mimo tego co się właśnie dzieje, zachowują dystans. Moje ręce mocno trzymały się siedzenia, jakbym jeszcze nie wierzyła, że dzieje się to naprawdę, zaś jego znalazły miejsce na swoich kolanach. 
Był inny niż ten, kiedy graliśmy. Tu byliśmy sobą. On nie udawał pewnego siebie dupka, a wręcz odwrotnie: miałam wrażenie jakby się zawstydził, ja za to zapomniałam o tym, że kilka godzin od Londynu znajdował się mój chłopak, a to co robiłam można bylo śmiało podpisać pod zdradę. 
Po prostu cieszyliśmy się sobą, mimo że łączyła nas jedynie przyjaźń i układ. 

                                       ***

Po niecałych piętnastu minutach wreszcie postawiliśmy swoje stopy na gruncie i akurat kilka minut przed tym słońce zdążyło już całkowicie zajść, pozostawiając za sobą ciemne niebo. 
- Wracamy? - spytałam, kiedy skończyłam robić zdjęcie Tamizy. 
- Poczekaj tu, pilnie muszę się odlać. - odpowiedział i zniknął za krzakami. 
Uśmiechnęłam się głupio i przymierzyłam się do zrobienia kolejnej fotografii, kiedy poczułam jak ktoś stuka mnie po plecach. Gwałtownie się obróciłam, zastając przed sobą średniego wzrostu mężczyznę, który na oko miał może z pięćdziesiąt lat. 
Zmarszczyłam brwi, jednak mój wyraz twarzy wciąż pozostawał niezmienny. 
- W czymś mogę pomóc? - postanowiłam odezwać się pierwsza. 
- Robiłem zdjęcia do mojego albumu. - uśmiechnął się przyjaźnie. - I chyba trafiłem w dobry moment. 
Wystawił rękę z fotografią, za którą niepewnie złapałam.
Przyjrzałam się jej, po czym uniosłam jeszcze bardziej kąciki ust dostrzegając na niej London Eye w dość dużym przybliżeniu. Dokładnie na kabinę, w której znajdowałam się razem z Gerardem. Aparat idealnie uchwycił moment naszego pocałunku i mimo, że nasze osoby nie zostały dobrze wyostrzone na rzecz tła, które grało w niej większą rolę, to zdjęcie było po prostu śliczne. 
Podniosłam z powrotem głowę. 
- To naprawdę miłe z pana strony. Ile chce pan za to zdjęcie? 
- Dziecino, nawet sobie ze mnie nie żartuj. Twój uśmiech jest zdecydowanie najlepszą zapłatą. Ty i twój narzeczony jesteście dla siebie stworzeni.
- Oh, nie. My nie jesteśmy razem. - odpowiedziałam lekko skrępowana. 
- Nawet jeśli, to napewno nie na długo. - mrugnął i bez słowa odszedł w stronę mostu Hungerford. 
- Kto to? - usłyszałam za plecami głos Gerarda, dlatego odwróciłam się chowając zwinnie zdjęcie do pokrowca na aparat. 
- Nikt ważny, pytał o drogę. - wzruszyłam ramionami. 
- Okay, idziemy? 
W odpowiedzi kiwnęłam głową, a zaraz po tym powolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną przygotowując się mentalnie na to, co czekało nas dnia następnego.

___
Cóż, nieźle; opowiadanie miało mieć co najwyżej 20 oddziałów, a już prawie mamy 30 ;D I jak wam się podoba Londyn? 
Dostałam napływu weny, więc mimo, że w tym monecie na zegarze widnieje 2:36 i wszyscy już śpią, ja skoczyłam rozdział i pisze dla was notkę. Doceńcie! ;D 

wtorek, 14 listopada 2017

026 Fuck you, Pique.

- Na pewno masz już wszystko? - usłyszałam już chyba po raz setny, więc mimowolnie przewróciłam oczami.
- Nie kręć tak nimi, bo ci zostanie. 
- Tak, wiem już to przerabialiśmy. - mruknęłam w stronę Pique i złapałam za malutką walizkę, która mieściła w sobie wszystkie potrzebne mi rzeczy na te trzy dni. 
- Pamiętasz co masz mówić? - spytał, kompletnie nie zwracając uwagi na moje zirytowanie.
To pytanie również usłyszałam więcej, niż dwa razy. 
- Tak. Gerard, do cholery, nie stresuj się tak. To tylko pieprzone spotkanie. - stanęłam naprzeciw piłkarza i nie bardzo to kontrolując dotknęłam lekko jego dłoni, by mógł się uspokoić. Samej jednak daleko mi było do tego stanu. 
- Nie mogę się nie stresować. To nie jest zwykłe spotkanie, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak cholernie jest ważne. - jęknął niczym mała dziewczynka i usiadł na kanapie, która jeszcze nie została wyniesiona z mieszkania. 
Tak, Isaac już się wyprowadził. Ja nie kontynuowałam poszukiwań współlokatora. Między innymi dlatego, że nikt się nie zgłosił, ale to nie jest ważne. Gerard dwa dni temu przyszedł do mnie z propozycją, na którą z początku ciężko było mi się zgodzić. Zaoferował mi kupno mieszkania, które byłoby tylko dla mnie w zamian za cały nasz układ. Nigdy bym się na to nie zgodziła, gdyby nie to, że jeśli Gerard czegoś się uczepi, to staje się niczym pieprzony wrzód na tyłku. Pique chyba naprawdę nie miał czego robić ze swoimi pieniędzmi. 
Część moich rzeczy została przewieziona już do nowego lokum, które swoją drogą znajduje się na ulicy, w której mieszka Gerard. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz uznałam to za swego rodzaju plus, ponieważ naprawdę się do siebie zbliżyliśmy. Byliśmy jak starzy, dobrzy przyjaciele. 
Miałam się do niego przeprowadzić zaraz po naszym powrocie z Londynu, do którego właśnie teraz się wybieraliśmy. Dziękowałam Bogu za to, że ojciec piłkarza wyleciał tam dzień wcześniej, przez co jeszcze przez jakiś czas nie będę musiała stresować się jego obecnością. Gerard również nie krył ulgi. Zarówno dla mnie, jak i dla niego, cała ta szopka była bardzo stresująca i kosztowała nas wiele nerwów. Ku mojemu zdziwieniu chłopak bardziej ukazywał swoje emocje. To nie zdarzało się zbyt często. 
- Dobra, możemy już iść. - stwierdziłam i przepuściłam w drzwiach Gerarda, bym następnie mogła dokładnie je zamknąć. 
Następnie ruszyliśmy wzdłuż korytarza klatki, w stronę wyjścia. 
- Będę tęsknić za tym miejscem. - powiedziałam, nawiazując do mojej przeprowadzki. - Tyle tu wspomnień. 
- Tak, ja też. - odpowiedział, uśmiechając się lekko przy tym.
Odwróciłam na chwilę wzrok, by popchnąć duże, czarne, ciężkie drzwi, a kiedy znów spojrzałam na chłopaka nie zastałam wcześniejszego uśmiechu. 
Westchnęłam i wsiadłam do taksówki w czasie, gdy Gerard pakował do bagażnika nasze walizki i plecaki. 
Z grzeczności przywitałam się z taksówkarzem i zagadnęłam zapytaniem o samopoczucie. Nie to, że mnie to interesowało, ale musiałam jakoś zapełnić czas oczekiwania na powrót piłkarza. Cisza zwykle wprawiała mnie w lekkie zakłopotanie. Nigdy nie wiedziałam co mam w takiej sytuacji zrobić, dlatego jeśli mogłam, to starałam się jej zapobiec. Poprawiłam tym przy okazji humor mężczyzny, którego raczej klienci nie pytają o rzeczy nie związane jedynie z czasem przybycia do celu. 
Gerard po skończeniu swojej czynności i mojej konwersacji z kierowcą wsiadł do taksówki nie witając się, a podając jedynie adres, do którego zmierzaliśmy. Zerknęłam przelotnie na wsteczne lusterko i widząc niezadowoloną minę mężczyzny, posłałam w jego stronę przepraszający uśmiech, który odwzajemnił dając mi do zrozumienia, że już dawno przyzwyczaił się do tego typu sytuacji. Gerard natomiast jak gdyby nigdy nic zaczął wpatrywać się bez jakiegokolwiek zainteresowania w okno. Wiedziałam, że jego zachowanie spowodowane było stresem, ponieważ oddłuższego czasu przestał być cięty na każdego, kto tylko na niego spojrzał. Takie przynajmniej miałam wrażenie. 
Cała droga minęła niestety w ciszy, pomijając grające gdzieś w tle radio, którego i tak nikt nie słuchał. Kierowca podkręcał tylko głośność w momencie wiadomości, a kiedy się kończyły znów ściszał tak, że ciężko było mi stwierdzić jaka piosenka w danej chwili leciała. Z tego, co udało mi się zauważyć był dość przystojny i jak na oko w moim wieku. Przyłapałam się też na tym, że kilka razy patrzyłam w jego stronę dłużej niż powinnam. 
Kilkanaście korków i świateł później, byliśmy wreszcie na lotnisku, modląc się po drodzę na odprawę o to, byśmy się nie spóźnili, co na szczęście się nie stało i jakiś czas potem znajdowaliśmy się na pokładzie samolotu. 

                                    ***

Podróż minęła w miarę spokojnie. Czas lotu razem z Gerardem przeznaczyliśmy na jakieś beznadziejne gierki lub po prostu rozmowy. Unikaliśmy jak ognia tematu Joana i przyszłego spotkania, pozwalając sobie tym samym na jeszcze chwilę odpoczynku przed tym, co czekało nas w Londynie. Robiliśmy to przede wszystkim ze względu na Gerarda, ale nie ukrywam, że ja również mocno się stresowałam. 
Przed lotniskiem czekała już na nas taksówka, zamówiona przez ojca Gerarda, która zawiozła nas pod hotel, który również został wynajęty przez pana Pique. Już nie będę wspominać o wielkości i luksusie tego budynku. Zaprowadzono nas pod pokój, który z wiadomych przyczyn był dwuosobowy i posiadał łoże małżeńskie. Oczywiście nie zgodziłam się na to, byśmy spali razem w jednym łóżku, dlatego kiedy Gerard jako pierwszy poszedł wziąć prysznic po podróży, ja przyszykowałam mu posłanie na podłodze. 
- Co to jest? - wskazał palcem na moje dzieło, kiedy wyszedł z łazienki wycierając ręcznikiem swoje włosy. 
- Twoje miejsce do spania na najbliższe dwie noce. - wzruszyłam ramionami, starając się ignorować to, że stoi przede mną bez żadnego T-shirtu, który przykryłby jego mięśnie na brzuchu. 
- Czy wyglądam jak pies? - obruszył się, a ja zachichotałam. 
- Z tymi mokrymi włosami tak. 
- To nie jest śmieszne. 
- Oj, skończ. Jest tu całkiem wygodnie. - poklepałam podłogę, starając się nie zaśmiać. 
- Czemu po prostu nie będziemy spać we dwoje? - rzucił się na łóżko. 
- Bo mam chłopaka?
- Przecież cię nie zgwałcę. - zaśmiał się, a ja zignorowałam jego wypowiedź. 
- Temat uważam za skończony. Śpisz na podłodze. - pokazałam mu język i łapiąc za swoje wcześniej przygotowane świeże ubrania i szampon udałam się do łazienki, nim jeszcze zdążył się sprzeciwić.
- Spotkanie jest jutro, a dzisiaj cały dzień w sumie mamy wolny, więc co ty na to żeby pozwiedzać trochę Londyn? - usłyszałam donośny głos Gerarda, kiedy wyszłam spod prysznica.
- Okay! - odkrzyknęłam i zaczęłam szukać ręcznika, który nie znajdował się na wieszaku, tak jak myślałam wcześniej. - Cholera. - jęknęłam.
- Co jest? - usłyszałam za drzwiami.
- Gerard czy na łóżku, oprócz twojego tyłka, leży jeszcze jakiś ręcznik? 
- Tak. - odezwał się po chwili. - Dać ci go? 
- Tak! - krzyknęłam. - Nie! Znaczy tak, ale poczekaj, bo jestem nago! - poprawiłam się szybko, kiedy usłyszałam, że łapie za klamkę. 
- Zamknij oczy. - zarządziłam śmiertelnie poważnie. 
Usłyszałam jego prychnięcie. 
- Nic, czego bym wcześniej nie widział, kochanie. - ostatnim słowem starał się przedrzeźnić Logana. 
- Nie żartuje. 
- Wiem. - westchnął. - Schowaj se za drzwiami i wystaw rękę. - powiedział i zaczął czekać aż to zrobię, a następnie otworze mu drzwi. 
Jednak ja wciąż stałam nieufnie wpatrując się w klamkę, niecierpliwiąc przy tym chłopaka. 
- Obiecuje, że będę patrzył w drugą stronę! 
- No dobra! - jeknęłam i pociagnęłam, chowając się szybko, by nic nie zobaczył. 
Chwilę potem zza drzwi wyłoniła się jego ręka razem z ręcznikiem, za który szybko złapałam. 
- Dzięki. - powiedziałam po chwili, kiedy byłam już sama w łazience i mogłam spokojnie się wytrzeć. 
- Nie ma sprawy. - odpowiedział. - Ale tak na przyszłość... - zrobił przerwe, a ja stanęłam w bezruchu, by dobrze go usłyszeć. - Następnym razem upewnij się gdzie jest lustro. 
Skrzywiłam się lekko, próbując zrozumieć co miał przez to na myśli. Szybko wyłapałam wzrokiem wcześniej wspomniany przez chłopaka obiekt i dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w czasie, gdy daławał mi ręcznik, ja stałam naprzeciw lustra. Dało mu to oczywiście idealny wgląd na moją osobę. 
- Ty dupku! - jeknęłam. - Zrobiłeś to specjlanie!
- Do usług! - odkrzyknął i wybuchł śmiechem. 
Za to ja zalałam się soczystym, czerwonym rumieńcem. 
Pieprzyć cię, Pique. 


_____
I jak? ;D Rozdział taki „przejściowy”, że tak powiem taki wprowadzający nas w następny. Będzie się trochę działo ;D <3

sobota, 21 października 2017

025 The offer is out of date!

Wczoraj zawitał u mnie Logan, który dopiero po dwóch dniach od festiwalu zebrał się na to, by mnie przeprosić. Mimo to, wyznaję zasadę, że lepiej późno niż wcale, więc bez zbędnych ceregieli wybaczyłam chłopakowi. Wcale nie spędziłam wtedy złego wieczoru, dlatego postanowiłam nie wszczynać niepotrzebnych kłótni, szczególnie, że za tydzień razem z Gerardem i jego ojcem jedziemy na spotkanie z zarządem jakiegoś klubu. Pique nie kwapił się, by wytłumaczyć mi kim są i po co w ogóle odbywa się to spotkanie, ale to prawdopodobnie dlatego, że nic bym nie zrozumiała. Starcza mi tyle, ile już wiem. Loganowi musiałam powiedzieć, że razem z Melissą szukamy sponsora dla jej apteki. Nie było to stu procentowe kłamstwo, ponieważ pani Bernabeu faktycznie kiedyś mi o tym pomyśle wspominała. Pisząc się na związek z anglikiem wiedziałam, że będę zmuszona nieraz zagiąć prawdę na rzecz układu z Gerardem i to właśnie był ten moment. Faktycznie, trochę dziwne dla innych może wydawać się, to, że razem z piłkarzem wyjeżdżamy w tym samym czasie, ale przecież zdążają się przypadki, prawda?
Tego dnia szefowa nakazała, bym do pracy przyszła dopiero o jedenastej, przez co mój poranek nie odbywał się w biegu, jak zwykł przeważnie. Po odbyciu porannej toalety, poszłam do kuchni, w celu zrobienia sobie śniadania. Spojrzałam na przedpokój i ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam buty Isaaca. O tej porze zwykle powinien być już w pracy, jednak może dostał lub wziął sobie wolne. O obecności chłopaka w domu utwierdził mnie trzask w jego pokoju. Dźwiękiem przypominało to łamiące się drewno, więc przeszła mnie myśl, że po prostu złamał wieszak. 
Postanowiłam do niego pójść. 
- Wyjeżdżasz gdzieś? - spytałam zdezorientowana, widząc wielką walizkę, która leżała dokładnie na środku jego pokoju. 
- O, Mari? - on także był zdziwiony moją obecnością w domu. 
Kiwnęłam głową i wciąż czekałam na jego odpowiedź. 
- Właśnie... Miałem porozmawiać z tobą, jak wrócisz z pracy, no ale jak już jesteś. - urwał i zrobił TĄ minę. 
Znałam ją bardzo dobrze. Po raz pierwszy zobaczyłam ją, kiedy po niedługim czasie, odkąd się wprowadziłam Logan postanowił przemalować ściany w swoim pokoju. Kiedy niósł farbę, jej wieczko ześlizgnęło się z puszki, ponieważ niedokładnie ją zamknął i niedość, że zrobił nią długi pasek na podłodze przez środek przedpokoju, to oblał nią moje nowe wtedy buty. 
Utwierdziło mnie to więc w tym, że nie będę zadowolona z tego co miałam zaraz usłyszeć.
- Więc? - pogoniłam go, ponieważ stawałam się coraz bardziej niecierpliwa. 
- Mari. - wstał i rzucił w kąt złamany w pół wieszak  - Wyprowadzam się. 
- Co? - czułam jak zastygam w miejscu. 
- Razem z Jessie. - dodał. - Nasz związek trochę już trwa i ja naprawdę ją kocham, dlatego wpadliśmy na ten pomysł już jakiś czas temu. 
- To... świetnie. - powiedziałam lekko zmieszana. 
Czułam się dziwnie. Cieszyłam się z tego, że postanowili żyć razem, jednak jakaś część mnie wręcz krzyczała i zastanawiała się jak ja poradzę sobie sama w tym wielkim mieszkaniu. Bądź co bądź, moja wypłata nie powalała. 
- Przepraszam, wiem dobrze w jakiej okropnej sytuacji cię stawiam. - wyznał, a ja nie mogąc się powstrzymać przyznałam mu rację. 
- Znajdę kogoś. - zapewniłam go z lekkim uśmiechem. - Przynajmniej się postaram. - dopowiedzialam po czasie. - Dam ogłoszenie na jakąś stronę, ktoś powinien się odezwać. 
- Pomogę ci. - zaproponował odrazu, dlatego nie marnując czasu poszliśmy razem po mojego laptopa, a następnie zaczęliśmy pisać ogłoszenie. 
Miałam tylko nadzieję, że to będzie równie łatwe, jak mi się wydawało.   

                                          *** 

Pierwszą rozmowę z moim potencjalnym współlokatorem miałam odbyć już następnego dnia. Mówiąc szczerze, nie myślałam, że ktoś tak szybko się odezwie. Nie wierzyłam, że ktokolwiek w ogóle to zrobi. Rozmowa oczywiście miała odbyć się w mieszkaniu. Umówiliśmy się z Isaaciem, że będzie mi towarzyszył, ale sprawy z Jessie okazały się w późniejszym czasie być dla niego ważniejsze. 
Tak więc była godzina czternasta, a ja siedząc na kanapie i popijając herbatę, czekałam aż wybije wpół do piętnastej. 
Czas oczekiwania zleciał mi dość szybko, dlatego po krótkiej dla mnie chwili po mieszkaniu rozniósł się znienawidzony przeze mnie dźwięk dzwonka. Z wymuszonym uśmiechem wstałam i pognałam do przedpokoju. Moim zadaniem było grać jak najmilszą, by nikogo w żadnym wypadku nie odstraszyć. 
Przekręciłam zamek i uchyliłam drzwi. 
- Cześć. - usłyszałam zanim jeszcze zobaczyłam kto przede mną stoi. 
Był to wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Miał czarną, skórzaną kurtkę, tego samego koloru spodnie, buty i o zgrozo - paznokcie. 
Jak mieć pecha, to na całego. 
- Witam. - odpowiedziałam niepewnie i orientując się, że dalej stoimy w przedpokoju, zaprosiłam go wgłąb mieszkania. 
- Tutaj jest salon. - wskazałam na przestań wokół nas, kiedy już weszliśmy. 
- Zauważyłem. - mruknął, ale starałam się to zignorować. 
- Za tamtymi drzwiami. - pokazałam palcem na, już niedługo, były pokój Isaaca. - Jest właśnie wolne pomieszczenie. Jeśli byś się zdecydował, będzie twoje. - powiedziałam, w duchu błagając, by mieszkanie mu się nie spodobało i zmienił zdanie. 
- Jest tu piwnica? - powiedział po chwili ciszy. 
- Słucham? - spytałam, ale od razu odpowiedziałam, ponieważ dobrze zrozumiałam pytanie. - Ym, tak. Jest.
- Piwnica interesuje mnie najbardziej. - dodał, a ja przełknęłam ślinę. 
Rozglądnął się jeszcze trochę, wszedł do pokoju Isaaca, tam również trochę pooglądał i wrócił do salonu. 
- Oddzwonie do ciebie. - poinformował mnie z dość dziwnym wyrazem twarzy. - Do zobaczenia. - i nie czekając na moją odpowiedz, zniknął za drzwiami. 
- Mam nadzieję, że tego nie zrobisz. - mruknęłam, a następnie z rezygnacją rzuciłam się plackiem na kanapę i wyciągając telefon szybko zablokowałam jego numer.
To zdecydowanie było trudniejsze niż mi się wydawało. 
Około dwie godziny później otrzymałam kolejny telefon od osoby chętnej zobaczyć mieszkanie. 
Chciałam mieć to z głowy, dlatego pół godziny później odbyłam spotkanie z następnym potencjalnym współlokatorem. Niestety okazał się być to około siedemdziesięcioletni mężczyzna, który miał problemy ze słuchem. Byłam pewna, że naszą rozmowę usłyszało pół bloku. 
Zrezygnowana po następnej rozmowie, która również była klapą, darowałam sobie dalsze poszukiwania i zamawiając sobie wielki kubeł chińskiego jedzenia, owinięta w koc i oglądająca nowe odcinki serialu ignorowałam dzwoniący telefon. 
Ktoś chyba naprawdę bardzo mocno chciał wynająć to mieszkanie. 
Zdenerwowana tym, że osoba ta nie przestaje złapałam za telefon i szybko odebrałam. 
- Oferta nieaktualna! 
- Jaka oferta? - usłyszałam i szybko sprawdziłam kto do mnie zadzwonił. Tak jak stwierdziłam po głosie - był to Pique. 
- Przeparszam. Pomyliłam cię z... kimś innym. 
- Czyli z kim? - spytał. W tle usłyszałam radio, więc chyba właśnie prowadził.
Odpowiedzialnie, jak zawsze. 
- Isaac się wyprowadza, a ja szukam współlokatora. 
- Co robi? Dlaczego? 
- Jessie. 
- Wszystko jasne. - zaśmiał się. - Kandydaci byli aż tak źli, że zostałem tak niemiło potraktowany zanim się jeszcze odezwałem? 
- Żebyś wiedział. - westchnęłam. - Najpierw jakiś satanista z zamiłowaniem do piwnic, później głuchy staruszek, a na samym końcu szesnastolatka, która uciekła z domu. - jeknęłam i wepchnęłam do ust porcję makaronu. 
- Dobra, zwracam honor. - próbował powstrzymać śmiech. Nie szło mu jednak zbyt dobrze. 
- Po w ogóle dzwonisz? - spytałam, bo faktycznie jednak po coś musiał to zrobić. 
- To już nie mogę zadzwonić do mojej narzeczonej bez żadnej okazji? 
- A tak na serio? - wywróciłam oczami. 
- Ćwiczyłaś na spotkanie w Londynie? 
- Cholera, zapomniałam. Nie miałam kiedy. - westchnęłam.
- Rozumiem, poćwicz to, mała. 
- Poćwiczę, duży. - przedrzeźniłam go. - Spadam, bo przez ciebie nie obejrzałam pół odcinka mojego ukochanego serialu. - powiedziałam z wyrzutem i zasmialam się. 
- Oh, wybacz. Do zobaczenia za tydzień. 
- Tak, do zobaczenia. 


____________
Taki nijaki, bo nie miałam na niego pomysłu, a musiałam napisać rozdział o wyprowadzce Isaaca.
Do nastepnego, kochani <3

piątek, 29 września 2017

024 A Thousand Years.

*Upewnij się, że przeczytał*ś trzy poprzednie rozdziały, ponieważ
 dodaję je w krótkim odstępie czasowym*


- I, że tak jest co rok? - spytałam oglądając się dookoła.
Wszędzie poustawiane były rollercoastery, inne, trochę mniejsze, kolejki dla dzieci oraz stragany z jedzeniem i różnorakimi konkurecjami, w których wygrać można było jakiegoś pluszaka. Na samym końcu placu stała wielka scena, na której ktoś właśnie odbywał próbę. 
Byłam ciekawa, kto dzisiejszego wieczora na niej wystąpi.
- No, robią jeszcze taki festiwal na wiosnę. - usłyszałam za sobą głos Madeline, co bardzo mnie zdziwiło. 
Nie często odzywała się do mnie bez mojej głupiej ksywki, którą sobie obrała. 
- A w lato? 
- W lato też jest festiwal, ale znacznie większy, jest więcej artystów i trwa trzy dni. - odpowiedział mi Stiles, a ja uśmiechnęłam się do niego w podziękowaniu. 
- To co robimy? - spytał Logan, który wciąż kurczowo trzymał moją dłoń w swojej. 
- Myślałam, że spędzimy czas wszyscy razem. - popatrzyłam na naszych przyjaciół, którzy rozdzielili się na mniejsze grupki i poszli w kierunku największych atrakcji. 
- Nie każdy przepada za tym samym, więc zwykle się rozdzielamy.
Kiwnęłam głową, na znak, że zrozumiałam i zaproponowałam żebyśmy poszli na jakąś średniej wielkości kolejkę. Chlopak przystał na to, dlatego ruszyliśmy w stronę pomarańczowego rollercoastera, który zaliczał się do strefy familijnej, czyli tej średniej. 
- Logan?! - stanęła przed nami uśmiechająca się, średniej wielkości brunetka, o jasnej karnacji i niebanalnej urodzie, którą się zapamiętuje i nie przechodzi obok niej obojętnie. Mówiąc w skrócie była śliczna i ewidentnie znała mojego chłopaka. On ją również, ponieważ w ekspresowym tempie puścił moją dłoń i zatopił się w jej ramionach. 
Ja natomiast stałam jak słup soli, nie bardzo wiedząc jak mam się zachować. 
- Lola, co ty tu robisz? - spytał mój chłopak, a dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
Zaskoczyła mnie, bo nie sądziłam, że da się bardziej. 
- Przyjechałam na festiwal, bo nie dałam rady rok temu. No i nie ukrywam, że chciałam zobaczyć twoją piękną buźkę. 
Zaraz. 
Co? 
- Twoją też całkiem miło jest zobaczyć, szczególnie po dwóch latach. Nie wierzę, że nawet nie zadzwoniłaś, żeby powiedzieć, że jesteś w okolicy!
- Miałam cichą nadzieję, że tu na siebie wpadniemy i zobaczę twoje zaskoczenie na własne oczy, a nie jedynie usłyszę przez słuchawkę. Cóż, udało mi się. - powiedziała z wyczuwalną nutą dumy w głosie i wreszcie odwróciła swój wzrok od Logana, przenosząc go na mnie. 
- A to kto? - spytała uśmiechnięta, ale widziałam, że domyśla się kim jestem i nie bardzo jej to pasuje. 
- No tak. - odchrząknął, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o mojej obecności. Słodko. - Lola, to moja dziewczyna, Maritza. Maritza, to moja była dziewczyna zza czasów liceum, Lola. 
- Miło mi cię poznać. - podeszłam do niej i podałam jej dłoń, którą brunetka od razu uscinęła. 
- Mnie ciebie też. - odpowiedziała i znów zajęła się rozmową z moim chłopakiem, dając mi dosadnie do zrozumienia, że jak narazie się im nie przydam. 
W ogóle na mnie nie patrząc pognali w stronę ławki i zajmując całą jej szerokość, zaczęli wspominać licealne lata, w których byli jeszcze razem. Wypuściłam z ust powietrze zirytowana zaistniałą sytuacją  i odwróciłam się na pięcie w stronę jednego ze stoisk, w którym podawali gorące napoje. Skoro zapomnieli o istnieniu kogoś takiego jak ja, to postanowiłam ich zostawić. Już układałam sobie w głowie przemowę, którą miałam w planach wygłosić Loganowi, kiedy poczułam szturchnięcie w bok. 
Odwróciłam się i napotkałam niebieskie oczy Gerarda, które przez chwilę na mnie patrzyły, a potem uwiesiły się na Loganie i Loli. 
- Ciekawie. - stwierdził i spojrzał na zegarek. - Jesteście ze sobą niecały tydzień, a on już leci w ramiona byłej? - zaśmiał się i poprosił kasjerkę o kawę z mlekiem. 
Przemilczałam to i odbierając zamówioną wcześniej herbatę, udałam się do drewnianego stolika, ustawionego przy straganie.  
Dwie minuty później dosiadł się Gerard, a ja przewróciłam oczami. 
- Nie dąsaj się. - powiedział i upił trochę napoju. - Przepraszam, no ale wiedziałem, że tak będzie. 
- Nie pomagasz. - syknęłam, a on uniósł ręce w geście kapitulacji. 
- Wybacz, nie jestem w tym najlepszy. 
- Zauważyłam. 
Po tym postanowiłam się już nie odzywać. Gerard to uszanował, ponieważ również siedział cicho i sprawdzając tylko powiadomienia na telefonie popijał swoją kawę. 
Jednak z każdą sekundą patrzenia na nich czułam jak zaraz wybuchnę. I tak też się stało. 
- Rozmiesz, że tak po prostu mnie olali?! - przerwałam nagle ciszę, zaskakując tym Pique, który niemal oblał się swoim gorącym napojem. - Odwrócili się i poszli, a gdyby ona nie zapytała, to nawet by mnie nie przedstawił! 
- Spokojnie, ludzie patrzą się na ciebie, jak na wariatkę. - powiedział opanowanym tonem, a ja rozglądnęłam się i rzeczywiście kilka osób spoglądało w moją stronę. 
Skuliłam się i zakryłam twarz włosami, a Pique zaniósł się śmiechem. 
- Będziemy tu tak siedzieć i marudzić na tego palanta czy może pójdziemy się trochę zabawić? - zagadnął Gerard po chwili milczenia. 
- To nie jest palant, nie zapominaj, że ja nadal z nim jestem. 
- Naprawdę tylko tyle zrozumiałaś?
Podniosłam z powrotem wzrok i ujrzałam idącą panią Melisse, razem z jakimś mężczyzną. 
- Dzień dobry Melisso! - krzyknęłam i pomachałam ręką, by mogła mnie zobaczyć, a kiedy to zrobiła od razu pognała w naszą stronę. 
Usłyszałam niezadowolone fuknięcie Gerarda i zanim się zorientowałam, on zdążył uciec w kierunku Toi Toi. 
Melissa zauważyła, że odszedł ze względu na nią, przez co na jej twarzy uformował się grymas smutku. 
- Mari, dziecko drogie, jak podoba ci się na twoim pierwszym festiwalu jesiennym? - starała się zagadać, by nie było widać jak bardzo gest chłopaka ją dotknął.  
- Jest świetnie. - uśmiechnęłam się promiennie i spojrzałam ukradkiem na jej towarzysza. 
Kobieta zauważyła to, bo uderzyła się lekko z otwartej ręki w czoło i wyszeptała coś w stylu „no tak”. 
- To mój przyjaciel Greg. - zwróciła się do mnie. - A to moja pracownica, Maritza. 
- Bardzo miło mi pana poznać. - uścisnęłam jego dłoń. 
- Gdzie tam „pana”, nie mów tak, bo czuję się staro. - jęknął niezadowolony, a ja razem z Melssą wybuchnęłyśmy śmiechem. 
To było takie typowe dla ludzi w ich wieku. 
- Dobrze, Greg. - odpowiedziałam, a następnie popatrzyłam na moją szefową miną typu „musimy o tym jak najszybciej porozmawiać”.
Cóż, kobieta nie chwaliła mi się, że kogoś ma, dlatego czekało ją niedługo przesłuchanie. 
- Mari, my zmykamy, a ty baw się dobrze i pozdrów resztę. - uściskała mnie, następnie pożegnałam się Gregiem i ruszyli w stronę reszty straganów. 
Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że mówiąc bym pozdrowiła resztę, przede wszystkim chodziło jej o Gerarda, który zaraz po tym jak jego ciocia zniknęła, pojawił się na swoim wcześniejszym miejscu. 
- Co ona ci takiego zrobiła? 
- Więcej niż ci się wydaje. 
- Oświeć mnie. 
- Naprawdę chcesz o tym słuchać? 
- Skoro pytam, to jest jasne. - przewróciłam oczami. - Chcę wiedzieć dlaczego tak bardzo nienawidzisz tej kobiety. Ona jest cudowna. 
Westchnął i przygotował się do prawdopodobnie długiego wywodu. 
- Kiedy miałem jedenaście lat, moja mama zdradziła mojego tatę z kolegą ze szpitala, w którym pracuje. Był głupi i wybaczył jej, myśląc, że to była tylko jednorazowa akcja. - prychnął. - Ale ona zrobiła to znowu, dwa lata później. Na szczęście tata nie dał się okręcić wokół palca po raz kolejny i wniósł o rozwód. Tylko, że ta idiotka stwierdziła, że to wszystko z jego winy, bo nie miał dla niej czasu. Moja ciotka stanęła w jej obronie mówiąc dokładnie to samo. Teraz przykładna mamusia przypomniała sobie o tym, że ma syna i kiedy zrozumiała, że nie odbiorę od niej telefonu, próbuje skontaktować się ze mną poprzez Melissę. 
- Oh. - to była jedyna rzecz, jaką potrafiłam z siebie wydusić. 
- Tata zachował się lekkomyślnie, kiedy za pierwszym razem dał się złapać w jej sidła. Nadal nie rozumiem jak mógł jej wybaczyć. 
- Nie pomyślałeś, że on ją kocha? - wtrąciłam. 
- Miłość nie istnieje. - odpowiedział, a ja przewróciłam oczami. - Jak mogę wierzyć w miłość, skoro nigdy nie widziałem jej w domu? Przecież to moi rodzice powinni być dla mnie przykładem prawdziwej miłości i lojalności, podczas gdy moja mama pieprzyła się z jakimś doktorkiem na boku. - powiedział i przyrzekam, że przez moment jego twarz uformowała się w grymas bólu. 
- Czyli wtedy, kiedy przyszedłeś do apteki... 
- Melissa chciała się spotkać, by przekazać mi, że mama chce się ze mną skontaktować. - wypowiedział gorzko.
- Chodźmy. - powiedziałam po chwili ciszy i wstałam z krzesła. - Nie będziemy tu tak siedzieć i się zadręczać. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco w jego stronę i łapiąc go za rękę, by mógł się podnieść ruszyłam, ciągnąc go za sobą w kierunku pomarańczowej kolejki, na którą wcześniej miałam iść z Loganem. 
Jak się okazało, nie była aż tak straszna , jak na początku myślałam, dlatego poszliśmy na jeszcze jedną ze strefy familijnej, a na końcu na wielką w kolorze czerwonym, ze strefy ekstremalnej. Spotkaliśmy tam Stilesa i Amber, którzy byli lekko zdziwieni brakiem przy mnie Logana, ale razem z Gerardem zgrabnie ominęliśmy jego temat i miło spędziliśmy czas oczekiwania w kolejce. 
- Proszę odłożyć tu swoje rzeczy, takie jak torebka, plecak, okulary czy kurtka. - średniego wzrostu mężczyzna wyśpiewał swoją regułkę na jednym wydechu, wskazując ręką na półkę po naszej prawej. 
Podeszliśmy więc tam, zostawiliśmy swoje rzeczy i wsiedliśmy do kolejki. 
Zaśmiałam się, kiedy zobaczyłam, jak Gerard próbuje zmieścić się w naszym wagoniku. Jego nogi ledwo mieściły się w przeznaczonym na nie miejscu. Usłyszałam jak przeklnął i ustawił się w dość nienaturalnej pozycji. 
- Jakby zapomnieli, że istnieją też ludzie, którzy mają więcej wzrostu niż metr sześćdziesiąt. - mruknął, a ja ponownie zaniosłam się śmiechem. 
- Nie śmiej się, bo ty ledwo dotykasz nogami ziemi. - wytknął na mnie język, a ja odwzajemniłam jego gest. 
Chciałam coś jeszcze dodać, ale niespodziewanie kolejka ruszyła i jedyny dźwięk jaki z siebie wydałam, to głośny krzyk w akompaniamencie kilku bluźnierstw. 
- Chyba nie było tak źle, co nie? - Gerard nabijał się ze mnie odkąd znaleźliśmy się na dole. Stwierdził, że gdybym się nie brzydziła, to pocałowałabym ziemię. W sumie, to miał chyba rację. 
- Wcale. - odpowiedziałam sarkastycznym tonem i pognałam w stronę plakatu, który zauważyłam na jednym ze słupów. 
- Co ty robisz? - piłkarz podbiegł do mnie i również popatrzył na kawałek papieru. 
- Sprawdzam, kto dzisiaj będzie występował. - poinformowałam go i spojrzałam na plan. 
- I co, znasz ich? 
- Nie. Ale chciałabym ich posłuchać, może będą fajni. 
- Nigdy nie zostajemy na koncertach. - powiedział, a mnie zrzedła mina. 
- O, tu jesteście. - usłyszałam głos Michaela, dlatego obróciłam się w jego, a zaraz po mnie zrobił to Gerard. 
- Wiecie może co tu robi Lola? - wtrąciła Amber, patrząc na mnie w wymowny sposób. 
- Nie wiem. Pierwszy raz w życiu ją dzisiaj widziałam. Logan mnie olał i sobie gdzieś z nią poszedł. 
- Biedna, to dlatego z tobą nie był. - westchnęła rudowłosa i pogłaskała mnie po ramieniu, a ja kiwnęłam głową i posłałam w jej stronę wdzięczny uśmiech. 
- Kto by pomyślał, że wróci. - zaśmiała się Madeline. - I to akurat kiedy nasza słodka Mari zaczęła się spotykać z Loganem. 
- Odpuść chociaż dzisiaj. - jeknęłam w jej stronę. 
- Daj spokój. - Amber złapała ją za rękę, kiedy chciała się odezwać. 
Co dziwne, bardzo szybko odpuściła. 
- To co, zbieramy się? - spytał Stiles, a wszyscy przytaknęli. 
Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Ja, Amber i Gerard szliśmy na tyłach i rozmawialiśmy o największym rollercoasterze, na którym prawie zwymiotowałam. Kiedy mieliśmy przekroczyć bramę, poczułam pociągnięcie za rękę. 
- Właściwie, to my zostaniemy. - odezwał się Gerard, wciąż nie puszczając mojej dłoni. 
Amber uśmiechnęła się lekko i pokiwała żwawo głową. 
- Jasne, bawcie się dobrze. - rzuciła i pobiegła za resztą, która już dawno opuściła teren parku. 
- Co, dlaczego? 
- Czy przypadkiem nie chciałaś posłuchać tego koncertu? 
- Naprawdę? - spytałam podekscytowana, a kiedy Pique przytaknął, nie bardzo nad tym myśląc przywarłam do niego, oplatając go w pasie swoimi rękami. W pierwszych sekundach nie rozumiał co się dzieje, dlatego stał w bezruchu, ale po chwili oprzytomniał i ułożył swoje dłonie na moich ramionach, lekko mnie do siebie przyciskając. 
Kiedy się od siebie oderwaliśmy, spojrzałam na niego zawstydzona moim nadmiernym okazaniem uczuć, ale on to zignorował i pociągnął mnie w stronę sceny, przy której zaczynało pojawiać się coraz więcej osób. 
Poprzeciskaliśmy się trochę i nie wiem jak ani kiedy, ale znaleźliśmy się przy barierkach. 
Chwilę potem rozbrzmiały pierwsze nuty piosenki i prawdę mówiąc, chyba kojarzyłam ją z jednego z poranków, kiedy razem z Isaaciem słuchaliśmy radia. Zaczynał się spokojnie, ale wiedziałam, że był to kawałek typowo rockowy, jednak mimo wszystko podobał mi się. 
Ludzie zaczęli krzyczeć i dopiero teraz zorientowałam się, że na scenie pojawił się wokalista z gitarą w ręku, a zaraz po nim reszta zespołu, czyli drugi gitarzysta i perkusista. 
- Jak się bawicie Manchester?! - wykrzyczał do mikrofonu, a na widowni znów rozległ się wrzask. W tym i mój, co rozbawiło nieco Gerarda. Sama również zaczęłam się śmiać. 
- Nazywamy się 30 Seconds to Mars i jest nam bardzo miło, że możemy przed wami wystąpić. Jak już zdążyliście usłyszeć, rozpoczniemy piosenką Kings and Queens. A więc zaczynamy! 
I koncert rozpoczął się na dobre. 
Tańczyliśmy, śpiewaliśmy to, co znaliśmy z radia i po prostu miło spędzaliśmy czas. 
Kiedy zespół skończył grać, na scenę weszła młoda, ładna kobieta, która zwyciężyła w konkursie zorganizowanym przez teatr. Nagrodą właśnie między innymi był występ na festiwalu. 
Miała wspaniały głos i śpiewała przede wszystkim ballady. Myślałam, że Gerard będzie chciał wracać, jednak ku mojemu zdziwieniu zostaliśmy. 
W pewnym momencie jej występu, jakiś wysoki mężczyzna stanął centralnie przede mną, przez co praktycznie nic nie widziałam. Zaczęłam się wychylać, mając nadzieję, że coś mi to da, jednak rezultat był znikomy. Zrezygnowałam po czasie i z nadąsaną miną zaczęłam ponownie wsłuchiwać się w piosenkę. 
Jednak po krótkiej chwili poczułam jak czyjeś dłonie owijają się wkół mojej talii, a potem tracę grunt pod stopami.
Gerard dosłownie posadził mnie sobie na ramionach. By obrać stabilniejszą pozę złapałam za jego głowę, ale on w tym samym czasie spojrzał na mnie z dołu. Posłałam w jego stronę wdzięczny, szeroki uśmiech, który piłkarz również odwzajemnił. Jego gest był nieco inny niż zwykle, teraz towarzyszyła mu przy tym nieznana mi iskierka w jego oku, która uruchomiła się mu od razu po spojrzeniu na mnie. 
Naprawdę nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, ale schyliłam się i złożyłam na jego czole delikatny pocałunek, a następnie ułożyłam swoje dłonie na jego policzkach. Czułam pod palcami, jak ponownie się uśmiecha, co było miłe.  
- Dobrze. - odezwała się dziewczyna na scenie, która na początku występu wyznała, że nazywa się Juliet. - Teraz czas na moją ulubioną piosenkę. Chciałbym zadedykować ją najsłodszej parze, jaką w życiu widziałam. Znajduje się ona dzisiaj na tej widowni.
Zaczęłam się rozglądać, by móc zobaczyć dziewczynę i chłopaka, o których mówiła Juliet, jednak nie bardzo mi to wyszło. 
- Mówię o was. - znów się odezwała, więc odwróciłam na nią swój wzrok. 
Jak się okazało, patrzyła ona prosto na mnie i Gerarda. 
- Że my? - spytałam cicho, wskazując palcem na mnie i piłkarza pode mną. 
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, dziewczyna pokiwała twierdząco głową, a uśmiech, który miała na ustach od początku jej pojawienia się na scenie, poszerzył się o jeszcze kilka milimetrów. 
- Brawa dla nich! - krzyknęła do mikrofonu, a widownia zrobiła to, o co ich poprosiła. W wyniku czego spaliłam buraka, bo przecież nie było nawet jak powiedzieć, że my wcale nie jesteśmy razem. - Piosenką, którą wam dedykuje, jest „ A Thousand Years” autorstwa Christiny Perri. To piękne, jak na siebie patrzycie i widać, jak bardzo się kochacie, dlatego życzę wam, by wasza miłość trwała przez tysiąc lat! - zacytowała pod koniec zmodyfikowany przez siebie refren piosenki, którą właśnie zaczynała śpiewać. 
Wspaniale...

                                       ***

- To było... - odezwał się Gerard po krótkiej chwili milczenia, podczas gdy odwoził mnie do domu. 
- Dziwne. - dokończyłam, zauważając, że chłopak nie wie jak ubrać całą tą sytuację w odpowiednie słowo. 
- Tak. - przyznał. 
Nie minęła minuta, kiedy zaczął się śmiać, a jako, że nie potrafiłam się powstrzymać dołączyłam do niego. 
- Nie wierzę. - wydusiłam, wycierając łze spowodowaną gromkim śmiechem. 
Po jeszcze pięciu minutach drogi, auto się zatrzymało. 
- Do jutra. - uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi. 
- Do jutra. - powtórzył, a ja ulotniłam się z wozu i zniknęłam za wejściem do klatki. 
_______ 
Powiem tak: choroba ewidentnie mi służy ;D jakkolwiek to brzmi XD 
Rozdział wyszedł dość dłuuugi, no ale to na plus raczej ;D 
Widzę, ze jesteście bardzo szczęśliwi ze związku Loritzy (hehe) ;D tak trochę was podenerwować chciałam, wiec za to dzisiaj macie znów Gerarda w towarzystwie naszej słodkiej bohaterki, Logan, który dla byłej kompletnie zignorowal Mari + tajemnicę z życia Gerarda!  
Ah, no i jeszcze tą końcówkę, oczywiście ;D 
podoba się? zostaw komentarz! 
do następnego, kochani. <3 
P.S. za błędy przepraszam, pewna cześć pisana była podczas gorączki, wiec mogą być drobne niedopatrzenia (mam jednak nadzieje, ze takich tu nie ma). 

czwartek, 28 września 2017

023 The festivals are cool.

*Upewnij się, że przeczytał*ś dwa poprzednie rozdziały, ponieważ
 dodaję je w krótkim odstępie czasowym*

Oczywiście tak, jak się spodziewałam - tydzień później, kiedy ja już zdążyłam wyzdrowieć, Gerard wylądował w łóżku z czterdziestostopniową gorączką. Z racji tego, że codziennie po treningu przychodził do mnie, by mi potowarzyszyć, teraz to ja starałam się odwiedzać go po pracy.
Był wtorek i tego dnia pani Melisaa już rano zakomunikowała, że będzie ze mną w aptece przez całą zmianę, co nie zdarzało się za często. Kobieta zwykle zajmowała się sprawą papierkową lub gdzieś jeździła. Na ten dzień też trochę jej miała, ale stwierdziła, że po chorobie nie wolno mi się za bardzo przemęczać. Dlatego ja stałam przy kasie i obsługiwałam klientów, a ona rozkładała brakujący  towar na półki. Nie zmieniła co do tego zdania, nawet po moich zapewnieniach, że czuję się już bardzo dobrze. Gerard zdecydowanie miał to po niej. Podczas mojej choroby, kiedy byłam w jego obecności dosłownie nie mogłam zgiąć się po kartkę, która upadła, ponieważ „mogło zakręcić mi się w głowie”. Litości, byłam traktowana jak kobieta w ciąży, chociaż myślę, że nawet gorzej. 
- Skończyłam. - usłyszałam panią Melisse, a po obróceniu się ujrzałam jej dumną z siebie minę. 
- Szybko. - powiedziałam z uznaniem.
Na jej usta wkradł się szczery uśmiech. 
- Dobra, dziecino. Zmywaj się. - pogoniła mnie ruchem ręki w stronę zaplecza. - No, co tak stoisz? 
- Em, mam jeszcze godzinę pracy. - przypomniałam jej po spojrzeniu na zegar ścienny. 
- Boże kochany, co się stało z tą młodzieżą. - pokiwała głową niedowierzając, a ja spojrzałam na nią niezrozumiale. - Puszczasz ją szybciej z pracy, a ta ci jeszcze marudzi. 
- Naprawdę puści mnie pani godzinę wcześniej? - spytałam, a Melissa wręcz rzuciła we mnie swoim karcącym spojrzeniem. Szybko zrozumiałam o co jej chodzi, więc się poprawiłam. - W sensie, puścisz mnie godzinę wcześniej? 
- Czy nie właśnie to przed chwilą powiedziałam? - zaśmiała się, a ja pokiwałam głową przyznając jej racje. - Więc do zaplecza i sio. Myślisz, że nie zauważyłam jak ci się gdzieś codziennie spieszy? Mam nadzieję, że kiedyś dowiem się któż to taki skradł ci to słodziutkie serce. 
- Oh, nie. Nie chodzę do mojego chłopaka, odwiedzam kolegę, bo jest chory. - postanowiłam nie wchodzić w szczegóły, jakim było na przykład imię „kolegi”. 
- O ty diablico, a więc masz chłopaka! - udała obrażoną. 
Kilka dni temu przemyślałam propozycję Logana i stwierdziłam, że tak naprawdę nie mam niczego do stracenia. Nasi przyjaciele bardzo ucieszyli się na tą wieść, więc w sumie lepiej być nie mogło. Oficjalnie Lotitza weszła w życie, jak powiedział to Michael. Jednak, wbrew moim pozorom, miałam wrażenie jakby cieszył się z tej nowiny najmniej ze wszystkich. Oczywiście pomijając Gerarda. Było wiadomo, że on nie będzie go popierał ze względu na nienawiść w stronę Logana. Zdążyłam się jednak już do tego przyzwyczaić. W innym wypadku pewnie dawno bym zwariowała. 
- To dość świeże. Jesteśmy razem dopiero tydzień. - usprawiedliwiłam się. 
- No, masz szczęście. Kto to taki? - wypytywała. 
- Logan Harvey. 
- O Matulo! - pisnęła uradowana. - Mój mały Logan! Pozdrów go, jeśli się dzisiaj spotkacie. 
- Na pewno to zrobię. - uśmiechnęłam się życzliwie. 
- To teraz zmykaj. - szturchnęła mnie w bok, więc pognałam w stronę zaplecza, przebrałam się i pożegnałam z kobietą wychodząc w tym samym czasie z budynku. 
Kierując się w stronę przystanku autobusowego, zaczęłam żałować, że nie zdałam na prawo jazdy. Miałam wrażenie, że z sekundy na sekundę było coraz zimniej. Na miejscu nikogo nie było, dlatego mogłam usiąść w spokoju i poczekać na tak bardzo znienawidzony przeze mnie autobus.  

                                      ***

- Przyniosłaś papu! - w drzwiach entuzjastycznie przywitana zostałam przez Bena, który wciąż jeszcze pomieszkiwał u Gerarda. 
Jak się niedawno dowiedziałam w jego domu doszło do jakiegoś zwarcia, przez co dopóki wszystko nie zostanie naprawione, budynek nie będzie zdatny do mieszkania. 
- E, e, e. - pokiwałam mu palcem wskazującym przed twarzą. - To dla Gerarda. Plus, tobie też dzień dobry. - wypomniałam mu brak powitania z jego strony. 
- Czepiasz się. - rzucił i wskazał żebym poszła do salonu, podczas kiedy on zamykał drzwi. 
Weszłam w głąb i ujrzałam to samo co nieprzerwanie od tygodnia, czyli umierającego Gerarda. 
Wprawdzie wyglądał lepiej niż ostatnio, ale wciąż dało się zauważyć, że męczy go katar i kaszel. 
Widząc, że już jestem na usta przykleił się mu typowy, pewny siebie uśmieszek, a sekundę potem przywitał się ze mną i podniósł z kanapy, by zrobić mi obok miejsce. Usiadłam więc i wyciągnęłam po kolei wszystko co dzień wcześniej dla niego kupiłam. 
- Jesteś niesamowita. - zatarł ręce i złapał za czekoladowy batonik, a następnie kichnął. 
- Ferguson mnie ukatrupi, kiedy się dowie. - przyznałam i zaczęłam się śmiać. 
- Hmm, ciekawe kto mu powie. - w pokoju pojawił się Ben. 
- Nie zrobisz tego. - odezwał się Gerard próbując nie stracić kontroli i się nie zaśmiać. 
- Jeśli dostanę coś z tej magicznej siateczki, to racja, nie zrobię.  
- Co za dzieci. - prychnęłam i rzuciłam chłopakowi paczkę żelków. 
- Ej! - oburzył się Gerard. 
- Nie zapominaj, kto za to płacił, mój drogi. - to wystarczająco uciszyło chłopaka, dlatego tradycyjnie, tak jak codziennie, kiedy do nich przychodziłam włączyłam telewizor i nakazałam Fosterowi szukać jakiegoś filmu. 
- A tak w ogóle, to nie miałaś być o piętnastej? - odezwał się, podczas poszukiwań. 
- Miałam, ale ciocia Gerarda pościła mnie trochę wcześniej. 
- Oh, cóż za dobroczynna kobieta. - wtrącił Pique z pogardą, a ja przewróciłam oczami. - Swoją drogą, to nie jest moja ciocia.
- Kompletnie nie wiem co ona ci takiego zrobiła. - nadąsałam się. - I tak, Gerard, to jest twoja ciocia czy tego chcesz, czy tez nie
- Co potem robisz? - spytał po chwili, by zgrabnie ominąć temat, zabierając się teraz za maślane ciasteczka. 
- Spotykamy się całą paczką i idziemy na ten festiwal jesienny. - odpowiedziałam wpisując w tym samym czasie tytuł produkcji, który podał mi chwilę temu Ben. 
- Słyszałem o nim! - rzucił kolega z drużyny Gerarda. - Mogę się z wami zabrać? 
- Jasne, nie ma problemu. - uśmiechnęłam się przyjaźnie i włączyłam film. 
- Ej, to ja też chce! Festiwale są spoko. - zwrócił się do mnie Gerard. 
- Nie, ty nigdzie nie idziesz. Jesteś chory, a na dworze jest zimno. - czułam się jak jego matka, interesująco. 
- Już mi lepiej i dobrze o tym wiesz. Kaszel, to nie choroba. 
- Oczywiście, że to choroba. 
- I tak pójdę. - wzruszył ramionami, a ja się nie odezwałam, bo znałam jego charakter i wiedziałam, że postawi na swoim. 
- Jeny, kłócicie się jak stare, dobre małżeństwo. - skwitował Ben. 
Razem z Gerardem spojrzeliśmy na siebie, ale po kilku sekundach odwróciliśmy wzrok z powrotem w stronę telewizora, nie komentując słów chłopaka. 
Niestety film, który wybrał bramkarz, był kompletnie beznadziejny i zamiast oglądać, to przez niecałe dwie godziny rozmawialiśmy o różnych głupotach. 
Kiedy się skończył, poinformowałam chłopaków, że jeśli nie chcemy się spóźnić, to musimy już iść. Nie musiałam powtarzać, ponieważ obydwaj w dość szybkim tempie się ogarnęli i chwilę potem zmierzaliśmy już do auta obrońcy. 
- Czemu nie masz prawka? - spytał mnie Ben w połowie drogi, a ja wypuściłam zirytowana powietrze. 
- Nie zdałam. - przyznałam, a on zaczął się śmiać. 
- Ty zdałeś za trzecim. - odezwał się Gerard nie spuszczając wzroku z ulicy. 
- Ha! - wystawiłam język w stronę Fostera.
- Czepiacie się. - powtórzył swoje wcześniejsze słowa. Dość często tak mówił. 
W radiu zaczęła lecieć jedna z moich ulubionych piosenek, dlatego dałam głośniej i zaczęłam śpiewać trochę się przy tym wygłupiając. Po czasie przyłączył się też do mnie Ben, a Gerard śmiejąc się tylko z naszych nikłych umiejętności wokalnych co jakiś czas spoglądał w lusterku na to, co robimy. 
Podjeżdżając na parking już z daleka dało się zauważyć naszych przyjaciół, dlatego szybko wyszliśmy z pojazdu i pokierowaliśmy się w ich stronę. 
Przywitaliśmy się i przedstawiliśmy Bena, którego jak się okazało, jeszcze nie znali. 
Po wszystkim podeszłam do Logana i złożyłam na jego ustach krótki pocałunek. 
- Hej, piękna. - uśmiechnął się słodko, a ja odwzajemniłam jego gest. - Czemu z nim przyjechałaś? 
- Miał po drodze, więc podjechał do mnie do pracy. - skłamałam gładko i spojrzałam na Gerarda, który cały czas bacznie nas obserwował, mimo że dyskutował o czymś z Amber. 
Logan wciąż wpatrywał się we mnie nieufnie. 
- Jesteśmy przyjaciółmi i musisz to zaakceptować. 
Ten tylko uniósł dłonie w obronnym geście i łapiąc mnie za rękę poprowadził nas w stronę reszty. 
- Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że jesteście razem. - przyznała uśmiechnięta Amber, kiedy przerwaliśmy jej i Pique rozmowę. 
Zaśmiałam się. 
- To co, idziemy? - wtrącił się Gerard, a każdy przytaknął, więc ruszyliśmy w stronę parku, na którym wszystko się dzisiaj odbywało. 
- Tak w ogóle. - odezwał się Stiles. - Czy ty czasem nie mówiłeś ostatnio, jak bardzo nienawidzisz tego typu rzeczy? 
- Nie. 
- Ale...
- Nie. - powtórzył, a Mason odpuścił. 
Mnie powiedział, że festiwale są spoko. 

_______
Zdecydowanie za bardzo was rozpieszczam! Trzeci dzień i trzeci rozdział ;D Obyście się za bardzo nie przyzwyczaili, bo to prawdopodobnie tylko na czas mojej choroby. 
Dziękuje za komentarze i do następnego <3

środa, 27 września 2017

022 What do you care about?

*Proszę upewnij się, 
że przeczytał*ś rozdział 021, ponieważ dodaję następny w odstępie 
jednego dnia. Miłego czytania!*

                                      ***

- Nie musiałeś przyje... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ po raz dziesiąty w ciągu pięciu minut zaniosłam się głośnym kichnięciem. - Apsik! 
Na korzyść Pique, w ostatnim momencie obróciłam głowę w drugą stronę i nic niepotrzebnego nie wylądowało na jego koszulce czy też twarzy. 
- Mmm... nie wiem co było seksowniejsze. - udał, że się zastanawia . - To, że prawie oberwałem od ciebie glutami czy może twoja mina, kiedy kichnęłaś. 
- Jasne, śmiej się. - powiedziałam dramatycznym głosem i rzuciłam się na kanapę wydając niezidentyfikowany odgłos zrezygnowania i męczarni, którą przechodziłam - To nie ty strzelasz swoimi smarkami po pokoju z prędkością karabinu maszynowego. 
Nie otrzymałam odpowiedzi, ale usłyszałam cichy śmiech Gerarda. Po krótkim czasie poczułam, jak materac po mojej prawej stronie delikatnie i powoli się ugina. 
- Nie masz czegoś lepszego do roboty niż niańczenie mnie chorej i marudzącej? - spytałam przewijając kanały w poszukiwaniu jakiegoś godnego uwagi filmu. 
- Mam. - przyznał, a ja na niego spojrzałam. - Ale chyba jednak wole pobyć z tobą. Nawet, jeśli grozi mi przez to ślepota. 
- Czemu ślepota? - zdziwiłam się i rzuciłam pilot na stolik do kawy. 
- A jak kiedyś nie trafisz w chusteczkę  i dostanę w oko? Ha, nie pomyślałaś o tym. 
Uśmiechnęłam się w tym samym czasie kręcąc głową. Od pewnego czasu jakoś się do siebie zbliżyliśmy, a mówiąc dokładnie, to od dnia, w którym oficjalnie ustaliliśmy, że jesteśmy przyjaciółmi. Gerard wziął to bardzo do siebie i naprawdę zaczął traktować mnie jak dobrą przyjaciółkę. 
Bądź co bądź, cieszyłam się z tego, bo Pique jako przyjaciel nie był tak denerwujący jak zwykły Pique. 
W tym tygodniu mieliśmy spotkać się na pierwszym obiedzie z jego ojcem i jakimiś ważnymi szychami. Nie wiem jakimi, bo jestem kompletnie tępa jeśli chodzi o piłkę nożną i mówiąc to, wcale nie mam na myśli tylko jej zasad. Plany niestety musiały ulec zmianie, po tym jak wczoraj wieczorem dopadło mnie okropne grypsko, mimo że tak starannie próbowałam się przed tym uchronić. Niestety zaczynał się okres jesienno-zimowy, więc było to dla mnie dość typowe. Szczególnie, że w ciągu ostatnich kilku dni nastąpiło znaczne ochłodzenie. Wzięłam więc wolne w pracy i wszelakimi lekarstwami próbowałam doprowadzić się do jako takiego porządku. 
Niecałą godzinę temu Pique napisał do mnie SMS z zapytaniem o samopoczucie, a kiedy odpisałam, że czuję się okropnie i wyjaśniłam, że to z powodu choroby, przestał mi odpisywać i jak się właśnie okazało, to dlatego, że jechał mnie odwiedzić. 
- To co robimy? - spytałam wbijając się głębiej w oparcie kanapy i nasuwając na ciało gruby koc, bo przeszła mnie fala zimna. 
- Możemy coś obejrzeć. 
- Nie ma nic ciekawego. - zauważyłam, kiedy znów przejechałam wzrokiem po liście programów. - Jestem głodna. 
- Zrobić ci coś? - spytał, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Uwaga, zaskoczę cię. - zrobił dramatyczną przerwę - Też potrafię gotować. - przewrócił oczami. 
- To zrobisz mi jakąś zupkę? - spytałam robiąc maślane oczka. 
Prawdopodobnie wyglądałam teraz jak chory mops z wyłupiastymi oczami. 
- Umiem parówki. - przyznał, a ja spojrzałam na niego dobitnym wzrokiem, bo dobrze wiedziałam, że żartuje. - Dobra, rozumiem. Zupa... Coś wymyślę. - wstał, a ja posłałam mu wdzięczne spojrzenie. Nie tylko ze względu na to, że robił mi jedzenie, ale też spędzał ze mną czas. 
- Dziękuje. - powiedziałam z uśmiechem i pociągnęłam nosem. 
- Nie rozklejaj się, Camarillo. Rozumiem, że wzruszyłaś się moją dobrocią, ale bez przesady. - zaśmiał się. 
- To akurat był glut. - sprostowałam z powagą. - Chce mi się kichać, dlatego lepiej zmywaj się do kuchni robić mi tą zupę, jeśli nie chcesz mieć go zaraz na sobie. 
I o dziwo jak powiedziałam, tak zrobił. Bez złośliwego komentarza, krzywego spojrzenia czy tez obelgi. Po prostu poszedł do kuchni i naprawdę zaczął robić mi jedzenie.
Nie wiedziałam, co sprawiło, że taki się stał, ale wreszcie czułam się swobodnie w jego obecności. Mogłam mówić co i jak chciałam, nie bojąc się o to, że zaraz mnie wyśmieje lub wyjdzie z tym swoim tajemniczym uśmieszkiem na ustach, pozostawiając mnie w niepewności. Nawet, jeśli ciągle gdzieś tam z tyłu głowy wciąż siedziały mi słowa Gerarda z zeszłotygodniowej imprezy, przez które powinnam być raczej onieśmielona w jego towarzystwie. 
Z punktu widzenia kogoś z zewnątrz, nasza relacja mogła wydawać się popaprana. Nie zaprzeczałam, że nie była. Bo przecież łączył nas chory układ, w którym udawaliśmy parę, a poza „sceną”, od tak naprawde niewiadomo kiedy, zachowywaliśmy się jak starzy, dobrzy przyjaciele, zapominając o tym, że jeszcze niedawno panowała między nami dziwna i napięta atmosfera. Nie chciałam się nad tym rozwodzić, ponieważ im dłużej myślałam, tym więcej ciemnych i niejasnych stron tego wszystkiego zaczynałam dostrzegać. Nie miałam nawet na to czasu, ponieważ zasnęłam pod wpływem ciepła i oczywistego zmęczenia spowodowanego chorobą. 

                                      ***
- Gapisz się na mnie. - było pierwszą rzeczą wypowiedzianą przeze mnie po uchyleniu lewej powieki. 
- No, bo dawno nie widziałem tak żałośnie wyglądającego człowieka. Zrób coś ze sobą Camarillo, bo wyglądasz jak chodząca definicja nieszczęścia. - Pique zrobił udawaną zniesmaczoną minę. 
I tak się czułam. 
- A bo to moja wina? Sam tu przyszedłeś i dobrze wiedziałeś, że jestem chora, więc mogłeś się spodziewać, że nie będę wyglądać jak króliczek playboya tańczący na rurze. - powiedziałam z wyrzutem i przekręciłam się na drugą stronę kanapy. 
- A jak wyzdrowiejesz, to będziesz? - spytał i postawił na stole przede mną miskę. 
- W twoich snach, Pique. - powiedziałam i usiadłam przed naczyniem. 
- Skąd wiedziałaś? - spytał, a ja popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Uh, żartuję. W moich snach pod taką postacią występuje tylko ta śliczna blondynka, którą spotkałem ostatnio w klubie. I daję słowo, że nie robię tego podświadomie! 
- Cholernie dobre. - wymruczałam po wzięciu do ust łyżki zupy, którą przygotował Pique. 
Moje dosadne okazywanie zachwytu, było spowodowanie jedynie chęcią zmiany tematu. To nie tak, że ostatnie słowa Gerarda w jakiś sposób mnie zraniły, ale pamiętałam tą przeklętą blondynkę. Przyczepiła się wtedy do niego mocniej, niż Madeline do swojego nowego osiłka, którego ostatnio znalazła i zaczęła wszędzie ze sobą targać. 
I nie to, że mnie to obchodziło, ale był moim przyjacielem i nie chciałam żeby nabawił się jakiejś choroby wenerycznej... 
- Mój specjał - uniósł głowę w dumie - A tak serio, to zupa z puszki i w sumie to zapomniałem sprawdzić datę ważności. No, ale nawet jeśli od niej umrzesz, to zrobię ci tym tylko przysługę. Prawdopodobnie smierć od tej zupy byłaby mniej męcząca, niż od twojej choroby. 
Zaśmiałam się głośno, trochę przy tym kasłając i kontynuowałem jedzenie, a Gerard począł szukać na telefonie filmu, który moglibyśmy razem obejrzeć. 
- Tak w ogóle, to gdzie Isaac? - spytał, kiedy odniósł moją pustą już miskę, a ja trzęsąc się z zimna wróciłam do poprzedniej pozycji leżącej. 
- U Jessie. Jak zwykle zresztą - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i szczelnie owinęłam się kocykiem. - Odkąd się ujawnili, czuję jakbym mieszkała tu sama. 
- Ja bym się cieszył. 
- No tak, ale na szczęście nie jestem tobą i nie napawam się samotnością przy każdej możliwej do tego okazji. - wytknęłam mu żartobliwie język. 
- Ała, nie zapominaj, że słowa potrafią ranić. - powiedział z teatralnym wyrzutem i złapał się za pierś w okolicy mostka. - Wybaczę ci, ale nie bezinteresownie. 
- Oh, cóż muszę uczynić dla wielmożnego pana, by wybaczył mi moje karygodne zachowanie? - powiedziałam bez emocji, starając się udawać załamaną kobietę.
Trochę mi nie wyszło, ale nie należy oceniać amatorskiej aktorki - aptekarki. 
Liczyły się intencje. 
- To było w cholerę słabe. - parsknął, ale po moim karcącym spojrzeniu zorientował się, że wyszedł z roli. Odchrząknął więc i zaczął. - Damo moja droga... - wstrzymałam oddech powstrzymując się od śmiechu, równocześnie bojąc się tego, co zaraz powie. - By odkupić swoje winy, pieprzmy się przez dwie godziny.  
Pique patrzył na mnie z zadowolonym z siebie uśmieszkiem, a ja próbując opanować mój gromki śmiech wtuliłam twarz w poduszkę. Brzmiałam naprawdę źle, ponieważ przez ból gardła traciłam swój głos, ale w tamtym momencie mało mnie to przejęło. 
- Jesteś taki niemożliwy. - powiedziałam leżąc plackiem na kanapie, wracając powoli do normalności. 
- Ale humor ci się poprawił, co nie? - usłyszałam z mojej lewej strony. 
- No, ale chce mi się spać. - powiedziałam czując senność. Prawdopodobnie kolejny raz tego dnia dopadła mnie gorączka. 
Obróciłam się na plecy i zobaczyłam uważnie wpatrującego się we mnie Gerarda. Wyciągnął swoją dużą dłoń i ułożył ją na moim rozpalonym czole. Jego usta uformowały się w grymas, spowodowany prawdopodobnie wysokością temperatury mojego ciała. 
- Taka gorąca, to chyba jeszcze nie byłaś. - powiedział dwuznacznie, na co, mimo małego zasobu sił, przewróciłam zgrabnie oczami. - Zimo ci? 
Kiwnęłam głową, a po chwili poczułam jak jego ogromne dłonie przesuwają mnie w stronę oparcia, by zrobić sobie miejsce. 
- Co ty wyprawiasz? 
- Cii... - uciszył mnie i począł układać się tuż obok mnie.
- C...
- Zamknij się. - zganił mnie, więc zrobiłam minę niewiniątka i w końcu się uciszyłam. - Lepiej. - powiedział, a ja kolejny raz przewróciłam oczami. 
- Kiedyś ci tak zostanie, zobaczysz. 
- Ty też tak robisz! - powiedziałam z wyrzutem, tonem pięcioletniego dziecka. 
Gerard postanowił to przemilczeć. 
Złapał za moją lewą nogę i wsunął ją pomiędzy swoje, przez co w moment ogarnęła mnie fala ciepła. Rękę usadowił na moim biodrze, trochę za nisko jak na mój gust, ale nie skomentowałam tego. 
Przysunął mnie sobie bliżej, przez co nawet najcieńsza kartka papieru nie miała szansy na przedostanie się pomiędzy naszymi ciałami. Jego druga dłoń znalazła swoje miejsce pod głową, by było mu wygodniej, a moja w zagłębieniu jego klatki piersiowej. 
Co, jak co, ale było mi w cholerę dobrze i co najważniejsze - ciepło. 
- Wiesz, że będziesz chory? 
- Nie dbam o to. - wzruszył delikatnie ramionami, ponieważ utrudniała mu w tym moja głowa. 
- A o co ty dbasz? Może od tego zacznijmy, bo będzie krócej. - prychnęłam. 
Nie odpowiedział, więc uznałam to za oficjalne zakończenie naszej rozmowy. Robił to naprawdę często i zwykle w sytuacjach, kiedy w pewien sposób miał się przede mną otworzyć. 
Choroba wygrywała, dlatego powoli zaczynałam oddawać się w objęcia Morfeusza. Przed całkowitym zaśnięciem usłyszałam coś jeszcze, ale nie do końca wiedziałam czy to mój mózg płatał mi figle i była to już część snu, czy może jednak wszystko działo się naprawdę i słowa Pique były autentyczne. 
- W tym momencie dbam o taką jedną zasmarkaną, wkurzającą dziewczynę, która na tyle namieszała mi w głowie, że w ciągu tygodnia odmówiłem przez nią więcej propozycji na seks, niż taka Madeline w całym życiu go uprawiała.

_____ 
Ta dam! Chyba jeszcze nigdy w historii istnienia tego opowiadania, rozdział nie pojawił się od razu dzień po ostatnio dodanej części. 
Mam nadzieje, że się cieszycie, mimo że aktywnością nie pozwalacie. Dlatego baaaaardzo dziękuje moim stałym bywalczyniom (bardzo dobrze wiedzą, że to o nich ;D) 
Rozdział w pełni poświęcony Gerardowi, no kto na to czekał? ;D i jak wam podoba się relacja bohaterów? Wreszcie zachowują się jak normalni przyjaciele! + Gerard na końcu >>>>> 
Aa i rozdział inspirowany moją chorobą, haha.
Do następnego!

wtorek, 26 września 2017

021 I don't want you to be only a friend.

- To... jak ci się podobało? - usłyszałam podekscytowany głos Logana, kiedy wychodziliśmy z sali kinowej.
Poszłam powolnie wyrzucić pusty kubełek po popcornie, by mieć więcej czasu na wymyślenie odpowiedzi. Niedużo mi to jednak dało, więc została mi tylko jedna opcja. 
Z grymasem na ustach powróciłam do chłopaka i kiedy tylko odwrócił na mnie swój piękny wzrok, na moją twarz wskoczyło nienaturalne podekscytowanie.
- Cóż, Gwiezdne Wojny nie są najgorsze. - uśmiechnęłam się krzywo, bo tak naprawdę nawet nie widziałam pierwszej części, a ta nie bardzo przypadła mi do gustu. 
- Są najlepsze! Chodź, musimy zdążyć do restauracji, bo mamy rezerwację na 21:00.  - złapał mnie za rękę i pokierowaliśmy się w stronę drzwi wyjściowych. 
Logan miał momentami coś z dziecka, ale nie przeszkadzało mi to na tyle, by zrezygnować z relacji z nim. Wręcz odwrotnie, bo spodziewalam się, że przy nim nie będę tak bardzo odczuwała tego, że niestety jestem już dorosła. Oczywiście, takie momenty miał tylko chwilowo i rzadko, ale fajnie było widzieć go zadowolenego, niczym pięcioletnie dziecko po dostaniu zabawki. Jakkolwiek to brzmi. 
Po wejściu do auta chłopaka złapałam za regulator głośności i ustawiłam na piętnaście, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki bardzo spokojnej i klimatycznej piosenki. 
Nie jechaliśmy długo, ponieważ melodia nie zdążyła się jeszcze skończyć, a my byliśmy już pod docelowym budynkiem. 
Po wyjściu z pojazdu omiotłam wzrokiem teren przede mną  i uśmiechnęłam się zadowolona, ponieważ jak pierwsza część randki okazała się być klapą, tak jej dalsza kontynuacja zapowiadała się naprawdę dobrze. 
Logan upewnił się, że auto zostało prawidłowo zamknięte i stając obok mnie, poinformował, że musimy się ruszyć. Kiwnęłam, więc głową i uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy delikatna dłoń chłopaka wślizgnęła się do mojej, łącząc nasze palce w splocie. Popatrzyłam się do góry i poszerzyłam wcześniejszy uśmiech, by Logan widział, że jego gest wiele dla mnie znaczył. Wprawdzie dłonie Gerarda były większe i moja ręka w jego uścisku czuła się zdecydowanie pewniej, ale to nie było to, o czym powinnam właśnie myśleć. Skarciłam się i mentalnie uderzyłam w twarz. Stwierdziłam, że przez takie sytuacje w końcu zwariuję i nie będzie dla mnie już ratunku. 
To był wieczór tylko mój oraz Logana i nawet słowa Gerarda sprzed ostatniej nocy nie powinny nam przeszkadzać. Mimo wszytsko, właśnie to robiły. A nawet jeśli nie przeszkadzały nam obydwóm, to z pewnością robiły to mnie. 
„[...] sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem” 
„[...] sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem” 
„[...] sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem” 
„[...] bo potrzebowałem mieć cię blisko” 
- Stop. - jęknęłam bezsilnie i poczułam, jak Logan zostaje w tyle, a ja wciąż idąc do przodu ciągnę 
 go bezskutecznie w moją stronę. 
- Dlaczego? - spytał, kiedy się obróciłam. 
- Jejku, przepraszam. Myślę na głos. - złapałam się za skronie, w momencie, gdy zrozumiałam, że ja chyba naprawdę zaczynam wariować. 
- Więc... czemu w swoich myślach prosisz, żebym się zatrzymał? - spytał z lekkim niezrozumieniem. 
- Co? Nie, nie chodziło mi o ciebie. Po prostu... - ponownie złapałam go za dłoń i złączyłam nasze palce razem. - Zapomnijmy o tym i chodźmy, dobrze? - spytałam patrząc mu w oczy, a kiedy zobaczyłam, że z małą dozą nieufności przytakuje, szczerze się uśmiechnęłam i pociagnęłam go w stronę wejścia.
- Nazwisko, poproszę.  - odezwał się kelner, kiedy Logan poinformował go o rezerwacji.
- Harvey. 
Wysoki, ubrany w garnitur mężczyzna, począł szukać nazwiska w swoim zeszyciku, jednak po czasie skrzywił usta w niezrozumiały dla mnie sposób i podniósł na nas swój wzrok. 
- Niestety nie ma go na liście. 
- Niemożliwe. Dzwoniłem dzisiaj, by się upewnić i wszystko było w jak najlepszym porządku. - upierał się, więc delikatnie ścisnęłam jego dłoń, by mógł się uspokoić.
- Tak, ale z tego co pamiętam dokładnie pół godziny później dostaliśmy telefon z prośbą o anulowanie. 
- To nie ja dzwoniłem. - powiedział zdezorientowany. 
- Przykro mi, ale naprawdę nic już się z tym nie da zrobić. Na państwa miejsce kilka minut temu weszło inne nazwisko. 
- Ale... 
- Odpuść. - zwróciłam się do Logana, patrząc mu w oczy. - Dziękujemy i przepraszamy za kłopot. - tym razem odezwałam się w stronę kelnera, który kiwnął przyjaźnie głową po czym zajął się parą, która właśnie weszła do restauracji. 
Pociagnęłam go za rękę i chwilę później znów znajdowaliśmy się na zewnątrz. Było dosyć zimno, dlatego owinęłam się rękami wokół własnego tułowia. 
- Jak to jest możliwe? - warknął zdenerwowany i mówiąc szczerze, sama nie wiedziałam jak mogło dojść do takiej pomyłki. 
Wzruszyłam, więc tylko ramionami i naciągnęłam rękawy kurtki. 
- Jestem już trochę zmęczona, prawdę mówiąc. - powiedziałam zgodnie z prawdą i akurat na dowód ziewnęłam. 
- Jest mi naprawdę głupio. - podrapał się po głowie zmieszany. - To nie tak miało wyglądać. Wiem, że film też ci się nie podobał i zdaję sobie sprawę z tego, że był beznadziejny na randkę, ale nic innego nie grali, a chciałem... - urwał - Zobaczyć cię jak najszybciej. 
- Rozumiem. - powiedziałam, uśmiechając się na jego ostatnie słowa. - Pocieszę cię, że to nie była moja najgorsza randka. Trochę brakło ci do takiego jednego z mojego miasta, który zaprosił mnie w piątej klasie. 
- Boję się zapytać co zrobił, bo nie potrafię wyobrazić sobie gorszej randki. - przyznał śmiejąc się, a ja mu zawtórowałam. 
- Wziął mnie do zoologicznego pooglądać ptaki, ale chyba nie wiedział, że ma uczulenie. W rezultacie napuchł jak bańka, zrobił się cały czerwony, a na końcu zwymiotował na moje trampki. Od tamtego momentu unikałam go jak ognia. 
- Mam nadzieję, że mnie nie będziesz. - zaśmiał się. 
- Hmm, przemyślę to. - udawałam, że intensywnie się nad tym zastanawiam. 
- Zależy mi na tobie, kochanie. - uśmiechnął się szczerze, a ja niepewnie odwzajemniłam ten gest. - Naprawdę. Nie jesteś taka jak inne i nie chcę żebyś była tylko moją przyjaciółką. 
- Logan, ja... 
- Wiem. - przerwał mi. - Nie musisz odpowiadać od razu. Poczekam. 
Co tak właściwie się stało i dlaczego w pierwszej kolejności pomyślałam o tym, co powie na to Gerard? 
Ja naprawdę zwariowałam... 

                                       ***

Następnego dnia umówiłam się na babskie pogaduchy razem z Cassie i Jessie, co od jakiegoś czasu było naprawdę trudne do zrealizowania, ponieważ obydwie mały chłopaków. Znaczy, Cassie i Sean wprawdzie nie byli oficjalnie w związku, ale nawet ona pokładała wszelkie nadzieje w tym, że w końcu poprosi ją o bycie razem. 
Ja jak narazie starałam się nie myśleć o propozycji Logana. Bardzo go lubiłam i zbliżyłam się do niego, ale nie byłam pewna czy na tyle, by stworzyć z tego zdrowy i dobry związek. Potrzeba przecież do niego uczuć, a czy ja go jakimikolwiek darzyłam? 
Był też przeklęty Gerard, który od pewnego czasu cholernie lubił przebywać w moich myślach. Dokładnie od nocy, kiedy po pijaku wyznał mi coś, czego prawdopodobnie na trzeźwo nigdy by nie wypowiedział. Możliwe, że nawet nie przeszłoby mu to przez gardło. Fak, faktem nasza relacja uległa znacznej poprawie, ale to wciąż nie było to. Ważne, że normlanie rozmawialiśmy. 
Był dziwny, ponieważ jeszcze na ostatniej imprezie zachowywał się niemiło do mnie i Logana, a dzisiaj rano było wręcz odwrotnie. Przyszło mi po prostu przyzwyczaić się do tego, że nasze relacje uzależnione byly wyłącznie od jego kaprysu i humoru. 
Przeszłam przez ruchome drzwi galerii i udałam się w miejsce wyznaczone na nasze spotkanie, czyli do kawiarnii. Już z daleka rzuciła mi się w oczy czerwona fryzura Cassandry i kruczoczarne, rozpuszczone włosy Jessie. 
- Hejka. - przywitałam się i ściągając kurtkę oraz szalik, usiadłam na jednym z wolnych krzesełek. 
- Nie za ciepło ci? - spytała śmiejąca się Cassie, widząc, jak grubo się dzisiaj ubrałam. 
- Bardzo, ale nie chce być chora. Robi się coraz zimniej, a ja nie zamierzam przeleżeć dwóch tygodnii w łóżku. 
- Rozumiem. - uśmiechnęła się i upiła trochę swojej Latte. 
- A mi zamówiłyście? - spytałam, ale nie doczekałam się odpowiedzi. W zamain zobaczyłam jak obydwie zaczęły wpatrywać się w swoje paznokcie, które jakimś nagłym sposobem stały się ciekawe. 
- Dzięki, można na was liczyć. 
- To ty miałaś zamówić! - niska, czerwonowłosa Cassanada skarciła koleżankę obok. 
- Ja? - wskazała na siebie i chciała kontynuować, ale chyba coś sobie przypomniała. - A no, faktycznie. Ja. 
Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową i poprosiłam kelnera o podejście, następnie zamówiłam kawę i rozpoczęła się nasza długa pogawędka o niczym. Dokładnie taka sama, jak w dzień naszego pierwszego spotkania. Z tą różnicą, że teraz byłyśmy trzeźwe. 

__________
Hmmm, wy mówicie Loganowi: nie, nie, nie, a ja mu mówię: tak, tak, tak ;D a co powie Maritza? No cóż, randka nie była najlepsza, ale bywały gorsze xd Dziwna dość sytuacja, ale czy restauracja z tak dobrą renomą pozwoliłaby sobie na aż takie nieporozumienie? 
Rozdział dość chaotyczny oraz niedopracowany i zdaję sobie z tego sprawę, ale choróbsko mnie dopadło 😒 wiec mam nadzieje, ze mi to wybaczycie 
Jak będzie ładna aktywność (bo wiem, ze jest tu więcej osób!), to jutro kolejny rozdział 😋 
Do następnego!