wtorek, 18 czerwca 2019

c02r24 Yes, Gerard.

Do końca roku kalendarzowego pozostały dwa dni. Siadając na chwilę i zastanawiając się w jakim miejscu byłam na jego początku, a w jakim na końcu, dochodziłam do wniosku, że żyłam w innym świecie. W styczniu zastanawiałam się już nad moją suknią ślubną, oglądałam z radością pierścionek zaręczynowy, który niebywale błyszczał na moim palcu i spoglądałam ukradkiem na narzeczonego, od którego nie potrafiłam oderwać wzroku. W grudniu zaś, a dokładniej już jego końcem, nie przeglądałam białych, długich i bardzo drogich sukien, nie posiadałam żadnej biżuterii na palcu, która oznaczałby, że niedługo wyjdę za mąż, ale za to miałam cudownego faceta, który właśnie szykował się na kolacje ze mną. Nie w Barcelonie, posiadłości Sergiego Roberto, który spędzał czas ze swoją kobietą - Malią, a w Londynie. Nie polecieliśmy do Paryża, gdzie rzeczywiście mieliśmy na samym początku spędzić Sylwestra. Bilety do Francji, które miały być niespodzianką świąteczną okazały się być trefne, na rzecz tych do stolicy Wielkiej Brytanii, które w rzeczywistości okazały się być tym właściwym podarunkiem. Wszystko to miało być niespodzianką, która naprawdę się udała. Londyn był naszym miastem. To w nim można powiedzieć, że zacisnęły się nasze więzi jeszcze zza czasów, gdy mieszkaliśmy w Manchesterze, a nasza relacja była jedynie skutkiem zakładu. Wtedy niebywale się zbliżyliśmy, a teraz wiedziałam, że nie zauważyłam tego tylko ja. To tu doszło do naszego pierwszego zbliżenia oraz tutaj pocałowaliśmy się poraz pierwszy w ten prawdziwy, piekny sposób, który nie był głupią, odgrywaną scenką dla widowni jaką był ojciec Gerarda. Miałam do tego miasta niebywały sentyment. Do tych uliczek, którymi przechadzaliśmy się w dzień, kiedy Piqué oprowadzał mnie po mieście, do Pałacu Bukingham, gdzie starsza kobieta robiła nam zdjęcia, przy których cudownie się razem bawiliśmy, a przede wszystkim do London Eye, gdzie w stu procentach czułam, że to właśnie przy tym mężczyźnie jest moje miejsce. Kiedy niepewnie mnie dotknął i w dokładnie ten sam sposób zbliżył swoje usta do moich czułam się jak w raju. Nie chciałam go w ogóle opuszczać, na rzecz surowej i brzydkiej Ziemi, jaką była codzienność, w której  nie miałam go w taki sposób jaki miałam wtedy. Teraz mogłam powiedzieć, że moją codziennością stał się właśnie ten wspaniały raj. Dzień w dzień unosiłam się kilkanaście metrów nad powierzchnią ziemi, otulona prawdziwą i szczerą miłością jaką darzył mnie chłopak. Miała ona jeszcze większe znaczenie, kiedy wiedziałam jak w przeszłości ciężko było mu okazywać tego rodzaju uczucie, jak był przekonany, że nie potrafi kochać, a nawet, że nie ma takiego zjawiska w jego otoczeniu. Byłam dumna, że to dzięki mnie odkrył w sobie to, czego nie potrafił przez tyle lat i szczęśliwa, że nie bał się tego ani w szczególności nie wstydził. Rozpływałam się za każdym razem, gdy z jego idealnych ust wydobywały się dwa najważniejsze dla mnie słowa i nawet jeśli nie robił tego często, to wiedziałam, że szczerze. Jego błysk w oku, mimika twarzy, zmarszczki podczas szerokiego uśmiechu - to wszystko zdradzało go tak bardzo, że mogłam czytać z niego, jak z najprostszej czytanki dla przedszkolaków. Nie wiedziałam czy to dlatego, że zdążyłam nauczyć się odczytywać jego emocje, czy to on zapomniał juz jak je ukrywać albo po prostu mi na to pozwalał, ale nawet tak mała rzecz, niezaleznie od powodu sprawiała mi radość.
Był sobotni wieczór, a ja siedziałam na kanapie w naszym pokoju hotelowym, w którym zatrzymaliśmy się pięć lat temu, podczas naszego „służbowego” wyjazdu. Gerard stał przed lustrem zawieszonym na błękitnej ścianie, znajdującej się dokładnie naprzeciwko zajętego przeze mnie mebla. Poprawiał swoje rozmierzwione włosy, które były jeszcze delikatnie wilgotne po naszym przed chwilą wspólnie wziętym prysznicu. Ja delikatnie dotykałam się chłodnymi dłońmi w moje rozżarzone od ciepła policzki, które przybrały kolor purpury albo od temperatury wody, albo od sytuacji, która nastała zaraz po wejściu pod jej strumień. Piqué widział moje poczynania w odbiciu, ponieważ nie potrafił wyzbyć się uśmiechu, co także wprawiło mnie w lekkie rozbawienie. Byłam już gotowa, ponieważ w czasie, kiedy on postanowił zapalić papierosa i obejrzeć, krótki urywek meczu sprzed kilku dni, ja wysuszyłam swoje włosy i delikatnie się pomalowałam. W planach mieliśmy kolację, ale nie chciałam iść do żadnej restauracji, ponieważ od kilku dni chodził za mną tłusty i niezdrowy londyński Fast Food. Kiedy dzień wcześniej spacerowaliśmy po mieście dyskretnie rozglądałam się za budkami i jedna z nich właśnie miała stać się naszym dzisiejszym celem. Cieszyłam się, że zgodził się na mój pomysł i nie nalegał na żadne wykwintne danie, zresztą to nawet nie było w stylu mojego Gerarda Piqué - uwielbiającego to, co niezdrowe i tuczące. 
- W sumie to... - odezwał się, zwracając tym na siebie moją uwagę, która skupiona była teraz na widoku za oknem. - Możemy iść. - dopowiedział, kiedy przerzucił pojedynczy włosek na drugą stronę swojej czupryny. 
- Super. - uśmiechnęłam się i w tym samym czasie wstałam łapiąc za torebkę leżącą obok, która czekała już od godziny aż to zrobię. 
To zabawne, że poraz pierwszy nie on musiał wyczekiwać aż skończę się szykować, zwykle przyglądanie się siedząc na kanapie było jego zadaniem. 
Gerard puścił mnie przodem, a kiedy wyszliśmy zamknął pokój kluczykiem, który zaraz potem schował do kieszeni swoich spodni. Złapał mnie następnie za rękę i w taki sposób zeszliśmy po schodach na sam dół, gdzie znajdowała się recepcja. 
- Dobry wieczór, panie Piqué. - wyrwała się recepcjonistka z wielkim uśmiechem, widząc jak wchodzimy do pomieszczenia. 
- Doby wieczór. - zaśmiał się rzucając w jej stronę, krótkie spojrzenie, czego nie można było powiedzieć o mnie. 
Mój wzrok przeszywał jej drobne, jasne ciało na wylot w taki sposób, że mogłoby przeszyć w jej blond głowie naprawdę wielką dziurę. Dłoń, którą spleciona była wraz z dłonią Gerarda w znaczny sposób zacieśniła uścisk, a moja druga ręka owinęła się wokół jego, którą mnie trzymał. W momencie kiedy to zrobiłam, jej uśmiech zgasł, ale za to ten na ustach Gerarda poszerzył się do tego stopnia, że gdy wyszliśmy już przed budynek wybuchnął śmiechem. 
- Nie śmiej się. - burknęłam, nie powstrzymując odruchu, który panował we mnie od wielu lat - zazdrości.
Jednak mając przy sobie taką osobę, po takim czasie walki o nią i tylu stratach zazdrość była nieuniknionym zjawiskiem, którego nawet nie chciałam się pozbywać. Pragnęłam by wiedział, że będę bronić swojego tak długo, jak będę potrafiła. 
- Nie mogę, Camarillo, jesteś tak urocza, że zabij mnie jeśli to nie prawda. - śmiał się dalej, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam, ponieważ uwielbiałam kiedy tak do mnie mówił i wcale nie mam na myśli używania mojego nazwiska, co zostało mu już w nawyku. 
- Przecież widziałeś jak się patrzyła. Jeszcze to „Panie Piqué! Och, ach, jestem zdesperowana, wyjdź za mnie, a ja urodzę ci mnóstwo dzieci!” - naśladowałam dziwny, piszczący glos, którego w sumie nie miała, ale to nie było ważne. 
- Tak jest lwico, chroń swojego mięska. - prychnął i pocałował mnie w czoło widząc znów malujący się na mojej twarzy niezadowolony grymas. 
- Nie rozmawiam z tobą o tym. - zaśmiałam się i skrecilam w stronę budki, której położenie mój głód pamiętał jak drogę do naszej lodówki. - Chce jeeeść. 
Nie zaszłam zbyt daleko, ponieważ dłoń Piqué owinęła się wokół mojego nadgarstka i w rezultacie nie pozwoliła mi ruszyć dalej. W zamian za to pociągnęła mnie w jego stronę i doprowadziła do naszego zderzenia. 
- Zjemy potem, idziemy teraz gdzie indziej. - uśmiechnął się w swój firmowy, tak bardzo dobrze znany mi sposób. 
- To żart? Jestem głodna! - naburmuszyłam się jak dziecko, brakowało tylko bym tupnęła nogą. 
Jednak Gerarda w żaden sposób to nie ruszyło i jak zwykle postawił na swoim. Po prostu wiedziałam, że zbyt łatwo zgodził się na mój pomysł, bez wtrącenia czegoś od siebie. Jak widać ucieszyłam się zbyt wcześnie, ale mimo to byłam okropnie ciekawa cóż to takiego ważnego zaplanował. 
Zaczęliśmy iść w zupełnie innym kierunku, co znaczyło, że oddaliliśmy się od mojej upragnionej budki, którą żegnałam tylko tęsknym spojrzeniem, kiedy co rusz odwracałam się w jej stronę. 
- Jesteś jak duże dziecko. 
- Jeść! - pisnęłam niczym pięciolatka, starając się nie prychnąć śmiechem, ale zrobił to za mnie chłopak. 
Ludzie co rusz zaglądali w naszą stronę i ciekawa byłam czy to z powodu mojego zachowania, czy po prostu rozpoznawali obrońcę FC Barcelony. 
Po chwili drogi coś zaczynało mi świtać, jakbym już tędy szła, dopóki nie zauważyłam leżaków, a wtedy już wszystko było jasne. Zresztą obiekt, do którego się zbliżaliśmy był ewidentnie zbyt wielki, a co za tym idzie widoczny, by go nie zauważyć. 
- Jaki ty się romantyczny zrobiłeś, Piqué. - zaczepiłam go z zadziornym uśmieszkiem, kiedy stanęliśmy w dość długiej kolejce do jedynego w swoim rodzaju London Eye. Szczególnie dla nas jedynego w swoim rodzaju. W moim brzuchu zaczęło robić się ciepło i to wcale nie z powodu głodu, o którym nagle po prostu zapomniałam. Nie potrafiłam wyzbyć się uśmiechu i wspomnień, które wiązały się z tym miejscem. Poczułam, jakbyśmy w jakiś magiczny sposób cofnęli się o te kilka lat i jako młodziaki stali tutaj czekając na to, o czym wtedy nawet byśmy nie pomyśleli. 
- To przez ciebie. Busquest powiedział, że zrobiłaś, że mnie pizde. - udał urażonego. 
Odpowiedziałam, że to nie prawda, ale tak właściwie to w jakimś stopniu miał racje. Może i nie nazwałabym tego bycia „pizdą”, ale napewno Piqué potrafił teraz w znacznie lepszy sposób okazać mi swoją miłość niż wcześniej. 
- Będziemy tu stać dwie godziny. - jęknęłam, wychylając się lekko zza wysokiego faceta, by sprawdzić jak dużo ludzi jest przed nami. 
- Nie będziemy. 
Nim się zorientowałam, Gerard ominął wcześniej wspomnianego mężczyznę i zaczął kierować się do przodu, mówiąc uprzednio szybkie „chodź”. Musiałam szybko kilka razy powtórzyć w głowie, by zrozumieć co tak właściwie powiedział, a raczej wymamrotał zza pleców. Pognałam za nim, ponieważ był już niebezpiecznie daleko, a kiedy go dogoniłam posłałam w jego stronę pytające spojrzenie, pełne niezrozumienia tym co właśnie robimy. 
- Poczekaj tu, kochanie. 
Kiwnęłam głową, wewnętrznie ciesząc się tym, jak mnie nazwał, co było głupie, bo przecież robił to naprawdę często. Takie słowa z jego ust brzmiały inaczej. Po prostu pięknie i unikatowo do takiego stopnia, że miękło mi serce za każdym razem, gdy to robił. 
Gerard podszedł do mężczyzny, który stał przy bramce i wpuszczał ludzi. Przywitali się uściskiem dłoni, tak jakby się znali, powiedział mu coś do ucha, zaśmiali się krótko, po czym Piqué ruchem ręki pokazał żebym do nich podeszła, co oczywiście zrobiłam. 
- Mari, to jest Marcus, mój stary, dobry znajomy. - wskazał na chłopaka, który z miłym uśmiechem zaszczycił mnie swoim uściskiem. 
- Miło mi cię poznać, ile ja się o tobie nasłuchałem, jak Gerard przyjeżdżał do Londynu, to wohoo. - zaśmiał się, za co dostał lekko w głowę z ręki Gerarda, który się speszył, ale to spotęgowało śmiech blond chłopaka. 
- Mówisz? - posłałam Gerardowi głupi uśmieszek, na co wystawił swój język. 
- To co, możemy? - odezwał się mój chłopak, starając się zmienić temat.
- Jasne, w sumie już wchodźcie. - powiedział otwierając bramkę, kiedy kapsuła się opróżniła. - Sami? 
- Jeśli to nie problem. 
- To wielki problem i dostanę pewnie za to, ale czego się nie robi dla przyjaciół i tak pięknej kobiety. - zaśmiał się, był naprawdę sympatyczny i od razu go polubiłam, ale prawie znów dostał po głowie, prawdopodobnie za drugą część jego wypowiedzi. 
Kiedy weszliśmy do środka usłyszałam tylko kilka głosów z pretensjami, co wcale mnie nie zdziwiło, ale trudno. Ja miałam tego farta, że moim chłopakiem był Gerard Piqué, który dostawał się wszędzie albo z powodu nazwiska, albo tego, że znał praktycznie każdego, dosłownie wszędzie. 
- Mam wyrzuty sumienia, pewnie musieli długo czekać... 
- Ach, kobieto. Poczekają dłużej. - zaśmiał się i usiadł na krzesełku, podczas gdy ja po prostu musiałam podejść do szyby i spojrzeć na ten piekny widok z najbardziej małej odległości od niej jak tylko mogłam. 
Tyle wspomnień, tyle miłych „tylko” minut, które przeżywałam na tyle bardzo, że trwały wtedy conajmniej jak kilka godzin. Obróciłam się w stronę Geriego, który cały czas na mnie patrzył i nawet nie starał się ukryć tego, kiedy już stałam wprost niego. 
- Dziękuje za wszystko, jesteś najlepszy. - uśmiechnęłam się, kiedy byłam już przy nim i siedziałam na jego kolanach. 
On tylko zbliżył swoją twarz w moją stronę i złączył nasze usta w delikatnym i słodkim pocałunku. Poczułam się jak wtedy, teraz już w całej okazałości tej chwili. Głaskał moje włosy, a ja sparaliżowana tą bliskością po prostu trzymałam dłonie na jego barkach, delikatnie zaciskając jego szarą koszulkę. 
- Kocham cię, Mari. Cholernie cię kocham i nie wiem jak bym bez ciebie skończył. W sumie nawet nie chce o tym myśleć. - powiedział półszeptem, patrząc prosto w moje delikatnie mokre oczy. 
- Ja też cię kocham. - uśmiechnęłam się. 
Czasem dalej nie wierzyłam, że już go przy sobie miałam i nie musiałam martwić się o to czy nasza relacja w ogóle coś dla niego znaczy. To było najpiękniejsze uczucie ze wszystkich, które codziennie dawał mi w naszym związku.
Kiedy ześlizgnęłam się z jego kolan na miejsce obok, on wstał i podszedł do miejsca, w którym stałam chwile temu. Cały czas obserwowałam jego wysoką i idealną posturę, która po prostu idealnie wyglądała na tle oświetlonego nocą Londynu. Mimowolnie wyciągnęłam z torebki swój telefon i szybko odblokowując go uwieczniłam ten moment zdjęciem, które chwile potem pełniło funkcje mojej tapety.
Piqué niespokojnie się poruszył, jakby szukał czegos w kieszeni bluzy, którą uwiązaną miał na swoich biodrach, po czym coś upadło na ziemie, a z jego ust wydobyłe się soczyste „kurwa”. Schylił się szybko, podniósł to, co upadło, a sekundę potem był już przy mnie. 
- Dobra, ja cholernie nie wiem jak robi się takie rzeczy, ale zaraz będziemy musieli stąd wyjść, a wtedy będziemy musieli tu wrócić jutro, co zniszczy cały klimat i... - wziął oddech, powoli już tracąc powietrze na wymawianie słów. 
Klęknął, co sprawiło, że moje serce zatrzymało się na kilka sekund, by potem ruszyć z niesamowicie szybkim tempem, jakby chciało nadrobić ten czas, gdy nie pompowało krwi. 
- To, czego nigdy nie pomyślałbym, to to, że pokocham kogoś tak mocno, że będzie dla mnie całym światem, zastępując tym piłkę nożną i wszystko inne. Uwielbiam cię zawsze. Kedy śpisz, jesz z taką uwagą żeby nie zrobić niczego głupiego, śmiejesz sie, krępujesz moimi głupimi żartami... Wiedziałem to już w Manchesterze i wiem to teraz. Chciałbym być z tobą zawsze, i marze żeby było możliwe, abym chociaż w małym stopniu nadrobił tę przerwę, kiedy byłem idiotą i nie potrafiłem przyznać tego, jak ważna dla mnie jesteś. Chcę się z tobą kłócić, śmiać, płakać i kochać; po prostu żyć. Wiem, że to co mowie, jest tak cholernie tandetne, ale taki przez ciebie jestem i co najgorsze podoba mi się to. - zrobił przerwę, ale nie było ciszy, ponieważ zakłócał ją mój wielki szloch spowodowany płaczem. 
- Chyba za długi ten wstęp. - przetarł lewą dłoń o swoje kolano, a następnie wystawił i otworzył małe, okrągłe pudełeczko w kształcie piłki, na co się uśmiechnęłam. - Mari proszę, wyjdź za mnie i spraw, żebym był jeszcze bardziej szczęśliwy niż byłem dotychczas. 
Patrzyłam na niego osłupiała niedowierzając, że to co się teraz dzieje, jest jawą, a nie snem, który zdarzał mi sie swego czasu tak często. On właśnie prosił mnie o rękę i jeśli kiedyś powiedziałam, że przeżyłam już swój najlepszy dzień w życiu, to zdecydowanie się myliłam. Mężczyzna którego kochałam nad życie, o którego miłość walczyłam tyle czasu, z którym dzieliło nas tyle, a mimo to skończyliśmy razem właśnie klęczał przed moją zapłakaną osobą i wypowiadał najpiekniesze słowa, jakie tylko moje uszy mogły usłyszeć. Nie byłam w życiu niczego tak pewna jak tego, że to właśnie z nim chce spędzić całe swoje życie i oddać mu się w stu, a nawet dwustu procentach. 
- Tak, Gerard. Oczywiście, że tak, co za popierodlone pytanie?! - pisnęłam zapłakana podnosząc się z ławki, wreszcie nabierając sił na cokolwiek, po czym wtuliłam się w mężczyznę, zdając sobie sprawę, że otulam właśnie mój cały, drogi świat, który nie rozpadł się właśnie tylko dzięki mnie. 

————
Jestem okropna robiąc te przerwy, ja wieem... ale wakacje ☺️ wierze, ze to mi pomoże w dokończeniu tego opowiadania, bo naprawdę chce je skończyć! Będę szczęśliwa jeśli ktoś tu jeszcze będzie, ale nie łudzę się za bardzo, haha. 

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

c02r23 I’m sorry.

Wsiadając do auta, które Gerard pożyczył mi tego dnia czułam jak na moim czole w wolnym tempie zbiegają się kropelki potu. Zaproponowałam ciotce i matce Gerarda, by jechały razem ze mną, ale ucieszyłam się, kiedy odmówiły. Potrzebowałam chwili ciszy i spokoju spodziewając się, że za kilka minut rozpęta się prawdopodobnie trzecia wojna światowa. Myślałam dużo o wyznaniu matki, zastanawiałam się czy to nie podstęp i czy właśnie nie wpakowałam się w wielki problem, z którego później ciężko będzie mi się wydostać. Mogła skłamać tylko po to, by spotkać się z synem, a to ja zostałabym kozłem ofiarnym doprowadzając do owej konfrontacji. Bardzo lubiłam pana Piqué, mimo że z początku był niebywale surowy i po prostu straszny. Ciężko było uwierzyć, że odebrał matce swoje własne dziecko, ale patrząc na to z innej strony dlaczego nie miałbym wierzyć Montserrat? Jaką miałaby korzyść z takiego kłamstwa. Wiedziałam i czułam, że moje nerwy dzisiaj nie dadzą rady, ponieważ już teraz cholernie się stresowałam, a moje serce nie przestawało przyspieszać. Ja za to robiłam zupełnie na odwrót i starałam się jechać jak najwolniej tylko po to, by wydłużyć czas prowadzący nieubłaganie to nieuniknionej awantury.
Czy byłam po czyjejś stronie? Nie, ponieważ każda wersja wydarzeń była po prostu zła. Puściłam plyte z moim imieniem, którą kiedyś ukradłam Gerardowi i próbując się trochę odprężyć wsłuchałam się w spokojną melodie. Nastrój jednak padł w momencie, w którym wyjechałam na plac domu Gerarda, w którym także mieszkałam. Ciekawe na jak długo. 
Auto sióstr stało już przy garażu, ale musiały przyjechać krótko przede mna, ponieważ Gerard jeszcze nie zauważył ich obecności. Wzięłam głęboki wdech i wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki, a następnie złapałam za kierownice i korzystając z jeszcze krótkiej wolnej chwili położyłam na niej swoją głowę. Wypuściłam powietrze z ust, bo powoli zaczęłam się dusić i wykorzystując całą swoją energię odpiełam pas, jakby była to najcięższa rzecz na świecie, a potem złapałam za klamkę i wyszłam z auta. Melissa widząc w lusterku mój ruch pokazała na mnie palcem siostrze, co było znakiem, że też powinny wysiąść. W dokładnie tym samym czasie drzwi od domu się otworzyły, a w nich stanął delikatnie zaspany i rozkojarzony Gerard. Ja znów zapomniałam jak prawidłowo się oddycha, ponieważ jak narazie nie zauważył naszych gości, a spoglądał jedynie w moją stronę. 
- Co tak stoisz? - spytał, a ton jego głosu upewnił mnie w tym, że rzeczywiście spał. - Pobladłaś, dobrze się czujesz? 
Popatrzył na mnie poważnie, a w tym samym czasie, w którym rozbrzmiały jego słowa, ja spojrzałam w lewo. 
On zrobił to zaraz po mnie, a kiedy zobaczył kto zagościł na naszym placu momentalnie się wyprostował. Miałam
wrażenie, że zmęczenie, które jeszcze przed sekundą trzymało się go dość mocno, nagle wyparowało i ustąpiło miejsca złości. Jego gniewny wyraz twarzy przyprawił mnie o jeszcze szybsze tętno niż dotychczas, ale widząc Melisse i Monts zdałam sobie sprawę, że nie tylko mnie. 
W mgnieniu oka zaczęłam zadawać sobie milion pytań, a najważniejszym było dlaczego w ogóle się na to zgodziłam. Moim marzeniem było, aby po wszystkim każdy wyszedł z tego domu cało. W głowie już widziałam jak Gerard rzuca mi pod nogi wyciągniętą z dołu szafy walizkę i każe natychmiast się pakować. Zrobiło mi się gorąco nawet jeśli na dworze było chłodno, a co najgorsza po prostu zastygłam. Czekałam na jego reakcje, która mimo, że przez gesty była czytelna, to wciąż nie do końca pewna ze względu na to, że się nie odzywał. 
- Co wy tu robicie? - spytał twardo zwracając się do kobiet, które oczywiście spodziewały się tego pytania. - Co t y tu robisz?! - spojrzał na swoją matkę, która nieznacznie pobladła.
- Gerard, ja... - delikatnie się wtrąciłam, widząc, że nie bardzo wiedzą co mają robić. 
To nie tak, że ja wiedziałam, bo zdecydowanie tak nie było, ale miałam nadzieje, że chociaż jakoś złagodzę jego wybuchowe zachowanie, które przecież tak dobrze znałam. 
- Nie, Mari. - popatrzył mi głęboko w oczy i chociaż stałam daleko, to poczułam jak jego spojrzenie dosłownie mnie przygniata. - Chce wiedzieć co one tu robią, do cholery. Na moim cholernym podwórku! 
Byłam robaczkiem, a on wielkim butem, który skacze po mnie i skutecznie ucisza. 
Musiałam być jednak twarda. Skoro to ja doprowadziłam do tego spotkania, to ja również nie mogłam dopuścić do tego, by było ono jednym wielkim wykrzyczanym monologiem Gerarda, który usłyszeliby nawet sąsiedzi z drugiego końca ulicy. 
- Przyprowdzilam je. - odpowiedziałam z pełną powagą, kontrolując swój głos, aby przypadkiem nie zadrżał. - Twoja mama musi ci coś powiedzieć i... 
- Ja nie mam mamy. - przerwał mi szybko, nie dając nawet dokończyć, po czym zniknął za drzwiami, pozostawiając po sobie jedynie trzask. 
Odwróciłam się w stronę kobiet i widząc załamanie malujace się na pomarszczonej już lekko twarzy Montserrat zrobiło mi się przykro. Patrząc na nią po prostu jej wierzyłam. Wiedziałam jak trudne to wszystko jest dla Gerarda i jak bardzo musiał tłumić w sobie emocje, by nie załamać się przed nami na środku schodów, ale musiałam doprowadzić do tego, by znał prawdę. Zasługiwał na nią tak bardzo, jak jego matka nie zasługiwała na takie oczernienie. To, co zrobiła nie było umyślne. Każdy popełnia błędy i chociaż nie każdy je naprawia, to wiem ze ona bardzo chciała to zrobić. 
Poprosiłam je, aby na chwile poczekały przed domem sama udałam się do środka.
- Gerard! - zawołałam, widząc, że nie ma go w salonie ani kuchni. 
Oczywiście jak się spodziewałam, nie odezwał się. 
Ciszę panującą w całym budynku przerwał trzask dobiegający z łazienki, przez co wydało sie, gdzie chłopak właśnie przebywał. Podbiegłam do drzwi i modląc się aby były otwarte pociągnęłam za klamkę. Gerard nie pomyślał o zamku, dlatego łatwo dostałam się do środka zastając Piqué  wpatrującego się w swoje odbicie w lustrze. Nawet na mnie nie spojrzał, za to ja przyglądnęłam się mu bardzo dobrze. Jego włosy były zmierzwione, co znaczy, że musiał się za nie łapać, a było to częste kiedy się denerwował. Jego twarz pokryta była kropelkami wody, ale napewno nie potu. Dłonie  również, a to był dowód na to, że jeszcze chwilę temu ją obmył. Na podłodze leżała moja szczotka do włosów, więc to pewnie ona była powodem huku. 
Kiedy Gerard wreszcie skierował swój wzrok na mnie zauważyłam, że wcale nie jest już zły. Był zwyczajnie zmęczony, a ja naprawdę to rozumiałam. Miałam ochotę mocno go przytulić, ale wiedziałam, że odbierze to jako oznakę litości, której nienawidził. Zamiast tego schyliłam
się po dalej leżącą szczotkę, a kiedy odstawiłam ją na miejsce złapałam go za rękę. Był to oczywiście pretekst do podejścia, ale on to wiedział, bo mimo tego wszystkiego delikatnie uśmiechnął się z powodu moich małych podchodów. 
- Wiem, że ciężko ci na nią patrzeć, ale to naprawdę ważne. - odezwałam się niepewnie, a on wyswobodził swoją dłoń z mojego uścisku i delikatnie się odsunął. 
- To dlatego chciałaś wrócić do Barcelony? Szmata namówiła cię na spotkanie i teraz próbuje przeciągnąć na swoją stronę! - ponownie wpadł w szał.
Odkręcił kran i szybkimi ruchami pokierował strumień wody na swoją twarz, której wyraz przepełniony był goryczą, złością, ale i smutkiem oraz żalem. Jego to po prostu bolało, a ja cholernie mocno chciałam, aby wreszcie przestało. 
Tyle lat męczył się z myślą, że jego własna matka go nie chce, ale wcale tak nie było, a przynajmniej nie tak przedstawiła mi to Monts i musiał to wiedzieć. 
- Nie nazywaj jej tak, proszę. Daj jej wszystko wytłumaczyć. 
- Miała tyle lat, tyle pieprzonych lat! Zostawiła mnie kiedy najbardziej jej potrzebowałem, dała dupy durnemu lekarzykowi, gdzieś tam po Argentynie biega sobie mój pierdolony brat, a ja mam jej dać teraz wszystko wytłumaczyć? Gdzie była kiedy rzeczywiście mogła to zrobić?! - odwrócił się w moją stronę, zaciskając pięści.
- Rozumiem cię, kochanie. - podeszłam i złapałam go delikatnie za kawałek koszulki, przez co trochę się rozluźnił. - Ale to, co usłyszysz może naprawdę wszystko zmienić. 
Popatrzyłam na niego do góry, jednak ciagle próbował odwracać wzrok. Złapałam więc obiema dłońmi za jego twarz i powolnie nakierowałam ją w dół, przez co musiał na mnie spojrzeć. 
- Proszę. - nalegałam, widząc jak zaczyna się uginać. 
- Ma dziesięć minut, jeśli poczuję, że coś jest nie tak ma stąd natychmiast zniknąć i nigdy więcej nie pokazywać mi się na oczy, rozumiesz? - westchnął, łapiąc mnie za dłonie, które dalej ułożone były na jego policzkach. 
Pogłaskał mnie delikatnie po nich, a następnie zdjął je całkowicie i puścił mnie przodem. Ucieszyłam się z tego, że rzeczywiście dał jej szansę, jednak wciąż bałam się, że wszystko to może być jedną wielką intrygą Bernabeu, z której potem ciężko będzie mi się wyplątać. Ale mleko się wylało, a ja nic nie mogłam już zrobić. 

***

W salonie panowała kompletna cisza. Przerywał ją jedynie dźwięk czajnika, który oznajmił nam, że woda jest już gotowa. Gerard mierzył obojętnym wzrokiem swoją matę, a ja trzymałam dłoń na jego kolanie. Pomasowalam go po nim, uśmiechnęłam się krzepiąco do Monts i podniosłam się, by zalać wodę do kubków z czekającą już w nich herbatą. 
- Zaraz minie dziesięć minut, a ty nawet nie zaczęłaś. - usłyszałam szydzący glos Piqué i chrząknięcie którejś z kobiet. 
Momentalnie włączyłam szósty bieg, starając się jak najszybciej zalać wodę, skutkiem czego przewróciłam szkło, które rozbiło się na kilkaset małych kawałków. Na kafelki zaczęła kapać krew z rany która zrobiła mi się od przecięcia, a mój krzyk wydawał się być jeszcze głośniejszy od tłuczonego szkła. Zaraz przy mnie pojawił się Gerard, który złapał mnie za rękę i spojrzał na armagedon, który wywołałam w kilka sekund. Obok przykucnęła matka Gerarda, która trzymała już w dłoni ręcznik papierowy przykładając mi go do dłoni. 
- Będzie trzeba to odkazić i zabandażować, bo rana jest dość duża, ale nie widzę potrzeby szycia. - powiedziała z powagą i przez chwile zastanawiałam się dlaczego zareagowała aż tak, ale przypomniało mi się, że szpital to praktycznie jej drugi dom. 
Gerard podniósł głowę i zagrodził jej do mnie dostęp ze wściekłością w oczach. 
- To twoja wina, po cholerę tu w ogóle przychodziłaś?! - spytał gniewnie, przez co kobieta podniosła się z klęczek.  
- Przestań...
- Mari, nie odzywaj się, do cholery. - warknął nawet na mnie nie patrząc. 
Zabolało mnie to, ale próbowałam go zrozumieć. Zawsze to robiłam. Melissa zajęła się sprzątaniem szkła, które rozprysło się po całej kuchni i próbowała w żaden sposób nie ingerować się w tę wymianę zdań. 
- Nie udawaj, że interesuje cię cokolwiek innego niż czubek twojego własnego nosa, bo wiem, że tak nie jest! - kontynuował.
- Nie próbujesz mnie nawet wysłuchać! Nigdy nie zdradziłam twojego ojca, Jorge jest jego synem! 
Gerard ucichł i zastygł w miejscu, odsuwając się lekko od swojej matki. 
- Kłamiesz. 
- Nie robię tego! - odparła ze łzami w oczach. 
Miałam cholerną ochotę ją przytulić, chciałam wesprzeć ich obu, ale nie miałam pojęcia jak to zrobić, dlatego siedziałam zastygła w jednym miejscu i obserwowałam co się dzieje. Czekałam aż wreszcie wyzna mu prawdę, chciałam żeby było już po wszystkim. 
- Nie kłamie. - powtórzyła z bólem w głosie. - Kocham twojego ojca tak samo jak w dniu ślubu. Kocham też ciebie. Odebrano mi cię, a ze mnie zrobiono najgorszą osobę przez jeden, mały, nieumyślny błąd. Synu, błagam... uwierz mi. 
Załkała, a następnie powstrzymując się od płaczu opowiedziała mu dokładnie to, co mi w kawiarnii. Od tego wszystkiego zapomniałam nawet o mojej dłoni, która cholernie mnie bolała. Wiedziałam bardzo dobrze, że ten ból był niczym w porównaniu do tego, co czuł w środku Gerard. Jego życie po raz kolejny z powodu jego rodziców wywróciło się do góry nogami i znów sprawiło, że znienawidził jednego z nich. Mężczyzna, któremu ufał, który  został mu po odejściu matki - po prostu go okłamał. Cały czas był nieszczery, a to napewno rozerwało jego poranione serce. Byłam tego pewna widząc jak reaguje. Jak nie powstrzymuje już łez, które krył przez tyle lat. Jak na jego twarzy malowała się słabość, która ogarniała go już tyle czasu, a on dzielnie ją chował. Jednak tym razem już mu to nie wychodziło. Dzisiaj się złamał. 
Gerard Piqué siedział właśnie na ziemi w kuchni, gdzieś między kawałkiem szkła, a kropelką mojej krwi i po prostu płakał. Płakał jak dziecko, a ja siedziałam mu na kolanach przytulona tak mocno, że momentami brakowało mi tchu, ale to nie było ważne. Nie interesowało mnie to, bo najważniejszej osobie w moim życiu właśnie załamał się świat, a ja pragnęłam, bym mogła go naprawić lub chociaż przytrzymać na dłużej w stabilnej pozycji. 
Po krótkim czasie odciągnął mnie lekko od siebie i wytarł łzy, które niekontrolowanie znalazły się na moich policzkach. Zrobiłam to samo z nim, a następnie zdjął mnie delikatnie ze swoich kolan i się podniósł. Nie wiedziałam co chce zrobić, ale zamurowało mnie w momencie, w którym Montserrat znalazła się w jego szczelnym uścisku. To wzruszyło ją jeszcze bardziej, przez co jej łkanie słychać było dziesięć razy głośniej. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko, widząc jak po tylu latach wreszcie mogą w spokoju stać w swoich objęciach. Jak prawdziwa matka z synem. 
- Przepraszam. - westchnął trzymając szczękę na czubku jej głowy. - Mamo. - dodał. 
- To nie twoja wina. - pociągnęła nosem ze słabym uśmiechem. - Miałeś około trzy lata kiedy ostatni raz powiedziałeś do mnie mamo. - powiedziała wzruszona, a ja wewnętrznie umierałam widząc tę scenę. 
- Będę częściej. - uśmiechnął się delikatnie, a następnie odsunął od kobiety. - Ale skurwiela zabije. - momentalnie spoważniał, a ja się załamałam. 
Logicznym był fakt, że Gerard będzie chciał „porozmawiać” z ojcem, który przyczynił się do całej tej sytuacji. Oznaczało to kolejny problem do rozwiązania. Gerard wybaczył mamie, ale wiedziałam, że nie zrobi tego tak łatwo z Joanem. 
- Nie rób tego, on nie chciał źle. - broniła go, co mnie ucieszyło. 
- Odebrał mi cię. Zabrał nam szansę na bycie prawdziwą rodziną. Marzyłem o takiej, patrzyłem z cholerną zazdrością na każdego, kto miał przy sobie obojga rodziców, którzy się kochali. Żyłem z myślą, że mnie zostawiłaś, że mnie nie kochasz! To wszystko jego, pieprzona wina. 
- Johan trochę się pogubił, Geri... - powiedziała spokojnie, głaszcząc syna po ramieniu. - Jemu nigdy nie zależało na rodzinie. W głowie całe życie miał karierę, a ja próbowałam to zrozumieć. Dałam mu pretekst, to odszedł. Prędzej czy później byśmy się rozstali. - dopowiedziała z bólem w oczach, widać było jak bardzo go kocha i to dlatego próbowała go bronić. 
- To mógł odejść tak, by nie robić z ciebie potwora! Nienawidziłem cię, miałem nadzieje, że zostaniesz z niczym, nie chciałem cię już nigdy więcej widzieć na oczy, a to tylko i wyłącznie przez niego, musi za to zapłacić, do cholery. - wrzasnął, a ja zaczelam coraz mocniej przyciskać ręcznik papierowy do dłoni, ponieważ krew dalej nie przestała sączyć się z niemałej rany. 
Zwróciłam tym uwagę Gerarda, a co za tym idzie całej reszty, która przypomniała sobie o mojej dłoni. Ani się nie obejrzałam, a siedzieli przy mnie i pomagali mi zatamować krwawienie. 
Gerard poszedł po gaziki, Melissa zajęła się herbatą, której w ostateczności nie zrobiłam, a Montserrat zaczęła już odkażać zranione miejsce. Kiedy Piqué wrócił starał się jak najlepiej pomóc swojej mamie, a przy okazji pytał mnie ciagle czy wszystko w porządku i od czasu do czasu składał na moich ustach krótkie, czułe pocałunki, po których sprawa przecięcia w ogóle mnie już nie interesowała. Była żona pana Johana w międzyczasie opowiadała nam o podobnych przypadkach w szpitalu, a Gerard słuchał tak uważnie, że aż zamarzyłam, aby mnie też kiedyś wysłuchał z taką uwagą i cierpliwością. Wyglądał jak malutkie dziecko, a ja szczerze nigdy nie pomyślałabym, że będę świadkiem takiej pięknej sceny, w której mój ukochany w tak swobodny sposób będzie dyskutował z własną matką. Jeszcze pół godziny wcześniej upierał się, że ta kobieta wcale dla niego nie istnieje. Czułam się wspaniale, zapominając nawet o Johanie, któremu wiedziałam, że Gerard nie odpuści. Mimo bólu jaki sprawiła mu ta wiadomość i chwili słabości na jaką musiał się dzisiaj zdać - Piqué wreszcie odzyskał matkę, był zwyczajnie szczęśliwy. 
- Co się tak szczerzysz? - spytał, zauważając mój wyraz twarzy, kiedy Monts skończyła mnie opatrywać. 
- Nie mogę? Kocham cię. - zarumieniłam się delikatnie, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście mogłam wyglądać dziwnie. - Cieszę się, że jesteś szczęśliwy. 
- A ja się cieszę, że mam ciebie. - uśmiechnął się. - I mamę. - popatrzył na kobietę, która z wielkim bananem na ustach przysłuchiwała się naszej rozmowie. 
Teraz mogło być już tylko lepiej. 

środa, 16 stycznia 2019

c02r22 I almost killed him.

Już z samego rana Gerard obudził mnie długim i nieprzyjemnym pocałunkiem w usta. To nie tak, że nie lubiłam jego ciepłych, delikatnych i pełnych warg o poranku na moich, ale zdecydowanie nienawidziłam tej świeżo rosnącej, kującej bródki, która sprawiła, że natychmiastowo usadziłam się do pionu. Mama widząc nas z walizkami przed wejściem o szóstej rano uznała. że robimy sobie żarty, ponieważ nie wierzyła, że aż tak szybko chcemy już wracać. W planach, które ustalaliśmy jeszcze w domu od razu po wizycie w Rzymie, mieliśmy udać się do Paryża, jednak namówiłam Gerarda abyśmy jeszcze na dwa dni pojawili się w Barcelonie. Był zdziwiony, ale nie pytał prawdopodobnie myśląc, że stęskniłam się za koleżankami i chciałabym jeszcze na chwile spotkac się z nimi przed kolejną podróżą, tym razem już bardziej przyjemniejszą dla mnie i Gerarda. Mimo, że nie był to główny powód, to rzeczywiście brakowało mi ich twarzyczek.
Była godzina piętnasta dwadzieścia, a ja byłam spóźniona już od niecałych czterdziestu minut, kiedy wchodziłam do kawiarni w samym centrum Barcelony. Nie chciałam całą winą obarczyć taksówkarza, ponieważ był niemały ruch na ulicach, ale to właśnie on postanowił jechać dłuższą trasą chcąc po prostu więcej na mnie zarobić. Wpadłam jak burza do pomieszczenia wzbudzając lekkie zaciekawienie wśród przebywających już w środku. Zauważyła mnie także ona, bo kiedy spojrzałam w prawo wpatrywała się we mnie opiekuńczym wzrokiem, a można powiedzieć, że nawet pełnym radości. Moje nogi same poniosły mnie w jej stronę, by zatopić się w dobrze znanych ramionach i usłyszeć ten charakterystyczny śmiech oraz głos mówiący "Mari, dziecko drogie!", który witał mnie za każdym razem w Manchesterze, kiedy pojawiałam się w najbardziej znanej mi aptece tego miasta.
- Melisso. - uśmiechnęłam się całkowicie szczerze, wpatrując się z bliska w jej twarz, która zdążyła się już delikatnie postarzeć.
- Piękna z ciebie kobieta, jak ty wyrosłaś! - zachwycała się aż nadmiernie i miałam wrażenie, jakbym była właśnie na tym jednym z typowych rodzinnych spotkań, kiedy wszystkie ciotki nie mogą uwierzyć w to jak urosłaś, nawet jeśli widziały cię kilka dni temu. To irytujące, ale też ikoniczne i na swój sposób urocze.
Ciotka Gerarda wcale nie przejęła się moim spóźnieniem i nawet nie dała mi okazji na szybkie wytłumaczenie się, ponieważ od razu przystąpiła do opowieści o swojej drugiej aptece, którą otworzyła po zupełnie innej części miasta i o tym, że zaręczyła się z Gregiem, którego poznałam na jesiennym festiwalu. Wtedy zarzekała się, że to tylko przyjaciel, ale ona i ja dobrze wiedziałyśmy, że będzie z tego coś więcej. Pytała też o mnie i po prostu jak to ona - nie zamykała jej się buzia, wręcz domagając się o milion niuansików z życia mojego, ale przede wszystkim Gerarda, za którym niemiłosiernie tęskniła. Odkąd Pique opowiedział mi o zdarzeniach, które sprawiły, że znienawidził swoją matkę byłam do Melissy delikatnie uprzedzona. Rozumiałam fakt, że broniła swojej siostry, ale za razem nie potrafiłam pojąć wspierania jej podczas okropnych rzeczy jaki zrobiła swojej rodzinie. Przez cały czas naszej rozmowy zastanawiałam się dlaczego pojawiła się w Barcelonie i czemu kiedy do mnie zadzwoniła aż tak bardzo chciała się spotkać, ale nie miałam na tyle odwagi, by o to zapytać. W trakcie jej opowieści o nowej pracownicy zacięła się wpół zdania i uśmiechnęła delikatnie na coś za mną, a za razem spojrzała na mnie niepewnie, jakby bała się mojej reakcji. Oczywiście odruchowo odwróciłam się za siebie, co sprawiło, że zetknęłam się z dość przenikliwym wzrokiem oczu, których błękit kojarzył mi się tylko z jednym i jedynym takim głębokim kolorem tęczówek jakie znałam. Patrząc w nie widziałam Gerarda, a fakt, że Melissa znała tą blond kobietę oznaczał, że całkiem możliwe właśnie po raz pierwszy w życiu miałam do czynienia z matką Gerarda Pique. T ą matką. Kobietą, na której wspomnienie mojemu chłopakowi wręcz uwydatniała się dość pokaźna żyła na szyji i kilka na rękach, oraz ta, która budziła we mnie swego rodzaju lęk. Bądź co bądź była też matką mojego partnera, a nastrój podczas poznawania swojej teściowej w żaden sposób nie równa się temu jaki mam zwykle.
Podniosłam się dość szybko z krzesła, ale oczywiście nie zbyt gwałtownie, by czegoś nie popsuć i już z samego początku nie zrobić z siebie idiotki. Poprawiłam sukienkę, która lekko się pomarszczyła albo to po prostu mnie się tak wydawało. Wciąż nie zdejmowała ze mnie swojego dziwnego, przenikliwego wzroku, co było niesamowicie krępujące, ponieważ muszę przypomnieć, że to samo zawsze robił Gerard i nigdy mi się to nie podobało. Uznałam, że nie zrobi pierwszego kroku, ponieważ ewidentnie czekała aż zrobię to ja, dlatego hamując drżenie prawej ręki wystawiłam ją w jej stronę. Nie zastanawiając się uścisnęła ją delikatnie, po czym się uśmiechnęła. Naprawdę to zrobiła, a ja widząc to po prostu musiałam się odwdzięczyć.
- Mari, to moja siostra, Montserrat. - usłyszałam za plecami głos Melissy i byłam pewna, że dobrze wiedziała o mojej pełnej świadomości tego przed kim właśnie miałam okazje stać. 
- Maritza. - zamyśliła się trochę wymawiając moje imie, a ja wstrzymałam na krótką chwilę oddech. - słyszałam trochę o tobie. - zaśmiała się kobieta, rozluźniając sytuację, co bardzo mnie zaskoczyło, ale i uspokoiło. 
- Ja o pani również. - powiedziałam, nie wiedząc czy robię dobrze. 
Zdecydowanie spodziewała się tego jakie rzeczy dane mi było o niej wiedzieć, ale nie krępowało to ją w żaden sposób, a nawet kiwnęła lekko głową wciąż nie pozbywając się uśmiechu z ust. 
Mama Gerarda zaproponowała abyśmy usiadły i zamówiła szybko dla siebie kawę, a potem zapanowała między nami cisza. Entuzjazm, który trzymał się przez cały czas Melissy nagle jakby ustąpił na rzecz poddenerwowania, a nawet Montserrat z powrotem delikatnie spoważniała. Zaczęły wymieniać się dziwnymi spojrzeniami, a następnie starsza z nich - mama Gerarda, postanowiła zabrać głos. 
- Pewnie domyśliłaś się, że mamy do ciebie pewną sprawę. - zaczęła bawić się już na wpół wypitą filiżanką kawy.
- Przeszło mi to przez myśl, to coś związanego z Gerardem? - spytałam od razu, ale to z powodu stresu będącego wynikiem ciekawości jaka ogarnęła mnie po ich zachowaniu. 
- Tak, jak wam się układa? 
- Mont, nie o tym miałyśmy rozmawiać. - upomniała ją Melissa, a mama Gerarda kiwnęła głową, miałam wrażenie, że próbowała grać na zwłokę, co jeszcze bardziej mnie niepokoiło. 
Przez moją głowę przewinęło się milion myśli i pomysłów na to, co chciały mi przekazać, ale nic sensownego nie udało mi się wymyślić. Było to związane z Gerardem, więc możliwe, że chciały aby to przeze mnie Montserrat mogła skontaktować się z synem, ale wiedziałam, że to mogło nie spodobać się Piqué i nie chciałam żeby to był powód do naszej kłótni. W końcu nie byłby zadowolony, że spiskuje z kobietą, którą darzył szczerą i silną nienawiścią, już i tak mogłam mieć problemy jeśli dowiedziałby się o naszym spotkaniu. 
- Mówił ci o mnie i spodziewam się, że nie były to napewno żadne superlatywy. - westchnęła i upiła trochę napoju. 
- No tak. - kiwnęłam głową postanawiając nie kłamać, ponieważ po co miałabym to robić. 
Z opowieści Gerarda była okropną matką i dobrze, że chociaż miała tego pełną świadomość. 
- Problem w tym, że wszystko co ci mówił jest nieprawdą. - powidziala unikając mojego wzroku, a Melissa w tym samym czasie złapała ją za rękę. 
Ja zmarszczyłam swoje brwi i poczułam jak robi mi się ciepło ze zdenerwowania.
- Twierdzi pani, że Gerard kłamie? - spojrzałam na nią trochę gniewnie, ale nie potrafiłam panować nad emocjami. 
Jeśli próbowała przeciągnąć mnie na swoją stronę, to zdecydowanie nie była wystarczająco inteligenta, by domyśleć się, że nigdy tego nie zrobię. Kochałam Gerarda i mu ufałam, na właśne oczy widziałam jak jego przeszłość wpłynęła na to, jakim był człowiekiem. Zagubionym, zranionym, bojącym się uczuć i miłości, a to wszystko przez samolubność i brak serca kobiety, która właśnie próbowała zagrać na moich uczuciach, nie wierzyłam, że Melissa jeszcze ją w tym wspierała. 
- Nie, w żadnym wypadu! - szybko się wyprostowała i wyswobodziła nawet swoją dłoń z uścisku siostry. - Nie powiedzieliśmy Gerardowi prawdy, nie zdradziłam Johana z żadnym lekarzem z pracy i nie kłamie teraz żeby jakoś wkraść się w twoje laski, bo to byłoby idiotyczne. Wiem, że masz z moim byłym mężem dobry kontakt i jeśli rzeczywiście mi nie wierzysz, to możesz go spytać. Jeśli zobaczy, że znasz prawdę, to ci wszystko powie. 
- Więc chce usłyszeć prawdę, bo to chyba właśnie z tego powodu się spotykamy. - delikatnie złagodnialam, ale nadal do końca jej nie ufałam. 
Skoro nie zdradziła pana Piqué, to skąd dziecko, rozwód? Właśnie tym sposobem postawiła przede mna masę trudnych pytań i miałam szczerą nadzieje, że sensownie mi na nie odpowie. 
- Zrobiłam okropną głupotę. - westchnęła kobieta, a jej głos w delikatny sposób załamał się przy wypowiadaniu ostatniego słowa. Melissa znów powtórzyła swój wcześniejszy gest, a matka Gerarda umocniła zdenerwowanym ruchem uścisk ich dłoni. - Kiedy Gerard miał dwa lata prawie doprowadziłam do jego śmierci... - zaczęła, a ja przerwałam jej głośnym „co?!”, które zwróciło na nas uwagę innych gości. 
- Byłam z nim na mieście i potrzebowałam szybko zajść do sklepu. Stwierdziłam, że zajmie mi to dosłownie chwilkę, dlatego zostawiłam go w aucie. Nie pomyslałam, żeby zostawić otwartą szybę, a na dworze było okropnie ciepło. - urwała, ponieważ zaczęło zbierać jej się na płacz, a moje serce obrało tak szybkie tempo, że zaraz nabrałoby wystarczajaco dużo siły, aby wyskoczyć. - Kiedy wróciłam Gerard był nieprzytomny, zadzwoniłam od razu po karetkę, lekarze walczyli o to by było wszystko dobrze, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Prawie go straciliśmy... Po tym wszystkim Johan nie chciał mnie znać, chciał rozwodu i planował zabrać mi prawa do Gerarda, tydzień wcześniej dowiedziałam się, że jestem w ciąży i to był najgorszy moment by mu to powiedzieć, ale musiałam. - znów na chwilę przerwała. 
- Więc dziecko jest Johana, a nie ze zdrady? - wtrąciłam, ponieważ przez dość długi czas w ogóle się nie odzywałam, a przy okazji musiałam upewnić się co do tej kwestii. 
- Tak. - odpowiedziała Melissa, widząc, że jej siostrze ciężko jest cokolwiek powiedzieć. - Johan bardzo się zdenerwował i uznał, że Mont nie jest wystarczająco odpowiedzialna, by wychowywać dzieci i to również jej odbierze. 
- A ja... - szkochnęła. - Nie jestem wcale złą matką, byłam pewna, że nic się nie stanie, to był jedyny taki incydent, o którym będę pamiętać i żałować do końca życia.
- Gerard wie? - spytałam wpatrując się w nią przenikliwie. 
Cała ta sytuacja sprawiła, że jej ufałam. Była bardzo przekonywująca i coś sprawiło, że nawet jej współczułam. Nadal jednak nie rozumiałam skąd ta historyjka o zdradzie, która w rzeczywistości nie miała nawet miejsca. 
- Nie, po to wersja o zdradzie. Johan nie chciał zmienić zdania, mimo że prosiłam go milion razy o to, by do mnie wrócił, ale on uznał, że mam ze sobą problemy, skoro nie umiałam domyśleć się tak prostej rzeczy, która mogła się stać. Jestem świadoma mojego błędu i do teraz nie wiem dlaczego tak zrobiłam.. to była krótka chwila, która zabrała mi racjonalne myślenie. - westchnęła żałośnie. 
- Johan to wymyślił. Stwierdził, że to lepsze niż powiedzenie w przyszłości Gerardowi, że nie jesteśmy już razem, bo prawie doprowadziłam do jego śmierci. W jednej i drugiej wersji wiedziałam, że mnie znienawidzi, ale lepiej napewno przetrawił wiadomość o zdradzie. 
- Więc dlatego kilka lat temu chciała pani skontaktować się z Gerardem? Chciała mu pani o tym powiedzieć? - odezwałam się przypominając sobie sytuacje z przed paru lat, kiedy jeszcze nieznajomy mi Gerard wparował do apteki, gdy byłam na mojej zmianie i domagał się spotkania z Melissą. Próbował dowiedzieć się dlaczego jego matka po tylu latach pragnęła z nim porozmawiać. 
- Tak, ale był bardzo zły, że próbowałam, więc się przestraszyłam i zrezygnowałam. Teraz wiem, że muszę to zrobić, bo nie możemy go tak okłamywać. Chciałabym też żeby mógł poznać Jorge, bo jeszcze nigdy w życiu nie widział swojego brata... 
- Więc tak właściwie po co mnie tu sprowadziłyście? To z Gerardem powinna tu teraz pani rozmawiać, a nie ze mną. - spojrzałam na nie w lekko niezrozumiały sposób, ponieważ nie wiedziałam po co tak właściwie jestem im potrzebna. 
- Jesteś z moim synem, więc bardzo dobrze go znasz, prawda? - spytała retorycznie, ale mimo to i tak kiwnęłam potwierdzająco głową - W takim razie znasz jego wybuchowy temperament, jeśli powiesz mu to ty, to nie zareaguje aż tak gwałtownie. - powiedziała lekko niepewnie, a ja oparłam się delikatnie o krzesło. 
- Nie ma mowy. - spojrzałam na nią stanowczo, a na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, którego wyczekiwałam. - Nie będę załatwiać za panią takich spraw, będę przy tym, postaram się go uspokoić, ale to pani ma powiedzieć swojemu synowi wszystkie kłamstwa, z którymi przez panią i pana Johana musiał żyć. Nie widuje go pani, nie wie jak to przeżywa, jak ciężko było mu szukać akceptacji u innego człowieka z myślą, że nikt go nigdy nie pokocha, skoro jego własni rodzice tego nie robili. 
- Kocham Johana. - szepnęła, ścierając z policzka łzę. 
- Pani to wie, ale Gerard nie. - podniosłam się z krzesła, lekko zaskakując tym moje towarzyszki. - Dlatego jedziemy do niego i wszystko mu pani opowie. 

_______
Boje się dodawać tu rozdział... po tak długiej przerwie, to zaraz po kliknięciu „publikuj”, powinnam uciekać jak najdalej. Jest mi okropnie głupio, ponieważ chyba nigdy jeszcze nie robiłam takiej długiej przerwy, ale musiałam trochę odpocząć, zaaklimatyzować się w nowym środowisku no i doszły tez do tego lekkie problemy prywatne. 
Chce was przeprosić i z góry podziękować tym, którzy to przeczytają i skomentują (mam nadzieje, ze ktoś taki się znajdzie :( ) 
I dziękuje dziewczynie z aska! To tak naprawdę dzięki twojej wspaniałej wiadomości usiadłam wczoraj i dokończyłam ten rozdział!