poniedziałek, 16 lipca 2018

c02r14 Five years ago...

*uwaga, wstawiam kolejny rozdział w małym odstępie czasowym, upewnij się, że widziałeś poprzedni + ten rozdział, to nawiązanie do 31 rozdziału pierwszej części, jeśli nie pamiętasz o co w nim chodziło, to zachęcam do przypomnienia, ale nie jest to bardzo konieczne. To wszystko ode mnie, miłego czytania!*




Maritza, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 21:52... 

Przymknęłam powolnie drzwi wejściowe i stojąc dosłownie kilka centymetrów od nich, zbliżyłam się do wizjera obserwując jego plecy, kiedy ślimaczym tempem kierował się w stronę schodów. Gdy miałam już się odsunąć, on przystanął i wpatrując się w ścianę naprzeciw niego nie wykonał żadnego ruchu. Zmarszczyłam brwi, umieszczając swoje trzęsące się dłonie na drewnianej powierzchni, by mieć większą stabilizację. Byłam mokra i wyziębiona, ale nie potrafiłam przestać. Miałam w głowie pełno sprzecznych myśli, szczególnie, że Gerard wciąż się nie ruszał. Myślał nad czymś intensywnie i wtedy dałabym wszystko, by wiedzieć o czym. Odwrócił się gwałtownie, delikatnie mnie tym strasząc. Pokierował się szybko w moją stronę i nie do końca wiedziałam co mam zrobić. Chciałam się odsunąć, ale nie potrafiłam poruszyć żadną częścią swojego ciała. Gerard przystanął dosłownie naprzeciw mnie i z nieodgadnionym dla mnie wyrazem twarzy skupiał całą swoją uwagę na klamce, na której umieścił swój wskazujący palec. Starałam się uspokić swój oddech, ponieważ bałam się, że mógłby mnie usłyszeć. Ruszał niespokojnie nogą, ponieważ jego ciało drżało pod wpływem szybkich ruchów. Wahał się, a ja błagałam go w myślach by szybko je otworzył i ze mną został. Prosiłam na wszystko co posiadałam, aby przyciągnął moje podatne na niego ciało do siebie, w swoje ramiona i by otoczył mnie nimi dając mi nie tylko ciepło, ale i bezpieczeństwo, które nikło za każdym razem, gdy się ode mnie oddalał. Potrzebowałam jego bliskości i zapewnienia, że nigdzie się nie wybiera. Potrzebowałam, ale nigdy tego nie dostałam, ponieważ on wciąż stał i tępym wzrokiem obserwował to małe, metalowe urządzenie. Byłam przekonana, że zaraz owinie swoje palce wokół niego i rzuci się na mnie całując moje usta tak prawdziwie jak jeszcze niedawno na dachu, ale jedyne co zrobił, to delikatnie zsunął swój bezwładny palec z klamki i opuścił swoje dłonie pocierając nimi o uda. Pokręcił głową, przykucnął, a kiedy znów zbliżył się do drzwi, szybko wstał i wybiegł z klatki nawet się nie obracając. 
I wtedy zrozumiałam, że już go straciłam. 




Gerard, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 21:52...

Obserwowałem jak jej twarz powoli znika za zamykającymi się drzwiami. Przez cały wieczór starałem się nie spuszczać oczu z właśnie tej części jej ciała, by móc już na zawsze zapamiętać dokładnie każdy jej szczegół. Chciałem wiecznie mieć przed oczami jej słodki i niepewny uśmiech, po każdym naszym pocałunku. Nie zapomnieć o delikatnych dołeczkach, które ujawniały się zawsze podczas jej melodyjnego śmiechu. O pięknych, morskich oczach, ciągle wypatrujących się we mnie, gdy byliśmy bardzo blisko siebie. Zawsze niespokojnie błądziły po mojej twarzy, obserwując uważnie każdy mój najmniejszy ruch. Już nigdy więcej miałem tego nie widzieć, dlatego tak bardzo zależało mi na tym, by mój ostatni wieczór w Manchesterze był z nią u mojego boku. Wiedziałem, że właśnie mnie obserwuje, dlatego tak szybko, jak drzwi się zamknęły, ja obróciłem się w drugą stronę i wolnym krokiem pokierowałem się do wyjścia z kamienicy. Każdy krok wydawał się być coraz cięższy do zrobienia. Czułem jakby ktoś przyczepił mi do stóp, dwie, masywne kule. Dlatego w pewnym momencie nie wytrzymałem i przystanąłem. Wziąłem dwa głębokie wdechy i przymykając oczy wyobraziłem sobie Mari, podchodzącą do mnie i składającą krótkie pocałunki na mojej szyji. Oczywiście musiałbym się schylić, ponieważ była tak drobna i mała, że nie sięgała wyżej. Przypomniałem sobie jak cudowne uczucie to było i skrzywiłem się na ból w brzuchu. Coś ucisło mnie mocno w okolicy żołądka, a następnie pozostawiło rozchodzące się ciepło. Próbowałem jeszcze kilka razy mocniej odetchnąć, ale w mojej głowie z czasem zaczęło pojawiać się zbyt wiele. I wtedy dotarło do mnie to, przed czym opierałem się przez tyle czasu. Tak bardzo, jak potrzebowałem powietrza, potrzebowałem posiadania jej blisko siebie, na własność, wiedząc, że z nikim nie czuje się tak dobrze, jak ze mną. Ponieważ to ona była tym, czym oddychałam i czym żyłem. Nie mogłem wyjechać, na pewno nie bez niej. Dlatego odwróciłem się stanowczo w stronę drzwi i tak szybko jak potrafiłem przystanąłem przy nich, układając swoją dłoń na klamce, jednak pozostał na niej tylko palec wskazujący. Znów zwątpiłem, pierwszy raz od dawna po prostu się bojąc. Mógłbym za nią pociągnąć i stanąć przed kobietą, która dała mi wiele rzeczy.
To ona nauczyła mnie pokory, pokazała, że złość i przemoc nie jest jedynym rozwiązaniem i że każdą kobietę, bez wyjątku powinno traktować się z szacunkiem. A co najważniejsze, to właśnie ona sprawiła, że zacząłem dbać o kogoś bardziej, niż o samego siebie. Dzięki niej drugi człowiek stał się dla mnie ważniejszy, niż własne potrzeby, a jego szczęście znaczyło dla mnie więcej, aniżeli moje. I to ona była tym ważniejszym człowiekiem w moim życiu. 
Dlatego rozumiejąc to, zrozumiałem także, że ze mną nie będzie miała tego, co powinna i na co zasłużyła. Nigdy nie byłem w stanie dać jej tego szczęścia, które byłoby bardziej cenne niż moje. I jeśli chciałem jej dobra, to najlepszą rzeczą, jaką byłem w stanie zrobić na tamten moment, to odejść. 
I właśnie z tego powodu mimo, że mogłem, to nie pociągnęłem za tą pieprzoną klamkę, a delikatnie zsunąłem z niej swoją dłoń, by nie mogła usłyszeć, że w ogóle tam stałem. Przykucnąłem na moment, próbując jeszcze przemyśleć wszystko dokładnie, ale podniosłem się i wyszedłem tak szybko, jak zdałem sobie sprawę, że z każdą sekundą byłem coraz bardziej gotów, by z nią zostać. 
A to stałoby się najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek bym dla niej zrobił. Wiedziałem, że będzie miała mi za złe, ale kiedy wreszcie znajdzie sobie kogoś, kto będzie w stanie traktować ją tak, jak traktowana być powinna, zrozumie, że postąpiłem dobrze. 




Maritza, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 22:11...

Oparłam się o drzwi i zsunęłam się lekko, lądując bezwładnie swoim ciałem na podłodze. W tym samym czasie zahaczyłam dłonią o regał z butami, w związku z czym kilka moich tenisówek znalazło swoje miejsce obok mnie. Wcale mnie to nie obchodziło, ponieważ czym były rozsypane buty, przy rozsypanym sercu? No właśnie... niczym szczególnym, za wyjątkiem tego, że buty byłam w stanie poukładać na nowo tak, by nie było nawet po tym drobnym incydencie śladu. Przed oczami wciąż miałam widok odchodzącego Gerarda, a wraz ze świadomością, że był to ostatni raz, kiedy miałam okazję go dotknąć, poczuć jego skórę na mojej skórze i usta na swoich ustach, moje poszarpane już kawałki serca rozrywały się na jeszcze drobniejsze części. Towarzyszący mi przy tym ból w klatce piersiowej był tak niesamowicie wielki, że przez moment miałam wrażenie, że przechodzę właśnie zawał czegoś, czego nawet już nie miałam. 
Przeklinałam siebie za to, że poznałam się na swoich uczuciach tak późno. Obwiniałam za to, że nie byłam w stanie powiedzieć mu tego wtedy, gdy miałam okazję. Jak zwykle stchórzyłam, bojąc się odrzucenia. Gerard był specyficzny i mimo, że darzyłam go szalenie wielkim i silnym uczuciem, to także bardzo bałam się jego reakcji. On się nie zakochiwał, nie troszczył się o dziewczyny, nie bawił się w związki i nie myślał o mnie w ten sposób, w który chciałabym by to robił. Po prostu odszedł, zostawiając mnie z głową pełną pytań, z sercem pełnym bólu i ciałem pełnym strachu. 
Jak miałam poradzić sobie w świecie, w którym nie było Gerarda, skoro tylko do takiego zdążyłam się już przyzwyczaić? Płakałam próbując wymazać z głowy jego twarz, uśmiech i wszystko, co sprawiało, że cholernie za nim tęskniłam, mimo że nie widziałam go dopiero od dwudziestu minut. 
Bo jeśli kochać, to całym sobą. 



Gerard, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 22:11...

Usiadłem na fotelu kierowcy i kręcąc powolnie głową walczyłem całym sobą z chęcią ponownego wstania i wrócenia do Maritzy. To było tak silne, że aż niemożliwe. Próbując uniknąć jakichkolwiek komplikacji odpaliłem pojazd i wyjechałem z piskiem opon spod jej mieszkania, które kupiłem i urządziłem jej ja z nadzieją, że będzie nam łatwiej, jeśli zamieszkamy blisko siebie. Jedyną łatwość, jaką to przyniosło, był fakt, że nie zdążyłem posprzątać walizek, nim ona przyszła do mojego mieszkania. Oczywiście, że w końcu dowiedziałaby się o moim wyjeździe, ponieważ nie mógłbym jej tak po prostu zostawić. Jednak okoliczność w jakiej by się to stało, byłaby lepsza i nie wywołałaby u niej aż takiego zdenerwowania i wybuchu. Lub może by to zrobiła, ponieważ zauważyłem, że jedynie tylko takie emocje i uczucia wzbudzałem wśród innych ludzi. Złość jaka się właśnie we mnie kumulowała powoli sięgała zenitu, ale mimo to wjechałem na autostradę i nie szczędząc sobie ani mojemu pojazdowi przyspieszyłem tak, by wyzbyć się wszystkiego, co mnie ograniczało. Uderzyłem kilkukrotnie w kierownicę, próbując nie utracić przy tym kontroli nad pojazdem, ale zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli by się tak stało, to ja nie miałbym nic do stracenia. Powstrzymał mnie fakt, że Maritza musiałaby na to wszystko patrzeć. Jak na zawołanie moja noga się rozluźniła, co spowodowało, że auto straciło na szybkości, dostosowując się do przepisów. Po czasie zjechałem z jezdni, zatrzymując się gdzieś przy lesie. Zgasiłem silnik, ale nie wysiadłem, a wpatrywałem się jedynie w ciemność rozprzestrzeniającą się przed moimi oczami. Była idealnie czarna i bez wyrazu. Zupełnie tak samo jak moje życie, w którym jej nie było. 
Jednak ja się nie liczyłem, jeśli tylko jej miało się przez to żyć lepiej.


Maritza, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 12:24...

Stałam przy kuchennym blacie, czekając aż elektryczny czajnik da znać o tym, że woda wreszcie się zagotowała. Opierałam się o niego łokciami i trzęsącymi się dłońmi kręciłam pustym jeszcze kubkiem, by zabić jakoś ten wolno płynący czas. Chciałam, by ten dzień mógł się skończyć, ponieważ ilekroć myślałam o tym, że Gerard jest wciąż w tym samym kraju co ja, wstawałam i udawałam się do przedpokoju, by szybko do niego pójść. Nieraz stałam już na klatce, czasem przed kamienicą, a jeszcze za innym razem zdążyłam tylko otworzyć drzwi. Zawsze jednak się zatrzymywałam i wracałam z powrotem do mieszkania. To był właśnie nasz problem, po prostu uciekaliśmy, nim cokolwiek miało szansę się wydarzyć. Dlatego ja parzyłam sobie herbatę, próbując skutecznie od dwudziestu minut nie zanieść się ponownie płaczem, a on był w drodze, a może nawet już był na lotnisku, czekając na swój samolot do Saragossy. Próbowałam wmówić sobie, że tak właśnie miało to wyglądać, że taka przyszłość została nam napisania już z góry i nam nic do tego. Jednak nie potrafiłam się do tego przekonać, ponieważ kiedy ogarnia cię takie uczucie względem drugiej osoby, to po prostu wiesz, że to jest prawdziwe. 
Wyciągnęłam z kubka zużytą torebkę herbaty, próbując się nie oparzyć, a następnie wyrzuciłam ją do kosza. Nie posłodziłam jej, czując, że jeśli tego nie zrobię, to jej gorycz zastąpi mi tą po stracie Gerarda. Nie zrobiła tego, ale warto było się po prostu łudzić. Nic nie było silniejsze od goryczy spowodowanej stratą, a w szczególności taką. 
Usiadłam na fotelu i przykrywając się lekko kocem oparłam głowę o końcówkę oparcia. Ciągle miałam przy sobie nasze zdjęcie z Londynu, które dał mi ten starszy pan. Gerard o nim nie widział, ale tylko tak mogłam zachować nas przy sobie na dłużej. Upiłam kilka łyków napoju i próbując stłumić skrzywienie na twarzy, zaczęłam szukać telefonu. Był na stoliku do kawy i pogrążał mnie tym, że ekran wciąż pozostawał ciemny. Nie świecił się, nie wibrował, nie unosiła sie z niego skoczna melodia oraz nie wyświetlało się na nim zdjęcie i imie Gerarda. Po prostu leżał, wyglądając na rozładowany, mimo że taki nie był. 
Wiedziałam, że nie zadzwoni, nawet się nie łudziłam, ale mimo to płakałam na myśl, że więcej już tego nie zrobi. 


Gerard, pięć lat wcześniej, Manchester, godzina 12:24...

Pociągnąłem za walizki, próbując nie zniszczyć zbyt bardzo taksówkarzowi bagażnika. Swoją drogą miałem niewybwałą ochotę obić mu twarz z każdej strony tak dokładnie, że aż przypomniał by sobie za co właściwie oberwał. Pamiętałem go bardzo dobrze. Wiózł mnie i Maritze na lotnisko w dzień wylotu do Londynu. Posyłali w swoją stronę głupkowate uśmieszki i znaczące spojrzenia, myśląc, że tego nie widzę. Oczywiście, że widziałem, ale ile miałem wtedy do gadania, skoro ona była z tym pieprzonym Loganem? Pożegnałem się, ponieważ wiedziałem, że jeśli ona by ze mną była, to posłałaby w moją stronę to swoje urocze spojrzenie, które uważała za mordercze. Robiła tak zawsze, gdy ja zrobiłem coś według niej źle. Dlatego właśnie zacząłem zwracać uwagę na te małe szczegóły, jak przywitanie czy pożegnanie, jakby ona tu wciąż obok mnie stała i obserwowała. 
Przystanąłem, by przyglądnąć się tablicy odlotów i odnaleźć swój numer stanowiska. Nim poszedłem, odwróciłem się w stronę wejścia, jakby w nadzieji, że Mari będzie gdzieś tam stała lub wchodziła. Wypatrywałem jej przez dobre kilka minut, dopóki nie dotarło do mnie, że przecież to ja zdecydowałem o tym, że ją zostawiam. Dlaczego więc miałaby teraz do mnie jechać? Spojrzałem na swoją dłoń, widząc dwa, lekko pogięte bilety. Jasne, że kupiłem jej bilet. To była moja pierwsza myśl zaraz po tym, gdy dowiedziałem się o transferze. Mimo, że później postanowiłem polecieć sam, to wciąż trzymałem go dla niej, w razie gdyby zdecydowała się ze mną pożegnać. Może i było to szalone, ale wiedziałem, że zgodziłaby się na to. Kilka miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją na kanapie w mieszkaniu Isaaca pewnie by mnie wyśmiała, odwróciła speszona wzrok i albo uciekłaby do swojego pokoju, albo nie odzywałaby sie do końca spotkania. Tak byłoby wtedy, ale teraz była inna. Zmieniła się i wiem, że to między innymi dzięki mnie. 
Nigdy nie byłem pewien co do tego czy lubiła mnie w ten sposób, w który ja lubiłem ją. Wciąż nie wierzyłem w to, że ktoś mógłby mnie pokochać, nie widziałem czy ja sam mógłbym to zrobić, ale teraz miałem wątpliwości. Potrzebowałem kogoś, kto mógłby mi wytłumaczyć co to znaczy kochać, ale skoro ona nigdy mi tego nie powiedziała, to znaczy, że tego nie robiła, prawda? A czy ja to robiłem? 
Kochałem Maritze Camarillo? 


_________
bum, bum! dawno notek pod rozdziałami nie pisałam, wiec ten rozdział jest idealny na to, by się do was odezwać! 
Otóż, pozwoliłam sobie zmienić tytuł opowiadania.. ;D Nie wiem czy zauważyliście. 😂 i nie ma prologu, ponieważ od czasu kiedy go pisałam wiele się zmieniło i opowiadanie zeszło na w ogóle inny tor ;D 
Mam nadzieje, ze podoba się wam ten rozdział, ponieważ wreszcie po tylu rozdziałach po raz pierwszy miałyście okazje przeczytać coś z punktu widzenia Gerarda! 
Ważne!! Dwa następne rozdziały pojawią się również w poniedziałek o godzinie 12:00. Mam je napisane, wiec przynajmniej raz w życiu na tym blogu będzie jakaś chwilowa regularność ;D 
Czekam na opinie! I zdradzę wam, że powoli zbliżamy się do końca... ;D ❤️

7 komentarzy:

  1. OMG! Ona czekała na jego ruch, on na jej, a wyszła z tego wielka dupa! Życiowe.
    Tak Gerard kochałeś ją już wtedy. Bosz, jaki to baran, że nie dał jej tego biletu od razu. No dlaczego? Wiem, to głupie pytanie, ale musiałam to napisać.
    Przeczytałam ten rozdział na jednym tchu, mam załzawione oczy i stwierdzam, że oboje byli jednymi, wielkimi głupkami! Oboje tyle do siebie czuli, a woleli milczeć. Jestem wściekła na ich oboje.
    Cieszę się jedynie z tego, że mogłam przeczytać wydarzenia z perspektywy Gercia (jednak nadal mam do niego słabość i nadal będę zdrabniała jego imię xd).
    Komentarz bez składu i ładu, ale naprawdę jestem zła, hahaha! Chyba za bardzo przeżywam to opowiadanie.
    Buziaki kochana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego? hmm, no odpowiedź już naprawdę niedługo! Ja się bardzo cieszę z tego, ze tak je przeżywasz, hahah. To taki mój mały sukces! Buziaki ❤️

      Usuń
  2. Podobno miałam ci pisać jak bardzo cię kocham za ten rozdział ALE.
    Jak można kochać za retrospekcję? Czuję, że nucisz mi do ucha tym rozdziałem głosem Marylki "Ale to już było i nie wróci więcej" /"Ale to już było, znikło gdzieś za nami"
    Ale wiesz jednak co w tej Marylce mnie pociesza? (Patrz, znowu rzucam cytatami.. to sie nazywają komentarze na poziomie,a nie ty mi marudzisz, że me, bee i wszystko inne) Pociesza mnie fragment "Choć w papierach lat przybyło
    To naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami". Czyli jakby na to spojrzeć po latach Gerard i Maritza nadal sie kochaja? Tak? TAK! Chwała Marylce!
    Poza tym, jacy to ci bohaterowie muszą być głupi, że kochają sie ale nic o tym nie mówią sobie nawzajem i się rozstają? Jak mozna w ogóle coś takiego wymyślić? Nikt inny na taką głupotę by nie wpadł, serio.
    Ale skoro Marylka przewidziała ich miłość już dawno temu to ja jestem jak najbardziej za.
    Czekam więc na ślub Maritzy (cały czas piszę Marisa.. Czemu kiedy robiłam wybór przy rozkminianiu swojego opowiadania musiałam akurat wybrać Marisa? Nie mogło byc już to Maritza? Przynajmniej by się nie myliło xddd)(ale spoko, poprawiam, jestem czujna. Ostatnio dużo u mnie Marisy (byś wstawiała częściej rozdziały niż ja piszę to by było pewnie inaczej) no to czekam na ślub jak juz pisałam Maritzy z Gerardem ofkors. (Inna piosenka "Juuuż mi niosą suknię z weloooonem") i innej opcji nie ma, kochana💗
    Komentarz sponsorowany przez Marylę Xdd
    No milo o nich poczytać, ale wiesz, ja wolę takie sceny o nich i o ich miłości obecnie a nie jakieś Menczestery, daty dawno i nie prawda. Ja chce (sponosr Angieszka Ch.) "zróbmy to natychmiast! Teraz! Teraz! Teraz!"
    Wiec już wiesz co sądzę. Nie wiem czy życzyć ci weny, skoro masz już napisane wszystko, więc tym razem ja życzę sobie szybciej rozdziału hahah
    Buziaki!!!!💗💗💗💗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ci Marylka za sponsoring XD bahahahaha, kocham cię 😂❤️

      Usuń
  3. Aaaaaaaaa!! Wiesz co? Oczywiście, że wiesz, ale powtórzę to po raz enty: KOCHAM CIĘ!! <3 Rozłożyłaś mnie tym rozdziałem na łopatki - serio. Punkt widzenia Mari świetnie znamy, więc wybacz, ale to nie zrobiło na mnie wrażenia. ;p Za to perspektywa Gerarda... Och, mam ochotę najpierw Cię wyściskać, a potem wsiąść w samolot, lecieć do Pique i mocno go przytulić! Przecież on się tu praktycznie przyznał do tego, że KOCHA MARI!! Jej, w końcu! Teraz, Geri, musisz tylko ruszyć swój seksowny tyłek, pójść do Maritzy i jej o tym powiedzieć. ;D
    Co mi teraz pozostaje? Chyba tylko czekać na poniedziałek i - miejmy nadzieję - jakiś zdecydowany krok Gerarda. ;p
    Buziaki, kochana! <3

    PS Gerciu i ten drugi bilet dla Mari... Oj, łezka mi pociekła *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. A wiesz co ja ci powiem?? Ze ja również cię kocham za te komentarze! (oczywiście nie tylko za to, tak tylko mowie...!!)
      Cieszę się, ze rozdział ci się podobał! Hm, zobaczymy czy ten krok się pojawi ;D
      Do poniedziałku (albo mam nadzieje szybciej u ciebie!) ❤️

      Usuń
  4. Ehh Gerard! Typowy mężczyzna ! Niech to kobieta zrobi ten najważniejszy krok , a on sobie poczeka! Bo je chce jej ranić itp. Rani ją tym , że nie potrafi się przyznać , że ją kocha!
    To on w końcu nosi tu spodnie ! Niech spina poślady i się przyznaje ! Bo nie mogę patrzeć na to jak oboje męczą się i wzdychaja do siebie po cichu !
    Liczę na to , że on w końcu się przyzna i to już niedługo 😘
    PS zapraszam również w wolnej chwili do siebie ✨❤✨
    https://itsnataliev.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń

Doceniam każdy Twój komentarz, dziękuje! ♡