niedziela, 11 lutego 2018

c02r05 My stupid heart.

Przez dwa następne tygodnie spędzałam czas z Sergim i naszymi przyjaciółmi. Poszliśmy parę razy na basen, ponieważ pogoda po prostu sama krzyczała, żebyśmy przebywali przez jak najwiecej czasu na świeżym powietrzu. Zostaliśmy też zaproszeni na grilla, zorganizowanego przez Jordiego Albę i jego piękną narzeczoną Romarey, która jest tak przemiłą i pogodną osobą, że kiedy znajdowałam się w jej pobliżu czułam się jak gbur. Zresztą sam Busquets powiedział mi kilka razy, że powinnam się od niej uczyć. Sergi zaprzeczał mówiąc, że dla niego jestem wspaniała i przekochana, ale przecież zdawałam sobie sprawę z tego, jaka potrafiłam momentami być.
Sergi zapowiedział nam też, że planuje zorganizować jakiś wakacyjny wyjazd dla nas i jego kolegów oraz ich partnerek żebyśmy mogli wszyscy razem odpocząć, nie bojąc się o złe towarzystwo. Kochałam dosłownie każdego z drużyny. Byli zabawni, przyjazni i od razu mnie do siebie przyjęli, kiedy poznałam Sergio, a później zaczęłam spotykać się z Roberto. 
Zresztą tak samo było z kobietami. Dosłownie wszystkie na wieść, że z nim jestem gratulowały mi przez kilka dni i nie potrafiły nadziwić się temu, jak rzekomo pięknie razem wyglądaliśmy. A po usłyszeniu, że zamierzamy wziąć ślub nie chciały dać mi spokoju jeśli chodzi o sprawy związane z weselem i wszystkim innym. Dobrze, że na ratunek przyszły Anna, Vanessa i Elena, które ostudziły zapał dziewczyn i zapewniły, że one i ja w pełni sobie poradzimy, a kiedy będziemy potrzebowały ich pomocy - poprostu o nią poprosimy. Oczywiście nadal za każdym razem, gdy widywałam sie na przykład z Romarey, Raquel czy Sophie gdzieś na mieście, od razu byłam bombardowana pytaniami, takimi jak kiedy będziemy wysyłać zaproszenia lub czy mamy już zamówioną salę. To było niesamowicie kochane, ale z drugiej strony lekko irytujące i niepokojące, ponieważ one zdecydowanie były zbyt miłe. Napewno nie takie, jakie myślałam, że będą, kiedy spotkałam je po raz pierwszy na domówce zorganizowanej przez Jérémy’ego Mathieu i Sophie. 
Propozycja Roberto na temat wspólnych wakacji przypomniała mi też o tym, że zaprosiłam do nas Isaaca i Jessie, którzy dzwonili dwa dni wcześniej mówiąc, że Isaac załatwił to co trzeba i dostał rozgrzeszenie oraz przepustkę od Jessie do Hiszpanii. Jeszcze nie mieli biletów, ale przewidywali, że skoro firma budująca zacznie prace za tydzień, to oni zaraz po tym będą mogli wylecieć. Był to idealny pomysł, ponieważ pokrywał się dobrze z planami mojego narzeczonego. Nie informowałam jednak o wszystkim przyjaciół, ponieważ chciałam zrobić im niespodziankę zaraz po tym, gdy wylądują. 
Minął ostatni tydzień czerwca, rozpoczynając tym kolejny miesiąc lipiec, a ja właśnie szykowałam się w łazience, by móc zaraz pójść odpłynąć w spokojny, wyczekiwany przeze mnie sen. Byłam niebywale zmęczona ze względu na spotkanie z przyjaciółkami, które tradycyjnie zakończyło się ostrymi zakupami. Lubiłam je i myślałam, że dość dobrze znoszę takie wyprawy, ale po poznaniu Van automatycznie zaczynałam wątpić w moje umiejętności. Ta kobieta po wejściu do galerii była zdecydowanie w swoim żywiole i wręcz mogłam przysiąc, że jej oczy świeciły się w zachwyceniu zaraz po kupieniu pierwszej rzeczy i trwały tak aż do momentu opuszczenia ostatniego sklepu. I to wcale nie była wina oświetlenia znajdującego się w takich miejscach. Chociaż moje były po tych sztucznie i ciemno świecących lampach praktycznie zawsze przekrwione, ponieważ po prostu źle je znosiły.
Kiedy wróciłam do sypialni Sergi był już przykryty pierzyną po same uszy i z uśmiechem wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Podeszłam więc do łóżka i ułożyłam się wygodnie obok swojego narzeczonego, kładąc głowę na jego ramieniu i próbując zidentyfikować co tak go rozbawiło. Po czasie ja też się zaśmiałam, ponieważ właśnie pisał na WhatsAppie z Busquetsem, który opowiadał mu jak jeszcze kilkanaście minut temu spieprzył swoją randkę z Eleną. Obydwoje nigdy nie narzekali na swój związek, który był idealną mieszkanką wybuchową. Byli dla siebie przyjaciółmi, kochankami, zachowywali się jak zakochane szczeniaki, a momentami przybierali postać starego, dobrego małżeństwa, którym nawet jeszcze nie byli. Po prostu definiowali stwierdzenie idealnego związku. Ngdy nie pojawiała się w nim jakaś większa nuda czy też monotonia, ale Sergio stwierdził, że od czasu ciąży Eleny i po dużych zmianach w jego pracy (trener coraz częściej na niego stawiał, więc coraz więcej trenował indywidualnie, by nie stracić na jakości) nie mieli czasu nawet w spokoju usiąść razem i pooglądać zwykły, głupi film, a jakakolwiek romantyczność ulatywała z ich relacji jak gęsta para wodna. Przyszedł przez to do mnie po radę, a ja zaproponowałam, by wreszcie zorganizowali sobie wolny czas, tak by żaden się z jakiegoś powodu nie spieszył i spędzili razem miły, romantyczny wieczór. Taki, jaki miewali praktycznie codziennie nim jeszcze Elena i on zaczęli spodziewać się dziecka. 
Prawdopodobnie coś nie wypaliło, ponieważ Busquets żalił się niemiłosiernie do rozbawionego Roberto, który mimo wszystko nie do końca wiedział jak ma pocieszyć przyjaciela. 
Sergio spalił kolacje, więc zamówił pizze, ale zapominając, że Elena nie lubi ananasa poszła w odstawkę, co podkutkowało tym, że skończyli na głodniaka. Nie przygotował żadnego filmu, mając nadzieje, że puszczą coś fajnego w telewizji, co oczywiście nie wypaliło, ponieważ tam nigdy nie leci nic ciekawego i nie mogłam uwierzyć, że naprawdę na to nie wpadł. Martwił się jednak przede wszystkim tym, że Elena dosłownie od piętnastu minut nie potrafiła przestać się śmiać, co mimo wszystko było dobrym znakiem. Napisała mi też sms, w którym również opowiedziała mi całą sytuację  i nie mogła wyjść z podziwu, jak bardzo niezdarnego miała faceta. Uznała to za słodkie, dlatego powiedziałam Sergiemu żeby poinformował o tym chłopaka, by się nie martwił i brał swoją partnerkę w obroty, nawet jeśli umierali z głodu i nudów. Przesłałam też mu linka z filmem, który Elena bardzo lubiła i który mogli puścić po prostu na laptopie, o czym zestresowany Busquets także nie pomyślał. 
Po skończeniu ratowania wieczora naszych przyjaciół mogliśmy teraz zająć się sobą. Jednak bardziej rozmową niż czymkolwiek więcej, ponieważ ja naprawdę padałam z nóg, rąk i z wszystkiego innego z czego dało się jeszcze padać. 
- Isaac wstawił zdjęcie Isabel. - szturchnął mnie lekko w ramię, kiedy przymknęłam oczy powoli już zasypiając. 
Delikatnie się rozbudzając spojrzałam na fotografię i uniosłam kąciki ust ku górze, czując jak wzrasta we mnie niecierpliwość. Tak bardzo chciałam już zobaczyć swoich przyjaciół oraz ich malutką, potulną córeczkę, że w środku dosłownie cała kipiałam z radości. 
- Woah, kiedy ona tak urosła? - spytałam z lekką chrypką przecierając oczy lewą ręką, a następnie położyłam ją na klatce piersiowej chłopaka, a on ścisnął ją swoją wolną dłonią. 
- Sam nie wiem. - odparł i wyłączył internet w telefonie, a następnie wygaszając ekran odłożył go na szafkę nocną obok łóżka. 
Obrócił się w moją stronę, trzymając wciąż za moją dłoń, aby nie zmieniła swojego położenia i nadal znajdowała się na jego rozgrzanej skórze. 
Uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam go w nos, na co śmiesznie go zmarszczył. 
- Łe. - skrzywił się, a ja klepłam go w bok, co sprawiło, że zaniósł się cichym śmiechem. - Żartuje, skarbie. 
Odsunął się na chwilę żeby zgasić palącą się wciąż lampkę nocną. Kiedy nastała zupełna ciemność, przełamana jedynie lekkim światłem odbijanym przez księżyc, który przebijał się przez nie zasłonięte roletami okno, pocałował mnie w czoło i ułożył się wygodniej próbując nie oddalać się ode mnie nawet na milimetr. 
- Dobranoc moja przyszła żono. 
- Dobranoc mój przyszły mężu. - zachichotałam i ścisnęłam mocniej oczy próbując zmusić się do jak najszybszego snu. 

                                             *** 

Gdzieś w środku nocy poczułam jak moja głowa za sprawą czegoś pod poduszką w prawie równych odstępach czasowych lekko wibruje. Skrzywiłam się nieznacznie i popatrzyłam na mojego narzeczonego, który cały czas smacznie spał, podczas gdy ja zostałam okrutnie obudzona. To dziwne zjawisko, domyślałam się, że wywołane przez mój telefon, zniknęło i kiedy znów powoli zaczęłam zasypiać wróciło, wibrując teraz jakby bardziej intensywnie. Westchnęłam zezłoszczona i nie podnosząc głowy wsunęłam rękę pod poduszkę, rozpoczynając ślepe poszukiwania. 
Wyciągnęłam po czasie urządzenie i przez chwilę oślepiona jasnością ekranu z powrotem go wygasiłam. Przetarłam rozdrażniona swoje rozbolałe oczy i patrząc tylko jednym z nich ustawiłam intensywność wyświetlacza na minimum, przez co mogłam teraz już swobodnie korzystać ze smartfona. 
Najpierw skierowałam wzrok na godzinę, ukazującą kilka minut po drugiej, a później na powiadomienia, które wywołały całe zamieszanie. Z samego początku myślałam, że to wina internetu, który się sam włączył, powodując, że zaczęły przychodzić do mnie zaległe wiadomości i powiadomienia z social mediów. Jednak prawie krzyknęłam ze złości, kiedy zobaczyłam, że to nie za sprawą błędu, a Gerarda, który najpierw wysłał do mnie długi rząd oddzielnych wiadomości o rozbudowanej treści „.”, a następnie spytał czy udało się mu mnie obudzić. 
Podniosłam się z wygodnego i ciepłego łóżka i wkładając poirytowana miękkie kapcie na nogi zeszłam z niego, a potem pokierowałam się do łazienki, wybierając po drodze numer do Pique. 
- Czyli jednak się udało. - po jednym sygnale usłyszałam gardłowy śmiech chłopaka, na który przewróciłam oczami, mimo że nie miał jak tego zobaczyć. 
- Pogrzało cię kompletnie? - spytałam szeptem, próbując zachować spokój. - Wiesz ty człowieku która jest właśnie godzina? 
- Zegarek ci się popsuł, droga Mari? - spytał zaczepnie, ale postanowiłam nie odpowiadać. - Och, dobra skoro nalegasz, to jest dokładnie dziesięć minut po drugiej i w sumie to mogłabyś otworzyć to okno albo wyjść, bo jest dość chłodno. 
Zmarszczyłam brwi i już chciałam spytać o co mu chodzi, kiedy usłyszałam ciche stukanie w szkło, dochodzące z salonu. 
Pognałam jak na dopalaczach do miejsca, z którego dochodził nasilający się odgłos i omal nie pisnęłam z zaskoczenia, kiedy zastałam stojącego w oknie Gerarda, który z uśmiechem wskazał ruchem dloni bym mu je uchyliła. 
Oczywiście nie zrobiłam tego, tylko ponownie przyłożyłam telefon do ucha, a Gerard widząc to powtórzył za mną ten gest. 
- Co ty odpieprzasz, Gerardzie Pique? Masz ty swój rozum? 
- Ubieraj się, pojedziemy gdzieś. - uśmiechnął się dumnie, ignorując moją wypowiedź tak, jakbym w ogóle się nie odezwała. - Ale szybko, bo zamarzam. 
- Szybko, to ty stąd pójdziesz, a ja udam się z powrotem do mojego narzeczonego żeby s p a ć! - przeliterowałam podirytowana jego niezmienną przez tyle lat pewnością siebie i stanowczością.  
- Nie bądź taka! - westchnął. - Po prostu ze mną chodź, prosze. - dodał i się rozłączył, a następnie oddalił od okna, kierując się prawdopodobnie do swojego auta, które tak jak ostatnio postawił bliżej sąsiadów, niż nas. 
Przez moment zastanawiałam się, jak on w ogóle wszedł przez naszą elektryczną bramkę, która była tylko na kod, dopóki nie zobaczyłam jak zgrabnie przechodzi przez płot, zupełnie nie robiąc sobie nic jego ostrych zakończeń, o które nie zahaczył nawet kawałkiem materiału swojej bluzki. 
Oparłam się o parapet i zdmuchnęłam z niezadowoloną miną niesforny kosmyk z mojej twarzy, który łaskotał mnie w nos i policzek. 
Przeklnęłam cicho pod nosem, obrażając tym wkurzającego hiszpana i przemykając się niezauważalnie przez sypialnie, sprawdzając przy tym czy Sergi nadal śpi, przedostałam się do szafy i wyciągnęłam czarne, dopasowane spodnie oraz pierwszą lepszą bluzę, która okazała się należeć do Roberto. Nałożyłam wszystko na siebie i czując się jak głupia nastolatka odblokowałam zabezpieczenia i wyszłam z domu, zamykając zaraz po tym drzwi. Zresztą, takich rzeczy nie robiłam nawet będąc nastolatką, więc zaczynałam powoli przebijać lekkomyślną siebie z tamtych lat, co było przerażajace. 
Przechodząc przez bramkę, zobaczyłam przez szybę samochodu Pique jego zadowolony z siebie uśmiech, kiedy dojrzał mnie wychodzącą z mojego terenu. Zapomniałam przez to wszystko o kurtce, bo zdecydowanie Gerard miał racje, jeśli chodziło o pogodę. Mróz nie był jakoś bardzo nieznośny, ale czułabym się lepiej mając na sobie coś jeszcze oprócz spranej bluzy narzeczonego, która swoją drogą nieziemsko pachniała. 
Złapałam za klamkę, ale nim to zrobiłam Pique zablokował szybko drzwi, tylko po to by mnie jeszcze bardziej zezłościć. Popatrzyłam na niego gniewnie, więc uniósł dłonie w geście kapitulacji i ponownie wcisnął ten sam guzik co wcześniej, pozwalając mi tym samym wejść do środka. 
Poczułam jak bucha we mnie przyjemne ciepło spowodowane włączoną klimatyzacją, przez co w duchu skakałam z radości, ponieważ zdążyłam trochę zmarznąć.
Gerard bez słowa ruszył, a ja oparłam głowę o szybę, czując jak cała senność powoli ze mnie uchodzi, ustępując miejsca ciekawości. 
- Zwariowałeś. - powiedziałam po chwili wzdychając, ponieważ od dłuższego czasu żadne z nas sie nie odezwało, a ja miałam potrzebę trochę na niego pomarudzić. Szczególnie, że dał mi do tego idealny powód w postaci idiotycznego pomysłu. Dziwne, że na wszystkie zawsze się zgadzałam, nawet jeśli wiedziałam jak bardzo są porypane. - Ile ty masz lat? Szesnaście, żeby odwalać takie rzeczy? 
- Fizycznie czy mentalnie? Bo jeśli fizycznie, to jestem zawiedziony, że już nie pamiętasz nawet ile mam lat. - pokręcił głową. 
- Och, no skończ już z tym okropnym sarkazmem. - jeknęłam, a Gerard, zaskakując mnie tym, kiwnął potulnie głową. 
Przybiłam sobie mentalną piątkę, ponieważ nie musiałam już użerać się z jego głupotą. 
Nie wiem gdzie jechaliśmy, ale zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam jak przejeżdżamy przez znak żegnający nas z Barceloną i witający w Cornella. Wolałam jednak wszystko przemilczeć, unikając głupiego dogadywania chłopaka. 
Niedługo po przekroczeniu granicy dwóch miast Gerard zjechał na drogę, prowadzącą w środek lasu, dlatego nie mogąc się powstrzymać palnęłam tekstem o tym, że pewnie będzie mnie chciał zamordować. 
- Ciebie bym nie mógł. Wkurwiasz mnie, ale i tak bym nie potrafił. - obronił się śmiejąc, a ja przygryzłam dolną walkę analizując jego słowa, zupełnie nie rozumiejąc ogarniającego mnie po nich w środku żołądka ciepła. 
Po jeszcze pięciu minutach w gąszczach, w których nie było nawet zasięgu, Gerard zatrzymał się na jakiejś parceli, na której nie było ani jednego drzewa i która posiadała na swojej obitej kamieniem powierzchni zarysowania po ostrych hamowaniach samochodem lub jakimś innym pojazdem. A raczej większej ilości pojazdów, ponieważ jeden nigdy nie byłby w stanie zrobić aż takich śladów. Dookoła „jezdni” stały cztery lampy słoneczne, dobrze oświetlające całe to miejsce. 
- Co tu robimy? 
- Będziemy cię uczyć jeździć. - uśmiechnął się, a ja w momencie zbladłam. - Wysiadaj. 
- Nie ma mowy. - odpowiedziałam. 
Nie byłam gotowa, mógł mnie chociaż uprzedzić, a nie pozostawić przed faktem dokonanym. Chociaż w sumie zgadzając się na tak głupi pomysł, jakim było wymknięcie się z domu z facetem, z którym nawet nie do końca wiem co mnie łączyło, pozostawiając swojego narzeczonego w nieświadomości, który w każdej chwili mógł się obudzić, powinnam była być gotowa na każdy scenariusz, a ten i tak nie był najgorszy. Szczególnie w połączeniu z tymi, które zdążyły przewinąć mi się przez myśli w ciągu tej nocy. 
Nie miałam wyboru, więc niepewnie odpinając pasy, spojrzałam na Gerarda, który widząc mój ruch uśmiechnął się wesoło i wyszedł z auta, podczas gdy ja jeszcze siedziałam na miejscu pasażera, próbując połączyć dotychczasowe fakty w całość. 
Kiedy chłopak zdążył już przejść całe auto i znalazł się po mojej stronie, podniosłam się z fotela i przez otworzone już drzwi wyszłam z pojazdu, a następnie zajęłam miejsce kierowcy, na którym jeszcze nigdy nie miałam okazji siedzieć, wiedząc, że będę zaraz prowadzić. 
- Dobra, to takie podstawy. Tam w nogach masz trzy pedały. 
- No co ty? - spytałam w udawanym zdziwieniu i popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. 
- Staram się, nie niszcz tego. - wytknął mi, a ja przewróciłam oczami i kazałam mu kontynuować. - Ten po lewej to sprzęgło, na środku jest hamulec, a po prawej gaz. 
Kiwnęłam głową naprawdę słuchając i próbując zapamiętać wypowiedzianą przez chłopaka kolejność, ponieważ wiedziałam, że pomylenie hamulca z gazem mogłoby się skończyć nienajlepiej. 
- Mówiąc najprościej, sprzęgła używasz kiedy hamujesz albo zmieniasz biegi, o na tym. - wskazał na skrzynie biegów. - A to jest potrzebne, ponieważ razem ze wzrostem prędkości następuje wzrost obrotów. Więc żeby zmniejszyć obroty i móc dalej przyspieszać musisz zmienić bieg na wyższy, jeśli zwalniasz, musisz zredukowac bieg, czyli wrzucić niższy, bo obroty spadają i samochód może nawet zgasnąć, rozumiesz? - zaśmiał się, widząc moją minę, a ja kiwnęłam lekko głową, nie będąc jednak przekonana do końca. 
- To teraz praktyka. 
I tak przez następną godzinę Gerard pokazywał mi co robić, a ja zaczynając od tego, że nie potrafiłam nawet porządnie odpalić samochodu, skończyłam robiąc trzy kółka dookoła placu i ucząc się parkować, ale Pique stwierdził, że to temat na inny raz i tym razem już na dzień, ponieważ to, że była noc naprawdę bardzo utrudniało mi sprawę. 
Nim wróciliśmy już do domu, postanowiliśmy pójść na chwilę na koniec krótkiej ścieżki, gdzie znajdował się wielki, masywny kamień, na którym można było śmiało usiąść. Przed nami rozprzestrzeniał się widok kilku domów, ponieważ byliśmy już praktycznie na skraju drugiej strony lasu. Głaz był na tyle duży i tak uformowany, że mogłam się na nim położyć, a ze względu na to, że moje zmęczenie powoli już wracało, zrobiłam to. Wywołałam cichy śmiech Gerarda, który usiadł obok na pozostawionym przeze mnie kawałku wolnej przestrzeni. 
- Mieszkasz tu miesiąc i już znasz takie miejscówki? - spytałam, wpatrując się w ciemne niebo, na którym niestety nie znajdowało się za dużo gwiazd. 
Gerard spojrzał na mnie z rozbawieniem, a potem znów powrócił do patrzenia się na widoki przed sobą. 
- Ja tu się Mari urodziłem. - odpowiedział, a ja uniosłam brwi w zdziwieniu. 
Zawsze wiedziałam, że jest hiszpanem, ponieważ pani Melissa zdradziła mi to kiedy pracowałam jeszcze w jej aptece. Tak naprawdę wyszło to niezamierzanie i w trakcie rozmowy, bo tak pewnie nikt inny by mi o tym nie powiedział. 
Nie to, że był to jakiś sekret, ale Gerard nie bardzo lubił mówić innym o sobie, co zauważyłam już naprawdę dawno. 
- Znaczy, nie tu, tylko w Barcelonie. - sprostował, a ja kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. - Przyjeżdżałem tu często po tym, jak moi rodzice się rozwiedli. 
- Czy ty nie miałeś czasem wtedy czternastu lat? 
- Miałem. - zaśmiał się. 
- Jeździłeś autobusem? 
- Autem taty. O dziwo, nadal żyje, ale szło mi wtedy lepiej, niż tobie teraz. - powiedział zaczepnie i prychnął śmiechem, widząc moją nadętą minę. - Nie było tak źle. Przynajmniej umiesz już zmieniać biegi. - odparł, szukając dobrych stron. 
- Racja, jeszcze dwie godziny temu nie wiedziałam nawet do czego to ustrojstwo służy. Dobry z ciebie nauczyciel, panie Pique. 
- Nie mogę uwierzyć, że kiedykolwiek w to zwątpiłaś. - poruszył znacząco brwiami, a ja pacłam go dłonią lekko w brzuch, ponieważ nie chciało mi się wysuwać dalej swojej ręki. 
- Miarkuj się. - ziewnęłam i przekręciłam w bok, ale prawie spadłam z kamienia, więc szybko wróciłam do wcześniejszej pozy. 
- Wracajmy już, bo zaraz mi tu zejdziesz. 
- Jest wygodnie. Naprawdę, nawet jeśli to twardy, brudny, pieprzony głaz. - mruknęłam i przesunęłam się trochę wyżej, w efekcie czego mogłam położyć głowę na kolanach piłkarza. - A teraz, to już w ogóle bajka. 
Chłopak nie mógł się powstrzymać i kilka sekund później prawie cały najbliższy nas teren lasu odbijał się echem, spowodowanym jego słodkim śmiechem. 
Nie zareagowałam na niego, ponieważ czułam jak moje oczy powoli zamykają się, pod ciężarem, sennych i zmęczonych powiek. 
Kilkugodzinne zakupy, wymknięcie się z domu, nauka jazdy samochodem i leżenie obok Pique, który w prawdopodobnie nieświadomy sposób szalenie działał na mnie swoją obecnością, to było zdecydowanie za wiele, jak na jeden raz. 
- Okej, chodźmy. - szepnęłam i podniosłam się do siadu, ale nim faktycznie to zrobiłam, jego dłonie owinęły się wokół moich pleców i kolan, przez co chwilę później on stał, a ja znajdowałam się na jego rękach. 
- Nie jestem za ciężka? - spytałam, martwiąc się, nie wiedzieć czemu, swoją wagą. 
- Mam wrażenie, że kiedyś już to przerabialiśmy, Maritzo. 
I faktycznie, ponieważ kiedy Gerard wynosił mnie pijaną z mojej pierwszej imprezy w Manchesterze zadałam mu dokładnie to samo pytanie, a on przez jakiś czas musiał nieskutecznie upewniać mnie, że wszystko jest w porządku i wcale nie bolą go przeze mnie plecy. 
Pique w ciszy szedł ścieżką, którą podążaliśmy jeszcze jakiś czas temu, a widząc już swoje auto otworzył je kluczem i posadził mnie na miejscu pasażera. Byłam jednak już na skraju snu z rzeczywistością, więc nie potrafiłam nawet podziękować za ten drobny transport.
Miałam zamknięte oczy, przez co prawdopodobnie myślał, że już śpię, ale w rzeczywistości wciąż potrafiłam kojarzyć co dzieje się wokół, ponieważ usłyszałam jak po krótkim czasie siada obok i odpala silnik, a następnie rusza. 
Przekręciłam się niespokojnie, będąc teraz naprzeciw chłopaka, a po chwili poczułam jak jego dłoń w delikatny sposób splata się z moją, którą niekontrolowanie położyłam blisko ręki Gerarda. Zacisnął lekko nasze dłonie, a ja umocniłam jeszcze bardziej uścisk, uchylając jedną z powiek i wpatrując się w niebieskookiego piłkarza. 
- Już jesteśmy. - powiedział, również patrząc w moją stronę, a ja kiwnęłam głową i jakby zyskując siły rozplotłam nasze palce i szybko podniosłam się do siadu.  
- Okej, dziękuje za... wszystko? - odpowiedziałam chyba zbyt pytającym tonem. 
- To ja dziękuje, że jednak ze mną pojechałaś, Mari. 
Kiwnęłam głową i nie odzywając się już więcej wyszłam z pojazdu i pokierowałam się do drzwi. Miałam głębokie nadzieje, że szczęście mi dopisało i mój narzeczony nie obudził się w czasie mojej nieobecności, zauważając, że nie ma mnie przy nim w naszym łóżku. 
Byłam jak mała, bezbronna marionetka w rękach Pique. Miał nade mną kontrolę, bo byłam w stanie zrobić praktycznie wszystko o co mnie poprosił. 
A to tylko i wyłącznie za sprawą mojego głupiego i nieposłusznego serca, które pomimo tylu lat wciąż miało swój mały pokoik, zarezerwowany tylko i wyłącznie dla Gerarda Pique. 


________
rozdział jest w cholerke długi (przynajmniej jak na mnie) i był pisany w godzinach od 1 do 3 w n o c y, więc mogą być drobniutkie błędy, które poprawie kiedy indziej xd 
jak wam się podoba? Gerard chyba tęskni za nastoletnimi czasami i zapomina ile tak naprawdę mają lat, haha. 
Ten rozdział oficjalnie kończy moje ferie (chlip, chlip) i chyba powinnam się właśnie uczyć, ale co tam. 
Czekam na wasze komentarze i do następnego! (niestety nie wiem kiedy ze względu na szkole :///) <3333

środa, 7 lutego 2018

c02r04 He didn’t stop me.

Następną rzeczą jaką zrobiłam po krzyknięciu na całe mieszkanie było zasłonięcie oczu, ponieważ widok jaki właśnie ugościł moje oczy w żaden sposób mnie nie zadowalał, a nawet wręcz w cholerę przeciwnie.
Busquets, którego właśnie ujrzałam nago nic sobie z tego nie zrobił, a nawet spytał mnie czemu się tak drę i otwieram mu drzwi. Zrobił to w dodatku z wyrzutem, ponieważ stwierdził, że zrobiłam przeciąg i było mu teraz zimno. To, że był pijany, było pewne jak to, że nie miałam pojęcia gdzie był mój mąż i czemu nasz przyjaciel brał właśnie u nas prysznic.
Mimo wszystko po krótkim czasie jedna z zagadek została rozwiązana, ponieważ kiedy przymknęłam z powrotem drzwi od łazienki, za mną pojawił się w małym stopniu zaspany i przerażony Sergi.  
- Co do cholery się stało? - wpadł jak kopnięty prądem i zaczął wymachiwać parasolką łapiąc uprzednio za moją talię, jakby to miało mnie w jakiś sposób uratować jeśli w naszym domu faktycznie znalazłby się jakiś włamywacz. 
- Sergio się stał. - spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. - Rozumiesz, że do końca życia nie wymiarzę tego widoku z pamięci?
Roberto umiał dodać dwa do dwóch, dlatego niekrótko po mojej wypowiedzi zorientował się w sytuacji. 
Jednak zamiast coś powiedzieć po prostu zaniósł się śmiechem, a potem zapukał do drzwi łazienki, skąd po chwili wyłonił się ubrany już w piżamę Busquets. 
- Co? 
- Stary, wiem, że moja narzeczona jest seksowna i naprawdę ciężko jest się jej oprzeć, ale ty masz Elenę, a Mari powinna takie rzeczy widywać tylko i wyłącznie za moją sprawą. - zwrócił się z uśmiechem do kolegi, a ten kiwnął głową. 
- Ale to ona weszła do łazienki. - powiedział wzruszając ramionami i poszedł w stronę naszego gościnnego pokoju, a Sergi spojrzał na mnie z wyrzutem. 
- Skąd mogłam wiedzieć, że to on? Myślałam, że to ty! - westchnęłam unosząc ręce w geście kapitulacji, a chłopak pokręcił głową i pocałował mnie w czoło. 
- Chciałaś mu umyć plecki? Jak słodko. - rozległ się dookoła lekko przyciszony głos i o mało nie zaksztusiłam się najzwyklejszym w świecie powietrzem. 
- Myślałem, że śpisz. - Sergi spojrzał na, w moim mniemaniu, intruza, który stał u progu salonu w samych bokserkach.
- Co Gerard u nas robi? - spojrzałam niezrozumiale na narzeczonego i przysięgam, że po tym już nic nie mogło mnie tego wieczora zaskoczyć.
- Nocuje. Stwierdziłem, że skoro się znacie, to nie będziesz miała nic przeciwko. 
- Gerard nie ma swojego mieszkania? - pytałam natarczywie, wywołując rozbawienie malujące się w oczach nowego nabytku FC Barcelony. 
- Ma, ale wypiliśmy i nie mógł prowadzić, a mieszka jeszcze dalej niż Busi. 
Kiwnęłam głową, pokazując tym, że wszystko zrozumiałam i co za tym idzie zaakceptowałam, a później podniosłam swoją torebkę, w którą Busquets musiał wcześniej wdepnąć, ponieważ odbił się na niej mokry ślad jego wielkiej stopy. 
Westchnęłam przeciągłe próbując dosadnie ukazać całemu towarzystwu moją niechęć do całej tej sytuacji i wytrzeć pamiątkę pozostawioną po hiszpanie na mojej ukochanej torebce od Louis Vuitton, którą Vanessa i Carles sprezentowali mi na zeszłoroczne urodziny. 
Nie mając wyboru minęłam się z Gerardem, który wciąż stał przy wejściu do salonu. Potrzebowałam chusteczek, a tylko tam znajdowała się ich paczka. 
Gerard pożegnał się z moim narzeczonym i wszedł za mną do środka, nie zwracając na mnie uwagi. Ja także starałam się nie patrzeć w jego stronę, ale brak jego widoku na żywo przez tyle lat nie pozwalał mi trzymać przy swoim. Pragnęłam sprawdzić czy aby napewno jego włosy wciąż są takie miękkie i puszyste jak zapamiętałam i czy jeśli dotknęłabym jego wyrzeźbionej klatki piersiowej poczułabym, jak delikatnie się napina pod moim ledwo wyczuwalnym dotykiem tak, jak to zwykle miało miejsce kiedyś. Chciałam móc przekonać się czy pamięć mnie nie zawodziła i za jego prawym uchem faktycznie znajdowało się małe, ledwo widoczne znamię, które dostrzegałam za każdym razem, gdy składałam pocałunki na jego szyji. Ostatni raz robiłam to na dachu kamienicy, na którą zabrał mnie w dzień przed jego wylotem. Powinnam była smażyć się w piekle za takie myśli, a wyrzuty sumienia śmiało mogły wygryzać wszystko z mojego środka, ale kompletnie nie chciałam zwracać na to uwagi. Ważne było to, że on także się we mnie wpatrywał i głęboko nad czymś myślał. 
Normalnie już dawno zarumieniłabym się albo wyszła chcąc uniknąć niemiłych wydarzeń, które mogły nastąpić, ale jednak nie tym razem. Ta sytuacja nie była na porządku dziennym, więc nie musiałam działać według schematów. Miałam wrażenie, że próbuje napawać się moją obecnością, tak jak ja jego. Lub może po prostu patrzyłam na to ze zbyt przepełnionej uczuciami strony. Prawdopodobnie tak, ale nie chciałam niszczyć tej mimo wszystko napiętej w czasie chwili. 
Pierwszy raz w życiu przechodziłam test silnej woli, który na szczęście dotąd dzielnie zaliczałam. Miałam niebywałą ochotę porywczo wstać z podłogi, nie zwracając uwagi na moją torebkę oraz chusteczki, które przy takiej kolei rzeczy prawdopodobnie porozsypywałyby się po dywanie i rzucić się mu w ramiona. Tak po prostu, by móc znów poczuć jak to jest mieć go przy sobie, usłyszeć bicie jego serca oraz doświadczyć tego ciepła, które zawsze biło od niego, jak od dobrze nagrzanego kaloryfera. 
Jednak powstrzymałam się i łapiąc za to, po co tak właściwe zawitałam do salonu podniosłam się i pokierowałam do wyjścia. 
Nie zatrzymywał mnie, dokładnie tak jak ja nie zatrzymałam jego w dniu, w którym postanowił mnie opuścić. 

                                             *** 

Następnego dnia w czwórkę zjedliśmy przyszykowane przez Busiego śniadanie, który chciał w ten sposób odkupić winy za nasz nocny incydent. Tłumaczył, że po alkoholu hamowały mu się jakiekolwiek odruchy wstydu, przez co zareagował tak, a nie inaczej, kiedy zastałam go nagiego. Jednak ja dobrze o tym wiedziałam, ponieważ nieraz dał mi już to odczuć. Bo przecież nie była to pierwsza sytuacja, w której zabalował z moim narzeczonym. 
Jedyne pytanie jakie mi się po tym wszystkim nasuwało, to co robił z nimi Gerard. Miałam nadzieje, że nie postanowił zaprzyjaźnić się z Sergio i Busquetsem, ponieważ było to równoważne z tym, że mogliśmy na siebie znacznie częściej wpadać. Chciałam tego uniknąć, ponieważ w jego obecności, kiedy znajdowaliśmy się sam na sam, w jakiś sposób przestawałam myśleć na tyle logicznie, by poprostu odwrócić się i zwyczajnie odejść. Coś mnie przy nim zatrzymywało. 
Było to zupełnie to samo „coś”, które robiło ze mną co tylko chciało jeszcze kiedy mieszkałam w Manchesterze. 
- Sergi, musimy pojechać na zakupy, bo w lodówce są już praktycznie pustki. - odezwałam się przerywając ciszę, zagłuszaną jedynie od czasu do czasu dźwiękiem sztućców uderzanych o talerze lub szlanek o stół. 
- Auto nadal jest w naprawie, nie będziemy mieli jak. - podrapał się po karku, upijając łyk czerwonej herbaty. 
- Ile mają zamiar je trzymać? Przecież... - zerknęłam na moment w stronę kalendarza przyczepionego do ściany przede mną, na którym znajdowało się zdjęcie ukazujące mnie, Sergiego, Elenę, Sergio, Jessie, Isaaca i ich małą Isabel, kiedy zawitali do nas podczas zeszłorocznej przerwy świątecznej. - Jutro minie dokładnie jeden, pieprzony miesiąc. 
- Wiem skarbie, ale to była usterka wymagająca znacznie więcej czasu. 
- Dałeś jej prowadzić, że aż tak poturbowany? - odezwał się Busi, na którego spojrzałam spod byka. 
- Nie. - odpowiedziałam krótko i spojrzałam ponownie ma narzeczonego. - Czyli znów autobus. 
- Może Gerard cię przygarnie, kiedy będzie wracał? Ma po drodzę do centrum, co nie? - odezwał się, kiedy skończył już jeść i wstał by zabrać swoje i nasze puste już talerze do zmywarki. 
Odchrząknęłam jedynie patrząc z ukosa na Gerarda, żeby zobaczyć jak zareaguje na propozycję mojego narzeczonego. 
- Tak, spoko. Za chwilę już jadę więc się przyszykuj. - powiedział jakby od niechcenia i wstał od stołu mówiąc, że idzie do łazienki. 
Ja jedynie kiwnęłam głową, ale i tak nie mógł tego zobaczyć, ponieważ był już w drodzę do ubikacji. 
Westchnęłam cicho i napotkałam się z przenikliwym wzrokiem Busquetsa, który patrzył tak na mnie już naprawdę długo. 
- Co? 
- Nic. - wzruszył ramionami i zajął się telefonem, a ja zmarszczyłam na niego brwi i podniosłam się z krzesła, by wziąć torebkę, a potem włożyć do niej pieniądze i klucze. 
Przejrzałam się jeszcze po drodzę do salonu w lustrze, by zobaczyć czy może nie mam czegoś na twarzy, przez co Sergio tak na mnie patrzył. Jednak nic nie znalazłam, może oprócz tego, że jeden kosmyk moich włosów zamiast po prawej stronie, znajdował się po lewej, dlatego pomogłam przetransportować się mu we właściwe miejsce. Sprawdziłam też zęby, ale one także były w nienagannym stanie. 
- Idziesz do warzywniaka czy na wybieg? - usłyszałam za sobą Gerarda, ale nim się odezwał i tak widziałam go już wcześniej w lustrze, dlatego byłam przygotowana na taką okoliczność. 
- Jedziemy? - spytałam ignorując jego słaby sposób na zdenerwowanie mnie, ponieważ wciąż byłam pieprzoną oazą spokoju. A przynajmniej starałam się nią być. 
- Tak. - uśmiechnął się w ten sposób, który kiedyś bardzo mnie irytował i ominął moją osobę, kierując się do przedpokoju, by założyć buty. 
Pożegnałam się z Sergio, ponieważ spodziewałam się, że jak już wrócę, to nie zastanę go w naszym domu. A Roberto otrzymał ode mnie przelotnego buziaka w usta, na co Gerard przewrócił oczami, mówiąc do chłopaków krótkie „cześć” i opuszczając mury naszej posiadłości. 
Cieszyłam się, że Sergi nie wyczuł jakiegokolwiek spięcia między mną, a Gerardem, ponieważ mógłby zacząć dopytywać, a dla jego dobra lepiej, żeby myślał o nas tylko i wyłącznie jak o znajomych. Dla mojego zresztą też. 
Gerard miał samochód naprawdę podobny do tego, którym jeździł Busi i zaparkował go trochę dalej od miejsca, w którym znajdowała się brama wjazdowa. Z tego też powodu poprzedniego dnia nie pomyślałam, że może on należeć do osoby, która właśnie znajdowała się w naszym domu, ponieważ stał on bliżej sąsiadów, aniżeli nas. 
Wsiedliśmy do pojazdu, a ja zakładając z góry, że zapanuje między nami cisza złapałam za pierwszą lepszą płytę i wkładając ją w wyznaczone do tego miejsce, puściłam przegraną na nią muzykę. Mając przy tym nadzieję, że nie rozzłoszcze Gerarda grzebaniem w jego schowku.
W momencie, w którym Pique wyjechał z mojej ulicy, z głośników rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki. Zamarłam słysząc, że to właśnie „You’re beautiful” opanowało swoim brzmieniem całą powierzchnie auta, ponieważ to właśnie tą piosenkę Gerard nazwał kiedyś mianem „do dupy”, kiedy odwoził mnie do pracy i akurat leciała wtedy w radiu. Oczywiście dałam mu wtedy do zrozumienia, że wcale nie jest i, że tak właściwie to moja ulubiona piosenka. 
Czyżby jego gust muzyczny zdążył się zmienić czy może jednak był to zwykły przypadek? 
Gerard odwrócił głowę w moją stronę, a widząc z jaką uwagą wpatruje się w wyświetlacz, na którym co chwilę przewijał się jej tytuł złapał za pokrętło i przełączył na inny utwór, a następnie zmniejszył głośność do minimum. Popatrzyłam szybko na niego, ale on z opóźnionym refleksem znów wpatrywał się w jezdnię. 
To było dziwne, ale nie chciałam nic mówić. 
- Pewne rzeczy się nie zmieniają. - powiedział po czasie, wciąż nie racząc mnie swoim spojrzeniem. 
- Co masz na myśli? 
- Że wciąż nie masz prawka. - zaśmiał się. 
Ostatnimi czasy dosłownie każdy przyczepiał się do mojego braku posiadania świstka, dzięki któremu mogłam prowadzić. 
- No i co? - oburzyłam się, a następnie położyłam dłonie na swoich kolanach, lekko za nie ściskając. 
- Nie chcesz? Myślałem, że chociaż tutaj je zdasz. 
Czyli jednak myślał o mnie po tym, kiedy wyjechał. Nie mogłam się jednak niepotrzebnie nakręcać. 
Zdecydowanie brałam ostatnio wszystko zbyt do siebie. 
- Nie wiem. Raczej i tak mi się nie uda. - odpowiedziałam zgodnie z tym co myślałam w rzeczywistości. 
To nie tak, że byłam jakąś niezdarą, a moje umiejętności manualne równały się zeru, ale temat prawa jazdy był zupełnie inną historią. 
Samo patrzenie na to, jak trzeba się na wszystkim skupiać podczas prowadzenia sprawiało, że zaczynałam się męczyć i dezorientować. 
- Nie możesz się od razu skreślać. Próbowałaś w ogóle? - spytał, a ja pokiwałam przecząco głową, co wreszcie zmusiło go do popatrzenia na mnie. - To chyba czas najwyższy? 
- Nie wiem, jestem w tym kompletnie biała. Nie rozmawiajmy o prawie jazdy, bo ostatnio każdy mnie o nie pyta. - westchnęłam, a katalończyk zaśmiał się perliście. 
- Może już nie chce się im ciebie wozić. - stwierdził zaczepnie, a ja przytaknęłam. 
- Pewnie tak.  
Około dwie minuty później Gerard zaparkował na parkinku przed super marketem i wyłączając silnik wyszedł z pojazdu. Uniosłam brwi w zdziwieniu, ponieważ myślałam, że tylko mnie odstawi, a potem wróci do domu, jednak także wysiadałam, kierując się razem z nim w stronę sklepu. 
Potrzebowałam czegoś na obiad i kolacje na dzisiaj, ale także i dzień następny. Kiedy ja stałam przy dziale z warzywami, Gerard urwał się do tego z alkoholem. Było to bardzo typowe i w jego stylu.
Gdy oboje mieliśmy już to, co potrzebowaliśmy poszliśmy dalej, gdzie zaczęłam szukać ryżu. Gerard wskazał mi na drugą półkę od góry, ale była zbyt wysoko żebym w jakikolwiek sposób mogła do niej dosięgnąć. Wystawiłam rękę w jej stronę, uderzając prawie przy tym chłopaka w twarz, ale moje szanse  na złapanie w dłoń paczki były znikome. 
Pique nie krył śmiechu i rozbawienia, ale po chwili przestał kazać mi się męczyć i sam podał mi to co chciałam. 
- Niezły pierścionek. - skomentował po chwili, gdy staliśmy już w kolejce. 
Prawdopodobnie zauważył go, kiedy mało brakowało, a wydłubałam mu  swoim palcem oko. 
- Dzięki. - mruknęłam, zerkając na wspomnianą przez niego rzecz. 
Zastanawiałam się czy wiedział wcześniej o moim ślubie, czy może jednak dopiero teraz wybawiłam go z tej niewiedzy.
Nie wiem dlaczego, ale przebiegło po mnie podstępne poczucie winy sprawiające, że poczułam się niekomfortowo. 
Spojrzałam na Gerarda, ale nie wydawał się być poruszony jakkolwiek zaistniałą sytuacją. 
Mimo wszystko niekoniecznie mnie to uspokajało. 

poniedziałek, 5 lutego 2018

c02r03 Devil, not a woman.

- Teraz mnie słyszysz? - spytałam, zaraz po tym, gdy w ustawieniach laptopa zmieniłam intensywność mojego mikrofonu na sto procent.
- Idealnie. - ciemnowłosa uśmiechnęła się do kamerki i wzięła łyk soku. 
Najczęściej jak było to możliwe, starałam się rozmawiać przez internetowe komunikatory lub telefon z moimi przyjaciółmi, którzy wciąż mieszkali w Manchesterze. Po zdarzeniach z ostatniej imprezy powitalnej ze względu na to, że nie miałam komu się wygadać, zadzwoniłam do Jessie. 
- Czyli nie usłyszałaś nic z tego, co powiedziałam ci wcześniej, tak? - westchnęłam zrezygnowana, szykując się do ponowienia mojego wcześniejszego wywodu. 
- Nie wszystko, ale raczej wiem o co chodzi. Powiedz mi, naprawdę nie wiedziałaś, że przenosi się do FC Barcelony? - przekręciła głowę na bok, wpatrując się prawdopodobnie w kwadrat na jej monitorze z moją podobizną. 
Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się, kiedy za moją przyjaciółką pojawiła się mała, zadowolona dziewczynka.
- Ciocia! - wykrzyknęła i podbiegła do laptopa, strasząc tym jej mamę, która nie miała pojęcia o obecności dziewczynki. 
Oczywiście zaśmiałam się głośno z zaistniałej sytuacji, a Jessie upomniała swoją córkę, aby więcej już tak nie robiła, bo kiedyś mogłoby się to skończyć jej zawałem. 
- Hej mała, powiedz mamie, że musicie do nas przyjechać, bo wujek Sergi baaaardzo za tobą tęskni! - powiedziałam, a mała podeszła bliżej ekranu. - Nawet czasem słyszę jak w nocy za tobą płacze. - dodałam, zasłaniając z jednej strony lekko usta udając tym szept, na co mała Isabel zrobiła smutną minę, a potem odwróciła się w stronę mamy. 
- Mamo. słyszysz? - pociągnęła ją za rękaw, a Jessie zaśmiała się głośno i podniosła malucha, usadawiajc ją sobie na kolanach. 
- Słyszę, ale z tego co pamietam, to w Barcelonie byliśmy pół roku temu, a ciocia z wujkiem przez te pięć lat ani razu nas nie odwiedzili. Manchester też się stęsknił. - zwróciła się do mnie, patrząc znacząco.  
- Czepiasz się. - przewróciłam oczami. 
- Wróciłem! - usłyszałam trzask, a po chwili za dziewczynami pojawił się cały mokry Isaac. - Mari! 
- Hej, dziennikarzu. Widzę, że pogoda wciąż tak samo piękna w tej Anglii. Tak jak zapamiętałam. - zaśmiałam się. 
- Dokładnie, to nie to co w tej całej Hiszpanii. - sarknął uśmiechając sie i przejął od Jessie ich córeczkę, czuło się z nią witając wywołując tym radosny śmiech dziecka.  
- Kiedy wreszcie się przeprowadzacie? - spytałam śmiejąc się, zwracając uwagę na kartony porozrzucane w pokoju, ponieważ po odstawieniu dziecka Isaac potknął się o jeden lądując przez to na ziemi. 
- Prawdopodobnie w następnym miesiącu. Jeśli ten tu. - spojrzała na chłopaka. - Zatrudni jakąś dobrą firmę, bo poprzednia przez dobre dwa miesiące stała w miejscu. 
- To nie jest moja wina! - oburzył się. - Ten gość, który dawał mi ich wizytówkę był bardzo przekonujący. Pokazywał mi nawet swój dom, który robili. 
- Is, skarbie. On też był z ich firmy. Zrobił cię w konia, przyznaj to wreszcie. 
- Nie. - stał przy swoim. - Zostawili po sobie naprawdę dużo zrobionego. 
- Jedyne co zostawili, to syf, który sprzątałam przez kilka dni. 
Zaśmiałam się z ich wymiany zdań, a mała Isabel próbując mnie naśladować również zaczęła głośno rechotać. 
- Może załatwicie sobie tą firmę i żeby nie niszczyć sobie nerwów zawitajcie na Półwysep Iberyjski? - zaproponowałam, poruszając zachęcająco brwiami, a Isaac pokiwał żwawo głową. 
- Nie. - w tym samym czasie odezwała się Jessie. 
- Och, no weź, kochanie! 
- Nie zostawię ich samych, po tym co odwalili tamci. Przecież rozwalą nam ten dom na drobny piach i już do końca życia będziemy cisnąć się w tym małym mieszkanku. - marudziła, a ja razem z Isaaciem przewróciłam oczami. 
- Isabel, chcesz przyjechać do wujka Roberto? - zagadnęłam małą, która dotąd siedziała cicho, zapewne nie rozumiejąc za wiele z wymiany zdań jej rodziców. 
- Tak! I do wujka Busiego! I cioci Eleny, prooooooosze! - skakała żwawo, wspinając się, za drobną pomocą Isaaca, na fotel stojący obok tego, na którym siedziała moja przyjaciółka. - Mamo, proszę. Zjem przecier i kaszę! - zrzekła się. 
- Słyszysz, mamo? - popatrzyłam na Jessie z uśmiechem, a ona wywróciła oczami. 
- Tylko jeśli wynajmiesz kogoś naprawdę dobrego. 
- Wszystko w twoich rękach, leniu. - zwróciłam się do chłopaka, a on ułożył swoją dłoń na klatce piersiowej w okolicy serca. 
- Możecie być tego pewnie, moje panie. Nie zawiodę! 

                                             ***

Tego samego dnia, zaraz po tym, gdy skończyłam rozmawiać z przyjaciółmi i ich uroczą córeczką ubrałam się w coś wygodnego i czekałam, aż do naszych drzwi zawita Elena z Anną, które miały pojechać ze mną na przymiarki. Van też by się z nami udała, ale skończyła z grypą żołądkową uświadamiając nas, że jeśli nie będziemy informować jej na bieżąco poprzez Snapchata, to mogę już nie zapraszać jej na ślub. Oczywiście potem powiedziała, że to żart i, i tak by przyszła, ale snapy mają być. Tym zająć się miała Anna, ponieważ to ona była jako tako obeznana w tej aplikacji, podczas gdy ja tylko oglądałam na niej różne relacje sławnych osób. Przeważnie Kim Kardashian, ale nieważne. 
Kiedy usłyszałam, jak na dole ktoś zamyka drzwi, a potem drepta zbliżając się do schodów spodziewałam się, że to nie dziewczyny, a mój narzeczony, który był na spotkaniu z kolegami. Chcieli w męskim gronie pożegnać tych, którzy wraz z następnym sezonem mieli reprezentować już inne barwy klubowe i w pełni to rozumiałam. Barcelona w tym okienku nie bardzo skupiła się na kupnie, a raczej na sprzedaży, co bardzo zezłościło Sergiego. Mnie jednak nie było to oceniać, ponieważ ani mnie to nie obchodziło, ani też za bardzo się na tym nie znałam, żeby chować uraz do kogokolwiek, kto się tym zajmował. 
Moje przypuszczenia potwierdziły się wraz z ujrzeniem mojego ukochanego, ale nie był sam, ponieważ zaraz za nim pojawił się Busquets, którego przywitałam ciepłym przytulasem. 
- Patrz jak mnie ominęła. - skomentował Sergi, udając poważnie zdziwionego i poruszonego tym co się stało. - Chyba powinienem znikać na trochę dłużej, to wtedy przynajmniej będę godnie witany. 
- Ani się waż. - zachichotałam i stając na palcach złożyłam na ustach katalończyka soczysty i delikatny pocałunek, który dość szybko odwzajemnił. 
- Ta, to ja idę do lodówki. - odezwał się Busi i w mgnieniu oka poszedł pałaszować nasze zapasy tak, jak zwykle miał w zwyczaju. 
Roberto zareagował głośnym śmiechem, ale ja zaś nie miałam szansy na to samo, ponieważ zdążył ponownie dobrać się do moich ust. 
- Okej, starczy, Romeo. - wyrwałam się chłopakowi i pstryknęłam w nos, kiedy nie słuchał i znów chciał mnie pocałować. - Pilnuj kolegę, bo nie będziesz miał nic na kolacje. 
- Jak to ja? - zdziwił się i poszedł za mną, ponieważ zeszłam na dół. - Nie jesz w domu? 
- Nie. Ide z dziewczynami na przymiarki, a potem robimy sobie kobiecy wieczór u Van, bo jest chora. - poinformowałam narzeczonego i złapałam go za dłoń, splatając razem nasze palce, kiedy byliśmy już w kuchni i przyglądaliśmy się jak nasz przyjaciel próbuje ciasteczek, które kiedyś tam kupiłamw galerii. 
Bałam się przez chwilę, że są już przeterminowane, ale nie zauważyłam na ustach Sergio jakiegokolwiek grymasu, dlatego prawdopodobnie wciąż były dobre. Lub po prostu miał stalowe kubki smakowe, a to było równie prawdopodobne co pierwsza wersja. 
- Busi, zostajesz na dłużej, bo Mari zmywa się gdzieś z twoją żonką i innymi. - zwrócił na siebie uwagę chłopaka, a ten wzruszył ramionami kiwając głową. 
- Mogę zostać. 
- To nie było pytanie. - zaśmiał się mój narzeczony i usiadł na krzesełku barowym, ciągnąc mnie za sobą przez co w rezultacie wylądowałam na jego kolanach. 
Jego ręka znalazła się na moim kolanie i delikatnie o nie pocierała na co szeroko się uśmiechnęłam, składając na policzku Roberto szybki pocałunek. 
- Zagramy w fifę, bo wczoraj nauczyłem się zajebistej sztuczki przy dośrodkowaniu, stary czegoś takiego w całej swojej karierze nie widziałeś. - zapewnił i włożył do zmywarki pusty talerzyk po ciasteczkach, a następnie strzepał okruchy z rąk, a później z blatu, oczywiście na ziemię. 
Zgromiłam go wzrokiem, ale on uśmiechnął się słodko i poczochrał mnie po głowie, a potem usiadł obok nas. 
Miałam już upomnieć chłopaka, ale przeszkodził mi w tym głośny dzwonek do drzwi. Podniosłam się szybko z nóg mojego mężczyzny i podążyłam za co chwilę powtarzającym się dźwiękiem, który był efektem zniecierpliwienia Eleny. Byłam pewna, że jej, bo zbyt dobrze ją znałam żeby się pomylić. 
- Ileż można, kochana. - odezwała się, tak jak myślałam, ciężarna kobieta. 
- Nie martw się, to jej hormony ciążowe. - pojawił się za mną Busi i ucałował niepocieszoną jego słowami żonę. - Wiesz, progesteron i tego typu tematy. - powiedział, a wszystkie trzy spojrzałyśmy na niego w ogromnym zdziwieniu, bo nawet ja nie miałam pojęcia o czymś takim, a co dopiero Busquets, którego tyle lat już znałam i w żadnym etapie znajomości nie pochwalił się tego typu wiedzą. 
- Nie patrzcie się tak. Niedziwne, że zna takie słowa, skoro już po pierwszej wizycie u lekarza kupił połowę wszystkich książek jakie tylko mieli o ciąży w księgarni. - sprostowała Elena, a ja cicho zachichotałam i wpuściłam wszystkich do środka. 
- Dzięki temu wiem jak cię nie wkurzać. - powiedział dumnie, kiedy każdy siedział już w salonie, a ja szukałam swoich kluczy, które po chwili były już w mojej torebce. 
- Masz dowód, że te pieniądze były wywalone w błoto.
- Chcesz mi powiedzieć, że cię wkurzam? - rozszerzył oczy w zdziwieniu, a Sergi nie mogąc już wytrzymać parsknął śmiechem na ich wymianę zdań. 
- Nie, pączusiu. - ścisnęła jego usta dłonią, przez co wyglądał teraz jak ryba, a kiedy je puściła złożyła na nich krótki pocałunek. - Ale lubię twoją minę w takich sytuacjach. - wzruszyła ramionami i głośno się zaśmiała. 
- Diablica, nie kobieta. - pokręcił głową, a ja poklepałam go po plecach i przybiłam dyskretnie piątkę z ciężarną. 
- Dobra. - odezwała się Anna. - Za pół godziny mamy być w salonie, a stąd na miejsce jest trochę drogi, więc jak teraz się nie ruszymy, to możemy się spóźnić. 
- Racja, szefie. - zasalutowałam i posłusznie ruszyłam za dziewczyną, a po mnie zrobiła to Elena. 
Oczywiście chłopcy poszli nas odprowadzić, prawdopodobnie nie mogąc doczekać się aż pójdziemy i będą mogli w spokoju rozpocząć już swój męski wieczór w towarzystwie Fify lub PES oraz piwa. 
Zeszłyśmy po schodach do znajdującego się na minusowym piętrze garażu, a kiedy Sergi otworzył bramę, Anna w spokoju mogła wyjechać swoim samochodem i ruszyć w stronę salonu sukien ślubnych. 
- Kiedy w końcu zrobisz to prawko? - zagadnęła Elena, kiedy skończyła się nasza ulubiona piosenka i nie miałyśmy już do czego tańczyć i śpiewać. 
- No, zaraz stuknie ci dwadzieścia cztery, a ciągle tłuczesz się autobusami. 
Wzruszyłam tylko ramionami zastanawiając się czemu faktycznie nie mam tego prawa jazdy. Doszłam do wniosku, że zbyt kocham społeczeństwo i kierowców, by robić im aż taki problem na drogach, o czym poinformowałam dziewczyny. Wywołałam tym ich śmiech. 
- Poproś Sergiego, to cię pouczy, a potem zapisz się na jakiś kurs i po problemie. 
- Skoro ona. - dziewczyna wskazała na Anne. - Zdała, to ty to zrobisz śpiewająco. 
- Ej! - klepnęła ją w ramię nie spuszczając przy tym wzroku z jezdni.
- No przepraszam bardzo, ale widziałam jak prowadziłaś przed egzaminem. - wystawiła w jej stronę język, a ja pokręciłam z uśmiechem głową.  
- Niby jak? 
- Andres odkrył wtedy w sobie zamiłowanie do kamerowania. - wzruszyła ramionami Elena. - Nawet gdzieś mam ten filmik, czekaj... - zaczęła grzebać w kieszeni płaszcza. 
- Nie! - przerwała jej partnerka Iniesty. - Nie chce tego widzieć. 
- Może nawet i lepiej. 
Na miejscu w naprawdę dobrych humorach byłyśmy jeszcze piętnaście minut przed czasem, ale i tak zostałyśmy miło ugoszczono przez panią ekspedientkę. 
Najpierw wszystkie cztery usiadłyśmy na kanapach, usadowionych w innej części budynku, która połączona była z przebieralniami i razem z dziewczynami pokazywałyśmy jej znalezione wcześniej gdzieś w internecie kreacje, które najbadziej nam się podobały. 
Zależało mi na tym, by była długa i prosta. Nie chciałam żeby materiał odstawał mi na wszystkie strony uniemożliwiając poruszanie się, siadanie i chociażby zdejmowanie czy zakładanie butów. Na górze wyobraziłam sobie, że najlepiej by było jakby miała koronkę, której naprawdę nie mogło tam zabraknąć. Kilka zdjęć jakie miałam w telefonie były bardzo podobne do tej sukienki, która przewijała sie w moich wyobrażeniach, jednak salon takich nie posiadał. A przynajmniej posiadał, ale nie były na tyle wystarczająco dobre, by w pełni mnie zadowolić. 
- Ja też za pięć miesięcy biorę ślub. - uśmiechnęła się do mnie ekspedientka, kiedy przyniosła mi lampkę wina.
Czuła, że się stresuję, a skoro mieli w zwyczaju właśnie w taki sposób ugaszczać klientów, to kim bym była, gdybym jej odmówiła. Anna i Elena nie mogły pozwolić sobie na taką dogodność ze względu na to, że ta pierwsza prowadziła, a druga miała w sobie bobaska, który raczej nie ucieszyłby się na smak wina lub jakiegokolwiek innego alkoholu. Zadowoliły się pralinkami, które również zostały powierzone do naszej głodnej cukru dyspozycji. 
- Naprawdę? Ma już pani sukienkę? - spytałam uśmiechając się i widząc w niej sprzymierzeńca, bo przynajmniej znajdowała się w mojej sytuacji i prawdopodobnie również przechodziła stan niezdecydowania i wszechogarniającego stresu. 
Kobieta pokazała nam na fotografi znajdującej się w jej galerii swoją kreację, na którą akurat ja bym się nie zdecydowała, ale czułam, że do niej pasowała wręcz idealnie. 
Przymierzyłam kilka sukienek, ale tak jak myślałam na początku, kiedy jeszcze nie miałam ich na sobie - to nie było to. Byłam wybredna, ale ani moich przyjaciółek, ani ekspedientki w żaden sposób to nie zniechęcało. Kobieta  zaproponowała, że jednak tak, jak Elena umawiała się z nimi przez telefon - sukienka zostanie uszyta, bym była w stu procentach pewna, że będzie idealna. 
Pech chciał, że nie było wtedy w salonie potrzebnych do tego ludzi, ponieważ spodziewali się, że pewnie wybiorę coś jednak z gotowców. Cóż, nie wiedzieli z kim mieli do czynienia. 
Umówiłyśmy się więc znów na kolejny termin, który był dopiero za trzy, długie tygodnie, a następnie żegnając się z miłą panią pojechałyśmy prosto do domu Puyolów, gdzie czekała na nas głodna informacji Vanessa. 
Spędziłyśmy więc naprawdę miły wieczór, który był bardzo satysfakcjonujący, ponieważ ostatnio nie miałyśmy czasu na babskie spotkania, a co dopiero wieczory przy filmach, lodach i plotkach. 
Posiadłość należącą do Carlesa i Van opóściłam w okolicy godziny dwudziestej trzeciej, ponieważ dostałam już kilka sms’ów od zmartwionego Sergiego z zapytaniami, o której ma się mnie spodziewać. Prawdopodobnie dlatego, że wieczór jego i Busquetsa już dawno dobiegł końca i biedny nie miał co sam robić. Lub urządził imprezę i chciał wiedzieć kiedy ma pozbyć się dowodów... 
Anna i Elena chciały jeszcze zostać, dlatego zrobiłam sobie krótki spacer ze względu na to, że razem z Roberto mieszkaliśmy stosunkowo niedaleko. Po piętnastu minutach stałam przed drzwiami, próbując po ciemku jakoś je otworzyć, ponieważ były już zamknięte. 
W środku znów zastałam ciemność, dlatego włączyłam latarkę w telefonie bojąc się, że obudzę chłopaka, jeśli zrobię to za pomocą lampy. Wchodząc głębiej dostrzegłam palące się światło w łazience i cichy szum opadającej wody na kafelki. Zdziwiłam się, że Sergi dopiero o tak później porze zdecydował się na prysznic, ale domyśliłam się, że to prawdopodobnie ze względu na Busiego, który musiał dopiero co opuścić nasz dom. 
Zapukałam cicho do drzwi, ale nie słysząc żadnej odpowiedzi delikatnie je uchyliłam, upuszczając przy tym torebkę ze względu na to, co zobaczyłam w środku. Nie powstrzymałam też pisku, który mimowolnie wykradł się z moich ust, zwracając tym sposobem uwagę sprawcy całego zamieszania. 

____
POLSAT.... TUDUDUDUDU, TUM TUM TUM... <3333